środa, 14 października 2015

Rozdział 2 Pierwszy taniec

◊◊ Jace ◊◊


Po mniej więcej godzinie od rozpoczęcia balu, Maryse skierowała się na małe podwyższenie, gdzie stała orkiestra. Stanęła tuż nad krawędzią brzegu schodka i poprawiła swoją czarną sukienkę z jedwabiu, której góra została zrobiona z koronki. Jej włosy zostały upięte w wysokiego koka, ukazując długie, diamentowe kolczyki, które dyndały za każdym razem, gdy kobieta poruszyła głową.

Maryse zaczekała chwilę, aż wszyscy się zorientują o jej obecności na "scenie". Już po minucie w sali zapanowała cisza, a oczy wszystkich skierowały się na szefową instytutu.

- Witam was wszystkich w Nowojorskim Instytucie! - donośny głos Maryse rozprzestrzenił się po całej sali, a jej krwistoczerwone usta ułożyły się w szerokim uśmiechu. - Mam nadzieję, że po tych dwóch miesiącach wolnego czasu, nabraliście więcej sił, aby ponownie kontynuować lub - jak to w przypadku pierwszorocznych uczniów - rozpocząć szkolenie Nefilim i pochłonąć kolejną dawkę niezbędnej wiedzy. Jestem pewna, że ten rok, jak i poprzedni, będzie dla nas wszystkich kolejnym, wyjątkowym doświadczeniem życiowym. Na pewno staniemy przed wieloma przeszkodami, ale jestem pewna, że przejdziemy przez nie razem z pomocą Razjela. Zanim zakończę i przystąpię do rozdana specjalnych kopert dla nowych i pierwszorocznych uczniów, chciałabym wam wszystkim przedstawić dwóch nowych nauczycieli: Katherine Blackthorn i Jonathana Morgensterna. - oznajmiła i mimo kieliszka w dłoni, uniosła obie i wolną poklepała w zajętą. Tym gestem wzbudziła głośne oklaski.

Dostrzegłem jak tłum gości zaczyna się rozstępować, tworząc drogę dla brunetki i blondyna. Oboje z lekkim uśmiechem skierowali się na podwyższenie i stanęli po obu stronach Maryse.

Oklaski ucichły, a kobieta kontynuowała przemowę:

- Jako, iż wszyscy z pewnością zostaliśmy poinformowani o śmierci poprzedniego nauczyciela łaciny, na jego miejsce wstąpi Katherina Blackthorn.

- Bonum as vesperum.* - uśmiechnęła się kobieta.

- Ponieważ nauczyciel walki - Hodge Starkweather, będzie musiał wyjechać za miesiąc do Alicante, jego asystentem i zastępcą zostanie Jonathan Morgenstern.

Chłopak z lekkim uśmiechem, uniósł swój kieliszek. Wszyscy goście powtórzyli gest, po czym wzięli łyk. Też tak chciałem, ale zorientowałem się, że mój kieliszek jest już pusty. Zakląłem cicho pod nosem, wzrokiem szukając Aleca, ale nigdzie nie mogłem go odnaleźć. Westchnąłem zrezygnowany chcąc się odwrócić, kiedy dostrzegłem jak przez tłum przepycha się jedna z Morgensternów. Clarissa. Kierowała się w stronę drzwi, do których po chwili dotarła. Rozejrzała się, jakby się chciała upewnić, że nikt jej nie widzi, po czym wyszła.

Przymrużyłem oczy i oddałem kieliszek, stojącej obok mnie Isabelle.


- Zaraz wrócę. - szepnąłem i również zacząłem się przeciskać przez tłum, kiedy tym czasem Maryse zaczęła rozdawać wszystkim uczniom koperty. Ponieważ kolejność była alfabetyczna, miałem chwile czasu, bo moje nazwisko zaczynało się dopiero na literę "H".

Nacisnąłem na klamkę i cicho wymknąłem się z sali. Na korytarzu było pusto i cicho. Bardzo cicho. Rozejrzałem się, aż w prawej części korytarza, w jego głębi, dostrzegłem czyjąś sylwetkę. Musiała to być damska, bo widać było suknie, której diamenciki odbijały światło pochodni.

Zanim dziewczyna znikła za rogiem, szybko ruszyłem za nią. Kiedy skręciła, zatrzymałem się tuż przy ścianie i powoli zacząłem wychylać, aby ocenić czy mnie widzi. Kiedy moja głowa całkiem już była widoczna, a ja mogłem zobaczyć kolejny korytarz, ona tam stała. Z rękami opartymi o biodra i patrząca się na mnie z przymrużonymi oczami.

- Dlaczego mnie śledzisz? - spytała.

Z lekkim uśmieszkiem na twarzy wyłoniłem się cały, stając kilka metrów na przeciwko niej. Zmierzyłem jej niską, lecz szczupłą sylwetkę. Nie była tak chuda jak niektóre inne dziewczyny. Miała prawdziwe mięśnie. Może przezwisko Najlepszej Nocnej Łowczyni otrzymała przez nie?

- A dlaczego ty kręcisz się po instytucie? Powinnaś być teraz w sali.

- Tak samo jak ty. I nie uwierzę, że przyszedłeś za mną tylko po to, aby mnie skarcić. Nie wyglądasz na osobę... która przestrzega zasad, lecz na kogoś kto je łamie. - z przymrużonymi oczami zmierzyła mnie wzrokiem.

Pod jej wzrokiem, poczułem się dziwnie osaczony, choć to ona powinna się tak teraz czuć w mojej obecności. A może faktycznie tak się czuła i dobrze to ukrywała?

- Owszem - przyznałem i zbliżyłem się o kilka kroków. - ale ty też mi nie wyglądasz na grzeczną.

- Hm. - stęknęła, splatając ręce na piersi  i uśmiechając się lekko, również robiąc kilka kroków do przodu. - Masz racje, nie wyglądam na nią i nią nie jestem.

Po jej oczach i tonie jej głosu, wyraźnie można było stwierdzić, że ta dziewczyna jest bardzo odważna i pewna siebie.

- Więc jesteś złą dziewczynką. - stwierdziłem, używając tego uwodzicielskiego tonu, na który większość dziewczyn mdlała.

- O nie... - powiedziała cichym, rozbawionym głosem, po czym ruszyła powoli w moją stronę, chcąc mnie ominąć. Chciałem się odwrócić i za nią iść, ale już po chwili poczułem na swoich plecach jej dłonie, które przesuwały się powoli w górę, aż zatrzymały się na moich ramionach. Palce zacisnęła mocno na mojej marynarce, następne ciężar przenosząc na nią. Byłem pewny, że stawała w tej chwili na palcach, aby być wyżej. Chwilę potem, przeszedł mnie dreszcz, gdy poczułem przy uchu jej alkoholowo-miętowy oddech. - jestem o wiele gorsza. - szepnęła, po czym się odsunęła, tym samym od siebie mnie odpychając. Gdybym nie miał dobrej kondycji i równowagi, na pewno bym upadł na kolana.

Odchrząknąłem, poprawiając marynarkę, po czym się odwróciłem z uśmieszkiem na twarzy, chcąc się jakoś odgryźć, ale jej już nie było. Ze zmarszczonymi brwiami zacząłem się rozglądać, ale ona zniknęła jak kamień w wodę.

Wróciłem do sali balowej, w środku wciąż słysząc odbijający się echem jej szept.



◊◊ Clary ◊◊


Wróciłam do sali balowej i wzrokiem odszukałam stojącą w koncie Seraphinę. Przepchnęłam się szybkim krokiem przez tłum, po czym wyrwałam jej z ręki mój kieliszek, który jej zostawiłam. Jednym haustem wypiłam całą jego zawartość.

- Hmmm... czyżby naszej Clary się nie powiodło? - zaśmiała się cicho, wzrok trzymając na Jonathanie, który wciąż stał na podwyższeniu obok wywołującej imiona uczniów Maryse.

- Zamknij się! - syknęłam. - Gdyby nie ten ciekawski idiota, już bym wiedziała, gdzie się znajduje ten cholerny sejf.

- Jaki idiota? - spytała, biorąc łyk alkoholu ze swojego kieliszka.

- Nie znam jego imienia, ale kiedy tylko spotkam się z ojcem, to przysięgam, że go opieprzę za nie danie mi tej cholernej księgi uczniów, o którą prosiłam.

- Ten Idiota naprawdę ci musiał podnieść ciśnienie, bo przeklinasz co drugie słowo.

- Znasz mnie... - zaczęłam, kiedy nagle usłyszałam swoje imię, wymawiane przez szefową Instytutu. Zanim ruszyłam, dokończyłam - nie lubię, gdy ktoś wchodzi mi w drogę w czasie zadania.

Ponownie oddałam kieliszek siostrze, następnie kierując się na podwyższenie. W sali zapanowała cisza, a wszystkich wzrok był zwrócony ku mnie. Dzięki mojemu wyjątkowo czujnemu słuchowi, słyszałam szepty: To Morgenstern. To córka Valentine'a. Jest tak podobna do Jocelyn Fairchild. Biedne dziecko. Żal mi jej.

Zacisnęłam zęby, czując jak w środku się cała gotuję. Nienawidziłam, gdy ludzie się nade mną litowali, obrażali mój ród, lub ojca.

- Powodzenia w roku szkolnym, Clarisso. - uśmiechnęła się Maryse i podała mi dużą kopertę z moim imieniem. 

Wzięłam kopertę i wymusiłam uśmiech, posyłając go kobiecie. Kobiecie, która była zdrajczynią Kręgu, tak jak i większość osób w tej sali. Stali się wrogami mojego ojca, zdradzając go i odchodząc od niego. A wrogowie mojego ojca, są moimi wrogami. Zawsze.

Odwróciłam się i wróciłam na swoje miejsce obok Seraphiny, która była kolejna w kolejce. Kiedy Maryse rozdała już wszystkim koperty, wyjaśniła co się w nich znajduje:

- W owych kopertach znajdziecie wasz klucze z numerem do waszych pokoi, plan lekcji, kartkę z datami ferii, a także mapę Instytutu, aby przez pierwsze tygodnie się nie gubić w korytarzach. To wszystko, a teraz zapraszam wszystkich na parkiet, zaczynając dalszą część wieczoru walcem.

my gifs the vampire diaries delena damon salvatore ian somerhalder my stuff 4 notes Damon x Elena 4x07 4x7 delena (5) Po słowach kobiety, wszyscy odłożyli koperty w jedno miejsce, po czym skierowali się na środek sali. Seraphina wzięła sobie jako partnera jakiegoś chłopaka starszego od niej, a ja Jonathana.

Ustawiliśmy się w odpowiedniej pozie, zaczynając taniec, gdy od orkiestry popłynęła muzyka.

- Jak ci poszło? Wiesz już, gdzie trzymają sejf? - spytał najciszej jak umiał.

- Przeszkodził mi jeden Idiota, podnosząc mi przy tym ciśnienie.

- Ojciec powiedział, że jeżeli będziemy zmuszeni, to możemy zabić.

- Nie. - odpowiedziałam automatycznie z lekką paniką w głosie. - ... znaczy... nie będzie takiej potrzeby. To dziwkarz i tyle. Zostawię go Serpahinie, to jej robota. Ja się nie będę z nim cackać. Nie po to tutaj jestem.

- Jesteśmy. - poprawił ją

Wtedy nadszedł czas na piruet. Stop. Obrót... i zmiana partnera.

- Witaj ponownie, płomyczku. - na jego twarz znów wpłynął ten irytujący uśmieszek.

Cholera.

Motyle w brzuchu.

- Nie nazywaj mnie tak. - warknęłam, kontynuując z nim taniec.

- Bo co?

- Nie chcesz wiedzieć.

- Dobra, zmieńmy temat. Nie żebym podsłuchiwał twoją rozmowę w bratem, kiedy byłem tuż za wami, ale ukradkiem wychwyciłem słowo "dziwkarz". Orientujesz się do kogo było skierowane, płomyczku? - spytał z wyraźną ciekawością.

- Tak. - wzruszam ramionami.

- Do kogo?

- Do ciebie. - warknęłam.


                                          
* Dobry wieczór