sobota, 27 lutego 2016

Liebster Blog Award !!!

 Bardzo chciałabym podziękować Paulinie Patrycji za nominacje do LBA <3 Dziękuję ci kochana!!

PYTANIA OD PAULINY PATRYCJI:

1)) Co jest twoją inspiracją?
- Wszystko co widzę; filmy, seriale, zdjęcia, zdarzenia, muzyka :3
2)) Jaki masz sposób na deszczowy dzień?
- Dobra książka + ciepłe kakao LUB popcorn i film :D
3)) Co sprawia, że się uśmiechasz?
- Najczęściej w szkole rozbawiają mnie moje koleżanki i przyjaciółka :D Ale często są to też chwile z książki!
4)) Od jak dawna piszesz?
- Hmm... 1 rok i osiem miesięcy :))
5)) Kiedy został założy twój pierwszy blog?
- 07.08.2014
6)) Jakie jest twoje hobby?   
- Pisanie (pasja), czytanie, słuchanie muzyki... granie na nerwach :DD
7)) Czytasz obecnie jakąś książkę? Jeśli tak to jaką?
- Owszem, czytam obecnie trzy książki; Wybrana by Naomi Novik, Dziewczyna z sąsiedztwa by Jack Ketchum i Wielkie Nadzieje by Charles Dickens :3
8)) Masz rodzeństwo?
- Tak, młodszego brata, ale wolę określenie "SZKODNIK" :D
9)) Twoje ulubione zwierzę?
- Dzikie, to pantera i paw, a z domowych to pies i papuga :D
10)) Złapałaś/eś kiedyś motyla?
- Owszem, wiele razy. Kiedy byłam młodsza, to łapałam motyle na wsi u mojego dziadka. Wspaniała zabawa :D Ale teraz wypadłam z wprawy XD

11)) Co sprawia ci najczęściej przykrość? 
- Kiedy ktoś mnie obraża dla żartu. Dla niektórych może to być śmieszne, ale nie lubię kiedy ktoś mnie tak obraża. Jestem wrażliwą osobą i to chyba dlatego :D

Nie będę tym razem nominowała nikogo. Mam nadzieję, że się nie pogniewacie ;3

czwartek, 25 lutego 2016

Rozdział 16 Wybór

Clary 



Zachmurzone niebo zaczęło się rozjaśniać, zapowiadając ranek. Krople po deszczu, który padał w nocy i ustał przed chwilą, spływały strumykami po oknie w dół. Mimo, iż okno było zamknięte, dało się wyczuć chłód i wyobrazić sobie wilgoć panującą na zewnątrz.

Po raz pierwszy cieszyłam się, że nie muszę dzisiaj nigdzie wstawać i iść. Zwolnienie, które dała mi Maryse, było dla mnie błogosławieństwem. Gdybym jednak musiała iść na jakąkolwiek lekcję, zapewne odpływałabym świadomością do mojego snu    koszmaru, po którym już nie zasnęłam.

Byłam na siebie wściekła. Nie powinnam się była przestraszyć swojego koszmaru... a jednak stało się inaczej. Sen był tak realistyczny, że naprawdę bałam się, iż zginę lub coś mi się stanie. Bałam się śmierci. Za takiego coś Valentine użyłby na mnie wszystkich biczów i mikstur, jakie się znajdowały w jego posiadaniu. Na samą myśl, poczułam dziwny ból w całym ciele.

Ale byłam także zła za to, co zrobiłam    B ł a g a ł a m  Jace'a, aby ze mną został. Zachowałam się, jak... jak... jak głupia, naiwna, tchórzliwa przyziemna. Nadal nie mogłam zrozumieć, co mi strzeliło do głowy! Jeżeli Seraphina, Jonathan, Lilith, a co najgorsze mój ojciec się dowiedzą o tym, co się stało w nocy... NIE! Nikt się o tym nie dowie! Porozmawiam z Jace'm i ustalimy, że wszystko co się stało zostanie między nami. K R O P K A ! ! !

- O czym myślisz? - usłyszałam jego zaspany głos. Wciąż leżałam wtulona w jego ciepłe ciało. Leżeliśmy w takiej pozycji niemal całą noc. A właściwie ja leżałam, bo jemu udało się czasami zasnąć.

- O niczym. - powiedziałam cicho, nieco zachrypniętym głosem, wydając swojemu ciału polecenie, aby jak najszybciej się oderwało od ciała Jace'a. Jednak tak się nie stało. Ani drgnęłam. Ponowiłam próbę, chcąc wstać, ale to było, jak blokada, którą ktoś założył na moje ciało.

- Drżysz. - stwierdził, lekko masując moje ramię. - Zimno ci?

- Nie.

- A więc, co się dzieje? - spytał spokojnie.

"Nic" chcę mu powiedzieć.
"Powiem ci prawdę" oto czego mu  n i e  c h c ę  powiedzieć... ale wiem, że dłużej nie dam rady.

Powoli udaje mi się usiąść i odsunąć nieco od niego. Zrobiło mi się zimno, kiedy jego ciało już mnie nie ogrzewało, dlatego bardziej przykryłam się kołdrą i spojrzałam na niego. On też usiadł i spojrzał na mnie z pytającą miną.

- Chcesz wiedzieć, co się dzieje? - spytałam, wlewając w każde słowo jak najwięcej jadu. - Otóż dzieje się to, że nie poznaję samej siebie. Valentine mnie wychował twardą ręką i owszem, bił mnie bardzo dotkliwie, ale przynajmniej nauczyłam się wielu rzeczy: Niczego się nie bałam, potrafiłam zapanować nad swoimi uczuciami, być najlepsza w walce, a nawet wyssać truciznę demona ze swojej krwi BEZ użycia steli! Nauczyłam się tylu rzeczy, że nawet najmądrzejsi mogliby się przy mnie schować!! Ale tylko jedna umiejętność zapewniła mi przetrwanie, przez te wszystkie lata w domu Morgensternów, wiesz co to? Bycie niezależną. - wysyczałam ostatnie słowa. - Tylko wiara w siebie i odrzucanie każdej pomocy, którą ktoś mi zaproponował. Oto cała tajemnica: być zdanym na  s i e b i e.  - spojrzałam na niego z zaciśniętymi zębami. - Ale, kiedy znajdujesz się blisko mnie... wszystko słabnie. Zupełnie, jakby wszystko, na co tak ciężko trenowałam... zaczęło wyparowywać. Staję się krucha i zależna od tej pieprzonej pomocy, którą mi proponujesz! A kara, którą Maryse nam wyznaczyła... wszystko pogarsza i mnie dobija... - głos mi się załamał. Musiałam głęboko odetchnąć, aby po chwili móc mówić dalej. - I chociaż przyrzekam sobie, że to ostatni raz, kiedy przyjmuję twoją pomocną dłoń... to nigdy nie jest ostatni raz. Zawsze się to powtarza i powtarza, chociaż nie powinno! Niszczysz mnie, nie rozumiesz? - wyszeptałam ostatnie słowa, patrząc na jego rozmazaną sylwetkę. Ciepła woda zbierająca się w moich oczach zaczęła spływać po moich policzkach. Otarłam ją, przywracając sobie poprawną ostrość widzenia.

- Clary - zaczął Jace ze współczuciem w oczach, jak i w głosie. - nie powinnaś bać się swoich uczuć, bo to one pokazują, jaka naprawdę jesteś...

- Głupia, bezsilna, tchórzliwa...

- Wcale nie. - zaprzeczył twardo i westchnął. - Jesteś wrażliwa, a wrażliwi ludzie odczuwają wszystko o wiele mocniej: radość, współczucie... smutek. A łzy nie są oznaką słabości, wręcz przeciwnie, są oznaką siły. Siły, która pokazuje, że ci na czymś naprawdę mocno zależy... ale łzy mogą też być słowami, których twoje serce nie jest w stanie wypowiedzieć. - oznajmił, kciukiem, ocierając łzę z mojego policzka.

- Więc taką mnie widzisz? Widzisz we mnie tylko wrażliwą dziewczynkę z patologicznej rodziny?! - warknęłam, odsuwając się od niego.

- Nie. - powiedział spokojnie. - O prócz wrażliwej, widzę także odważną dziewczynę, która była silna przez te wszystkie lata... ale teraz ta dziewczyna chyba rozumie, że dłużej tak nie podoła. W końcu będzie musiała przyjąć pomoc, którą jej zaproponuję. - wyciągnął dłoń w moją stronę, patrząc na mnie z troską. - Nie musisz być sama, Clary. Daj sobie pomóc. Nikt cię nie wini za to, co ci robiono w przeszłości, bo to nie twoja wina. - Patrzyłam nieruchomo na jego dłoń, która czekała, aż ktoś ją zaciśnie. - Pozwól mi sobie pomóc... proszę, Clary. Inaczej wykończysz się psychicznie.



◊ Jace 



Patrzyła na mnie swoimi szklanymi od łez, szmaragdowymi oczami, które były jedynym żywym kolorem w tym pomieszczeniu. Patrzyła na mnie ze smutkiem, zastanawiając się.

Wiedziałem, że wybór, który stara się podjąć, nie jest łatwy. Ale miałem nadzieję, że przyjmie moją pomoc. Jeżeli odmówi, wszystko co Valentine jej wpajał, będzie ją nadal niszczyło, aż w końcu jej psychika znajdzie się na samym dnie i mało kto zdoła jej pomóc się podnieść. A ja nie mógłbym patrzeć, jak cierpi. Nie zasługuje na cierpienie. Zasługuje na dobro i szczęście, a skoro nikt nie może jej tego dać, to chociaż spróbuję pomóc jej wewnętrznym ranom się zagoić.



◊ Clary 



Nie mogłam przyjąć jego pomocy. Nie mogłam odrzucić wszystkiego, co ojciec dawał mi przez lata. Wszystko co robił, robił po to, aby mnie wzmocnić. Po za tym, przyjechałam do instytutu w konkretnej sprawie! Przyjechałam, aby znaleźć sejf, dzięki którego zawartości Lilith przejmie władze nad światem i tym samym oficjalnie ogłosi mnie następczynią Edomu. A ogłosi mnie nią, bo na to zasługuje i jako jedyna z całej mojej rodziny się do tego nadaję! Jeżeli teraz, przyjmę jego pomoc, stracę wszystko, czego ojciec mnie uczył. Zachowam się tak, jakbym faktycznie przyjechała do instytutu w poszukiwaniu pomocy.

- Nie. - odpowiedziałam pewnie, ocierając łzy. - Nie będę się zmieniać tylko dlatego, bo czasami odnosiłam rany. Niektóre rady mojego ojca są naprawdę cenne. Chcę być taką, na jaką wychował mnie Valentine... nawet jeżeli ma to znaczyć, iż moje serce zamieni się w kamień. Trudno.

- Trudno? - powtórzył z niedowierzaniem, zabierając dłoń. - To ci mówi twoje serce? Trudno?

Nie.
Nie.
Nie.
Mówi mi, że upadnę na same dno, jeżeli będę taka jak Valentine.
Mówi mi, że jestem okrutna, choć nie chcę taka być.
Mówi mi, że przez całe życie oszukiwałam, oszukuję i nadal będę oszukiwać samą siebie, jeżeli odmówię pomocy, którą mi proponujesz, i której tak bardzo teraz potrzebuję ja i moje serce.

- Tak, dokładnie tak mi mówi. - skłamałam oznajmiłam, wytrzymując jego wzrok.

- Mnie nie oszukasz, słońce. - powiedział z lekkim grymasem na twarzy.

- Nie oszukuję.

- Doprawdy? W takim razie zawrzyjmy układ: zrobię jedną rzecz, jeżeli po tym spojrzysz mi w oczy i powiesz, że nic to dla ciebie nie znaczy, zostawię cię w spokoju. Jeżeli jednak tego nie zrobisz, przyznasz, że potrzebujesz pomocy. Zgoda? - spojrzał na mnie wymownie.

- Zgoda. - odpowiedziałam bez chwili zastanowienia. - Jaka to rzecz? - zapytałam, patrząc na jego twarz, która nie zdradzała żadnych uczuć. Po prostu przysunął się bliżej mnie i przyłożył swoją ciepłą dłoń do mojego policzka. Zbliżył swoją twarz do mojej. Był tak blisko, że mogłam poczuć jego oddech. Zamknęłam oczy, czując, że moje serce przyśpiesza... kiedy jego wargi spoczęły na moich, łącząc nas oboje w delikatnym pocałunku.

Nie potrafię opisać tego, co czułam. Motyle w moim brzuchu latały jak opętane, a moje serce zalała fala ciepła. Było to piękne uczucie. Chyba po raz pierwszy w życiu poczułam, że ktoś przy mnie jest, a ja nie muszę polegać tylko na sobie.

Była to rzecz, której moje serce pragnęło od zawsze.
Uczucie, które mój ojciec potępiał.

Wiedziałam, że powinnam go odepchnąć i powiedzieć, że ten głupi pocałunek nic dla mnie nie znaczy... a jednak zrobiłam inaczej. Zrobiłam to, co moje serce chciało zrobić od pierwszej chwili, kiedy jego wargi spoczęły na moich    oddałam pocałunek, który przerodził się w namiętny, chciwy, romantyczny, pożądany! Usiadłam na nim okrakiem. Wplotłam palce w jego, miękkie blond włosy, przyciągając jego głowę jeszcze bliżej siebie. Jego dłonie objęły mnie talii robiąc to samo.

- Nigdy sobie tego nie wybaczę. - szepnęłam, opierając swoje czoło o jego czoło, ciężko oddychając.

- I nie musisz. - odpowiedział mi równie cicho, gładząc palcem mój policzek.



◊ Celine 



- Mamusiu? - Ocknęłam się, słysząc głos mojej córeczki. Zamrugałam kilka razy, rozglądając się z nadzieją, że jestem w bezpiecznym miejscu... ale nadzieja jak za każdym razem, gdy się budziłam, prysła. Cały czas byłam w tym samym miejscu    w celi. Zimnej, wilgotnej, ciemnej celi, której jedynym oświetleniem była duża świeca, stojąca na drewnianym stoliku obok starego, metalowego, jednoosobowego łóżka, którego sprężyny dało się wyczuć pod cienkim materacykiem.

Spojrzałam na Mię, która siedziała skulona w moich nogach, opatulona jedynym kocykiem, który dostałyśmy. Uniosłam się na łóżku i rozmasowałam obolałe plecy. Przysunęłam się bliżej córki i przytuliłam ją.

- Tak, skarbie? - spytałam cicho, czując, jak ból gardła się nasila. Wystarczyło kilka dni w tej celi, aby ostre przeziębienie dopadło mnie i Mię. Lodowata woda i suchy chleb, nie mogły zastąpić nam lekarstw.

- Mamusiu, chcę mi się pić. Tak bardzo. - szepnęła, ściskając swoją zimną rączką moją dłoń. Nic nie mówiąc, ucałowałam ją, chcąc następnie wstać i nalać jej końcówkę wody z dzbanka.

- Radzę ci oszczędzać wodę, Celine. - rozległ się głos tej, która mnie tu uwięziła. Uniosłam wzrok na kraty, za którymi stała ze świecącym kamieniem w dłoni. Jego blask mnie oślepiał, ale znałam twarz, imię i nazwisko porywaczki. W końcu codziennie brała mnie na przesłuchania i tortury, związane z sejfem.

- Czego znowu chcesz?! - warknęłam, tuląc do siebie swoją, przerażoną córeczkę, której nie powinno tutaj być.

- Dobrze wiesz czego.

- Nie mogę ci nic powiedzieć o sejfie! Składałam przysięgę przed Clave!

- Wiem, Celine. I wiem też, że jeżeli cokolwiek powiesz, to przysięga cię zabije... ale chyba lepiej, żebyś zginęła ty, niż twoja słodka córeczka. - Nie mogłam zobaczyć dokładnie jej twarzy, ale byłam pewna, że widnieje na niej złowieszczy uśmiech. Tak bardzo byłam przepełniona nienawiścią do tej dziewczyny, że gdybym mogła, to rozerwałabym ją powoli na strzępy. - Masz dwa dni, aby podjąć decyzję. - oznajmiła i odeszła powoli, stukając obcasami.

Wciąż tuląc do siebie Mię, zebrałam w sobie siłę i ze łzami w oczach, krzyknęłam;

- Bądź przeklęta na wieki, Seraphino Morgenstern!
















Oto i kolejny rozdział! Z powodu weny, która dzisiaj mnie dopadła, postanowiłam usiąść i coś napisać :3 Najpierw zdecydowałam, że rozdział wstawię dopiero w weekend, ale uznałam, że nie będę was tak torturować :DD Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał ;*

niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 15 Zostań

◊ Jace 



- Najważniejsze, abyście się teraz nie rozdzielali. - powiedziała Maryse, krążąc w tę i we w tę przed moim łóżkiem, na którym ja i Clary obecnie siedzieliśmy. Rudowłosa nadal siedziała przygnębiona i wpatrywała się w swoje dłonie.

Zaraz po przeczytaniu "wiadomości", jakie pojawiło się na jej nadgarstku, zaczerwienienie wróciło. Aby móc znów przeczytać tekst, trzeba było przejechać stelą. W każdym razie, identyczne w końcu pojawiło się na moim nadgarstku. To co się stanie jej, stanie się mi. Isabelle od razu poszła poinformować Maryse, która kazała im wszystkim wyjść, chcąc zostać ze mną i z Clary sam na sam.

- Nie mamy wyjścia, zapomniałaś? - przypomniałem jej o karze, na którą nas skazała, ukazując runę połączenia na swojej ręce.

- Wiem... może, to i dobrze. Jeżeli, to naprawdę Clary jest następnym celem porywacza, to musi być pod stałą ochroną.

- Sama potrafię o siebie zadbać! - warknęła rudowłosa, odzywając się po raz pierwszy od kąt Maryse została z nami sam na sam w pokoju. - Nie potrzebuję niańczenia. Nie doceniacie mnie, nie wiecie do czego jestem zdolna.

- Uwierz mi, domyślam się. - Maryse kiwnęła głową. - Ale nie mogę tak po prosu zostawić cię bez ochrony... z trzech powodów.

- Jakich?

- Po pierwsze, nie wiemy jeszcze do czego zdolny jest sam porywacz. Po drugie, kiedy mieszkasz tutaj, moim obowiązkiem jest zapewnienie ci bezpieczeństwa. I po trzecie, masz trzydzieści-dziewięć stopni gorączki, nie jesteś w stanie się bronić.

- Przekonamy się? - zagroziła Clary, chcąc wstać, ale zatrzymałem ją, kładąc dłoń na jej ramieniu.

- Clary - zacząłem, wzdychając. - przestań. Maryse ma racje. Co jeżeli ten ktoś faktycznie czeka na moment, w którym będziesz sama?

- Nic nie jest pewne. - powiedziała. - O prócz jednej rzeczy; ten ktoś korzysta z usług czarownika lub sam nim jest. Do grożenia mi w tej oto postaci wiadomości - Clary podwinęła rękaw i dotknęła palcem zaczerwienienia. - potrzeba czarów.

- Otóż to. - zgodziła się Maryse. - Kolejny powód, dla którego potrzebujesz stałej ochrony. I nie chcę więcej słyszeć sprzeciwów. Chyba nie muszę mówić, jakie konsekwencje grożą za łamanie rozkazów? - I wyszła, zostawiając nas samych. Jednak zanim zamknęła drzwi, powiedziała szybko: - Nie długo przyniosę ci jakieś lekarstwo, Clary.

Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy cicho. Musiało minąć kilkanaście sekund, zanim odważyliśmy się na siebie spojrzeć.

- Wychodzi na to, że o prócz irytującego współlokatora i przyjaciela, teraz pełnię również rolę twojego anioła stróża. - uśmiechnąłem się łobuzersko, mając nadzieję, że jakoś ją rozchmurzże.

Popatrzyła się na mnie morderczym wzrokiem.

No cóż... jednak jej humor jest identyczny, jak pogoda na dworze... a dokładnie, jak błyskawice przecinające szare niebo, z którego lał deszcz. Ale się jej nie dziwiłem. Groziło jej niebezpieczeństwo. Zmęczenie z powodu bezsenności i gorączka, wcale nie pomagały.

- Dobra, już się zamykam. - uniosłem ręce w geście poddania. - Słowem się już nie odezwę.

- Nareszcie. - powiedziała, a na jej twarz wstąpił wymuszony uśmiech, w którym nie było grama wesołości.

Wywróciłem oczami. W tym samym czasie ona zakryła swoją twarz dłońmi i opadła na poduszki. Następnie oderwała dłonie i położyła je sobie na brzuchu, wzdychając. Patrzyła zamyślona w sufit, nieświadoma, że ja patrzę na nią. Patrzyłem na jej rude loki, które leżały rozsypane na poduszkach, tworząc wokół jej głowy aureolę. Patrzyłem na jej bladą, wymęczoną twarz i zielone, nieobecne oczy, które były nieco podkrążone, a jednak wciąż piękne i hipnotyzujące. Patrzyłem na jej ciało, które wydawało się być drobne, choć w rzeczywistości było zabójczą bronią wojowniczki, którą była. Wojowniczką, która nosiła maskę oziębłej, okrutnej maszyny bez uczuć... a jednak pod tą maską kryło się coś więcej    uczucia, których Valentine nie zdołał w niej zniszczyć. Mógł je w niej uśpić, zdusić, uciszyć, ale nigdy zniszczyć.

- Możemy iść do mojego pokoju? Chyba wezmę gorącą kąpiel. - oznajmiła, swoim głosem wyrywając mnie z zamyślenia.

Odchrząknąłem i pokiwałem głową, wstając. Ona też zaczęła się podnosić, ale kiedy tylko przeniosła swój ciężar na nogi, zachwiała się i wsparła łóżka. Podszedłem do niej szybko, wyciągając w jej stronę swoje ręce, jako pewnego rodzaju pomoc, ale ona odmówiła gestem ręki.

- Nie jestem kaleką. - warknęła, wzięła głęboki oddech i powoli ruszyła w kierunku drzwi.



Clary 


Powolnie-irytującym krokiem skierowałam się do łazienki. Wzięłam odprężającą, gorącą kąpiel, która pomogła mi się nieco rozluźnić. Ale nawet wtedy nie mogłam przestać myśleć o osobie, która mogła uprowadzić Celine i Mię, a teraz także miała coś zrobić i mnie. Na samym początku myślałam, że to Lilith. W końcu Jonathan mówił, że porwała ona kogoś, kto zna miejsce przebywania sejfu, a także kogoś, kto posłuży jej za kartę przetargową. Celine i Mia, to były idealne osoby, ale Lilith nigdy by mnie nie skrzywdziła. Nie może. Jestem następczynią tronu Edomu. Mam przecież rządzić u jej boku, kiedy tylko znajdzie ten przeklęty sejf. Jestem potomkinią, na którą czekała przez wieki. Jej skarbem... jej córką, którą wychowywała niemal od kołyski. Nie miała więc prawa mi grozić. Nawet gdyby chciała odwrócić czyjąś uwagę, to nie wybrałaby mnie. Coś tutaj jest stanowczo NIE tak. Nie mam pojęcia co, kto i jak... ale się dowiem. Muszę. Bo ktoś nie bez powodu mi - Clarissie Adele Morgenstern - groził.

Spłukałam się dokładnie z pachnącego płynu i wyszłam z wanny. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy moja skóra doznała kontaktu z zimnych powietrzem. Owinęłam się szybko w biały ręcznik i odsączyłam włosy. Rozejrzałam się świeżym ubraniem, ale nigdzie go nie widziałam. Zaklęłam pod nosem, przypominając sobie, że przed kąpielą zapomniałam zajrzeć do szafy. Przez tą cholerną temperaturę nie dość, że czułam się źle, to jeszcze mnie strasznie mdliło.

Westchnęłam i nie mając siły ubierać się w stare ubrania, podeszłam do drzwi.

- Muszę wziąć ubrania z szafy, odwróć się! - rozkazałam, błagając, aby choć raz mnie posłuchał...

- Już! - odkrzyknął po kilku sekundach.

... o dziwo posłuchał.

Otworzyłam niepewnie drzwi. Jace faktycznie stał odwrócony do okna i przez nie wyglądał. Szybko podeszłam do szafy i ją otworzyła, przeglądając zawartość. Wiedziałam, że tej nocy nie zasnę. O prócz tego, nie wiedziałam czy było mi zimno czy gorąco. Miałam dreszcze, dlatego zdecydowałam się na szmaragdową koszulkę z krótkim rękawkiem i szary dres, który się składał z luźnych spodni i bluzy zapinanej na zamek błyskawiczny. Wróciłam do łazienki, aby móc się przebrać, a następnie wyjść boso.

- Już. - sapnęłam. Byłam tak zmęczona i chciało mi się dyszeć, jakbym przebiegła kilkanaście kilometrów. Zawroty i mdłe uczucie, jakbym miała za chwilę zemdleć, powróciło.

- Chcesz spać dzisiaj tu? - spytał Jace, patrząc na mnie z niepokojem.

- Obojętnie. - szepnęłam, widząc, jak świat wiruje. Złapałam się brzegu łóżka, ale zamiast się na nim położyć, osunęłam się na podłogę i na jego krawędzi ułożyłam głowę i ręce. Chciało mi się śmiać, krzyczeć, płakać - ponownie wejść w stan, w którym woda wypływa z moich oczu - jednocześnie. Z mojego gardła wydobywały się ciche jęki i stęknięcia. Po części byłam świadoma tego, co robię i gdzie jestem, ale po części byłam... nieobecna.

- Cii... - usłyszałam przy uchu szept i poczułam, jak czyjeś mocne ramiona mnie obejmują i przyciągając do siebie. - Musisz się położyć, Clary. - powiedział cichym głosem. Jace.

- Dlaczego tobie nic nie jest? - spytałam.

- Nie wiem. Kiedy się kąpałaś, zaczerwienienie z mojego nadgarstka znikło.

- A moje? - spytałam, błagając w duchu, aby on to sprawdził. Nie miałam na nic siły, zupełnie, jakby ktoś ją ze mnie wyssał. W każdym razie poczułam, jak rękaw mojej bluzy jest podwijany. Na nadgarstku poczułam jego ciepłe palce, które lekko muskały moją skórę.

- Niestety nie. Nie wiem, dlaczego... ale wiem, że teraz musisz się położyć.

- Pomóż mi. - wyrwało mi się. - Błagam.

Ty, idiotko! Jak mogłaś błagać o pomoc?! Jak?!

Jesteśmy Morgenstern. My nie błagamy o nic, to inni błagają nas. - rozległ się w głowie głos mojego ojca i jedna z zasad, którą nam wpajał odkąd sięgałam pamięcią.

- Clary, spójrz na mnie. - usłyszałam głos Jace'a, jak przez mgłę. Czułam się, jakbym była w jakieś otchłani... i nagle wszystko się zatrzymało i rzuciło mną jak młotem w rzeczywistość, w której się znajdowałam. Po miękkim podłożu pode mną, domyślałam się, że leżę na łóżku. Kiedy jednak otworzyłam, zmęczone oczy, zobaczyłam anioła Jace'a, nachylającego się nade mną.

- Boże, piękny jesteś. - mruknęłam, klepiąc go kilka razy po policzku, co wywołało u niego szeroki uśmiech.

- Wiem, w końcu miałem być twoim aniołem stróżem.

- O nie... - zajęczałam, orientując się w końcu w jakiej sytuacji się znajduję.

- Jestem ciekawy co masz mi jeszcze do powiedzenia, słońce, ale lepiej, abyś się porządnie wyspała. - poradził i pomógł mi się przykryć kołdrą. 

- Dobranoc, mój aniele stróżu. - powiedziałam, choć tak naprawdę nie miałam zamiaru nic powiedzieć. Język sam mi się plątał, przez co wygadywałam głupoty. Aby oszczędzić sobie wstydu i więcej powodów, za które Jace mnie później wyśmieje, skuliłam się, aby złagodzić dreszcze i postarałam się zasnąć. Nie było to trudne. Niespokojny sen, pełen dziwnych snów, pochłonął mnie szybciej niż mogłam sobie wyobrazić, ale zanim to nastąpiło, obok ucha usłyszałam jeszcze stłumiony cichy głos, który - przynajmniej tak wywnioskowałam - wypowiedział następujące słowa:

- Dobranoc, Clary.


***


Obudziłam się w środku nocy z niespokojnego snu, którego nawet nie pamiętałam. Rozejrzałam się nerwowo po pomieszczeniu, które było pogrążone w ciemności. Deszcz i grad uderzał o okno, a blask błyskawic przecinał od czasu do czasu ciemne niebo.

Spojrzałam na zegarek; dochodziła trzecia.

Westchnęłam i powoli usiadłam. Zawroty głowy przeszły, zupełnie, jak i mdlące uczucie. Nie czułam się już tak fatalnie, jak wtedy, kiedy się kładłam. Od razy przypomniało mi się całe zdarzenie... Na wszystkie demony Edomu, co ja wygadywałam za głupoty?!?! Spojrzałam pośpiesznie na Jace'a, który spał na podłodze na kilku kocach, sam jednym był przykryty. Pochrapywał cicho.

Czułam się dziwnie pobudzona, aczkolwiek, jeszcze nie w pełni sił.

Clary...

Wzdrygnęłam się, słysząc dziwne syczenie w swojej głowie.

Clary...

Syczenie zaczęło się oddalać. Wstałam i powoli zaczęłam podążać za syczeniem, które wyprowadziło mnie na korytarz. Szłam przed siebie, aż do schodów. Zaczęłam schodzić w dół, w dół, w dół. Nie wiem, na którym piętrze się znajdowałam, ale zaczęłam iść jego korytarzem, aż na samym jego końcu doszłam do jakiś drzwi. Syczenie zaczęło znikać za nimi, dlatego otworzyłam drzwi i weszłam do środka. O dziwo za nimi znajdował się kolejny korytarz... a raczej tunel. Głęboki tunel, którego światła automatycznie się zapaliły, wyczuwając moją obecność. Rozejrzałam się. Po bokach, co kilka metrów były różne drzwi, ale zamknięte na kłódkę i łańcuchy, a kiedy spojrzałam przed siebie, nie mogłam zobaczyć końca tunelu, ponieważ był tak długi.

Idź dalej...

Podpowiadało mi syczenie, które ruszyło dalej, a ja za nim. Nie chciałam go zgubić. Miałam wrażenie, że zawarty był w nim głos, który skądś kojarzyłam, ale niezbyt wiedziałam skąd.

Szłam tka przed siebie dobre kilka minut, aż nagle światła daleko przede mną zaczęły powoli gasnąć. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc co robić, kiedy po swojej prawej stronie usłyszałam głośny, nieznośny pisk. Zatkałam uszy i odwróciłam głowę, widząc, że po ścianie spływa coś czerwonego i gęstego... krew. A krew spływała z namalowanego z niej słów, które układały się w jedno, krótkie zdanie:

                           J E S T E Ś   N A S T Ę P N A

Rozdziawiłam usta z przerażenia i oderwałam dłonie od uszu. Spojrzałam w ciemny głąb tunelu i starając się przekrzyczeć pisk, krzyknęłam:

- Pokaż się!!!

Światła przestały gasnąć. Pisk i syczenie ucichło. Nastała nieznośna, przeraźliwa cisza... kiedy nagle światła dalej zaczęły gasnąć, ale szybciej i po kilka lamp na raz. Wraz z nadchodzącą ciemnością, nadchodziło coś złego. Zaczęłam uciekać z powrotem w stronę drzwi.

Byłam już blisko nich, kiedy ostatnie światła zgasły, a ja upadłam na podłogę, krzycząc. Wokół mnie rozległy się również krzyki jakiś ludzi; kobiet, mężczyzn, dzieci, a wśród nich przebijające się pytanie, które zadało mi syczenie:

Jesteś gotowa?


***


Usiadłam gwałtownie, krzycząc wniebogłosy. Trzymałam się za głowę, chcąc ją zmiażdżyć i uciszyć głosy i krzyki, które wciąż w niej słyszałam. Skuliłam się, wciąż krzycząc, kiedy poczułam, jak materac łóżka się pode mną ugina i ramiona mnie obejmują, przyciągając do siebie. Moje nadgarstki zostały odciągnięte od mojej głowy i unieruchomione tak, że trzymałam je teraz skrzyżowane na piersi.

- Cii... to tylko sen... - usłyszałam obok ucha. - To tylko zły sen... Już dobrze... Jestem tutaj, jesteś bezpieczna...

Jace, chciałam powiedzieć, ale zamiast tego wpadłam w histerię.



◊ Jace 



- Cii... to tylko sen... - mówiłem kojąco obok jej ucha. - To tylko zły sen... Już dobrze... Jestem tutaj, jesteś bezpieczna...

Przestała po chwili krzyczeć i się wyrywać i wybuchła głośnym płaczem. Czułem, jak bardzo się trzęsła ze strachu... jak bardzo się bała. Tuliłem ją mocno do siebie, odgarniając jej włosy z twarzy i od czasu do czasu ocierając kciukiem łzy, których wciąż przybywało więcej.

- Cii... to tylko zły sen. - powtarzałem, choć wiedziałem, że to, co zobaczyła we śnie, musiało być przerażające, ponieważ histeria, w którą popadła, była tak okropna, że aż sam się o nią bałem...


Godzinę później...



Leżałem blisko niej, całym ciałem przylegając do jej ciała, które wciąż drżało ze strachu i zimna. Nie spaliśmy. Łkała cicho, wtulona we mnie, a ja nie mogłem spać ze świadomością, że coś, aż tak ją trapi, a ja nie mogę jej pomóc. Dlatego po prostu byłem przy niej, gładziłem kciukiem lekko jej twarz. Miałem zamiar w tej pozycji spędzić z nią resztę tej nocy, kiedy poczułem zimny pot spływający po jej twarzy.

- Na twoim stoliku stoi woda. Przyniosę ci szklankę... - powiedziałem, chcąc wstać, ale ona mocno złapała za mój nadgarstek i spojrzała na mnie błagalnie.

- Proszę, nie idź. Zostań. - błagała z przejęciem, jakby ta chwila beze mnie miała ją zabić. W jej oczach dostrzegłem strach. Bojąc się, że zaraz znów wpadnie w histerię, z powrotem położyłem się obok niej i mocno przytuliłem. - Zostań. - wyszeptała.

- Zawsze, słońce. - odszepnąłem, składając na jej czole pocałunek. Nie kłamałem. Zostanę przy niej, choćby i na kilka dni... byleby znów nie musiała się bać.










Oto i kolejny rozdział!!! Kolejny powinien się pojawić w następny weekednd :** Mam nadzieję, że był wart czekania, a fani Clace się nieco nasycili ulubionymi scenami :3

Tym czasem, chciałabym również powiadomić, że nowy rozdział na moim blogu o wilkołakach się pojawił, także ZAPRASZAM ;)

Chciałabym również podziękować za 20 888 wyświetleń <3 Dziękuję, dziękuję, dziękuję <3 <3 <3 Dziękuję również za komentarze, które bardzo mnie motywują do dalszego pisania!

sobota, 20 lutego 2016

Liebster Blog Award!

Bardzo bym chciała podziękować Victorii Grey za nominację do LBA!! Cieszę się, że spodobał ci się mój blog. Dziękuję <3 :**

PYTANIA OD VICTORII:

1. Jaki jest twój ulubiony gatunek filmowy?
- Fantastyczny, romans, kostiumowy, dramat
2. Ile książek przeczytałaś w ubiegłym roku? Nie musi być ile dokładnie.
- MNIEJ WIĘCEJ: 17
3. Jaki jest twój ulubiony owoc?
- Arbuz i mango <3
4. Jesteś osobą spokojną i cichą, czy rozgadaną i radosną?
- Najczęściej spokojną, ale wśród zaufanych osób, dużo gadam :3
5. Co lubisz robić w wolnym czasie?
- Pisać, czytać, słuchać muzyki.
6. Co motywuje Cię do działania?
- Książki, wyobraźnia, filmy, seriale.
7. Dary Anioła czy Diabelskie Maszyny?
- Nie wybaczam takich pytań!!! Kocham obie serie i nie potrafię wybrać <3
8. Wolisz język angielski czy niemiecki?
- Nie mam niemieckiego i nie chciałabym mieć. Stanowczo angielski!
9. Ulubiony dzień tygodnia? Dlaczego?
- Sobota, bo jest wolne i nie muszę się martwić o następny dzień, bo też mam wolne :D
10. Jak spędziłaś walentynki?
- Hmmm... zakupy, romantyczny film i książka <3
11. Lubisz chodzić do szkoły?
- Często zależy od humoru...


MOJE PYTANIA:

1. Do którego bohatera książkowego jesteś najbardziej podobny/a z charakteru?
2. Twój ulubiony sklep?
3. Lato, jesień, zima czy wiosna?
4. O prócz danego tematu twojego bloga, co cię zainspirowało do założenia go?
5. Masz swoją/swojego parabatai?

NOMINUJĘ:


sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 14 Ostrzeżenie

◊ Clary 



Wpadliśmy we dwoje do gabinetu, w którym zastaliśmy siedzącą przy biurku Maryse, stojącego przy niej Roberta i Stephena, a także Konsul, Jie Penhallow, i Inkwizytora, Michaela Waylanda, czyli ojca Coltona.

Wszyscy mieli zmartwione miny, szczególnie Stephen.

- Tato, co się stało?! - spytał nerwowo Jace, podbiegając do biurka.

- Uczniowie zgłosili, że twoja matka nie pojawiła się na lekcji historii. - oznajmił Stephen, wciąż wpatrzony w mapę Nowego Jorku, która została rozłożona na blacie biurka. - Myśleliśmy, że coś jej wypadło, ale potem nie zjawiła się obiedzie i zebraniu. Mia też zniknęła.

- Nie wiemy, gdzie są. - powiedziała Maryse, patrząc współczująco na Jace'a, który wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć.

- Musi być jakiś sposób. - powiedział po dłuższej chwili blondyn, dłonią wodząc po mapie. - Na przykład czar tropiący! 

- Próbowaliśmy, Jace. To nie działa. Ktoś założył zaklęcie na twoją matkę i siostrę.

- W takim razie... - Jace chwile się zastanowił. - musimy się rozdzielić! Niech każdy wyruszy na poszukiwania.

- Clave wysłało już kilku ludzi. Na razie nikt z uczniów nie może wyjść po za mury instytutu. Nikt nie może wyjść i wejść ze względu na bezpieczeństwo. - oznajmiła Jia, patrząc na niego stanowczo. - Ciebie i Clarisse też to dotyczy.

Zbladłam. Właśnie chciałam zaprotestować, kiedy Jia mnie wyprzedziła:

- Żadnych sprzeciwów. To rozkaz. - powiedziała ostrym tonem. - A teraz udajcie się do pokoi, nie siejąc paniki. Dni lekcyjne toczą się dalej.

- Maryse, możesz zdjąć z nas ten... - Jace nie dokończył, ponieważ jego ojciec mu przerwał:

- Nie, Jace. Być może ja lub ty jesteśmy kolejnym celem. Powinien ci ktoś towarzyszyć.

- Ale wtedy ona też będzie narażona na bezpieczeństwo. - zaprzeczył blondyn, wskazując na mnie palcem. Prowadził ze swoim ojcem walkę na spojrzenia dobre kilkanaście sekund. Prawdopodobnie robiłby to dłużej, gdyby Inkwizytor im tego nie przerwał.

- Jasie Herondale, natychmiast opuść to pomieszczenie i udaj się do swojego pokoju, tak jak rozkazała Konsul! Za sprzeciw czekają cię konsekwencje!

Jace nie patrząc na Inkwizytora, tylko nadal na ojca, odwrócił się i wymaszerował z pokoju, ja za nim. W drodze do jego pokoju nie odezwaliśmy się nawet słowem. Nogi niosły go tak szybko, że ja niemal musiałam biec, aby zanim nadążyć. A kiedy byłam obok niego, mogłam wyczuć, jaka furia od niego bije. Całą złość wyładował dopiero, kiedy zatrzasnął za nami drzwi. Jego pokój, który normalnie zawsze był czysty, zaraz miał zostać zdemolowany.

Chłopak zaczął wyładowywać swoją złość, uderzając pięścią w ścianę. Możliwe, że stratę bliskich osób odczuwał tak dotkliwie? Przecież się zdradzał! Zdradzał swój słaby punkt! Dawał się ponieść emocją?! Chciałam mu to wytknąć, wcielić się w swojego ojca, kiedy poczułam ukłucie w sercu i zamiast zrobić to, co chciałam zrobić, zdjęłam swój płaszcz, rzuciłam na łóżko i powoli podeszłam do chłopaka, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Jace - zaczęłam powoli, aż dziwiąc się sobie, że tyle współczucia było w moim głosie. - proszę przestań.

Nie zignorował moich słów. Posłuchał. Przestał i ciężko oddychając, oparł czoło o ścianę i zamknął oczy. Kiedy spojrzałam na jego dłonie, były zaciśnięte w pięści. Skóra na jego kostkach była pozdzierana i zaczerwieniona. Westchnęłam i ostrożnie ujęłam jego prawą pięść. Wyjęłam stele i wypaliłam na jego nadgarstku iratze. To samo zrobiłam z jego drugą ręką, dzięki czemu rany na jego dłoniach po chwili zaczęły się goić.

- Jeżeli coś im się stanie... - zaczął cicho, ale urwał w połowie zdania, jakby miał się zaraz rozpłakać. Zacisnął pięści mocniej. Myślałam, że zaraz znów zacznie uderzać w ścianę, ale zamiast tego, odsunął się od ściany i mnie przytulił. Mocno. O dziwo nie protestowałam i oddałam uścisk, oplatając rękami jego szyje. Dziwnie się czułam, ale nie źle. Czując, jak jego twarz wtula się we mnie mocniej, zrobiłam coś, za co ojciec by mnie porządnie wychłostał    dałam mu nadzieje, wypowiadając następujące słowa:

- Będzie dobrze. Celine i Mia się znajdą... obiecuję ci to. Pomogę ci. - wyszeptałam ostatnie słowa, za które w duchu się skarciłam.

- Dziękuję, słońce. - Po raz pierwszy uśmiechnęłam się lekko na to przezwisko.


***


Kilka godzin później - wciągu, których nie robiliśmy nic o prócz rozpakowywania siatek i jedzenia obiadu - położyłam się na łóżku i wtuliłam w poduszkę. Byłam cholernie śpiąca, ponieważ ostatniej nocy nie spałam dłużej niż trzy godziny.

Leżąc na boku, wpatrywałam się w Jace'a, który stał boso w koszulce i jeansach obok okna. Na dworze rozpadało się na dobre, mokre kropelki spływały maleńkimi strumykami w dół, podczas gdy nowe uderzały wciąż w szybę. Hałas dobiegający z dworu mi nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie, był relaksujący.

Zasypiałam powoli, mając wzrok utkwiły w Jasie. Kiedy ja wpatrywałam się w niego, on wpatrywał się w okno. Na pewno rozmyślał, bo widok na Nowy Jork był zamazany z powodu wody, osadzającej się i spływającej po szybie.

- O czym myślisz? - spytałam ledwo słyszalnym głosem.

Cisza.

- O wszystkim. - odpowiedział po dłuższej chwili, wzdychając. Kilka sekund później odwrócił się w moją stronę i - na sto procent - wymusił lekki uśmiech, mówiąc - Prześpij się, słońce.

Zamknęłam oczy i też zaczęłam rozmyślać. Dlaczego Lilith zmieniła strategię? Dlaczego porwała Celine, skoro każdy, kto zna miejsce przebywania sejfu przysiągł na Anioła, że nie zdradzi go nikomu o prócz członkowi rady Clave. Lilith nie da rady wyciągnąć od Celine informacji, musiałaby wydobyć to z Celine za pomocą siły swojej mocy, ale mogłoby to ją osłabić, a na to nie może sobie pozwolić.

Hmmm... Czułam, że Jonathan nie powiedział mi wszystkiego i, że coś tutaj śmierdzi.



Jace 



Kilkanaście minut później, kiedy Clary zasnęła, przykryłem ją kocem i usiadłem na brzegu łóżka obok niej. Wpatrywałem się w jej spokojną twarz, przypominając sobie jej słowa

Pomogę ci.

Dwa słowa. Jedno krótkie zdanie. Dużo znaczące dla mnie wsparcie. A jednak czułem, że też jej współczuję i, że mi jej szkoda. Podczas, gdy ja martwię się o swoją rodzinę, ona nie ma żadnej. Seraphina i Jonathan się nie liczą, bo rzadko, kiedy przebywa w ich obecności.

Mam prawo się bać o swoją matkę i siostrę, ale bałem się też o Clary. Miałem wrażenie, że słowo "rodzina" nie uczestniczy w jej życiu. Kiedy o tym myślę, przed oczami staje mi tamten moment, kiedy zastałem ją zalaną łzami ze zdjęciem mojej rodziny w dłoni. Sumienie podpowiadało mi, że właśnie dlatego płakała... bo brak jej kogoś, kto mógłby dać jej możliwość poczuć rodzinne ognisko i bijące od niego ciepło. Ale zapewne Valentine dopilnował, aby cecha "rodzinny" nie pojawiła się w żadnym z jego dzieci.

Z zamyślenia wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał szesnastą-piętnaście. Już dawno lekcje się skończyły. Wstałem i cicho poszedłem otworzyć drzwi, za którymi zastałem Isabelle, Alec'a, Paul'a i Annabeth.

- Hej. - powiedziała cicho Izzy, uśmiechając się lekko. - Możemy wejść?

- Tak, tylko cicho... Clary śpi. - przepuściłem ich, aby mogli wejść. Nie mogłem ich odprawić. Za bardzo w tej chwili potrzebowałem ich wsparcia. Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie z rękami splecionymi na piersi.

Isabelle i Annabeth usiadły przed łóżkiem, opierając się o nie plecami. Alec usiadł na krześle od biurka, a Paul usiadł na brzegu biurka.

- Po godzinie maltretowania matki, udało mi się z niej wyciągnąć powód, dla którego zabronili opuszczać instytut. - oznajmiła Isabelle, patrząc na mnie współczująco. - Przykro mi, Jace.

- Celine i Mia są silne. - pocieszył mnie Alec.

- To prawda. - wtrącił Paul. Niestety widząc, że wcale mi to nie pomaga, Annabeth jeszcze dodała:

- Nic im nie będzie. Ludzie Clave znajdą je i przyprowadzą całe i zdrowe. Zobaczysz. - posłała mi ciepły uśmiech, który odwzajemniłem.

Przez dłuższą chwilę panowała grobowa cisza.

- W całym instytucie jest strasznie cicho. - powiedziała Isabelle, wzdychając. - Wszyscy po lekcjach poszli do swoich pokoi i się w nich zamknęli. Czuję się, jak w bunkrze.

- Przynajmniej Clary się nie męczy tak jak my.

Nie mogłaś się bardziej pomylić, Annabeth. Pomyślałem. Clary i ja męczymy się najbardziej. Zamiast poprawić dziewczynę i powiedzieć, co sądzę, powiedziałem po prostu:

- Miała ciężką noc.

- To znaczy? - Alec spojrzał na mnie pytająco.

- Miała koszmary. - powiedziałem patrząc na Clary, która nadal była pogrążona w głębokim śnie.

- No, no, no... Ty i ona w jednym łóżku, i nagle śni jej się koszmar. Płacze i jak na zawołanie ma swojego wybawce. - zaśmiał się Paul. - Jeszcze chwila, a będę ci zazdrościł takiej kary, Herondale.

- Nie płakała. - skłamałem, przenosząc wzrok na okno. - Jest silniejsza niż możesz sobie... - urwałem, słysząc, jak Clary przewraca się na drugi bok i zaciska dłoń na materiale koca. Zaczęła dyszeć, jak po ciężkim biegu. Ze zmarszczonymi brwiami szybko podszedłem do łóżka, siadając na nim i zaczynając nią lekko szturchać. - Clary, obudź się. - mówię cicho.

- Pewnie śni jej się koszmar. - powiedziała Isabelle, patrząc na nią czule, zupełnie tak, jak i pozostali.

- Clary, obudź się! - tym razem podniosłem głos, kiedy dziewczyna wciąż miała zamknięte oczy. - Obudź!... - nie dokończyłem, bo w tamtej chwili rudowłosa usiadła gwałtownie, biorąc oddech. Dostrzegłem na jej czole kropelki potu.

- To tylko koszmar. - szepnąłem, widząc jej obłąkany wzrok. - Hej! - ująłem jej twarz, zmuszając, aby na mnie spojrzała. I spojrzała, ale trwało to zaledwie sekundę, ponieważ się odsunęła.

- K-koniec ze spaniem. - powiedziała roztrzęsionym głosem. Odwróciła głowę, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili się wycofała i ponownie odwróciła.

Isabelle z zaniepokojoną miną, przyłożyła dłoń do czoła Clary.

- Na Anioła, jesteś rozpalona. - powiedziała brunetka, szybko zabierając dłoń. Dla upewnienia się też sprawdziłem.

- Faktycznie. - kiwnąłem głową. - Alec, przynieś wodę.

Brunet nic nie mówiąc wstał i wyszedł z pokoju. Tym czasem Clary nadal siedziała nieruchomo z podciągniętymi nogami. Jej twarz wciąż wyrażała zdezorientowanie i niepewność.

- To tylko sen. - powtórzyłem, przejeżdżając dłonią po jej włosach i plecach. Nagle Clary zmieniła pozycje na siedzenie po turecku i szybko podwinęła prawy rękaw swojej bluzki, ukazując na swoim nadgarstku zaczerwienienie.

- Co to jest? - spytała Annabeth, podchodząc bliżej.

- Wygląda, jak zwykłe przebarwienie. - powiedział Paul.

- Daj mi stele. - odezwała się Clary, wciąż wpatrując w zaczerwienienie. Nie protestowałem. Dałem jej swoją. Rudowłosa zacisnęła na niej dłoń i przejechała nią nad jej naznaczonym nadgarstku, sprawiając, że zaczerwienienie zaczęło znikać, wchłaniając się, ale pozostawiając po sobie czerwone litery, które ułożyły się w jedno zdanie. - To nie wiadomość. - powiedziała Clary. - Tylko ostrzeżenie... jak widać dla mnie.




T r u d n o   w s p i ą ć   s i ę   n a   s z c z y t,

 a l e   j e s z c z e   t r u d n i e j   j e s t   s i ę   n a   n i m   u t r z y m a ć .





- To nie wiadomość - powiedziała Clary. - tylko ostrzeżenie. Mam wrażenie, że to od tej samej osoby, która porwała twoją matkę i siostrę, Jace. A ja chyba jestem jej następnym celem.

- Ale kto to może być? - Paul wyciągnął mi to z ust. Kiedy wszyscy spojrzeliśmy oczekująco na Clary, ta tylko spojrzała przed siebie, mówiąc:

- Nie wiem, ale wychodzi na to, że nie jest to ta osoba, o której myślałam.


niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 13 Zmiana planu

Clary 



Ustaliliśmy, że będziemy spać w jego pokoju. On śpi na podłodze, a ja na łóżku. Tej nocy nie mogłam zasnąć. Ciepła ciecz wciąż wypływała z moich oczu, aby następnie spłynąć po policzku i wsiąknąć w poduszkę. Starałam się nad tym zapanować, ale każda próba zahamowania cichego płaczu wypływającej ze mnie wody, kończyła się kilkukrotnym nasileniem stanu w jakim się znajdowałam.

Po prostu nic nie mogłam zrobić. Denerwujący głosik wciąż mnie dobijał, mówiąc, że ja nigdy nie będę miała prawdziwej rodziny. Niezbyt mnie to obchodziło, ale coś w środku podpowiadało mi, że okłamuję samą siebie. Walczyłam więc z samą sobą i ze swoimi, nic nie znaczącymi uczuciami, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego.

W pewnym momencie poczułam, jak materac się pode mną ugina. Już po chwili poczułam pod swoją kołdrą ciepłe ciało, które do mnie przyległo. Jace nachylił się nade mną, podpierając się jednym łokciem.

- Chcesz o tym pogadać? - spytał.

Tak.

- Nie. - warknęłam. - Już i tak powiedziałam ci za wiele. Za dużo o mnie wiesz.

- Rozumiem. - westchnął.



◊ Jace 




Wiem jedno    Clary nie lubi mówić o sobie i swojej przeszłości. Jeżeli nie będę poruszał tego tematu, to może nasze relacje nieco się poprawią, chociaż wiem, że do tego jeszcze daleko.

W każdym razie postanowiłem rozegrać to inaczej.

- To może ja powiem ci coś o sobie.

- Dlaczego miałbyś mnie obchodzić? - spytała, niemal prychając.

- Ponieważ jesteśmy połączeni i będziemy obok siebie dwadzieścia-cztery godziny na dobę. Chyba dobrze by było, abyśmy się ciut poznali...

- Chcę spać. - przerwała mi, tym samym kończąc całą naszą rozmowę.



***


Następnego ranka obudziły mnie promienie słoneczne, które przedzierały się przez zasłony. Zaświeciły mi nieprzyjemnie w oczy, sprawiając, że odechciało mi się spać. Ziewnąłem i rozejrzałem się leniwie, orientując się po chwili, że Clary leży obok mnie, wtulona w poduszkę. Jej twarz była odwrócona ku mnie, a jej rude loki rozrzucone były na jej plecach i poduszce. Oddychała spokojnie i równomiernie. Twarz jednak nadal była nieco zaczerwieniona. Zaschnięte łzy wciąż dało się dostrzec.

Wspomnienie jej twarzy, po której spływały łzy, nie mogło wylecieć mi z głowy. Dobijało mnie. I świadomość, że to Valentine doprowadził ją do takiego stanu, była nie do zniesienia. Jak bardzo chciałem go zabić... nie! Nie zabić    torturować! Za to, jak ją wychowywał, za to, czego ją uczył i za to, że ją zniszczył psychicznie.

Na Anioła, ile ta dziewczyna musiała przeżyć...

- Przykro mi. - powiedziałem bezgłośnie, patrząc na nią współczująco. Chciałem nakryć ją kołdrą, lecz kiedy tylko zacisnąłem palce na materiale i poruszyłem nim, Clary otworzyła szeroko oczy i usiadła gwałtownie ze strachem w oczach. Oddychała, jak po ciężkim biegu, wzrokiem dokładnie badając otoczenie. - Cii. Spokojnie... - szepnąłem, kładąc dłoń na jej ramieniu, z którego zsunęło ramiączko jej satynowej koszuli nocnej. Czułem pod dłonią, jak się trzęsła. Też usiadłem i lekko zacząłem ją pchać w stronę poduszek. - Połóż się. - poleciłem, lecz ona tylko stanęła na równe nogi i szybko założyła na siebie szlafrok, zaciskając jego pasek wokół talii tak mocno, iż miałem wrażenie, że się zaraz udusi.

Podeszła powoli do okno i odsłoniła zasłony. Oparła dłonie i głowę o szybę, wzdychając.

- N-nikt nie może się o tym dowiedzieć. - powiedziała drżącym głosem.

- O czym? - spytałem, marszcząc brwi. 

- O moim pła... O moich łza... O stanie, w który wczoraj popadłam. - poprawiła, starając się na najspokojniejszy ton. - Źle się czułam. Kropka. 

- Nie musisz mnie o to prosić. Sam też bym nic nie powiedział. To sprawa pomiędzy nami Clary...

- Pomiędzy nami nic nie ma! - podniosła głos, wciąż będąc odwróconą do mnie plecami. - Nie było, nie ma i nie będzie. Mój stan i uczucia, to tylko i wyłącznie moja sprawa, rozumiesz?!

- Nie, nie rozumiem! - ja też nie wytrzymałem i stanąłem na równe nogi. - Dlaczego tak bardzo się boisz przyznać do tego, że płakałaś?! To nic złego! Do jasnej cholery, Clary, przecież demony nigdy nie będą wiedzieć, jaki jest twój słaby punkt! Zabijasz wroga i koniec! Czego się boisz?! Śmierci?!

- Nie! Nie boję się śmierci! - odwróciła się w moją stronę pełna furii. - Boję się... - urwała, jakby wiedziała, że powiedziała za dużo. Podeszła do mnie szybkim krokiem, z zaciśniętymi ustami i uniosła rękę, jakby chciała mnie spoliczkować, lecz się powstrzymała i opuściła dłoń, biorąc drżący oddech. - Po prostu - zaczęła płaczliwym głosem. - zapomnij o tym. Tylko o to proszę.

Ale ja nie chciałem zapomnieć. Chciałem z nią porozmawiać, a nawet jej pomóc, ale jak można pomóc osobie, która psychicznie upadła na same dno i nie chce się do tego przyznać?

- Dobrze. - powiedziałem cicho po dłużej chwili i przyciągnąłem ją do siebie. Najpierw sprawiała wrażenie, jakby nie chciała być blisko mnie, lecz po dłuższej chili wahania oddała uścisk. Wtuliła twarz w mój obojczyk, kiedy tym czasem ja trzymałem nos zanurzony w jej włosach i wdychałem ich cudowny zapach.

- Dziękuję. - szepnęła. Było to chyba pierwsze miłe słowo, które do mnie powiedziała w czasie całej naszej znajomości.

- Od tego są przyjaciele, Clary.

- Przyjaciele? - odsunęła się ode mnie zaskoczona. - Jeszcze wczoraj byłeś dla mnie nieznośnym dupkiem, a teraz przyjaciel? 

- Od czegoś trzeba zacząć, szczególnie, że ty i ja mamy wyjątkową więź.- zaśmiałem się, pokazując jej runę wypaloną przez Maryse na swojej ręce.

- Zgoda. - powiedziała po dłuższej chwili namysłu. - W takim razie, jako twoja nowa przyjaciółka, radzę, abyś kupił sobie materac, bo kolejnej nocy nie będę spała z tobą w jednym łóżku.

Wiedziałem, że ona te co musi z tego mieć.



***


Po zakupach postanowiliśmy iść do TAKI coś zjeść. Zajęliśmy miejsca przy stoliku, kiedy podeszła do nas kelnerka z menu w dłoni. Podała nam karty.

- Co bierzesz? - spytałem.

- Wystarczy sałatka śródziemnomorska i malinowa herbata. - powiedziała, zerkając na mnie swoimi szmaragdowymi oczami z nad karty, która zasłaniała jej nawet nos. Po chwili zatrzasnęła kartę i oddała kelnerce, która właśnie zanotowała jedno z zamówień.

- Tym razem krwisty stek.

- A coś do picia? - spytała kobieta, wachlując ze słodkim uśmiechem rzęsami. Tak właśnie działam na dziewczyny.

- Tylko sok pomarańczowy. To wszystko. - oddałem jej kartę, patrząc z lekkim uśmiechem prosto na Clary.

- Już się robi. - Kobieta odeszła.

- Tylko sałatka? Próbujesz się odchudzić? - zaśmiałem się.

- Dbam o dobrą kondycję.

- Jesteś jak Isabelle, starasz się dokonać czegoś, co i tak już dokonałaś.

- Ale trzeba, to utrzymać, a tobie udaje się to bardzo dobrze, chociaż obżeraż się wilkołaczym żarciem. - uśmiecha się, i widzę, że jest to pierwszy szczery uśmiech, jako dotąd u niej widziałem.

- Nie wiem czy traktować to, jak komplement czy może wręcz przeciwnie.

- To już nie moja decyzja.

- Sałatka śródziemnomorska i herbata malinowa. - powiedziała kelnerka, stawiając dane danie przed Clary. - I krwawy stek i sok pomarańczowy.

- Dziękuję. - powiedzieliśmy z rudowłosą w tym samym czasie, co wywołało uśmiech na naszych twarzach. Kelnerka jednak westchnęła i odeszła.

- Zagrajmy w taką grę. - powiedziałem, biorąc do buzi pierwszy kawałek mięsa. - Ty zadajesz mi jedno pytanie, a ja odpowiadam, a potem na odwrót.

- Zgoda. - odpowiedziała bez chwili wahania. - Z iloma dziewczynami spałeś?

- Idealny temat przy jedzeniu. - mruczę, odkładając na chwilę sztućce. - Było ich wiele.

- Więc to prawda?

- Ale co?

- Że jesteś największym dziwkarzem w całym instytucie.

- Nie, moja szczera przyjaciółko. To znaczy, że jestem bardzo pożądaną partią.

Prycha.

- Ale teraz moja kolej. Czy to Valentine ci wmawiał, że łzy, to oznaka słabości? - Znałem odpowiedź, ale chciałem się upewnić.


Clary 



- Yyy... - spuściłam wzrok na swoje dłonie, które zacisnęłam mocno wokół filiżanki. - Tak, ale w końcu ja sama się też o tym przekonałam. Dopiero po kilkunastu sekundach ciszy odważyłam się na niego spojrzeć, ale ledwo spojrzałam na jego współczującą twarz, kiedy kilka metrów za nim dostrzegłam Jonathana w skórzanej kurtce i ciężkich butach. Patrzył na mnie oczekująco.

- Daj mi chwilę. - powiedziałam i nie patrząc na niego stanęłam na równe nogi. Podeszłam szybkim krokiem do swojego brata, starając się oddalić jak najdalej.

- Po co tutaj przyszedłeś? - pytam cicho, wiedząc, że Jace może wszystko usłyszeć.

- Wczoraj ja i Lilith byliśmy na zebraniu nauczycieli. Maryse poinformowała wszystkich o sytuacji twojej i Jace'a.

Zaklęłam cicho pod nosem.

- I co?

- Po zebraniu Lilith wezwała mnie i Seraphine do swojego pokoju. Jest na ciebie wściekła, bo przez ciebie zadanie będzie dłużej się ciągnęło.

- Przeze mnie? - syknęłam, wskazując na siebie. - To wina Jace'a, to on...

- Nie tłumacz się. - przerwał mi. - Teraz musisz zapomnieć o szukaniu sejfu. Zmiana planu.

- O czym ty mówisz?

- Lilith się niecierpliwi, Clary, dlatego podjęła bardziej drastyczną decyzję, jeśli chodzi o szukanie sejfu.

- Jaką znowu decyzję? Mów wreszcie. - warknęłam.

- Uznała, że zamiast szukać sejfu osobiście, woli wydobyć tą informacje od osoby, która to wie.

- Czyli od kogo? - spytałam co raz bardziej zniecierpliwiona.

- Od...

- Clary! - Jace podszedł do mnie z telefonem w dłoni. - Musimy wracać do instytutu.

- Coś się stało? - spytałam zaniepokojona, ponieważ wyglądał, jakby ktoś umarł.

- Moja matka zaginęła. - powiedział, a jego palce tak mocno zacisnęły się na telefonie, że zbielały mu kostki. - Moja siostra też.

Zmarszczyłam brwi i spuściłam powoli wzrok, uświadamiając sobie powoli, kim jest osoba, od której Lilith chce wydobyć informacje na temat miejsca sejfu. Ale o prócz tej osoby, wzięła również kartę przetargową.

O nie.












Coś kiepsko u mnie z weną, szczególnie że mam ostatnio duuuużo pracy w szkole, a na początku marca wyjeżdżam (na tydzień) na wymianę i nie będę miała czasu ;(( Mimo to mam nadzieję, że rozdział choć trochę był wart czekania...