poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział 19 Wyrok

◊ Clary 



Godzinę później po całej tej ceremonii "powitalnej", sala tronowa stała się opustoszała. Lilith i nasza rodzina skierowała się do ogromnej jadalni, w której długi stół uginał się od ilości potraw i napitków.

Lilith i mój ojciec zasiedli u szczytach stołu, a ja z rodzeństwem po ich bokach. Służące zaczęły podchodzić, aby nalać herbaty, wina, soku lub wodę. Osobiście zdecydowałam się na pełny kieliszek białego wina    na czerwone nie mogłam patrzeć. Nie po tym, co zobaczyła w sali tronowej i poza nią.

Łapczywie zaczęłam pić.

- Nic nie jesz, Clarisso? - spytała Lilith, biorąc do ust kęs ryby. - Byłaś nieprzytomna kilka dni.

- Zjadłabyś trochę risotto. - wtrącił Valentine, popijając swoje danie czerwonym winem.

- Nie jestem głodna, dziękuję. - wymamrotałam, biorąc kolejny łapczywy łyk. Kręciło mi się w głowie, a obraz zabijanych i torturowanych przyziemnych nie dawał mi spokoju. W dodatku ten cały podział... Nie mogłam uwierzyć, że za kilka dni wszystkie dzieci zostaną zabite... nawet mała Mia i mały Max. Mogłam się jedynie domyślać, co teraz czują Herondale'owie i Lightwoodowie.

- Jesteś strasznie blada. - zauważyła Seraphina, nachylając się ku mnie, ponieważ siedziała obok. - Dobrze się czujesz? Coś się stało?

- Wszystko dobrze, po prostu... jestem trochę zmęczona. - wytłumaczyłam szybko.

- Estello, zabierz proszę Clary do jej pokoju! - rozkazała Lilith. - Będziesz chciała coś zjeść w pokoju?

- Nie. - mruknęłam.

- W takim razie to wszystko.

- Oczywiście, Pani.

Estella szybko podeszła do mnie i dygnęła, czekając, aż wstanę. Kiedy tak się stało, wyszłyśmy z jadalni. Do mojego pokoju dotarłyśmy w niecałe kilka minut. Od razu rzuciłam się na łóżko, odprawiając następnie służącą.

Wtuliłam się w poduszkę, nie wiedząc nawet, która jest godzina. Nagle zdałam sobie sprawę, że nigdzie do tej pory nie widziałam zegarka. Czy to możliwe, aby każdy spał i robił co chciał i kiedy chciał? Jeżeli tak, to świetnie; zdjęłam buty i schowałam się szybko pod kołdrę, wtulając twarz w poduszkę. Tak bardzo było mi zimno, że niemal drżałam.

Zamknęłam oczy, starając się nie myśleć o tym, do czego doprowadziłam, zasnęłam po wielu nieudanych próbach...


- Isabelle Lightwood! - usłyszałam ochrypły głos demona, który stał obok niskiego szafotu z listą skazanych w dłoni.

Kolejka znajdująca się kilkanaście metrów od drewnianego podwyższenia, ciągnęła się w nieskończoność. Właśnie na samym jej początku stała Isabelle, tak wychudzona, tak zmęczona, tak brudna, że ledwo, co ją poznałam. Ze skutymi dłońmi, ruszyła w stronę szafotu. Maryse, Robert, Alec i Max, którzy byli następnie w kolejce, zaczęli płakać, odwracając wzrok.

Isabelle stanęła po środku drewnianego podwyższenia, po czym zamknęła oczy, z których wypłynęły ostatnie łzy. Demon uniósł swój miecz i wbił go prosto w serce dziewczyny...

- NIE! - zaczęłam krzyczeć.




- CLARY! OBUDŹ SIĘ!  - usłyszałam głos Jonathana. Nagle otworzyłam oczy, budząc się cała spocona z niespokojnego snu. Dłonie brata kurczowo trzymały mnie za ramiona, gdy tym czasem jego oczy patrzyły na mnie z niepokojem. Właśnie, jego oczy są jakieś... inne. Bardziej intensywnie-zielone, nie takie ociemniałe, jakie miał wcześniej. - Wszystko dobrze? Krzyczałaś, przez sen.

Przełknęłam ślinę nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nadal się trzęsłam ze strachu i zimna. Jonathan czując i widząc to, przyciągnął mnie do siebie. Kojąco zaczął gładzić moje włosy. Pamiętam, że robił to zawsze, kiedy byłam młodsza. Zawsze, kiedy płakałam cicho z bólu, który zadawał mi ojciec. Zawsze wtedy przychodził do mnie, przytulał i siedział ze mną tak długo, aż nie usnęłam.

Tak bardzo pragnęłam się komuś zwierzyć. Nie dawałam już rady. Poczucie winy, smutek, złość zjadały mnie żywcem.

- Jonathan, ja nie tak to sobie wyobrażałam. - wyszeptałam, jakbym się bała, że ktoś usłyszy. - Nie wiedziałam, że będzie tyle ofiar... - zaczęłam łapczywie nabierać oddechu, ponieważ czułam wodę zbierającą się w moich oczach. - To wszystko moja wina. To przeze mnie teraz ci ludzie cierpią. To przeze mnie trwa teraz ta cała rzeź. Na Anioła, co ja zrobiłam?! - wtuliłam się w niego mocniej, zaczynając się cicho zanosić.

- Cii... - szeptał, mocniej mnie przytulając. - Spokojnie. Clary, posłuchaj mnie. Wszystko będzie dobrze. Odkręcimy to, tylko...

- Co? - odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy z niedowierzaniem. - Odkręcimy? My? Myślałam, że jesteś po stronie Lilith. Myślałam, że... że władza, to jest twoje marzenie...

- Było. - poprawił. - Już nie. Na początku myślałem, że władza, to dobra droga i tego właśnie chcę, ale kiedy zobaczyłem tych umierających ludzi wtedy na dworze i naszą matkę - skrzywił się na okropne wspomnienie, zupełnie, tak jak i ja. - zmieniłem zdanie. Nie chcę tego. Oni nie zasługują na los, który zgotowała im Lilith.

Który zgotowałam im ja.

- Nie chcesz tego? - powtórzyłam, wciąż nie mogąc uwierzyć. O ile dobrze pamiętałam, Jonathan zawsze był posłuszny Lilith i ojcu. Zawsze wykonywał rozkazy i zawsze pragnął tego, co się w tej chwili działo. - Nie poznaję cię. Nie mógłbyś zmienić zdania z dnia na dzień.

- Ludzie się zmieniają, Clary, wiem, że ty również. Widziałem przerażenie w twoich oczach, kiedy Jocelyn umierała, a przyziemni byli zabijani i torturowani, przez demony. Nie oszukasz mnie.

Przełknęłam ślinę, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. Spuściłam wzrok, jakoś nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia, lecz po chwili poczułam, jak ujmuje mój podbródek i zmusza, abym na niego spojrzała.

- Wiem, że Jace pomógł ci pozbyć się demonicznej części ciebie.

- Niby skąd?

- Obserwowałem was, kiedy byliście po za pokojem. Obserwowałem ciebie i teraz też to robię.

- I?

- I widzę, że teraz jesteś sobą. Prawdziwa ty. - uśmiechnął się lekko. - Mimo to, demoniczna krew wciąż w tobie jest.

- Jak się jej pozbyć?

- Nie wiem, ale teraz najważniejsze jest zdobyć kielich i wszystko odkręcić.

- Nawet nie wiemy, gdzie on jest. - zauważyłam, wciąż nie mogąc uwierzyć, że nie jestem sama w tej ciemnej dziurze. - Lilith go pewnie schowała.

- Ja się dowiem, gdzie on jest, a ty idź spotkaj się z Jace'm. Wytłumacz mu wszystko. On i pozostali muszą być gotowi na wszystko. Zrozumiałaś?

Pokiwałam głową, wstając z łóżka. Założyłam buty i razem z Jonathanem wypadłam na korytarz. Zanim jednak ruszyłam szukać służącej, ostatni raz objęłam Jonathana. Nie miał pojęcia, jak dużo znaczy dla mnie jego bliskość i wsparcie.

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteś po mojej stronie. - szepnęłam.

- Wzajemnie, siostrzyczko. - pogładził moje włosy, po czym położył dłonie na moich ramionach i lekko od siebie odsunął, aby spojrzeć mi w oczy. - Musimy się śpieszyć. Do koronacji zostało jedynie kilka dni.

Kiwnęłam głową, po czym ruszyłam w oddzielną stronę co on. Biegłam przez cały korytarz, szukając jakiejkolwiek służącej, która mogłaby mnie zaprowadzić do lochów. W pewnej chwili dostrzegłam Estellę, która sprzątała kurz z jakiejś starej wazy.

- Estella! - zawołałam.

- Panienko. - dygnęła, wygładzając swój strój. - W czym mogę ci pomóc?

- Zabierz mnie do lochów, w których są trzymani Nocni Łowcy i Podziemni. Natychmiast! - syknęłam cicho.

- Oczywiście, panienko. - wymamrotała, lekko zdziwiona moją prośbą. Mimo to, dygnęła i ruszyła w głąb korytarza.

Po kilku minutach schodzenia po schodach w dół i przemieszczania się po różnych korytarzach, dotarłyśmy do drzwi z ciemnego drewna, których pilnowało dwóch strażników (demony). Widząc nas, wyciągnęli swoje metalowe, tępe miecze i wymierzyli nimi w nas.

- Panienka żąda wejścia do lochów.

Jeden ze strażników spojrzał na mnie podejrzliwie i nawet się nie ruszył. No nie, nie będę się z nim cackać! Zbliżyłam się do niego, patrząc groźnie w jego żółte ślepia, które były znakiem rozpoznawczym jego prawdziwej postaci.

- Otwórz te drzwi ty, obślizgły gadzie, bo inaczej nie ręczę za siebie. Jestem następczynią tronu Edomu i żądam twojego szacunku. - warknęłam.

Po chwili demon się poddał i kiwnął głową do swojego towarzysza, który schował broń i otworzył drzwi, które nie mogły nie zaskrzypieć.

- Proszę o wybaczenie, madame. - wycharczał demon, lekko się kłaniając.

- Daruj sobie.

Demon zawarczał. Z zaciśniętymi zębami spoliczkowałam go tak mocno, że aż się zachwiał. Złapał się za obolały policzek i nic nie mówiąc    chociaż najchętniej by mnie rozszarpał    zajął swoje stanowisko.

- Dalej pójdę sama. - powiedziałam, wzdychając. - Czekaj na mnie.

- Oczywiście, panienko.

Weszłam do środka. Drzwi za mną się zamknęły. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam było kamiennym tunelem, który oświetlały jedynie stare lampy zwisające z sufitu. Szłam prosto przez dobre kilkanaście sekund, aż doszłam do zakrętu w prawo. Powoli wyjrzałam, aby zobaczyć, co się znajduje za zakrętem.

Znieruchomiałam, widząc ogromne cele umieszczone po bokach ścian. Przez szpary krat zwisały ręce. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam, bojąc się, co mogę jeszcze zobaczyć w tym miejscu.

Szłam powoli, bojąc się dać kolejny krok. Patrzyłam do cel, starając się odnaleźć Jace'a, ale zastawałam tylko Nocnych Łowców i Przyziemnych. Dorosłych, młodych, dzieci i niemowlęta, a nawet ciężarne kobiety, które lada chwila mogły zacząć rodzić.

W powietrzu unosił się odór potu, krwi, choroby i zmęczenia. Od ścian odbijało się echo szeptów więźniów i cichutki lub głośny płacz kobiet i dzieci. Warunki, które mieli w celach nie nadawały się do życia.

W jednej celi mieściło się mniej więcej dziesięć osób i dwa łóżka piętrowe. 

Widząc, jak większość patrzy na mnie z nienawiścią, przyśpieszyłam kroku. Lecz mimo to, słyszałam szepty, a take wyzwiska skierowane do mnie; suka, zdrajczyni, dziwka...

Mieli prawo mnie tak nazywać i nienawidzić, bo to przeze mnie siedzą tutaj. To przeze mnie cierpią i będą cierpieć do końca swojego życia.

- Clary? - odwróciłam się gwałtownie w lewo w stronę jednej z cel. Podeszłam bliżej krat, dostrzegając za nimi Herondale'ów i Lightwoodów. Kiedy ich zobaczyłam, wcale nie miałam ochoty skakać z radości, wręcz przeciwnie, miałam ochotę paść na kolana i krzyczeć z rozpaczy; Maryse i Robert siedzieli na jednym z łóżek i starali się uspokoić małego Maksa, który doskonale wiedział co go czeka... zupełnie tak, jak i Mia, która siedziała zamknięta w ramionach matki i ojca. Dostrzegłam, jak Stephen szepcze co chwilę coś do żony, kiedy ta buja się lekko na boki z córką, wpatrując się zahipnotyzowana w jeden punkcik, którym była podłoga. Alec i Isabelle siedzieli pod ścianą w ciszy, zupełnie tak jak i Jace, ale kiedy mnie dostrzegli, wszyscy troje podbiegli do krat.

- Co ty tutaj robisz? - warknął blondyn ostrym tonem. Zabolało mnie to nieco, ale nie mogłam się użalać nad sobą i gniewać na niego. - Przyszłaś się dopytać o nasze samopoczucie, Wasza Wysokość? A może znów masz koszmary i przyszłaś, aby znaleźć ukojenie w moich ramionach? - zaśmiał się.

- Jace. - warknęła Isabelle, po czym przeniosła wzrok na mnie. Jej włosy były potargane, twarz brudna od kurzu i ziemi, a oczy podkrążone. - Dlaczego tutaj przyszłaś? - zapytała nieco spokojniej. - Dostałaś czego chciałaś, więc czego jeszcze chcesz?

- Isabelle, ja...

- Wybaczcie, ale nie mogę na nią patrzeć. Brzydzę się nią. - rzucił Alec, spluwając na ziemie, po czym siadając na łóżku obok rodziców i młodszego brata. Jace widocznie też chciał coś dodać, ale przerwałam mu;

- Macie prawo być na mnie źli i mnie nienawidzić! Ale teraz musicie mnie wysłuchać, proszę! - spojrzałam na nich błagalnie. Widząc, że oczekując mojej przemowy, przełknęłam ślinę i kontynuowałam. - Nie liczę, że przyjmiecie moje przeprosiny, ale mimo to... przepraszam. Żałuję tego tak bardzo, że zrobiłabym wszystko, aby to odkręcić. I obiecuję, że tak się stanie jeszcze przed koronacją! Postaram się, przysięgam na Anioła!

- O czym ty mówisz? - wtrącił Jace, splatając ręce na piersi. 

- Uwolnię was, a Jonathan mi pomoże. W tej chwili poszedł szukać kielicha. - wytłumaczyłam, mając nadzieję, że chociaż trochę przestanie mnie nienawidzić i dostrzeże, że naprawdę chcę pomóc.

- I co wtedy? Jaki jest twój plan? Sama przejmiesz władzę? - spytał, wlewając w każde słowo tyle jadu i tyle sarkazmu na ile go było stać. Patrzyłam prosto w jego złote oczy, w których nie było już czułości i opiekuńczości, ale chłód i nienawiść.

- Wtedy przywrócę wszystko do normy. Niebo i Ziemia znów będą istnieć. Wymarzę pamięć przyziemnym.

- A co z Lilith? - wtrąciła brunetka.

- Zabiję ją. - oznajmiłam, jeszcze nigdy nie będąc tak pewną swoich słów, jak w tej chwili. - Zabiję ją i odeślę z powrotem do piekła, słabą i pozbawioną mocy.

- Ale jak? Kiedy?

- Clary! - odwróciłam się, słysząc głos Jonathana w oddali. Biegł w moją stronę. Zatrzymał się, wpadając na mnie i mnie obejmując. - Clary... - dyszał. - wiem, gdzie on jest, ale...

- Ale co? - spojrzałam na niego z niepokojem. - Do jasnej cholery, Jonathan!

- Kielich stoi pod szklaną pokrywą w jej pokoju, widziałem go przez szparę w dziurze na klucze, ale podsłuchałem, jak nasz ojciec rozmawia z Lilith.

- I co? Co słyszałeś?

Jonathan ponownie nabrał głębokiego oddechu, po czym ujął moją twarz w swoje ciepłe dłonie i oparł swoje czoło o moje. Zamknęłam oczy. Po chwili przede mną uformował się obraz wspomnienia mojego brata. Widziałam oczyma Jonathana, jak zaglądał przez szparę na klucze do pokoju Lilith. Widziałam kawałek materiału jej sukienki i kawałek miecza mojego ojca. Słyszałam ich rozmowę:

- Twoje dzieci mnie zawiodły, Valentinie.

- Które?

- Clarissa i Jonathan.

- Ależ, Pani, niby jak?

- W sali tronowej dostrzegłam strach w ich oczach, kiedy patrzyli na przyziemnych i na egzekucję Jocelyn. Bali się. Byli przerażeni.

- Może coś ci się przewidziało?

- Ależ zapewniam cię, że wcale mi się nie przewidziało! - podniosła głos. - Bali się! Tchórze! Jonathan, to jeszcze pół-biedy, ale Clarissa?! Jest następczynią tronu Edomu! Moją córką! Moją chwałą! Nie, o czym ja mówię?! Już nie!

- Pani...

- Czułam jej strach i łzy, Valentinie!! Ona ma być moją następczynią?! Nigdy na to nie pozwolę! Wystarczająco już mnie rozczarowała ostatnimi czasy. Koniec!

- Mogę ją ukarać. Zapewniam cię, że wtedy zacznie myśleć trzeźwo!

- Nie. - powiedziała już spokojniej. Słyszałam i widziałam, jak chodziła w tę i we w tę, rozmyślając. Po dłuższej chwili stanęła, wzdychając. - Zrobimy tak, twoja najstarsza córka zajmie miejsce Clarissy.

- A co będzie z Jonathanem i Clarissą, Pani?

- Ukarzesz ich. Publicznie. Chłosta na śmierć. Podczas koronacji. Będzie to kolejna nauczka dla moich poddanych.

- Co? - w głosie mojego ojca, było słychać szok i niedowierzanie. - Dlaczego śmierć? Clarissa od małego była twoją ulubienicą i...

- Już ją nie jest! I teraz jesteśmy w Edomie, gdzie ja jestem Królową! Tutaj nie ma litości i drugiej szansy! Zapamiętaj to sobie! - krzyczała tak głośno, iż myślałam, że ściany zaczną się walić.

Obraz zaczął się rozmazywać i oddalać. Już po chwili ponownie znalazłam się przyciśnięta do Jonathana, który mocno mnie obejmował. Nie wytrzymałam i go odepchnęłam. Moje serce biło jak oszalałe, a myśli krążyły wciąż wokół rozmowy Lilith i Valentine'a. Osunęłam się powoli na ziemię, chowając twarz w dłonie.

To nie możliwe, to nie możliwe, to nie możliwe... Jak mogła kazać mnie zabić, po przez wychłostanie na śmierć? Mogła kazać mnie przebić mieczem, cokolwiek! Dlaczego chłosta?! Jak ona w ogóle mogła tak po prostu się mnie wyrzec?! Bez jakichkolwiek uczuć, jakbym nigdy nic dla niej nie znaczyła!

Nie potrafiłam się otrząsnąć z szoku, który zawładnął moim ciałem. Nie potrafiłam już jasno myśleć.


sobota, 26 marca 2016

Rozdział 18 Początek

◊ Clary 



Zaczęło się ściemniać, ale mimo to Nowy Jork wciąż tętnił życiem, które nigdy nie ustawało. Bez względu na porę, ulice zawsze były pełne ludzi i środków transportowych, nie to co Alicante, które o tej porze szykowało się już, aby zapaść w głęboki sen.

- Jest pani pewna, że to tutaj? - wyrwał mnie z zamyślenia głos taksówkarza. - To jest ruina. Jeżeli brakuje pani pieniędzy, to nie ma sprawy, mogę podwieźć panią dalej za darmo. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś się pani...

- To tutaj, dziękuję. - powiedziałam szybko, rzucając mu garść drobnych na stolik, po czym szybko wyskakując z powozu. Podeszłam do drzwi instytutu, nerwowo przełykając ślinę.

Zastanawiałam się co mam zrobić, kiedy już będę w środku. Gdyby ojciec teraz mnie widział i słyszał, jak moje myśli się wahają pomiędzy decyzją zawładnięcia Edomem, a poddania się dobru... wychłostałby mnie do nieprzytomności. Na samą myśl, skrzywiłam się, ale już po chwili odgoniłam okropne myśli i weszłam do środka budynku, w którym powitało mnie miłe ciepło i pusty hol.

Zrób to, podpowiadała mi moja podświadomość. Czułam, jak bardzo mnie kusiła, abym pobiegła szybko do Lilith i powiedziała jej o wszystkim... Nie potrafiłam się sprzeciwić. Wiedziałam, że nawet jeżeli ta cholerna, dobra strona mnie wygra, to moja siostra zostanie skazana na śmierć, a Lilith już nigdy nie dowie się gdzie jest sejf, ponieważ Clave przeniesie go gdzie indziej. Czas, który poświęciłam na treningi i inne nauki, pójdzie na marne. Dlatego też postanowiłam zrobić to, na co byłam przygotowywana przez całe życie    postanowiłam przekazać Lilith źródło nowego początku, którym były informacje dotyczące sejfu.




***



Zapukałam kilka razy do drzwi pokoju Lilith. Słysząc po chwili ciche "proszę", weszłam niepewnie do pomieszczenia. Wszystkie możliwe świeczki paliły się jasno, dając światło. Zasłony były zasłonięte.


- Clary. - spojrzałam na Lilith, która siedziała przy biurku, podpisując jakieś papiery. Nie wydawała się zbytnio zaskoczona moją wizytą, zupełnie, jakby się mnie dzisiaj spodziewała. Wstała i stanęła kilka metrów przede mną, patrząc na mnie tak, jakby chciała mi dać do zrozumienia, że nie będzie to przyjemna rozmowa. - Widzę, że nareszcie udało ci się uwolnić od tego Herondale'a. Proszę, usiądź. Mamy dużo do omówienia, Clarisso. 

Przełknęłam ślinę i powoli podeszłam do fotela, na którym usiadłam. Wiedziałam, że skoro użyła mojego pełnego imienia, szykuje się  b a r d z o  poważna rozmowa.

- Matko...

- Może zacznijmy od tego, że wiem już o Seraphinie. Wiem, że wzięła sprawy w swoje ręce, chociaż kazałam jej i twojemu bratu czekać na dalsze polecenia, kiedy ja tym czasem będę szukała sejfu, ponieważ ty zawiodłaś...

- To nie moja wina. - przerwałam jej. - Nie prosiłam się o to.

- Wiem i cię o to nie winie, MIMO iż wiem, że potrafisz być dość... impulsywna. Jednak, miałam nadzieję, że to ty go znajdziesz. Krótko mówiąc, zawiodłam się nieco na tobie. - oznajmiła, wzdychając ciężko.

Źle się poczułam na świadomość, że zawiodłam w zadaniu, które było najważniejsze w całym moim życiu... Ale miałam szansę je podratować.

- Matko - zaczęłam, wstając. - ja... to znaczy Seraphina dowiedziała się, gdzie jest sejf.

Jej oczy zabłysły i spoczęły uważnie na mnie.

- Zdołała przekonać Celine, ponieważ użyła Mii Herondale, jako kartę przetargową. Clave wybaczyło Celine zdradę, ale mimo to, Seraphina powiedziała mi, gdzie jest sejf, kiedy odwiedziłam ją w Cichym Mieście.

- Czy dobrze rozumiem? Wiesz, gdzie jest  s e j f? - Z szeroko otwartymi oczami zaczęła do mnie powoli podchodzić.

- Tak. - odpowiedziałam pewnie. Zamknęłam oczy, po chwili znów je otwierając, ale tym samym czując, jak dawna "zła" ja powraca i opanowuje moje ciało. - Sejf znajduje się w gabinecie Maryse. A dokładnie w schowku za ukrytym przejściem w regale. Otworzysz je, wysuwając najgrubszą książkę. Ale musisz się śpieszyć, ponieważ jestem pewna, że Clave jeszcze dziś przeniesie go gdzie indziej.

Po kilku chwilach, Lilith otrząsnęła się z szoku i szeroko uśmiechnęła, ukazując swoje śnieżno-białe zęby. Jej uśmiech przypominał bardziej uśmiech diabła. Podeszła do mnie, ujęła moją twarz w swoje chłodne dłonie, po czym musnęła ustami moje czoło. Zanim jednak się odsunęła, wyszeptała cicho:

- Jestem z ciebie dumna, Clary. Jeszcze tej nocy rodzina Morgensternów zasiądzie u mego boku na tronie. - Kiedy to mówiła, ja patrzyłam przed siebie. Zobaczyłam przed oczami obraz siebie siedzącej na ogromnym tronie, przed którym pokłony oddawały demony, Nocni Łowcy, Podziemni, a także Przyziemni.

- Zamierzasz zniszczyć cały świat. - stwierdziłam. - Ale co z Bogiem i aniołami?

Zaśmiała się na moje słowa, po czym stanęła przed kominkiem. Przymrużyła oczy, sprawiając, że iskry zawirowały wokół jej ciała, kiedy opadły, nie była już ubrana w to, co przed chwilą, lecz w długą, ciemną sukienkę. Materiał ubrania był zrobiony z czarnej koronki, pod którą znajdował się grubszy, szmaragdowy materiał. Fryzura też była inna; jej włosy były częściowo upięte Światło emanujące od ognia, skakało na jej twarzy, jaśniejąc lub przygaszając.

- Kiedy tylko zdobędę to, co znajduje się w tym cholernym sejfie, będę tak potężna, że będę mogła unicestwić nawet całe niebiosa. - wysyczała, wpatrując uważnie w ogień, którego płomienie zdawały się przenieść na jej oczy; Tęczówki jej oczu zaczęły się świecić i jarzyć na płomienny kolor.




Lilith 



Dochodząc do gabinetu Maryse, machnęłam niedbale dłonią w stronę drzwi, które otworzyły się z hukiem. Weszłam razem z Clary do środka, gdzie obecnie przebywali Maryse i Robert. Widząc mnie, ucichli na moment, patrząc na mnie z szokiem wymalowanym na twarzach.

O tak, pomyślałam, bądźcie świadkami tego, co się za chwileczkę wydarzy.

- Katherino Blackthorn, jak śmiesz...?! - zaczął ostro Robert, podchodząc bliżej żony.

- Zamilknij, Robercie Lightwood! - przerwałam mu równie nie-łagodnie. - Od tej chwili nie masz już prawa używać takiego tonu, kiedy się do mnie zwracasz! - oznajmiłam, po czym rozejrzałam się za odpowiednim regałem z odpowiednią książką. Wzrokiem powoli przesuwałam po książkach, aż w końcu odnalazłam właściwą    starą i grubą księgę, spoczywającą luźno między dwiema cienkimi na wysokości mojej twarzy.

- Clary. - rozkazałam, odwracając nieco głowę w jej stronę. Oczywiście posłuchała. Ruszyła zwinnym krokiem w stronę odpowiedniego regału, a kiedy przed nim stanęła, wysunęła lekko księgę, tym samym sprawiając, że nieduży regał zaczął się automatycznie przesuwać w bok. Lekkie trzęsienie wywołane przez przesuwający się mebel, rozległo się pod moimi nogami, zwiększając moje podniecenie. Jeszcze chwila, a dostanę to, co spełni wszystko o czym marzyłam    cały Edom będzie mój. Skończy się panowanie Asmodeusza, a zacznie panowanie Lilith, Pani Piekieł!

Regał nareszcie ustał i odsłonił ścianę, przed którą przed chwilą stał. Nieduże, kwadratowe drzwi sejfu znajdowały się w ścianie.

Podeszłam bliżej. Westchnęłam zafascynowana, kiedy palcem przejechałam po zamku szyfrowym.

- Nie waż się! - zagroziła Maryse, wyciągając z mężem swoją broń, którą był seraficki miecz. Prychnęłam bez krzty wesołości, po czym gwałtownie machnęłam na nich ręką, dzięki czemu moja niewidzialna siła pchnęła ich na ścianę, unieruchamiając. Ponownie skupiłam się na zamku szyfrowym, który zamiast namalowanych cyferek, miał namalowane małe runy.

- Mogę się tym zająć. - powiedziała Clary, przyglądając mi się uważnie.

- Nie trzeba. - powiedziałam, następnie zamykając powieki. Trzymając palce na zamku, czułam, że od run biła siła, której czar mógł złamać tylko ten, kto go nałożył... lub ja. Zaczęłam wymawiać w języku demonów zaklęcie, które łamało nawet największe czary. Po chwili usłyszałam lekkie skrzypnięcie w zamku. Drzwi sejfu się otworzyły, ukazując jego zawartość, po którą moja dłoń sięgnęła.

Kielich Caelos et Inferna (Niebios i Piekieł). Ścisnęłam go mocniej. Odchyliłam głowę z uśmiechem na twarzy, czując, jak jego potężna moc przepływa przeze mnie, niczym prąd.

- Matko, co to za kielich? Wygląda, jak połączenie kielicha Anioła i Mrocznego kielicha.

- Wiem, bo nim jest. - odpowiedziałam z cicho. - Jest to kielich Niebios i Piekieł, z którego kiedyś się napili Bóg i Diabeł, tym samym przypieczętowując wieczną wojnę między sobą.

- Ale jakie ma właściwości? Kielich Anioła pozwala kontrolować demony i stwarzać nowych Nocnych Łowców, a Mroczny kielich pozwala kontrolować każdego, kto z niego wypije, nawet Nefilim.

- Właśnie, a ten kielich daje możliwość kontrolowania nieba, świata ludzi i piekła, w tym każdą żyjącą istotę.

- Nigdy o nim nie słyszałam. - Rudowłosa podeszła bliżej, aby móc lepiej się przyjrzeć kielichowi. - Co się stanie, jeżeli ktoś z niego wypije?

- Staje się podwładnym posiadacza kielicha, ale jeżeli tak zechcę, może nim być nawet bez wypicia. Po prostu będzie wszystkiego świadom, a nie oniemiały, jak mroczni po Mrocznym kielichu.

- Rozumiem. - mruknęła, jakby się zastanawiała nad czymś. Widziałam, że była czegoś niepewna, choć nie wiedziałam czego.

- Wszystko dobrze? Wyglądasz, jakby...

- Wszystko dobrze. - przerwała mi, odchrząkując i uśmiechając się z westchnieniem. - Po prostu... wszystko potoczyło się szybciej, niż przypuszczałam.

- Też tak uważam, ale to tym lepiej. Rozumiem, że możesz być w lekkim szoku, jeśli chodzi o to, co przed chwilą zaszło i co zajdzie za chwilę, ale obiecuję, że już nie długo wszystko będzie idealnie, a ty nie będziesz się już musiała o nic martwić. - oznajmiłam, czule gładząc jej policzek. 

- Mylisz się, Katherino. - odezwała się Maryse. - Nie wiem, co dokładnie planujesz, ale nic z tego... - Zacisnęłam palce, sprawiając, że kobieta zamilkła. Patrzyła na mnie z nienawiścią, jaką ja odwzajemniałam.

- Za chwilę się dowiesz. - uśmiechnęłam się, mrużąc oczy, kiedy do pomieszczenia wpadł tłum innych nauczycieli i przepychających się uczniów. Widząc, że każdy był uzbrojony, zachciało mi się śmiać. - Wy wszyscy się dowiecie! - krzyknęłam, unosząc kielich wysoko nad głowę...




◊ Clary 



Lilith uniosła kielich Niebios i Piekieł nad głowę, zaczynając wymawiać słowa w obcym języku. W pomieszczeniu rozległ się silny wiatr, mimo iż wszystkie okna były szczelnie pozamykane.

Aby utrzymać się na nogach, cofnęłam się pod ścianę, o którą się oparłam. Nerwowo odgarniałam włosy z twarzy, które wiatr rozwiewał w różne strony, kiedy nagle dostrzegłam w tłumie Jace'a, patrzącego na mnie z niedowierzaniem. Moje serce zabiło mocniej, kiedy jego złote oczy    przepełnione smutkiem i rozczarowaniem    patrzyły na mnie.

Odwróciłam głowę, aby na niego nie patrzeć.

Nie mogłam.
Nie potrafiłam.

Wtedy poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramiona. Odwróciłam głowę, widząc Jonathana przed sobą.

- Co się dzieje?! - spytał, starając się przekrzyczeć wiatr i inny harmider.

- Lilith zdobyła sejf! Był w nim kielich!

- Jaki kielich?!

- Kielich Caelos et Inferna, Niebios i Piekieł! - Oczy Jonathana wytrzeszczyły się w szoku. Nie wyglądał na kogoś, kto nigdy nie wiedział, że taki kielich istnieje. - Wiedziałeś o nim?!

- Ojciec mi o nim kiedyś opowiadał... Myślałem, że to tylko bajki!

Westchnęłam z niedowierzaniem i razem z bratem przenieśliśmy spojrzenia z powrotem na Lilith, która stała cały czas w tej samej pozycji. Nagle ziemia zaczęła się trząść, książki i inne przedmioty spadać na podłogę. Zasłony urwały się i zaczęły z wiatrem latać w powietrzu, tak jak i niektóre lekkie przedmioty. W pewnym momencie okna nie wytrzymały i szkło zaczęło pękać. Tysiące maleńkich i większych, ostrych kawałków zaczęło wpadać do środka, to wypadać na zewnątrz. Dłońmi starałam się osłaniać twarz, kiedy tym czasem Jonathan objął mnie całym sobą.

-(...) et Edom!!! - Kiedy Lilith wypowiedziała głośno i wyraźnie ostatnie słowa, poczułam, jak wszystko dookoła mnie wiruje. Ostatnie co poczułam, to ramiona brata, łagodzące wypadek, kiedy oboje osuwaliśmy się na ziemię...




***



Ciemność pochłonęła mnie całą, wyłączając z pracy wszystkie moje zmysły; dotyk, słuch, wzrok, smak, węch, a nawet moją świadomość. Byłam czarną otchłanią w otchłani. Czas dla mnie nie istniał. Nie było go. Mogłam tu być sekundę lub stulecie. Nie było w tym żadnej różnicy.

To tak, jakby... nigdy się nie istniało.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Obudź się, Clarisso...



***



Powoli rozchyliłam powieki, które zdawały się być, jak zaszyte. Świat, który się ruszał, teraz stanął twardo w miejscu. Czułam, że leżę na czymś miękkim i tak samo miękkim-czymś zostałam przykryta.

Poruszyłam opuszkami palców, czując coś w rodzaju jedwabiu. Zamrugałam kilka razy, żeby odzyskać prawidłową ostrość widzenia    nie minęła chwila, a obraz powoli stawał się co raz bardziej wyraźny.

Wzrokiem zaczęłam wodzić po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Po kilku chwilach oceniania, zrozumiałam, że jest to sypialnia. Była naprawdę duża i przestronna; sufit znajdował się wysoko -- co najmniej dziesięć metrów    nad ziemią, czarną, winylową podłogą. Z sufitu zwisał zaś ogromny, kryształowy żyrandol. Ściany były pomalowane na kolor ciemno-fioletowy. Dwa, wysokie okna (po lewej) po obu bokach szklanych drzwi, prowadzących na duży balkon, miały cieniutkie, białe zasłonki.

W pokoju niemal wszystkie meble były zrobione z tego samego grafitowego materiału; duża toaletka, szafa, biurko, szafka, stoliki nocne.

Nie było obrazów. W kącie stało jedynie kilka, pustych, zwykłych, srebrnych ram o różnej wielkości, czekających tylko, aby je wypełnić. Widać miało to być moje zadanie, bo obok ram znajdowała się sztaluga z białego drewna, stołek,  a obok różne płótna, kartki, farby, kredki, ołówki, pędzle, palety. Nie mogłam się doczekać, aż po nie sięgnę.

Moją uwagę przykuła również pokaźna kolekcja najróżniejszej broni, która została powieszona na ścianie obok szafy; miecze, sztylety, bicze, pistolety, pasy, a co najlepsze, przepiękny, czarny strój bojowy, który się składał z obcisłych spodni, zrobionych z rozciągającego się materiału. Reszta składała się z cienkiej bluzki z długim rękawem, specjalnym, skórzanym gorsetem, pełniącym rolę specjalnego ochraniacza, a także wysokich butów z niedużym koturnem, którego podeszwa wyraźnie była zrobiona z materiału przypominającego metal lub srebro. Reszta ochraniaczy, czyli specjalne rękawice bez palców, chroniły dłonie. Do stroju były jeszcze pasy na uda, biodra i ramię, które zawierały pochwy na broń.

Tak bardzo chciałam go na siebie założyć, że nie mogłam się nie poruszyć. Gdyby nie ból głowy, który przeszył moją głowę, byłabym już na nogach.

- Ostrożnie, panienko. - usłyszałam cichy, wysoki głos, należący do dziewczyny, która podeszła bliżej i poprawiła letni okład na moim czole, który dopiero teraz zauważyłam.

Dziewczyna wyglądała na nie więcej, jak 20 lat. Miała blond włosy, których kilka kosmyków wypadało z ciasno upiętego koka z tyłu głowy. Na sobie miała czarną sukienkę do kostek z trzy-czwartymi, podwijanymi na raz rękawami. Balerinki były białe, jak i fartuch kuchenny. Niebieskie oczy dziewczyny patrzyły na dół, kiedy czekała na dalsze polecenia. Niewątpliwie była to służąca.

- Jak się nazywasz? - spytałam słabym głosem.

- Nazywam się Estella, panienko. - odpowiedziała cicho, a jednak na tyle głośno, abym usłyszała. Cały czas nie patrzyła mi w oczy.

- Dlaczego nie patrzysz mi w oczy, kiedy z tobą rozmawiam?

- Nie wolno mi.

- Niby dlaczego?

- Służącym nie wolno patrzeć w oczy nikomu, kto pochodzi z królewskiej rodziny.

Królewskiej? Hmmm... Lilith musiała się nieźle urządzić. Zaraz, Lilith! Instytut! Kielich! Jace!

- Gdzie jestem? - zapytałam już ostrzejszym tonem, siadając.

- W pałacu serca Edomu, panienko. Pani prosiła, abym była tutaj, kiedy się obudzisz i pomogła ci się wyszykować.

- Co się stało, że byłam nieprzytomna?

- Przykro mi, ale nie mam pojęcia. W każdym razie Pani cię oczekuje. - oznajmiła, odkładając okład z mojego czoła. - Co, Panienka, ma dzisiaj ochotę założyć? Proponuję, którąś z luźniejszych sukni.

- Żadnych sukni. - warknęłam, wstając z łóżka, któremu dopiero teraz mogłam się przyjrzeć; duże łoże z baldachimem, wykonane z tego samego materiału, co reszta mebli. Pogięta, biała, jedwabna pościel i masa różnych poduszek.

Mimo lekkich zawrotów głowy, podeszłam chwiejnie do szafy. Otworzyłam ją na pełną szerokość, mogąc zobaczyć, co się w niej znajduje. Większość, to były długie suknie, które najczęściej nosiła Lilith, ale na szczęście na półkach znalazłam także kilka normalnych ubrań, jak jeansy, legginsy, getry, bluzy, koszulki i oczywiście bielizna.

Nie wahałam się długo, jednym ruchem ręki sięgnęłam po bieliznę, czarne legginsy, koszulkę na ramiączkach i szary, luźny sweter. Do tego czarne botki na słupku.

- Pomóc ci, Panienko? - spytała dziewczyna.

- Nie, dziękuję. - powiedziałam, szybko ją zbywając. Rozejrzałam się łazienką, której drzwi po chwili odnalazłam wzrokiem. Już po chwili znalazłam się w średniej wielkości łazience, której ściany były wyłożone czarnymi i białymi kaflami. Do użytku miałam toaletę, prysznic, wannę, szafki i lustro, w którym się przejrzałam. Wyglądałam okropnie. Moja twarz była blada, oczy podkrążone, a usta suche, jak piasek.

Pierwsze, co zrobiłam, to weszłam pod letni prysznic, gorączkowo rozmyślając o wszystkim, co się do tej pory stało. Starałam się wszystko sobie ułożyć, kawałek po kawałeczku. Niestety było tego za wiele. Za dużo się zdarzyło, abym mogła teraz normalnie i spokojnie myśleć. Mimo to, jedna rzecz nie dawała mi spokoju, a konkretnie zwycięstwo Lilith. Nareszcie zdobyła to, czego chciała od tak dawna. Zdobyła nieograniczoną władze nad niebem, piekłem i ziemią, a także nad wszystkimi, istniejącymi istotami. Miała panować wiecznie i zostać oficjalnie koronowana na królową, a ja na jej potomkinię i następczynię. Moja rodzina miała również za chwilę rządzić u jej boku. Powinnam się cieszyć i skakać z radości... a jednak jest zupełnie inaczej.

Moje serce przyśpieszało za każdym razem, gdy myślałam o Jasie, Isabelle, Paulu, Annabeth, Alecu, Maryse, Robercie, Celine, Stephenie czy Mii. Mimo iż z nie wszystkimi miałam tak bliskie relacje, jak z Jace'm czy Izzy, to i tak w pewnym stopniu zdobyli moje... uznanie? Akceptację? Nie wiem, ale na pewno nie byli dla mnie wrogami.

Po prysznicu wytarłam szybko swoje ciało miękkim ręcznikiem, po czym ubrałam się w wybrane ubrania i umyłam zęby. W szafce znalazłam suszarkę, którą szybko wysuszyłam włosy, rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone. Gotowa wyszłam z łazienki do pokoju, gdzie wciąż czek ała na mnie Estella.

- Możesz mnie zaprowadzić do Lilith? - spytałam.

- Oczywiście, panienko. - dygnęła i ruszyła do wyjścia, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Chciałam ją poprosić, aby nie mówiła do mnie "panienko" i nie dygała, jak w polonezie, ale ugryzłam się w język.

Korytarze pałacu były długie i ogromne, zupełnie, jak i okna, które zdawały się dawać więcej światła, niż świeczniki zawieszone na ścianach pomiędzy obrazami, które zdobiły każdą ścianę.

Podłoga była zrobiona z ciemno-szarego kamienia, zupełnie, jak i ściany i sufit. Cała budowla. Ciężkie zasłony miały bordowy kolor, który kojarzył mi się ze skrzepniętą krwią, a stare posągi i rzeźby wydawały się mnie obserwować swoimi zimnymi oczami, co przyprawiało mnie o dreszcze.

Wszystkie korytarze były długie i skomplikowane, aby zapamiętać, gdzie prowadzą. Jednak po kilku minutach dotarłam do ogromnych, podwójnych, metalowych drzwi. Demony pod postacią dwóch mężczyzn w czarnych płaszczach, złapali za klamki i pchnęli drzwi, wpuszczając mnie do środka ogromnej sali tronowej.

Czerwony dywan prowadził przez całą salę do schodów podwyższenia, na którym stał jeden duży tron i po dwa mniejsze po obu bokach. Razem pięć tronów.

Po obu bokach sali, pod wysokimi oknami z bordowymi zasłonami, stały długie stoły i krzesła. Póki co nie było na żadnym ani jednej potrawy.

Srebrne żyrandole dawały oświetlenie na całą salę. Ściany zdobiły obrazy, a niektóre kąty rośliny.

- Clary? - Oderwałam wzrok od obrazów, przenosząc go w stronę tronów, gdzie stała Seraphina. Na sobie miała czarne legginsy, gorset i wysokie szpilki na platformie. Jej włosy były rozpuszczone, a jej twarz wyglądała o wiele lepiej, niż wtedy, gdy ją widziałam w Mieście Kości.

Rzuciłyśmy się w swoją stronę, aż wpadłyśmy sobie w ramiona. Uderzył we mnie zapach jej ulubionych, mocnych perfum, który potwierdzał, że to nie jest sen i obie stoimy w sali tronowej Lilith.

- Też byłaś nieprzytomna? - spytała, kiedy po chwili się od siebie odsunęłyśmy.

- Tak... ale dlaczego? Jak?

- Nie wiem. Leżałam w celi i rozmyślałam, kiedy wszystko zaczęło się trząść i walić! Potem już nic nie pamiętam. Obudziłam się w jednej z sypialń tego... pałacu. Właśnie! Lilith się udało! - uśmiechnęła się szeroko, podbiegając do tronów. - Ciekawe, kto dokładnie na nich wszystkich zasiądzie. Ty i Lilith na pewno.

- Ty też, Seraphino. - Razem z Seraphiną spojrzałyśmy szybko w stronę drzwi. W naszą stronę szła Lilith, a za nią Jonathan i Valentine. Jocelyn nie było. Wszyscy szli z dumnymi minami na twarzy.

Lilith uniosła dłoń, dając znak, abyśmy wszyscy się zatrzymali i za nią nie szli. Sama weszła na podwyższenie i usiadła na największym ze wszystkich tronów, który tak jak pozostałe, był wykonany z brudnego złota i czarnego materiału.

- Valentinie, moje dzieci, to na co tak wszyscy ciężko pracowaliśmy, nareszcie dostaliśmy. - Jej głos rozniósł się echem, odbijając od kamiennych ścian. - Asmodeusz, pan piekieł, zrzekł się tronu Edomu, wiedząc, iż jego siła nie może się już równać z moją. Mając kielich Niebios i Piekieł, zdołałam przejąć piekło, niebo i ziemie! Połączyłam to wszystko w jeden świat, który cały czas będzie znany, jako Edom. Wprowadzić! - krzyknęła pod koniec, klaszcząc dwa razy ręce.

Na jej rozkaz drzwi od sali się otworzyły i do środka zaczęli wchodzić wszyscy Nocni Łowcy i Podziemni, jacy do tej pory żyli. Wszyscy usiedli przy stołach, niektórzy stali. Mimo to, pomieszczenie nie dało rady wszystkich pomieścić, dlatego masa stała jeszcze na korytarzach.

Wzrokiem zaczęłam szukać kogoś znanego, ale tłum był tak wielki, że nie było to możliwe. Mimo to, widok ludzi z do bólu związanymi nadgarstkami, nie był lepszy. Wszyscy, nawet maleńkie dzieci były popychane, przez strażników.

- Cisza! - rozkazała Lilith, i tak się stało. Zapadła głucha cisza. - Wielu z was zapewne zadaje sobie pytania; jak? gdzie? kiedy? dlaczego? kto?. Radzę więc słuchać uważnie, ponieważ odpowiedź usłyszycie tylko raz! - oznajmiła surowym tonem. - Znajdujecie się w sali tronowej pałacu Edomu, który teraz jest nie tylko piekłem, ale niebem i ziemią. Wasz świat przestał istnieć. C a ł k o w i c i e . W tej oto chwili, zapowiadam wam nadejście nowej ery, która nie będzie prowadzona, przez Asmodeusza, pana piekieł, lecz przeze mnie! Lilith, pierwszą żonę Adama, kochankę najwyższego demona w hierarchii piekła, Belzebuba, następczynię Asmodeusza, a teraz także panią piekieł!!! - Wszystkie demony uniosły swoją broń w górę, rycząc głośno imię Lilith. Wszyscy Nefilim, jak i podziemni powstrzymywali się od histerii, płaczu i agresywności.

Ja nie robiłam nic, tylko patrzyłam z walącym w piersi sercem.

- Za kilka dni Asmodeusz przekaże mi swą koronę! - kontynuowała Lilith. - Koronacja przypieczętuje los Edomu i wasz. - oznajmiła. - Ale u mojego boku stanie także ród Porannej Gwiazdy, której historia wywodzi się od Lucyfera. Morgenstern. - Poczułam, jak ojciec pcha mnie lekko w stronę tronów. Cała nasza rodzina stanęła, przed tronami. Ja przed tym, który był najbliżej Lilith z jej prawej strony. Usiedliśmy, ja, Jonathan, Seraphina i Valentine.

Lilith najwidoczniej skończyła przemawiać, ponieważ usiadła, a na schody wszedł strażnik z kartką w ręce. Odezwał się swoim ochrypłym, zimnym, donośnym głosem, odczytując różne podziały;

  • Nefilim, faerie, wilkołaki i wampiry w wieku 0-10 lat zostaną zlikwidowani.
  • Nefilim, faerie, wilkołaki i wampiry w wieku 11-17 lat zostaną przydzieleni do służby pałacowej.
  • Nefilim, faerie, wilkołaki i wampiry w wieku 18-48 lat zostaną przydzieleni do wojska.
  • Nefilim, faerie, wilkołaki i wampiry w wieku 49-99 lat zostaną przydzieleni na roboty po za pałacem.
  • Wszyscy czarownicy zostaną zlikwidowani. Trzech, ułaskawionych przez Królową, zostanie przydzielonych do specjalnych zadań.


- Każdy - Lilith zabrała głos. - kto sprzeciwi się, któremuś z wypowiedzianych nakazań lub w jakikolwiek inny sposób sprzeciwi się mi, natychmiastowo zostanie skazany na śmierć, po przez wybraną przeze mnie metodę. Ona będzie dla was przykładem. - oznajmiła i do sali weszło dwóch strażników, trzymających kobietę w podziurawionym stroju bojowym. Jej głowa zwisała bezwładnie, zupełnie, jak i ciało, które po chwili zostało rzucone na schody u naszych stóp. Kobieta zaczęła pojękiwać i już po chwili uniosła głowę. Znieruchomiałam. Jocelyn. Kiedy mnie zobaczyła, bezgłośnie wypowiedziała moje imię, mówiąc następnie cicho "Kocham cię". Moje serce zabiło jeszcze mocniej, kiedy zalała je fala bólu.

Chciałam wstać, pomóc jej, przytulić ją, przeprosić za te wszystkie lata niewdzięczności i niemiłowania... ale siedziałam nieruchomo. Po prostu. Nie potrafiłam się nawet zmusić, aby poruszać opuszkami palców.

- Ta kobieta jest winna zdrady, którą popełniła, chcąc zabić swojego męża i mnie. Z mojego rozkazu została skazana na śmierć, po przez przebicie serca mieczem! Niech jej egzekucja będzie dla was nauczką, aby nie wszczynać w sobie i innych buntu. Ostrzegam, nie będzie litości lub drugiej szansy! - Po jej słowach jeden z dwóch strażników podszedł do Jocelyn, brutalnie łapiąc ją za ramię i stawiając ją na nogi, na których się chwiała. Drugi z kolei wyciągnął miecz, i nie wahając się ani sekundy, przebił nim jej serce na wylot.

Zamknęłam oczy, nie mogąc dalej na to patrzeć. Nie, kiedy wydała z siebie ten zduszony dźwięk, a jej kolana zderzyły się z ziemią. Chwilę później, kiedy otworzyłam oczy, jej ciało było wynoszone z sali.

Nastąpiła cisza, którą wypełniało ciche szlochanie innych. Trwało, to kolejne kilka minut. Ukradkiem oka dostrzegłam, jak Lilith przypatruje się cierpieniu i strachu innym z dumą. W pewnym momencie wstała z tronu i obiema rękami machnęła w stronę okien sali, które do tej pory były zasłonięte. Zasłony jednak ruszyły się, ukazując okna i widok zewnętrzny w całej okazałości; wszystko na dworze, aż po horyzont było jedną, wielką pustynią o pomarańczowym piasku i przyćmionym niebu. Na dworze odbywała się prawdziwa rzeź. Demony z pochodniami stały i przyglądały się, jak masa innych demonów wykonuje obrzydliwe egzekucje i tortury przyziemnych, którzy stali w kolejce ze związanymi nadgarstkami, czekając na swoją kolej. Dopiero teraz mogłam usłyszeć głośne, pełne bólu krzyki, dochodzące z dworu.

- To co widzicie, jest dopiero początkiem! - oznajmiła Lilith, z powrotem siadając na swoim tronie.

Mój ojciec wstał i obszedł tron Lilith od tyłu, zatrzymując się przy moim. Opierając dłoń na oparciu, nachylił się do mojego ucha i wyszeptał, kiedy ja wpatrywałam się przerażona na widok za szybami okien:

- To wszystko dzięki tobie, Clarisso. - I pocałował mnie w głowę.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Co ja zrobiłam...











Wróciłam! Fanfary proszę :DD Cóż... nie znalazłam odpowiedniej ładowarki do mojego komputera, ale mój tata jeszcze raz spróbował jakoś kabel tej starej, więc (póki co) działa!! I póki działa, to piszę :D

Mam nadzieję, że rozdział był wart czekania i, że pojawi się duuuużo komentarzy! Tym czasem dziękuję, za masę wyświetleń, aniołki! To naprawdę dużo dla mnie znaczy, dziękuję!!!

Tak, jak obiecałam, pojawią się dwa rozdziały :* Dzisiaj ten, a jutro lub pojutrze kolejny. Aha, nie zapomnijcie, że w przyszły weekend również ;))

I ostatnia sprawa: chciałabym wam wszystkim życzyć szczęśliwych i ciepłych świąt wielkanocnych! Spędzajcie ten czas z bliskimi, pysznym jedzeniem, wspaniałymi książkami i ze wszystkim, co kochacie!

poniedziałek, 14 marca 2016

Rozdział 17 Sejf

◊ Celine 




Seraphina zlitowała się nade mną, dając mi więcej czasu, składającego się z kilkunastu, dodatkowych dni.
Minęły...
Każdy...
Co do jednego...
Musiałam podjąć decyzję...
Ja albo Mia...
Wybrałam bez wahania...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Mia.



Spojrzałam na moją małą córeczkę, która spała skulona na poduszce, owinięta jedynie cienkim kocykiem. Siedziałam w nogach metalowego łóżka z podciągniętymi kolanami, gładząc leciutko jej kostkę przez cienki materiał. Ciepłe łzy spływały po moich policzkach, kiedy patrzyłam na jej śliczną twarzyczkę.

Na myśl, że przestanę być świadkiem jej dorastania, poczułam, jak moje serce ponownie rozsypuje się na liczne kawałki.

Wiedziałam, że już nigdy nie zobaczę jej uśmiechu, który był niczym ciepłe, jasne słońce, rzucające swoje promienie na ciemne ulice.

Wiedziałam, że już nigdy nie będę mogła usiąść wieczorem na brzegu jej łóżka i opowiedzieć jej bajkę na dobranoc, na koniec całując ją lekko w czoło.

Wiedziałam, że już nigdy nie będę obecna w najważniejszych chwilach jej życia, które będzie długie i szczęśliwe. Wiem, że będzie.. takie samo, jak życie mojego drogiego syna i ukochanego męża. 

- Już czas, Celine. - usłyszałam głos najbardziej znienawidzonej przeze mnie osoby, której życzyłam najgorsze, możliwe tortury. - Podjęłaś decyzję, prawda?

- Tak. - warknęłam, nadal patrząc na Mię, lecz po chwili przeniosłam nienawistne spojrzenie na Seraphine. - Powiem ci, gdzie jest sejf, ale najpierw masz uwolnić Mię.

- Skąd mam wiedzieć czy nie kłamiesz? Przecież, jak uwolnię Mię, to nie mam pewności czy nie zmienisz zdania i się nie zamkniesz.

- Przysięgam na Anioła, że jeżeli puścisz Mię wolno blisko instytutu i zostawisz ją i moją rodzinę w spokoju... to wyjawię ci wszystko na temat sejfu. - oznajmiłam, starając się na jak najbardziej pewny głos.

Seraphina uśmiechnęła się zadziornie i oparła dłonie na swoich biodrach. Po chwili jednak poprawiła czarną koronkową bluzkę i odchrząknęła.

- Wiedziałam, że się dogadamy. - powiedziała i wyciągnęła z tylnej kieszeni swoich jeansów stelę, dzięki którą zdjęła czar runy zamykającej naszą cele. Otworzyła metalowe drzwi na oścież i spojrzała na mnie oczekująco.

Przełknęłam ślinę i spojrzałam ponownie na Mię, lekko ją szturchając.

- Kochanie, obudź się. - szeptałam.

Po chwili dziewczynka rozchyliła zaspane powieki, które potarła rączką, ziewając.

- Co się dzieje, mamusiu? - spytała, siadając.

Westchnęłam, zastanawiając się, jak jej wytłumaczyć obecną sytuację. Wiedziałam jednak, że cokolwiek powiem lub nie... obie źle to zniesiemy. Czując, jak głos uwiązł mi w gardle, więcej łez spłynęło po mojej twarzy. Odchrząknęłam, starając się wziąć w garść i przysunęłam się bliżej mojej córeczki, przyciągając ją do swojej piersi. Ujęłam jej twarzyczkę i spojrzałam w jej śliczne oczęta.

- Słoneczko... nie długo wrócisz do tatusia i Jace'a.

- Naprawdę?! - ożywiła się na tę wiadomość. - Kiedy?! Musimy iść! Chodź! - krzyknęła uradowana, zeskakując z łóżka i ciągnąc mnie za rękę. Ja jednak ją zatrzymałam i kucnęłam, aby mieć twarz na tym samym poziomie co ona. Uśmiech z jej twarzy zgasł równie szybko, jak się pojawił. - Dlaczego płaczesz? Coś cię boli?

Pociągając nosem, pokręciłam głową.

- To nic. Po prostu... musisz mnie teraz uważnie wysłuchać, dobrze?

Pokiwała główką na zrozumienie.

- Mia, za chwilę ta Pani wyprowadzi cię na dwór i odprowadzi cię pod instytut. Pobiegniesz tam, znajdziesz tatusia i Jace'a i powiesz im... i powiesz - głos mi się załamał. Wypuściłam drżący oddech. - i powiesz, że mamusia bardzo ich kocha... i że wszyscy jesteście dla mnie, jak te najjaśniejsze gwiazdy na nocnym niebie.

- Jak te, które zawsze widzieliśmy wieczorem w Alicante? Latem?

- Dokładnie. - uśmiechnęłam się szerzej, gładząc jej policzek. - Powiesz im to?

- Tak, ale ty też idziesz... prawda? - spytała ostrożnie. W jej oczach dostrzegłam niepokój.

- Nie, kochanie, nie idę. - powiedziałam cicho, czując, jak coraz ciężej jest mi wypowiadać kolejne słowa. - Mamusia zostaje tutaj.

- Na zawsze?! - wystraszyła się.

- Nie... na bardzo krótko.

- I wtedy się zobaczymy?

- Mia - zaczęłam z rozpaczą w głosie. - mamusia nie długo... idzie w inne miejsce... gdzie ty, ani tatuś, ani Jace... ani nikt, nie da rady się ze mną spotkać.

- Co? - wyszeptała, marszcząc niepewnie brwi. - Już się... nie zobaczymy?

Nie zobaczymy, chciałam powiedzieć, ale słowa nie przeszły mi przez gardło. Nie potrafiłam jej tego powiedzieć. Nie umiałam. Gdybym to zrobiła, umarłabym z bólu na miejscu. Dlatego po prostu mocno ją przytuliłam, chowając twarz w jej blond włosy.

- Kocham cię, Mia. Kocham ciebie, Jace'a i tatusia. Kocham was wszystkich. Pamiętaj.  - wymamrotałam, przez płacz, po czym się od niej odsunęłam. Zdjęłam swój srebrny łańcuszek z małym krzyżykiem zrobionym z białych cyrkonii. Zapięłam go na szyi dziewczynki, po czym pocałowałam ją w czoło. - Nigdy cię nie opuszczę, ale musisz mi coś obiecać.

- Co mam obiecać? - spytała cienkim głosikiem z oczami pełnymi łez. Mia nie była głupia... wiedziała, co się właśnie dzieje. Była Nocną Łowczynią. Znała podstawowe motto Nefilim; Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.

- Że zaopiekujesz się tatą i swoim bratem. Sami sobie nie poradzą. - zaśmiałam się lekko, ocierając łzy.

- Obiecuję. - szepnęła, ponownie się do mnie tuląc. Uścisnęłam ją mocno, czując, jak fala bólu zalewa moje serce. - Kocham cię, mamusiu.

- Ja ciebie też. Niech Bóg cię prowadzi, córeczko, i niech anioł Razjel da ci siłę... Ja będę nad tobą czuwać. - obiecałam, ostatni raz ściskając ją najmocniej jak potrafiłam. Po chwili powoli zaczęłam ją puszczać, a ona odsuwać.

- Ja nie chcę iść. - powiedziała, płacząc cichutko. - Ja chcę być z tobą, proszę, mamusiu, proszę!

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Seraphina złapała lekko, ale stanowczo za dłoń Mii, ciągnąc ją w stronę wyjścia, które po chwili ponownie zamknęła runą. Błagalne krzyki wołające moje imię zaczęły się oddalać... lecz ja nadal słyszałam je w mojej głowie.

Skuliłam się na ziemi, wybuchając głośnym płaczem. Teraz moje serce, które i tak było już w kawałkach, zostało wyrwane. Jeszcze nigdy nie czułam takiego bólu, a ta chwila była najgorszą w całym moim życiu.


***

Ocknęłam się na dźwięk otwieranych krat. Uniosłam spuchniętą, zapłakaną twarz, którą do tej pory opierałam na podciągniętych kolanach.

- Odprowadziłam Mię pod instytut. Dopilnowałam również, aby się nie wygadała, kiedy spotka się z tatusiem. - oznajmiła. - Kazałam jej przysiąc na Anioła. W każdym razie, wypełniłam swoją obietnicę. Teraz twoja kolej.

Przełknęłam ślinę, szykując się na słowa, które za chwilę miały wyjść z moich ust. Wiedziałam, że kiedy powiem jej to, co wiem o sejfie, runa, która przypieczętowała moją przysięgę przed Clave, zabije mnie.

Nie chcąc umierać na siedząco, stanęłam na równe nogi, chwiejąc się. Spojrzałam z jadem w oczach prosto w jej oczy.

- Zanim wyjawię ci, to co chcesz wiedzieć, najpierw chcę ci powiedzieć, że cokolwiek masz zamiar zrobić, to ci się to nie uda! Mój mąż, Stephen, dotrze do sprawiedliwości! A kiedy przyjdzie co do czego, będzie chciał się na tobie zemścić, dlatego przekona Clave, aby rada wymierzyła ci najwyższą karę! I nie zapominaj o moim synu i córce. Nie wiesz, na co ich stać.

- Proszę cię, przecież to nic nie umiejące, niezdarne dzieci. - wysyczała.

- Nie mogłaś się bardziej pomylić. - warknęłam. - Każdy kto ma w sobie krew Herondale'ów, jest odważny i sprawiedliwy. A moje dzieci są odważne i sprawiedliwe... i nie są same. Nigdy. Bóg i Razjel mają ich w swojej opiece, której twój ród się wyrzekł lata tem... - Spoliczkowana upadłam z powrotem na nierówną, kamienną posadzkę, łapiąc się za obolały policzek.

- Nie waż się mówić o moim rodzie w sposób, jakbyś się czegoś brzydziła! Nie masz do tego prawa, Celine! Jesteś głupia i mizerna! Wierzysz w Boga i we wszystko cokolwiek zostało napisane w Biblii! Niedobrze mi się robi, kiedy patrzę na ten nadmiar dobroci w tobie! Jesteś żałosna i założę się, że Stephen ożenił się z tobą tylko dlatego, bo wiedział, iż łatwo będzie nad tobą dominować.

- Stephen mnie kocha.

- Co?

- Stephen. Mnie. Kocha. - wysyczałam wyraźnie każde słowo, ponownie stając na równe nogi. Odsunęłam dłoń od zaczerwienionego policzka i obdarzyłam jej twarz nienawistnym spojrzeniem. - Mój mąż mnie kocha, a ja kocham jego. Obydwoje kochamy swoje dzieci, które kochają nas. Jesteśmy rodziną, której ty nigdy nie będziesz miała! A twoje przepełnione nienawiścią serce, nigdy nie zazna smaku prawdziwej miłości! - wykrzyczałam jej wszystko prosto w twarz.

Zanim zdążyłam przyjrzeć się lepiej jej sprowokowanej twarzy, jej noga kopnęła mnie w brzuch z taką siłą, że zatoczyłam się do tyłu i uderzyłam głową o metalowe łóżko, po czym osunęłam się na chłodną podłogę.

Złapałam się za tył głowy, starając się złapać oddech i czując ciepłą ciecz spływającą po moich palcach. Krew.

No dalej, pomyślałam, kiedy przez niewyraźny obraz spowodowany zawrotami głowy, Seraphina stanęła tuż nade mną.

Chciałam, aby mnie zabiła. Wtedy nie będę musiała mówić nic o sejfie. Tak będzie lepiej.
A jednak los przyszykował dla mnie co innego...

- Koniec tej pogawędki, Celine. A teraz powiedz mi, gdzie jest sejf. - rozkazała, kucając przy mnie i łapiąc brutalnie za moje włosy, aby móc odchylić moją głowę. Patrzyłam w jej zielone tęczówki, których brzegi zaczęły zmieniać barwę na płomienny.

- Sejf - zaczęłam, przez zaciśnięte zęby. - znajduje się w instytucie... w bibliotece, gdzie jest również biuro Maryse.

- Ale gdzie dokładnie?!

- W schowku, za ukrytym przejściem w regale. Otworzysz je, wysuwając najgrubszą książkę... - ledwo co zakończyłam zdanie, a poczułam, jak runa obietnicy na moim ramieniu płonie bólem. Złapałam się za ramię, krzycząc z bólu. Seraphina z zadowoleniem na twarzy puściła mnie i się wyprostowała, wychodząc z celi.

Ból ogarnął całe moje ciało. Krzyczałam, cierpiąc i mażąc, aby ktoś skrócił moje cierpienie. Miałam wrażenie, że mojego krzyku wcale nie słychać.

Jeszcze nigdy nie miałam tak wielkiej ochoty umrzeć, jak teraz...

Nagle usłyszałam głośny huk, który był tak silny, że ziemia pode mną lekko się zatrzęsła. Usłyszałam stłumione krzyki i głosy, ale nic nie dałam rady zrozumieć. Po chwili jednak poczułam, jak czyjeś, silne ramiona mnie unoszą i mocno przyciągają do siebie. Chciałam zobaczyć kto to, ale jedyne co widziałam, to zamazaną sylwetkę... sylwetki... dwie... cztery... sześć...!

To halucynacje, pomyślałam.

I wtedy ktoś zerwał rękaw mojej bluzki, pod którym kryła się paląca runa. Poczułam na niej coś zimnego... a potem ból ustał.

To koniec. Umarłam. Gdzie jestem? W niebie? W piekle? W czyśćcu? A może gdzieś w otchłani? Nie miałam odwagi otworzyć oczu, które kurczowo trzymałam zamknięte.

- Celine. - usłyszałam znany mi głos i gwałtownie się poruszyłam, otwierając szeroko oczy. Ostrość zamazanego obrazu wyrównała się, dając mi możliwość ocenienia sytuacji.

Ktoś mnie trzymał. Mocno i czule. Twarz właściciela tych ramion, nachylała się nade mną i patrzyła z miłością i niepokojem.

- Stephen. - wyszeptałam ledwo słyszalnie, a po moim policzku spłynęła samotna łza.

- Celine... tak się bałem... - wyjąkał przez łzy i namiętnie mnie pocałował. Posadził mnie ostrożnie na metalowym łóżku, mocno obejmując. Ujęłam jego ciepłą twarz, a kiedy musieliśmy złapać oddech, wtuliłam się w niego mocno, drżąc z zimna i nadmiaru emocji. - Zabiorę cię do domu. Ty i Mia jesteście już bezpieczne.

Pokiwałam głową na zrozumienie, kiedy usłyszałam obok nas chrząknięcie. Spojrzałam w kierunku Konsul, Jii Penhallow, i Inkwizytora, Michaela Waylanda. Obok nich stało jeszcze kilku strażników.

- Seraphina Morgenstern została aresztowana i obezwładniona runami. Zostanie od raz przeniesiona do Cichego Miasta. - oznajmił Inkwizytor swoim głębokim głosem.

- Tym czasem powiadomiłam jednego z Cichych Braci, aby zjawił się w instytucie i zbadał ciebie i Mię. Oczekuje cię on w instytucie w izbie chorych. - powiadomiła Konsul z lekkim uśmiechem.

Zdałam sobie nagle sprawę z jednej rzeczy... Szybko spojrzałam na ramię, gdzie powinna znajdować się runa obietnicy... ale została po niej jedynie ledwo widoczna blizna. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc co się stało. Przecież miałam umrzeć. Runa mnie zabijała.

Jia, jakby czytała mi w myślach, oznajmiła:

- Wiemy, że zdradziłaś miejsce przebywania sejfu, ale zostałaś do tego zmuszona bardzo brutalnie i nie miałaś wyboru. Prawo głosi, że powinnaś się poświęcić, niż zdradzić tajemnicę, ale sama mam córkę i wiem, dlaczego postąpiłaś w ten, a nie inny sposób. Clave tym razem cię ułaskawia i daje ci jeszcze jedną szansę.

Uśmiechnęłam się wdzięcznie i pokłoniłam głowę w jej stronę. Jia odwzajemniła gest.

- Chodźmy. - powiedział Stephen. - Dasz radę iść sama? - zapytał.

Spróbowałam powoli wstać, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Upadłabym, gdyby mój mąż mnie nie podtrzymał. Wziął mnie na ręce, po czym razem opuściliśmy stary budynek, którym okazał się być stary magazyn na odludziu.

- Skąd wiedzieliście, gdzie jestem? Przecież Seraphina kazała Mii przysiąc na Anioła, że nic wam nie powie.

- Wiem, czar tropiący też nie wchodził w grę, bo Seraphina nałożyła na was specjalny czar blokujący.. ale wspomnienia Mii były dostępne. Magnus dał radę odczytać trochę i dowiedzieć się, gdzie przebywasz.

Nie słuchałam dalej. Zamknęłam oczy, bardziej wtulając głowę w jego pierś. Biło od niego ciepło i poczucie bezpieczeństwa, które mogłam poczuć po raz pierwszy od bardzo długiego czasu.



Clary 



Siedziałam razem z Jace'm w izbie chorych, gdzie przebywała Mia. Sama wróciła do instytutu brudna, zmęczona i głodna. Po umyciu, zjedzeniu i zbadaniu, przez Cichego brata, zasnęła natychmiastowo.

Dla wszystkich, szczególnie Jace'a, był to powód do radości. Szczególnie, że dzięki wspomnieniu Mii, czarownik pracujący dla Clave, zdołał odczytać miejsce przebywania i osobę, która stała za tym wszystkim.

Kiedy dowiedziałam się, że za wszystkim stoi Seraphina, o mało, co nie zemdlałam. Od tamtej chwili moje serce bije jak oszalałe na tysiąc myśli, które co sekundę pojawiają się w mojej głowie.

Nie wiedziałam, co już o tym myśleć. Czy możliwe, że to Lilith kazała porwać Seraphinie Celine i Mię i wyciągnąć informacje na temat sejfu? A może Seraphina postanowiła wziąć sprawy we własne ręce? Chociaż ta druga opcja jest mniej prawdopodobna. Seraphina nigdy nie wychodzi z szeregu    zawsze trzyma się zadania.

W każdym razie, pozostawała jeszcze kwestia tego, kto mnie próbuje nastraszyć lub nawet i skrzywdzić. Lilith by tego nie robiła. Prawdopodobnie jest to osoba, której naprawdę musiałam zajść za skórę... Hmmm...

- Clary - odezwał Jace, wyrywając mnie z zamyślenia. Ujął moją dłoń i pogładził jej powierzchnie kciukiem, uspakajając moje walące serce. - Spokojnie.

- Nie mogę. - westchnęłam, patrząc cały czas na śpiącą twarzyczkę Mii. - Domyślam się, Jace, że nienawidzisz jej za to, co zrobiła twojej matce i siostrze... ale Seraphina to moja siostra. Ona nigdy by mnie nie skrzywdziła.

- Czasami zdrajcami mogą być nawet nasi najbliżsi. Nie wiesz tego, słońce.

- Nie! - warknęłam, lecz szybko ucichłam, zdając sobie sprawę z tego, że mogłam obudzić Mię. - Nie. - powiedziałam już nieco ciszej, wstając z krzesła, które stało obok łóżka, na którego brzegu siedział blondyn.

Westchnęłam, przykładając dłoń do czoła. Miałam mętlik w głowie, który mnie już wykańczał. Jednak nagle ogarnęło mnie dziwne poczucie winy, co do Jace'a. Nie powinnam się na niego unosić.

Od momentu naszego pierwszego (drugiego, jeżeli liczyć reanimacje na plaży) pocałunku, wiele się zmieniło, w tym nasze relacje.

Opryskliwość, samolubność i nienawiść, rzadziej występowały w moim zachowaniu. Przestałam patrzeć z nienawiścią na wszystko co mnie otaczało    tym razem, w ludziach się starałam dostrzec coś więcej niż wrogów, a w przedmiotach i krajobrazach coś więcej niż zwyczajność, którą mój ojciec potępia.

Przynajmniej tak mi kazał robić Jace. Poradził, abym odważyła się zobaczyć świat swoimi oczami, a nie oczami Valentine'a.

Za każdym razem, kiedy do mnie przemawiał, doradzał mi... czułam, że tym samym w jakiś dziwny sposób mnie naprawia.

- Przepraszam. - powiedziałam, z powrotem siadając na krześle. - Po prostu... nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, a co najgorsze, co robić.

- Znam to uczucie, dlatego nie zamartwiaj się na zapas. Nie wiemy jeszcze, co będzie z Seraphiną i czy ona na pewno przyczyniła się również do grożenia tobie, więc staraj się odpychać mroczne scenariusze. - poradził. - A tak w ogóle, Annabeth kończy jutro 18 lat. Maryse pozwoliła jej urządzić przyjęcie w sali balowej.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

- Ma zamiar się bawić akurat teraz? Przecież...

- Wiem, Clary, też tak myślę, ale Maryse uważa, że takie przyjęcie... załagodzi obecną sytuację i uspokoi nieco uczniów. Chce im pokazać, że jej instytut jest w stu procentach bezpieczny.

- No dobrze, no i co z tym balem? - spytałam, dając mu znak ręką, aby kontynuował.

- Ma to być bal przebierańców. Ale postać, za którą można się przebrać musi być z filmu lub książki.

- Świetnie, przebiorę się za siebie. - powiedziałam, wzdychając. Po chwili spojrzałam na niego błagalnie. - Jace, ja naprawdę nie mam nastroju do zabawy. Moja siostra została aresztowana, mam zaległości w zadaniach domowych...

- Tym bardziej powinnaś się trochę zabawić. Zasługujesz na chwilę odetchnienia. Dlatego... zastanawiałem się, czy nie chciałabyś iść ze mną. - po chwili jeszcze szybko dodał. - Wiem, że zwracając uwagę na naszą obecną sytuację - pokazał na swojej ręce runę połączenia - nie mamy zbytnio wyboru. Mam na myśli, to, czy chciałabyś pójść ze mną tak z własnej woli, a nie dlatego, że musisz.

Spojrzałam na niego zaskoczona, lecz po chwili się lekko uśmiechnęłam. Miło, że pomyślał o mnie i co o tym sądzę. W każdym razie musiałam podjąć decyzję. Hmmm... skoro i tak na razie nie mogę nic zrobić ze sprawami związanymi z Seraphiną, to co mi pozostało?

- Dobrze. - uśmiechnęłam się. - Pójdę, ale... nie mam zbytnio doświadczenia w takich przyjęciach, więc nie mam bladego pojęcia za kogo się przebrać.

Blondyn ożywił się, słysząc moją odpowiedź.

- Nic nie szkodzi. Możemy się przebrać za jakąś znaną parę. Co powiesz na...

- Tylko nie Romeo i Julia. - powiedziałam szybko. - Nie znoszę tej książki.

- Okej - odparł rozbawiony. - to może... Robin Hood i Lady Marion? Albo Jack i Rose z filmu Titanic. Do obu jesteś bardzo podobna... O! A co powiesz na Laleczkę Chucky? Macie identyczny kolor włosów!

Sięgnęłam po poduszkę z sąsiedniego łóżka i cisnęłam nią prosto w niego.

- Wcale nie! - warknęłam, ale nie potrafiłam powstrzymać rozbawienia, które wpłynęło na moją twarz w postaci uśmiechu. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy, nic nie mówiąc, tylko cichą się śmiejąc. Lecz miłą chwilę przerwał nam głos, dobiegający przy wejściu:

- Jace. - razem z Jace'm odwróciliśmy się... w stronę Celine, która właśnie zaczęła zmierzać w naszym kierunku. Stephen lekko ją podtrzymywał, aby nie upadła. Kobieta była blada i wykończona, co można było poznać po jej twarzy. Jej blond włosy były sklejone od skrzepniętej krwi, która osadziła się również na jej ubraniu.

- Mamo. - szepnął Jace zamurowany, lecz już po chwili znalazł się obok niej, przytulając ją mocno, aczkolwiek delikatnie, aby jej nie skrzywdzić.

- Mój syn. - powiedziała ze wzruszeniem, które wywołało w niej łzy.

- Mamusiu? - odwróciłam głowę w stronę Mii, która siedziała na łóżku i tarła zaspane oczy. Po chwili zeskoczyła z łóżka i podbiegła do Celine, uwieszając się na jej szyi. Kobieta wzięła dziewczynkę na ręce, mocno tuląc do siebie. Jace też się dołączył, kładąc czule dłoń na plecach Mii. Pod koniec Stephen objął ich wszystkich.

Był to naprawdę wzruszający moment, jak i widok. Cała ich rodzina była w komplecie, okazując sobie wzajemnie miłość i troskę. Uśmiechnęłam się lekko, mimo bólu, które wywoływało kłucie w moim sercu. Przełknęłam ślinę, karcąc się w środku. Przecież nie powinnam chcieć tego, co mają oni! Próbowałam sobie wmówić, że ja nie mam możliwości posiadania takiej rodziny. Miałam rodzinę, jaką miałam i nie powinnam narzekać... nawet jeśli mój własny ojciec bije mnie do żywego mięsa.

- Clary? - Przeniosłam wzrok na Celine, która zdołała przepchnąć swoją twarz, przez uściski. - Dlaczego Seraphina to zrobiła?

Przełknęłam ślinę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Nie wiem. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Ale przykro mi za to, co zrobiła tobie i Mii.

Kobieta popatrzyła na mnie ze współczuciem, zupełnie, jak i pozostali. Po chwili powiedziała spokojnie, czułym głosem:

- Nie oceniam ludzi po ich pochodzeniu... ale czuję, że jesteś inna, niż twoja siostra, Clary. Jesteś, jak twoja matka    dobra i życzliwa.

Moje serce zalała fala ciepła. W odpowiedzi posłałam kobiecie lekki uśmiech.



***


Godzinę później Cichy Brat zbadał Celine. Stephen i Mia zostali razem z nią w izbie chorych. Tym czasem ja i Jace skierowaliśmy się do gabinetu Maryse, gdzie żegnała ostatnich ludzi Clave. No tak... wszyscy myślą, że wraz z aresztowaniem Seraphiny, cała sprawa się zakończyła.

- Maryse, chciałabym cię o coś poprosić. - powiedziałam, kiedy w końcu w pomieszczeniu zostałam ja, Maryse i Jace.

- Jeżeli dotyczy to uwolnienia twojej siostry, to od razu mówię, że nie mam na to wpływu...

- Nie - przerwałam jej. - Chciałabym się z nią spotkać, ale sama. Chcę, abyś rozłączyła już mnie i Jace'a. Dogadujemy się i nie jestem już w niebezpieczeństwie.

Maryse westchnęła, zastanawiając się chwilę. Po kilkunastu sekundach wyjęła swoją stelę.

- Wyciągnijcie swoje dłonie. - rozkazała i tak zrobiliśmy. Przejechała stelą nad runą połączenia, która po chwili zblakła. - Mam nadzieję, że nauczyliście się czegoś podczas tej kary.

- Yhym. - mruknęliśmy z Jace'm chórem.

- Świetnie. Możecie iść. Och! Wy pewnie nie wiecie, ale bal zaczyna się jutro o siedemnastej. - powiadomiła. - Mam nadzieję, że się pojawicie.

- Tak, przychodzimy razem, jako przyjaciele. - oznajmił Jace, co wywołało wyraźnie zdziwienie na twarzy Maryse.

- Świetnie. - wykrztusiła.



***



Przemierzałam mroczne korytarze Cichego Miasta sama. Jace nalegał, żeby ze mną pójść, ale dałam mu jasno do zrozumienia, że muszę sama porozmawiać z Seraphiną. A mam z nią dużo do pogadania.

Stanęłam po środku sali, tuż pod mieczem Anioła.

- Żądam spotkania z Seraphiną Morgenstern! - zażądałam donośnym głosem. Po chwili z jednego z ciemnych korytarzy, wynurzyła się postać w ciemnej szacie i kapturze. Cichy Brat.

Jak się nazywasz?

- Nazywam się Clarissa Morgenstern.

Dlaczego chcesz się zobaczyć z siostrą, córko Valentine'a?

- Muszę z nią porozmawiać. Po prostu. Nie jest mi łatwo ze świadomością, że jest ona zamknięta w tym miejscu.

Podążaj za mną.

Tak jak nakazał głos, tak zrobiłam. Schodziłam kilka metrów za Cichym Bratem po schodach prowadzących w dół w stronę lochów. Kiedy tylko się w nich znalazłam, dostałam gęsiej skórki. Było zimno i wilgotno. Powietrze pachniało tak samo, jak i wyglądało    śmiercią.

Po ominięciu różnych cel, w końcu zatrzymaliśmy się przy prawidłowej.

Masz pół godziny. Od teraz.

Cichy Brat odszedł, pozostawiając mnie samą. Przełknęłam ślinę i zajrzałam w głąb celi, w której paliła się jedna pochodnia i świeczka na stoliku nocnym.

Na metalowym łóżku zobaczyłam siedzącą Seraphine. Trzęsącą się z zimna i zapłakaną. Kiedy mnie zobaczyła, stanęła na równe nogi i podbiegła do krat w ułamku sekundy.

- Clary...

- Cii... - przerwałam jej, zdejmując swój jesienny płaszcz. Podałam go jej przez szpary krat.

- Dziękuję. - wyszeptała, okrywając się nim. Była wyższa ode mnie, więc płaszcz wyglądał na niej dość śmiesznie.

- Seraphina, nie mam za dużo czasu. Musimy porozmawiać. Po pierwsze, kto ci kazał porywać Celine i Mię?

- Nikt. - odpowiedziała bez wahania. - Wzięłam sprawy w swoje ręce.

- Co?

- Kiedy Lilith się dowiedziała o tym, że jesteś połączona z Jace'm, naprawdę dostała szału. Sama więc zaczęła szukać sejfu w nocy. Mi i Jonathanowi kazała czekać.

- Ale wtedy w kawiarni Jonathan powiedział...

- To nie był Jonathan, tylko czarownik, któremu zapłaciłam, aby przybrał jego postać i ci powiedział, że to Lilith porwała Celine i Mię. Wiedziałam, że gdybyś się dowiedziała, iż to ja za wszystkim stałam, dostałbyś szału... Lilith także. Obydwie uznałybyście to za niebezpieczne. Dlatego zmyliłam każdego z was. Wszystko szło gładko. Nie było szansy, abyś ty i Lilith dowiedziały się prawdy, ponieważ byłaś połączona z Jace'm i nie miałaś z nią, ani z Jonathanem kontaktu.

Potrzebowałam chwili, aby wszystko sobie poukładać w głowie.

- Clary - Spojrzałam na swoją siostrę. - ja wiem gdzie jest sejf.

Znieruchomiałam. Gdy otrząsnęłam się z szoku, spojrzałam na nią z niedowierzaniem, wyduszając z siebie jedno słowo:

- Co?

- Wiem, gdzie on jest. Udało mi się to wyciągnąć z Celine...

- Ale wtedy runa by ją zabiła, a widziałam ją żywą!

- Clave ułaskawiło ją tym razem. W każdym razie wiem, gdzie on jest i musisz to szybko powiedzieć Lilith. Musi go zdobyć i rozpocząć to, co planowała przez wieki. W przeciwnym razie Clave zdąży ukryć sejf gdzie indziej, plan Lilith się opóźni... a mnie skażą na śmierć za to, co zrobiłam.

Patrzyłam na nią uważnie, próbując nadążyć i ułożyć wszystko w całość...

W biurze Maryse. W schowku, za ukrytym przejściem w regale. Otworzysz je, wysuwając najgrubszą książkę. - powiedziała cicho. - Przekaż to Lilith. I pamiętaj, musisz się śpieszyć, inaczej cały plan pójdzie na marne, a ród Morgensternów nigdy nie będzie rządził u boku Lilith w Edomie.











Wróciłam, wróciłam, wróciłam!!! Mam nadzieję, że rozdział się podobał :D Dziękuję, że czekaliście na niego i dawaliście znać o swojej obecności po przez komentarze i wyświetlenia, których ostatnio przybyło!!!<3

Cóż, to już rozdział 17! Jak myślicie, czy Clary powie wszystko Lilith, czy podejmie inną decyzję? A za kogo Clary i Jace powinni się przebrać na urodziny Annabeth??

Zapraszam do komentowania <3