piątek, 5 sierpnia 2016

Rozdział 8 Strata

◊ Clary 



Po dokładnej i odprężającej kąpieli, wysuszyłam włosy i przebrałam się w wybraną wczoraj sukienkę. Do niej założyłam ciemno-kremowe szpilki na niskim obcasie. Z biżuterii zdecydowałam się na średniej długości, srebrne kolczyki z cyrkoniami. Włosy po prostu upięłam z boku, aby swobodnie mogły spływać falami na ramię.

Makijaż był równie prosty; puder, trochę czerwonej szminki, beżowy cień do oczu, kredka i tusz do rzęs. Na koniec jeden z perfum Jocelyn.

Będąc gotowa, złapałam za plik kartek A4 i ruszyłam w stronę ogrodu, gdzie obecnie trwały poprawki. Wszyscy pracowali na pełnej parze już od szóstej rano. Zamówieni przeze mnie kucharze zaczęli stawiać słodkości, a także przekąski na dwóch dużych stołach, do których goście mieli swobodnie podchodzić i sobie nakładać na talerze to co chcieli.

Służące robiły ostatnie poprawki przy założonych na drzewa lampkach, jak i przy tych, które zostały ustawione niedaleko obok kwiatów.

Długie stoły, ustawione na kształt litery 'U', były gotowe, aby goście mogli zasiąść do spożycia jedzenia i różnego rodzaju trunku.

Parkiet do tańca został położony, a głośniki, z których już wydobywała się muzyka, zostały ustawione wśród kwiatów.

Sypialnie także były przygotowane, na wypadek gdyby któraś z daleko mieszkających rodzin zdecydowała się z korzystać z propozycji podanej w zaproszeniu, i została na noc tutaj.

- Wszystko gotowe? - spytałam jednej z służącej, która właśnie niosła kolejną górę talerzy.

- Tak, panienko. Ostatnie poprawki.

- Świetnie, bardzo dobrze. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to obiecuję, że dostaniecie tydzień wolnego! - oznajmiłam, wzdychając. Mogłam poczuć, jak bardzo biło moje serce ze zdenerwowania.

- Ślicznie wyglądasz, siostrzyczko! - usłyszałam głos brata, który stanął przede mną. Wskazał na siebie i zapytał: - Ujdzie? Kobiety padną do mych stóp?

Jonathan ubrał się w szarą koszulę i czarny, drogi garnitur, którego materiał zdawał się chwilami połyskiwać.

- Zamieniasz się w kolejnego Jace'a - powiedziałam. - Wyglądasz nieziemsko. Nie martw się, Isabelle padnie. - Uśmiechnęłam się i poprawiłam mu krawat. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, jak bardzo w tej chwili przypomina naszego ojca. Był jego idealną, młodszą kopią. Tylko te zielone oczy matki, które dodawały mu więcej ludzkości.

- Taki właśnie mam zamiar. Zwalić ją z nóg.

- Albo to Isabelle zwali ciebie. Pokazywała mi sukienkę, w którą ma zamiar się ubrać. Iz będzie BOGINIĄ dzisiejszego wieczoru - zaśmiałam się i postanowiłam zmienić nieco temat. - Jesteście oficjalnie razem?

- Tak, ogłoszę to z nią przy jej rodzinie. Dzisiaj.

- Robert jest Inkwizytorem - przypomniałam. - Nie boisz się, że każe cię zamknąć w Cichym Miejsce, bo jesteś zagrożeniem dla młodych dziewczyn?

Jonathan prychnął.

- Proszę cię - mruknął i zaczął się kierować w stronę stołu z przekąskami. Po chwili jednak się zatrzymał. Odwrócił się z palcem wymierzonym we mnie. - Dobra, może trochę, ale to nie znaczy, że to zrobi - powiedział i kontynuował drogę w stronę stołu.

- Jonathan! - zawołałam jeszcze.

- Hmm?! - mruknął, przeglądając wygłodniałym wzrokiem przystawki i desery.

- Tknij teraz tylko jakieś jedzenie, a łapy ci poucinam! Znając życie wszystko wyżresz zanim pojawią się jeszcze pierwsi goście!



***



Czterdzieści minut później ogród był już do dyspozycji pierwszych przybyłych gości, w tym Lightwood'ów i Herondale'ów.

Na sam ich widok, serce zabiło mi szybciej. Podeszłam do nich, aby móc osobiście ich przywitać. Wymieniłam uściski dłoni z Robertem, Aleciem, Maksem i Stephenem, a także czułe uściski i pocałunki w policzek z Maryse, Isabelle, Celine i Mią. Dla Jace'a zarezerwowałam specjalne powitanie, którym był szybki pocałunek w usta i czuły uścisk.

- Dziękuję, że przyszliście. Mam nadzieję, że tego wieczoru będziecie się dobrze bawić - powiedziałam.

- My też dziękujemy za zaproszenie. - Celine posłała mi ciepły uśmiech, który odwzajemniłam. Dopiero teraz przyjrzałam się, co przedstawicielki płci pięknej miały na sobie: Celine postanowiła pokazać się dzisiaj w czerwonej sukience koktajlowej, a Maryse w długiej, błękitnej wieczorowej. Mia nosiła śliczną, zieloną sukienkę do kostek na ramiączkach, a Isabelle chabrową, rozkloszowaną sukienkę wyszywaną diamencikami z brzegu dekoltu, do której założyła przepiękny komplet z brylantów.

- Zanim jednak przystąpicie do zabawy, chciałabym wam coś... powiedzieć.

Wszyscy wpatrywali się we mnie uważnie, kiedy brałam głęboki oddech.

- Jestem wdzięczna waszym rodziną za pomoc, jaką mi okazywaliście i okazujecie. Dlatego bardzo bym chciała, aby obie wasze rodziny wiedziały, iż przysięgam na Anioła udzielić schronienia i pomocy każdemu, kto ma w sobie krew Lightwood'ów lub Herondale'ów. Póki będę stąpała po tym świecie, nie pozwolę, aby któreś z waszej krwi nie otrzymało w potrzebie pomocy.

- Doceńcie to, ćwiczyła tą formułkę cały wieczór - powiedział Jace z uśmiechem na twarzy. Nie mogłam nie dać mu sójki w bok.

- Clary - zaczęła Maryse z przejęciem i wdzięcznością w oczach, które kryły się także u pozostałych. - To naprawdę hojne z twojej strony. Masz w sobie serce i dobro Jocelyn, jaką znałyśmy. My też ci tego nie zapomnimy, dlatego na nas też możesz polegać w każdej chwili.

- I na nas - dodał Stephen, obejmując żonę, która tym czasem przyciągała do siebie Mię.

- Dziękuję, a teraz zapraszam do zabawy! - Ręką wskazałam na ogromną przestrzeń ogrodu, w której było już pełno gości. - Magnus Bane i kilku czarowników też powinno się nie długo tutaj zjawić.

- Pozwól na chwilę, słońce - usłyszałam obok ucha i pozwoliłam się zaciągnąć do środka. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, jego usta unieruchomiły moje w namiętnym pocałunku, który trwał nie krócej niż sześć sekund. - Ja też mam dla ciebie prezent - szepnął i nieco się odsunął, aby wyjąć coś z kieszeni spodni.

- Co to? - spytałam równie cicho, lecz nie dostałam odpowiedzi. Poczułam, jak jego dłoń ujmuję moją. W pewnej chwili jakaś ciepła, metalowa obręcz wsunęła się na mój palec. Po chwili mogłam lepiej się przyjrzeć obręczy, którą był ładny, mały pierścionek z oczkiem z kamienia księżycowego.

Uśmiechnęłam się.

- Jest piękny. Dziękuję.

- Kupiłem go na targu w dniu oficjalnego pogrzebu i święta zwycięstwa. Tamtego dnia... kiedy dowiedziałem się, że żyjesz, a ja przestałem w środku umie... - Przerwałam mu pocałunkiem. Ujęłam jego twarz, nie chcąc, aby odsunął się choćby o centymetr.

Ten pocałunek był wyjątkowy. Pełen miłości, rozpaczy i tęsknoty.

- Kocham cię, słońce. - szepnął.

- Ja ciebie też. Bardzo. - Ponownie go pocałowałam. - Dla ciebie też mam jeszcze jeden prezent.

Blondyn odsunął się nieco, aby móc na mnie spojrzeć. Z uśmiechem wyjęłam małe, cienkie pudełko z pod materiału przy dekolcie. Podałam mu je. Niepewnie je wziął. Rozwinął cienką, błękitną wstążeczkę i otworzył pudełko, w którym był żelazny klucz.

- Do czego prowadzi? - spytał.

- Do mojego serca - szepnęłam z nutą rozbawienia i oparłam czoło o jego czoło. - Zapasowy klucz do posiadłości Morgensternów. Chcę, abyś wiedział, że zawsze tu będzie dla ciebie wyjątkowe miejsce. Chcę, abyś miał to, co ja mam.

- Clary, nie wiem, co powiedzieć...

- Wystarczy, że nie zaprzepaścisz na raz całego majątku w kasynie. - Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

- Klucz do twojego serca, to najlepszy prezent, jaki mogłem dostać. - I pocałował mnie raz jeszcze.

Trzymając się za ręce skierowaliśmy się do ogrodu. Poprosiłam Jace'a, aby dołączył do rodziny, kiedy ja tym czasem osobiście powitam ważnych członków Clave. Przywitałam się z Jią, a także innymi wpływowymi rodzinami.

Kilkanaście minut później, udało mi się znaleźć Jonathana i Isabelle, którzy byli już po ogłoszeniu Lightwood'om swojego związu. Odciągnęłam brata od jego dziewczyny i zaprowadziłam go na środek parkietu. Służąca podała mi włączony mikrofon, który uniosłam bliżej ust. Mówiąc "proszę o uwagę", wszystkie twarze zwróciły się ku nam.

- Chcielibyśmy wam wszystkim serdecznie podziękować za przybycie i prezenty, które będą długo zdobiły posiadłość Morgensternów, przypominając nam o nowym rozdziale w naszym życiu. Mamy nadzieję, że dzisiejszy wieczór przebiegnie wam miło i radośnie. - Oddałam mikrofon Jonathanowi.

- Zanim jednak zaczniecie zabawę, zapraszam do zajęcia miejsc przy stole, gdzie za chwilę zostanie podana kolacja i wino, które Konsul, Jia Penhallow, osobiście sprowadziła z Francji. - Po ogłoszeniu, rozległy się oklaski, po czym wszyscy skierowali się w stronę stołów i zajęli wybrane przez siebie miejsca. Ja i Jonathan także dołączyliśmy. On usiadł obok Lightood'ów, a dokładniej obok Isabelle, a ja wśród Herondale'ów, Jace'a.

- Postarałaś się, słońce - powiedział cicho, dyskretnie kładąc dłoń na moim udzie pod stołem. Czując nagły prąd, przebiegający podczas zetknięcia naszych skór, poruszyłam się niespokojnie.

W ciągu następnych kilku minut, kolacja została podana w postaci różnych dań ustawionych w równy ciąg na stole.

- Clary, będę mogła iść zobaczyć ten najwyższy balkon? - spytała Mia, odkładając sztućce.

- Oczywiście, kiedy zechcesz. Jest tam przepiękny widok na całe Alicante. - Uśmiechnęłam się, a ona odwzajemniła gest.

- Powiedz, Clary, czy zastanawiałaś się kiedykolwiek, aby poprosić Jię o miejsce w radzie? W końcu twoi rodzicie, jak i przodkowie potrafili być dość wpływowi - odezwał się Stephen, popijając winem. Jego oczy obserwowały mnie czujnie, aczkolwiek była w nich przyjacielska iskierka.

- Nie myślałam o tym - przyznałam. - Wątpię jednak, aby Jia chciała mnie przyjąć w tak młodym wieku, szczególnie, że nie skończyłam jeszcze nauki.

- Będziesz chciała ją kontynuować w Instytucie w Nowym Jorku, czy może jakieś inne miejsce? - spytała Celine z przyjaznym uśmiechem.

- Prawdopodobnie Nowy Jork. Polubiłam to miejsce, a po za tym chciałabym być blisko Jace'a - wytłumaczyłam, po czym posłałam Jace'owi pełne miłości spojrzenie. - Jeżeli jednak Maryse nie zgodzi się mnie przyjąć, będę składała papiery do Instytutu we Francji, mają tam zajęcia plastyczne na wysokim poziomie.

- Na pewno cię przyjmie - powiedział Jace. - Jeżeli nie, to składam papiery tam gdzie ty.

- Jace - zaczęłam, ale urwałam na dźwięk swojego imienia. Odwróciłam głowę, dostrzegając zmierzających w stronę stołów Paul'a, Annabeth i Magnusa. Momentalnie wstałam, przepraszając pozostałych, po czym pognałam w stronę przyjaciół. Wyściskałam ich troje z całej siły. - A myślałam, że nie przyjdziecie!

- Wybacz, że się spóźniliśmy!

- Ona i Magnus nie wiedzieli w co się ubrać - westchnął Paul. - Dlatego Magnus wpadł na pomysł, aby wybrać się na zakupy do Milano.

- A co miałem zrobić? - spytał z oburzeniem Magnus, wskazując na swój frak, który był cały w brokacie i kolcach, zupełnie jak i jego włosy. - Miałem założyć tamto staroświeckie futro twojego ojca?! Nie rozśmieszaj mnie, pączusiu.

Parsknęłam śmiechem.

- No proszę, niedawno się z wami widziałam, a tu proszę, ominęły mnie zakupy w Milano i niemodne futro ojca Paula. Coś jeszcze?

- Tak - odpowiedziała Annabeth z tajemniczym uśmiechem, zerkając na Paul'a, który tylko objął ją w talii i przyciągnął do siebie.

- Annabeth - zaczęłam podejrzliwie, ale dziewczyna jedynie uśmiechnęła się szeroko i uniosła prawą dłoń, na której spoczywał pierścień rodu Carstairs'ów.

- Na. Anioła - wydukałam, przykładając dłonie do ust. - Kiedy? Planujecie to oficjalnie ogłosić?

- Planujemy przyjęcie zaręczynowe za mniej więcej trzy tygodnie.

- Moje gratulacje! - Przytuliłam ich, po czym wskazałam dłonią, aby dołączyli do pozostałych przy stole. Kiedy spojrzałam na Magnusa, ten patrzył na mnie z niepokojem. - Wszystko dobrze?

- Clary, dobrze się czujesz?

- Tak. Bardzo dobrze, dlaczego?

- Nie, nic... Po prostu... Nie, wydawało mi się.

- Magnusie, wszystko jest w porządku. Jeżeli coś jest nie tak, to powiesz mi po przyjęciu. Nie mam ochoty psuć sobie teraz humoru. Proszę, idź dołącz do pozostałych. - Uśmiechnęłam się i odsunęłam się, aby go przepuścić. Magnus niechętnie ruszył w stronę stołów.

Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w ślad za czarownikiem. Nagle jednak przeszył mnie dziwny ból w okolicach brzucha. Momentalnie stanęłam, łapiąc się za niego. Ból powracał w postaci ostrego kłucia, kiedy tylko nabierałam tchu lub kiedy robiłam inne ruchy.

Nie wiedząc co się dzieje, zmusiłam swoje nogi, aby ruszyły w stronę domu jak najszybciej. Kiedy nareszcie znalazłam się w środku, myślałam, że mój brzuch zaraz eksploduje z bólu.

Nogi zaczynały się pode mną uginać, a z moich ust wydobył się jęk. Zacisnęłam powieki, w ostatniej chwili podpierając się barierki schodów.

- Panienko! - usłyszałam głos służącej, która szybko do mnie podbiegła. - Panienko, co się dzieje?! Pójdę po pomoc...

- Nie! - warknęłam, przez zaciśnięte zęby. - Pomóż mi się dostać... do pokoju.

Służąca objęła mnie w pasie. Objęłam ją wokół szyi i wspierając się na niej, weszłyśmy razem po schodach. Po kilku minutach byłyśmy już w pokoju. Puściłam się jej i upadłam na dywan, po środku pokoju.

Ból w moim brzuchu zmienił się z kującego na rozległy. Objął całe jego okolice.

Boże...
To tak bardzo...
B o l i...


W pewnej chwili poczułam, jak coś ciepłego spływa po moich udach i nogach. Przejechałam palcami po skórze nóg, ścierając ciecz. Nie musiałam się jej nawet dokładnie przyglądać, aby stwierdzić, iż jest czerwona.

Z moich ust wydobył się kolejny jęk, tym razem bólu i przerażenia.

- Zawołaj... Celine - zdołałam wydukać, zanim opadłam na plecy, wzdychając ciężko. Ból brzucha schodził w dół, aż w końcu zmalał.

Ja jednak nie czułam n i c...
Wpatrywałam się  n i e m o  w sufit...
Miałam wrażenie, jakby ktoś wyssał ze mnie wszystkie siły...






Czas.
Co to jest czas?
Dlaczego był taki wolny?
Czy on w ogóle istniał?






- Dobry Boże... Clary! - usłyszałam czyiś stłumiony głos. Jakby w tunelu. Po chwili zobaczyłam, że ktoś się nade mną nachyla i ujmuje moją twarz w swoje ciepłe, drżące dłonie. Coś mi podpowiadało, że to Celine. Jej blond kosmyki łaskotały mnie w twarz.

Słyszę, jak woła moje imię.
Słyszę, jak prosi, abym na nią spojrzała.
Słyszę, jak błaga, abym nie zamykała oczu.
Słyszę, jak wydaje mi polecenia.

Czuję jej ciepłe łzy na swojej twarzy.
A może to nie jej łzy?
Może to moje?

Nie wiem.

Bo wtedy ciemność wyciągnęła swe ramiona, aby mnie nimi objąć.
Czuję wtedy, że coś straciłam.
Jestem tego pewna.
Coś mnie opuściło.
Zostawiło samą.

Czuję się, jak anioł, który stracił skrzydła...
Czuję stratę...














Tadaaam! Kolejny rozdział tak szybko :D Ale mam dla was niespodziankę: w niedziele mija dwa lata od kiedy zaczęła się moja przygoda z Bloggerem :))) Z tej właśnie okazji, pojawi się kolejny rozdział!

4 komentarze:

  1. Omg ! Superrr ...!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojejku 😲 wspaniały rozdział. Mam nadzieje że wszystko będzie dobrze....biedna Clary już tyle wycierpiała 😞. Pozdrawiam i czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego coś mi mówi, że poroniła, albo prawie straciła dziecko ?

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pamiętaj zostawić po sobie ślad ;3