poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział 2 Jasny Dwór

◊ Clary 



- Daj mi to - powiedział Jace i nie czekając na moją odpowiedź, sam zabrał karteczkę z mojej dłoni. Ja tym czasem siedziałam osłupiała, wpatrując się w stół. Moje serce nadal nie przestawało bić, przez co z każdą sekundą robiło mi się co raz bardziej gorąco; mając wrażenie, że już dłużej nie wytrzymam w tym pomieszczeniu, wstałam i szybkim krokiem skierowałam się na dwór i zbiegłam po schodkach na chodnik. Zaczęłam nabierać głęboko powietrza, które wstrzymywałam przez dłuższą chwilę i wypuszczałam w postaci pary.

W pewnej chwili kilka zimnych kropelek spadło na moją twarz. Nie minęła sekunda, a spadło ich więcej w postaci mocnego deszczu. Chłodna woda spływała po moich włosach i skórze, aż w końcu byłam przesiąknięta wodą do suchej nitki. Nadmiar gorąca zmienił się w nadmiar zimna, które dało się we znaki w postaci drgawek.

- Clary - usłyszałam dobrze znany mi głos w szumie uderzającego o ziemie deszczu. Po chwili poczułam, jak ktoś zarzuca mi na ramiona coś ciężkiego i ciepłego    dopiero po chwili zorientowałam się, że jest to mój płaszcz. - Słońce, wróć do środka. Przeziębisz się.


W jednej chwili odskoczyłam od niego o kilka kroków. Odwróciłam się do niego twarzą i spojrzałam na niego wzrokiem pełnym mieszanych uczuć. Ja nie mogłam jednak widzieć jego miny, bo mocny deszcz mi to umożliwiał. Wpatrywałam się więc w niewyraźne rysy jego twarzy.

- To się nigdy nie skończy, prawda?! - powiedziałam donośnym głosem, aby deszcz nie uniemożliwił mu usłyszenie mnie. - Cokolwiek nie zrobię... Jakkolwiek się nie zmienię, ktoś zawsze będzie coś do mnie miał! Moja przeszłość nigdy nie stanie się przeszłością!

- Słońce, proszę - zaczął Jace, wyciągając dłoń i robiąc krok w moją stronę. Ja jednak się cofnęłam.

- Nie - warknęłam, ponownie się cofając, ale chłopak był szybszy i zanim cokolwiek zdążyłam zrobić, jego ramiona oplotły mnie, mocno przyciągając do siebie. Mimo protestów, poddałam się. Wtuliłam głowę w jego marynarkę, nie wiedząc, czy woda spływająca po moich policzkach do łzy czy deszcz.

- Dwa tygodnie temu, po pogrzebie... Myślałam, że już dość wycierpiałam... Że strata dziecka i fakt, że nie mogę mieć dzieci, są wystarczającą karą za to, co zrobiłam, ale j-ja - głos mi się załamał.

- Cii - usłyszałam szept, przy uchu i poczułam, jak jego dłoń gładzi moje włosy. - Uspokój się. Zabiorę cię do domu i wtedy porozmawiamy. - Wciąż trzymając mnie w objęciach, skierowaliśmy się do środka. W przedpokoju czekali pozostali. Każdy obdarzył mnie współczującym wzrokiem, ale widząc, że nie chcę litości, odwrócili go.

- Przykro nam, że kolacja się nie udała - powiedziała Isabelle, zapinając swój płaszcz.

- Przecież to nie wasza wina. To tylko kolacja i tyle - pocieszyła nas Annabeth i posłała obejmującemu ją Paulowi lekki uśmiech, na który on odpowiedział jej pocałunkiem w czoło.

- W każdym razie dziękujemy za prezenty - oznajmił Carstairs. - Jeżeli dowiemy się czegoś w sprawie zebrania, to od razu wam powiemy.

- Świetnie, ja i Jonathan wybierzemy się z samego rana na Jasny Dwór - poinformowała Isabelle. - Dowiemy się, co te skrzaty mają do Clary.

- Nie - zaczęłam. - Nie ryzykujcie. Lepiej powiadomić o tym Clave, oni się tym zajmą.

- Clave będzie zwlekać - zaoponował Jonathan. - Zanim zwołają radę i postanowią co zrobić, faerie mogą cię skrzywdzić jeszcze bardziej. To co ci dzisiaj zrobiły jest potwierdzeniem, że w każdej chwili mogą ci coś zrobić.

- Ale - zaczęłam, ale Isabelle mi przerwała.

- Jonathan ma racje, Clave zawsze musi najpierw wszystko naradzić, a to trochę potrwa.

Westchnęłam zrezygnowana i przetarłam dłonią czoło. Nie podobał mi się pomysł Jonathana i Isabelle. Faerie to niebezpieczne istoty, których nie powinno się wybierać na swoich wrogów. Wystarczy, że mnie uważają za niebezpieczeństwo, nie chciałam, aby dołączali do tego mój brat i przyjaciółka.

- Przenocujesz dzisiaj u mnie - oznajmił Jace. - Będziesz bezpieczniejsza w naszej posiadłości. Nie będziesz sama.

- Nie chcę narażać ciebie lub twojej rodziny - powiedziałam. - Faerie są sprytne, nie wiadomo, co im strzeli do głowy.

- Mam pozwolić, abyś była dla nich łatwym celem? Już raz cię straciłem... Drugi raz na to nie pozwolę - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Postanowiłam się już nie odzywać.

- Ustalone - dodał Jonathan.

- Nie myśl, że ja też tobie pozwolę spać samemu w waszej posiadłości. Dzisiaj przenocujesz u mnie - powiedziała Isabelle tym samym tonem, co Jace przed chwilą. Jonathan jednak nie chciał się poddać, bo już otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale przed jego nosem wyrósł ostry paznokieć Isabelle w geście groźby. Usta Jonathana niemal natychmiast się zamknęły, natomiast usta Isabelle wykrzywiły się w usatysfakcjonowanym uśmiechu.




***



Po spakowaniu kilku rzeczy i ubrań do torby i przebraniu się w wygodniejsze rzeczy, razem z Jace'm skierowaliśmy się do jego domu. Celine i Stephen powitali mnie ściskając, a Mia rzucając mi się na szyję.

- Co się stało, że macie takie miny? - spytał ojciec Jace'a, zatrzymując swój wzrok na synu. Wpatrując się jednak dłużej w nasze twarze, kucnął i szepnął coś dziewczynce do ucha, na co ona tylko kiwnęła z uśmiechem głową i tanecznym krokiem udała się w stronę schodów.

- Więc? - ponagliła Celine.

Jace zabrał głos za nas oboje i wytłumaczył wszystko od początku. Z każdym wypowiedzianym przez niego zdaniem, oczy jego rodziców robiły się co raz większe.

- Postanowiliśmy, że Clary spędzi dzisiejszą noc u tutaj, a jutro zobaczymy, jak przebiegnie wizyta Isabelle i Jonathana na Jasnym Dworze - oznajmił Jace na koniec.

- Czekaj, zwolnij - powiedział Stephen. - Isabelle i Jonathan wybierają się na spotkanie z Królową Jasnego Dworu? Przecież to za duże ryzyko! Jace, przecież to trzeba zgłosić Clave!

- Clave będzie musiało najpierw zebrać wszystkich członków rady, urządzić zebranie i dopiero potem ustalić kolejne kroki! Do tego czasu Clary już dawno może się coś stać! Ja też nie będę ryzykował - oznajmił Jace podnosząc głos. Dobre kilka sekund prowadził z ojcem walkę na spojrzenia.

- Jace, uspokój się - powiedziałam w końcu, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Twój ojciec również ma racje, prędzej czy później i tak będzie trzeba poinformować o tym Clave. W końcu to, co faerie zaplanowały jest wyraźnym łamaniem Porozumień.

- Clary ma racje - powiedziała Celine, również kładąc dłoń na ramieniu męża. - To łamanie Porozumień. Clave się o tym dowie prędzej czy później. Poinformujemy ich, a co do Isabelle i Jonathana, to jestem pewna, że Maryse i Robert'owi nie umknie to, że ich córka coś knuje.

- Owszem - mruknął Jace. - Ale Clary zostaje mimo to.

- Oczywiście, że zostaje! - ożywiła się kobieta i stanęła obok mnie, wplatając matczynym gestem palce w moje włosy. - Nie pozwoliłabym, aby coś jej się stało... Bo stało się wystarczająco ostatnimi czasy. - Chwila ciszy. - Zostaniesz tutaj, ile będzie trzeba. Mia się ucieszy - powiedziała z uśmiechem, który wymusiłam. - Każę przygotować służącym pokój dla ciebie. Chodź, Clary, pokażę ci co i jak. - Celine już chciała mnie pchnąć lekko w stronę schodów, ale Jace od razu zaoponował:

- Po co zawracać służącym głowę, jak może spać w moim pokoju... Jest wystarczająco duży. Chodź. - I zanim zdążyłam zaprotestować, dłoń Jace'a zacisnęła się na moim nadgarstku, następnie ciągnąc go, jak niegrzeczne dziecko.

Nie mogłam ukryć płonących policzków, które na pewno zapłonęłyby jeszcze bardziej, gdybym zdążyła zobaczyć minę Celine i Stephena.







◊ Celine 



Kiedy Clary i Jace zniknęli na schodach, a następnie za ścianą, nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który wpłynął na moją twarz. Przyłożyłam dyskretnie dłoń do ust.

- Niemożliwe, jak bardzo ona go zmienia. Chwilami go nie poznaję - powiedział Stephen, a na jego słowa, jeszcze szerzej się uśmiechnęłam. Nie było sensu tego ukrywać, więc po prostu splotłam dłonie na piersi.

- Dziwisz się? Przecież widzisz, jak on na nią patrzy - wyjaśniłam. - Patrzy na nią, jak na ocean, w którym za chwilę miałby się zanurzyć... Jak na anielice zesłaną mu z nieba.

- Myślisz, że to prawdziwa miłość?

- Tak, tak myślę - oznajmiłam. - A właściwie nie! Nie myślę, tylko wiem.

- Doprawdy?

- Yhym... Wiem, bo ty i ja byliśmy tacy sami - uśmiechnęłam się, zbliżając się do niego, aby go pocałować. Kiedy nasze wargi tylko się do siebie zbliżyły, mogłam poczuć, jak bardzo moje serce przyśpiesza. - Martwiłeś się o każdy siniak, jaki zdobywałam. Uwielbialiśmy spędzać ze sobą czas, a kłótnie i inne problemy nigdy nie zdołały nas rozdzielić... I ty też byłeś kobieciarzem zanim mnie poznałeś. - Stephen w jednej chwili odsunął swoją twarz od mojej i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

- Chyba nie wierzyłaś w tamte plotki, które o mnie mówili?

Nic nie odpowiedziałam tylko wyswobodziłam się z jego ramion i z uśmiechem na ustach udałam się do kuchni. Za sobą jeszcze mogłam usłyszeć jego wołanie:

- Celine, przecież wiesz, że to nie była prawda! CELINE!







Clary 



Po prysznicu przebrałam się w piżamę składającą się z dresu i koszulki na ramiączkach, po czym wsunęłam się pod miękką kołdrę. Wtuliłam twarz w poduszkę, rozkoszując się zapachem Jace'a, który był w poduszce, kołdrze... a także na całym jego ciele, którym do mnie przyległ. Czułam bijące od niego cudowne ciepło, kiedy objął mnie jedną ręką i mocno do siebie przyciągnął.

- Cieszę się, że moje łóżko znowu mogło cię powitać - wyszeptał mi tuż przy uchu, lekko je od czasu do czasu podgryzając.

- Ja też się cieszę, że mnie polubiło, szczególnie, że padam z nóg - wymamrotałam w poduszkę.

- Ja wręcz przeciwnie - oznajmił, a jego obejmująca mnie ręka zaczęła wędrować po moim brzuchu pod materiałem koszulki, kierując się w stronę piersi    nie odrywając głowy od poduszki, złapałam za jego nadgarstek i wyciągnęłam jego dłoń, tym samym ją odpychając.

- Jace - szepnęłam, wyraźnie mu dając do zrozumienia, że wciąż nie jestem jeszcze gotowa na ponowne... zbliżanie się. Po pogrzebie wyparowały moje chęci na okazywanie miłości w nocy... przynajmniej na jakiś czas.

- Dobranoc, słońce - szepnął i odsunął się nieco ode mnie, nie naciskając już. Zgasił lampkę. W tamtej chwili poczułam się okropnie. Chciało mi się płakać na myśl, że uniemożliwiam w naszym związku tak wiele rzeczy, których Jace bardzo pragnął. Jedyne co mu dawałam, to swoje łzy, problemy, niebezpieczeństwo, które na niego przechodzi, i miłość, której nie potrafię okazywać.

Wiem, że nie jestem dla niego dobra, że Jace zasługuje na kogoś lepszego... A jednak wybrał mnie i nadal jest przy moim boku. Kocha mnie, chociaż jeszcze siedem czy osiem miesięcy temu chciałam go zabić, wyrwać mu serce i powiesić go na najwyższym szczycie instytutu. Na samo wspomnienie o tamtym dniu, nie mogłam się lekko nie uśmiechnąć.

Nie mając już siły, zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie odpłynąć w objęcia Morfeusza.







Isabelle 



Następnego dnia, kiedy mój budzik zadzwonił o szóstej, szybko pobiegłam pod gorący prysznic. Po umyciu się i owinięciu ręcznikiem, wyszłam z łazienki, zastając Jonathana zapinającego spodnie. Na samą wczorajszą noc, nie mogłam się nie zarumienić. Starając się więc na niego nie patrzeć, skierowałam się do szafy. Zaczęłam przeglądać niecierpliwie ubrania, aż w końcu nie wytrzymałam:

- Nie mam się w co ubrać!

- Izzy - zaczął. - Jedna z twoich szafek ma kłódkę, aby twoje buty się z niej nie wysypały, a twoje wieszaki za chwileczkę pękną od tych wszystkich ubrań od Gucci'ego, Prady, Chanel'a, Diesela, Zary, Polo, Calvina Kleina, Dolce&Gabbany, Tommy Hilfigera, Gapa, Guessa, Victoria Secret...

- Wcale nie! - zaoponowałam. - W mojej szafie nie ma ani jednej pary butów od Victoria Secret! Jest tylko bielizna! - Jonathan przewrócił oczami i podszedł. Jego ramiona mnie objęły od tyłu, a usta zbliżyły się do mojego ucha, szepcząc:

- Dobrze, kupię ci te cholerne buty od Victoria Secret, ale teraz postaraj się na coś zdecydować, zgoda? A jeżeli chcesz porady, to proszę; uwielbiam cię w purpurze - wyznał i pocałował mnie w policzek.

- Jaki odcień purpury? - spytałam, czując, jak dziwny prąd przechodzi mnie od jego dotyku.

- Purpura królewska, taka, jaką kiedyś używali tylko członkowie rodziny królewskiej.




***



Mogłam tylko iść i czuć, jak bardzo mocno bije moje serce, kiedy z Jonathanem szliśmy wzdłuż ciemnego korytarza w stronę sali tronowej. Korytarz wypełniał cichy szum i echo, które wywoływały moje czarne szpilki, założone do mojej ciemno-purpurowej sukienki z długimi rękawami, która dosięgała mi do kolan. Chwała Aniołowi, że miałam na sobie cieliste rajstopy, ponieważ od chłodu bijącego ze ścian, dostawałam gęsiej skórki. Jedyne ciepło, jakie było mi dane poczuć, pochodziło z dłoni Jonathana, która kurczowo trzymała moją.

- Żałuję, że rodzice milczeli przede mną w sprawie narady, na której byli w Sali Anioła - powiedziałam, nie mogąc dłużej wytrzymać ciszy.

- Clave zabrania mówić cokolwiek na temat narady, tylko jeżeli jest to coś bardzo ważnego i niepewnego.

- Mam jednak wrażenie, że to co wczoraj omawiali było kluczowe dla sprawy z faerie.

- Prędzej czy później się dowiemy - oznajmił i stanął. Wiedzieliśmy, że dotarliśmy do miejsca, w którym powinniśmy zaczekać. Nasze czekanie jednak nie trwało długo, bo już po chwili pojawił się jeden z rycerzy faerie. Kiwnął do nas głową, oznajmiając:

- Królowa zgadza się na wysłuchanie waszej audiencji. Podążajcie za mną, nefilim. - Ruszyliśmy za nim, docierając po chwili do kurtyny utkanej z płatków róż, przez którą przeszliśmy. Wstąpiliśmy do pomieszczenia sali tronowej, w której powitały nas delikatne dźwięki harfy, do których tańczyły faerie, tylko czekając, aby ktoś dołączył do ich "hipnotyzującego" tańca, z którego już nigdy się nie odłączy.

Zbliżyliśmy się do głównego punktu, który stanowiła szeroka kanapa, którą pokrywał materiał utkany również z czerwonych płatków róż. Materiał był częścią stroju sukienki wylegującej się Królowej na tle łysych, rozprzestrzeniających się na całą ścianę krzaków.

- Nefilim - powiedziała obojętnie, uśmiechając się lekko.

Ja i Jonathan pokłoniliśmy się.

- Pani, zapewne domyślasz się w jakiej sprawie przybywamy - odezwał się Jonathan, kiedy płomienne oczy Królowej przeszywały nas na wskroś. Miałam wrażenie, że mogła przejrzeć mnie na wylot... poznać wszystkie moje sekrety i myśli.

- Mam pewne myśli, ale nie jestem ich pewna - oznajmiła, wyraźnie chcąc się nami bawić, zmylając nas.

- Przybywamy w sprawie mojej siostry, Clarissy Adele Morgenstern - powiedział wprost Jonathan. - Wczoraj wieczorem została zraniona poprzez jakieś czary. Dowód, który posiadamy prowadzi na twój lód, Królowo.

- Pokaż mi więc ten dowód - powiedziała rozbawionym głosem. Jonathan wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki tą samą karteczkę którą Clary wczoraj dostała. Podszedł i podał ją rycerzowi, który zaś podał ją Królowej. Ta wzięła swoimi długimi palcami karteczkę i ją przeczytała. Następnie odwróciła ją i przyjrzała się symbolowi w rogu. Na jego widok, przymrużyła oczy, oznajmiając:

- Po co miałabym krzywdzić twoją siostrę, Jonathanie Morgenstern? - Oddała kartkę rycerzowi, który następnie oddał ją nam.

- Nie wiemy, dlatego tutaj przyszliśmy, aby móc to usłyszeć od ciebie, Pani - powiedziałam, mając już dość jej owijania w bawełnę.

- Bezczelność! - warknęła, a jej oczy zdawały się bardziej zapłonąć. - Przychodzicie tutaj bez zapowiedzi i zarzucacie mi jakieś wyssane z palca oszczerstwo!

- Isabelle - szepnął ostrzegawczo Jonathan, ale ja nie zamierzałam się dawać tak traktować. Na pewno nie przez taką jędze.

- W takim razie, jak wytłumaczysz symbol twojego ludu na groźbie?! - spytałam, podnosząc głos. - Możesz to wytłumaczyć teraz, albo przed Clave, kiedy się dowiedzą, że złamałaś Porozumienia, krzywdząc i grożąc Clary...

- D O S Y Ć! - krzyknęła, siadając prosto. - Twoje zachowanie jest niewybaczalne! Jak śmiesz oskarżać mnie o coś, do czego nawet nie przyłożyłam ręki ja lub któryś z moich poddanych! Nie masz do tego prawa, a już tym bardziej z podrobionym dowodem, ty głupia dziewczyno!

Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale Jonathan mnie powstrzymał, odzywając się pierwszy:

- Wybacz jej, Pani. Moja... partnerka potrafi mieć cięty język. - Spojrzałam na niego z uniesioną brwią. - Zapomniała, że wy faerie nie potraficie kłamać. Wierzymy ci Pani, ale chcielibyśmy się dowiedzieć więcej o symbolu umieszczonym w rogu wiadomości. - Na przemowę Jonathana, w której okazał jej należny szacunek, Królowa wyraźnie się uspokoiła.

- Oryginalna pieczęć liścia faerie, który służy za nasz symbol rozpoznawczy używany jest najczęściej w listach od nas. Jednak wielkość liścia w waszym liściku jest podrobiony. Oryginał jest większy, mogę wam to nawet pokazać - powiedziała i wyciągnęła dłoń w stronę służącej stojącej obok. Ta uniosła swą białą sukienkę i podeszła do Królowej, podając jej materiał swojego stroju, a także coś małego, podłużnego.

Królowa ujęła materiał i używając podłużnej rzeczy, dotknęła nią materiał, następnie urywając jego naznaczony kawałek. Służąca wzięła podłużną rzecz i z obdartą sukienką, odsunęła się na bok z po kłonioną głową.

Poprzez rycerza, kawałek cienkiego, starego materiału powędrował do nas. Ja i Jonathan przyjrzeliśmy się mu bliżej; Został naznaczony znaczkiem identycznego liścia, jak na liściku z groźbą do Clary, tyle że ten był trochę większy, a atrament jaśniejszy.

W jednej chwili poczułam zamęt zebranych informacji w mojej głowie. Jeden wielki mętlik, którego nie potrafiłam opanować. Niepewnie spojrzałam na Jonathana, którego twarz wyrażała czyste skupienie.

- Jonathan - szepnęłam. Słysząc swoje imię, ocknął się, spojrzał na mnie i przeniósł wzrok z powrotem na obserwującą nas czujnie Królową.

- Wybacz nam zatem, Pani. Nasze podejrzenia wobec ciebie i twojego ludu okazały się być niesłuszne - oznajmił.

- Zgadzam się.

- Przyjmij proszę nasze przeprosiny i pozwól, że się oddalimy - powiedział, schował materiał do kieszeni i ujął moją rękę, powoli zaczynając się wycofywać. Przerwał nam jednak chłodny głos Królowej:

- Przyjmuję twoje przeprosiny. Co jak co, ale maniery twojej "partnerki" zdecydowanie nie mogą się równać z twoimi, Jonathanie Morgenstern. Jestem Królową, doceniam kulturalne zachowanie i nie przymykam oka na bezczelność, inaczej moi poddani nie okazywaliby mi szacunku.

- Rozumiem - powiedział Jonathan. Mogłam dostrzec, jak jego zęby się zaciskają. Moje również się zacisnęły ze złości i nienawiści, które czułam do władczyni faerie.

- Chyba właśnie nie rozumiesz - powiedziała z co raz większą satysfakcją w głosie. - Twoja partnerka wprost oskarżyła mnie o łamanie Porozumień, a potem nawet nie przeprosiła.

- Przepraszam, Pani - powiedziałam, zdobywając się na jak najmniej warczący ton.

- Musiałam cię upomnieć, aby to słowo wyszło z twych ust.

Jeszcze mocniej zacisnęłam zęby, mając wrażenie, że za chwileczkę ją uduszę moim biczem.

- Pani, przykro nam za nasze zachowanie - zaczął Jonathan, ale Królowa mu przerwała:

- To nie tobie powinno być przykro. Zresztą, do ciebie nic nie mam, mój drogi.

- Więc czego ode mnie chcesz? - spytałam, niemal warcząc.

- Wraz z zasadami faerie, mam prawo wymierzać karę tym, którzy nam grożą - wytłumaczyła z chytrym uśmieszkiem. - A o ile pamiętam, groziłaś mi sądem Clave, a z sądem Clave wiążą się surowe... metody przesłuchań.

- Ty - zaczęłam z pogardą, lecz Jonathan mi przeszkodził:

- Domyślam się, że mogłaś się poczuć zagrożona, ale nie była to groźba...

- Ale groźba, to groźba - przerwała mu Królowa. - Dlatego wyznaczyłam już karę, którą odbędzie Isabelle.

- Ja możesz?! - warknęłam, robiąc krok w jej stronę. Automatycznie rozwinęłam bicz. - Tknij mnie, ty dziewko a zobaczysz, co to jest prawdziwa groźba! - Oczy królowej się rozszerzyły. Nie były jednak pełne strachu, a szoku i wściekłości.

- Za grożenie mi, zostajesz skazana na znak zdradzieckiej gałęzi, która zostanie wypalona na twym ciele! Uklęknij, Isabello Lightwood. - Zanim ja lub Jonathan zdążyliśmy cokolwiek zrobić, dwóch strażników w mgnieniu oka pojawiło się obok nas, unieruchamiając nas za ramiona. Dwóch odciągnęło Jonathana o kilka kroków, a mnie popchnięto na kolana, na które po chwili upadłam.

Patrzyłam nienawistnie na wpatrujące się we mnie płonące furią oczy Królowej, kiedy tym czasem bladozielony faerie, którego odzienie zostało zrobione z gałęzi, wyciągnął z małego ogniska gorący pogrzebacz, którego koniec był w kształcie krzywej gałązki. Zbliżył się i rozerwał materiał mojej sukienki w okolicy lewej łopatki.

Ostatnie co zapamiętałam, to stłumiony, przerażony krzyk Jonathana, wołający moje imię...













Tadaa! Tak, jak obiecałam, rozdział dłuższy ;3 Mam nadzieję, że się podobał i że jesteście ciekawi co będzie dalej!

Tym czasem bardzo chciałabym was zaprosić na bloga (tematyka: Dary Anioła), który był chwilowo zawieszony, jednak wspaniała autorka (Aley Morgenstern)  wróciła i zabiera się za pisanie :D Jeżeli jesteście zainteresowani niespotykaną fabułą i całkiem niespodziewanymi wydarzeniami, to serdecznie zapraszam: DIABELSKIE DARY

sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział 1 Symbol

◊ Clary 



Sięgnęłam po granatową torebeczkę na prezenty, w której znajdowała się średniej wielkości złota ramka. Zacisnęłam palce na sznureczkach i podniosłam ją, kierując się następnie w stronę holu, gdzie czekali na mnie Jace, Jonathan i Isabelle. Srebrno-czarna sukienka mojej przyjaciółki sprawiała, że nie dało się od niej oderwać wzroku. Byłam niemal pewna, że Jonathan nie odstąpi jej tego wieczoru nawet na krok.

- Wyglądasz pięknie, słońce. - Usłyszałam głos mojego Anioła, który podszedł, aby objąć mnie w talii i złożyć pocałunek na moim czole. - Uwielbiam cię we wszystkich kolorach, ale w zieleni najbardziej. Pasuje do twoich oczu - wyszeptał w moje włosy, bawiąc się palcami zamkiem z boku zielonej, prostej sukienki do kolan o tiulowych, luźnych rękawkach.

- A ja uwielbiam cię w garniturze - odpowiedziałam z uśmiechem.

- Możemy już iść? - spytał Jonathan, widocznie mając dość oglądania okazywania uczuć między mną a Jace'm.

- Tak - odpowiedziałam, po czym wszyscy ruszyliśmy do wyjścia, a następnie do domu Carstairs'ów, gdzie miała się odbyć skromna kolacja z okazji zaręczyn Paul'a i Annabeth.



***



Po dwudziestu minutach, kiedy zza drzew zaczęła się wyłaniać biała budowla, zrozumiałam, że przede mną znajduje się piękny, szlachecki dworek. Aż można było poczuć bijące od niego ciepło rodzinne i przytulność.

Powoli przeszliśmy przez otwartą, metalową bramę, wchodząc na kamienny chodnik, okrążający średniej wielkości oczko wodne, w którym można było zobaczyć różne pływające ryby, ocierające się o unoszące się liście.

Weszliśmy po schodkach, a następnie zapukaliśmy do drzwi, które osobiście otworzyła nam Annabeth z szerokim uśmiechem. Jej piękne, wyjątkowe oczy tryskały radością, która po chwili wypełniła również moje wnętrze. Włosy przyszłej panny młodej zostały upięte w hiszpański kok, a jej sylwetkę podkreślała jedwabna sukienka wieczorowa, bez ramiączek, w kolorze morskiego błękitu.

- Cudownie was widzieć! - oznajmiła dziewczyna, ściskając każde z nas po kolei. - Wejdźcie!

Weszliśmy do środka domu, który - jak już się zdążyłam domyślić - został przytulnie urządzony; ciepłe barwy ścian, meble w stylu prowansalskim i dobrze dobrane kolorystycznie ozdoby.

Wszyscy skierowaliśmy się do kuchni, gdzie czekał już na nas Paul. Również się z nami przywitał i zaprosił do wspaniale nakrytego stołu, uginającego się od podanej pieczeni, przystawek i ciasta.

- Przepyszne - powiedziała Isabelle, przeżuwając pierwszy kęs pieczeni, która faktycznie okazała się być przepyszna w smaku.

- Dziękuję - powiedziała Annabeth z szerokim uśmiechem.

- Pichciła całą noc - dodał Paul z rozbawieniem. - Trzy godziny zajęło mi przewietrzenie domu od tej mieszanki zapachów.

- Nie narzekaj - wtrąciłam. - Powinieneś się cieszyć, że twoja przyszła żona lubi i potrafi gotować.

- Dokładnie. - Blondyn skinął głową i ukradkiem pod stołem położył dłoń na moim udzie. Powoli zaczął sunąć w górę, specjalnie chcąc mnie rozproszyć. Ja jednak powoli odłożyłam nóż i położyłam swoją zepchnęłam jego dłoń, którą zdążyła już wejść pod sukienkę. Dostrzegłam na twarzy Jace'a błąkający się uśmieszek.

- Więc, kto planuje ślub? - odezwała się Isabelle, odrywając przy tym mnie i Jace'a z sytuacji.

- Yyy - mruknął Paul. - My sami i moi rodzice. Chcemy wyprawić skromny ślub w naszym ogrodzie z najbliższymi. Miesiąc miodowy zaczniemy od Gruzji, potem chcemy pojechać do Szkocji, a na koniec do Francji.

- Podobno oświadczyny pod pomnikiem Matki Gruzji nad Tbilisi przynoszą szczęście w małżeństwie - oznajmiła Annabeth z uśmiechem.

- Jej pomnik trzyma w jednej dłoni miecz, a w drugiej wino, co oznacza te cięższe, jak i wspaniałe chwile, które para przejdzie w czasie małżeństwa. Jest to symbol - wytłumaczył Paul. - I chociaż już jej się oświadczyłem, to chcę ją tam zabrać.

- W takim razie macie zamiar zostać w Tbilisi? - spytałam, biorąc łyk wina.

- Nie, będziemy tam tydzień, a potem, tak jak mówiłem, jedziemy do Szkocji.

- Wracając do tematu organizowania ślubu - wtrąciła Isabelle. - Mogę pomóc! Znajdę odpowiednie dekoracje do ogrodu i mogę ci pomóc w wybraniu sukienki ślubnej i wysłaniu zaproszeń!

- Dziękuję, Iz - uśmiechnęła się Annabeth. - Ale z zaproszeniami poradzę sobie sama z Paulem. Na ślubie będziecie wy, rodzice Paul'a i wasi rodzice... Och! I oczywiście Magnus i Alec! Czyli jakieś czternaście, piętnaście osób.

- Co do Alec'a i naszych rodziców, to przykro mi, że nie mogli przyjść. Rodzice mają dzisiaj zebranie w Sali Anioła, Alec i Magnus też - wyjaśniła Isabelle.

- To samo się tyczy moich rodziców - dodał Jace.

- Nic nie szkodzi. Rodzice Paul'a także musieli iść na to zebranie - oznajmiła dziewczyna.

W tej samej chwili nastąpiła cisza. Byłam niemal pewna, że wszyscy myślą o tym samym; stało się coś poważnego, skoro Clave zebrało wszystkich członków rady do Sali Anioła. Najdziwniejsze jednak było to, że zebranie trwało dobre pięć godzin.

- Myślicie, że coś się stało? - odezwała się Annabeth przerywając ciszę.

- Na pewno jest to coś ważnego - powiedziałam. - Ale gdyby miało się dziać coś niedobrego, to chyba już dawno zakończyliby zebranie i poinformowali o tym całe Alicante.

- Jak myślisz? - Annabeth zwróciła się do narzeczonego, który jedynie ujął czule jej rękę i powiedział kojącym głosem:

- Nie denerwuj się. Być może nie ma powodu do obaw. Nie zapominajmy, że Clave dało wolne większości Nocnych Łowców, przez co niektóre Instytuty zostały na jakiś czas zamknięte, a do Alicante wróciła masa ludzi. Nie mieli od dobrych dwóch miesięcy zebrań. Widać nazbierało się papierów i innych rzeczy, a teraz to nadrabiają.

- Może i tak - mruknęła dziewczyna, ale po chwili posłała ukochanemu wdzięczny uśmiech. - Albo planują nowy rok szkolny. Pewnie chcą przywrócić wszystko do porządku.

- Możliwe - powiedział Jonathan, odzywając się po raz pierwszy od kiedy się tutaj znalazł. - Ale chętnie bym się dowiedział i upewnił, o co chodzi.

Spojrzałam ukradkiem na Jace'a, aby ocenić jego minę. On jednak wpatrywał się zamyślony w swój talerz, drapiąc się po brodzie. Chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, zaczęłam:

- Jace, co o tym - urwałam, czując nagłe ukłucie na ramieniu. Podskoczyłam na krześle, głośno sycząc. W jednej chwili wzrok wszystkich skierował się na mnie. Jace od razu obdarzył mnie zaniepokojonym wzrokiem i przysunął się bliżej mnie.

- Co się stało? - spytał.

- Coś mnie - zaczęłam, ale nie dokończyłam, tylko powoli odchyliłam materiał sukienki w okolicy ramienia, ukazując ranę wielkości cekina. Była ona dość głęboka, jakby ktoś próbował mi wypalić w tym miejscu skórę czymś małym.

Rana z każdą sekundą pulsowała narastającym bólem, a brzeg sukienki zaczął się plamić od wypływającej z rany strużki krwi.

- Au - mruknęłam. - Jace - Nie musiałam kończyć, bo czubek steli blondyna już został przytknięty do mojego obojczyka, kreśląc na nim iratze. Już po kilku chwilach rana zaczęła się zasklepiać, a ból stawał się mniejszy.

- Skaleczyłaś się czymś? - spytała Isabelle ze zmarszczonymi brwiami.

- Nie - wydukałam. - Przecież widziałaś.

- To wygląda, jakby ktoś próbował ci wypalić - powiedział Jace w skupieniu, palcem gładząc zaczerwienioną skórę wokół rany; jego dotyk zdawał się być znieczuleniem.

Nagle usłyszałam dziwny świst w powietrzu. Odchyliłam głowę, dostrzegając ognistą wiadomość, którą udało mi się złapać. Była to kwadratowa karteczka złożona na pół. Rozłożyłam ją i odczytałam drukowane litery:



W jednej chwili wszystko wokół mnie ucichło. Jedynie co mogłam usłyszeć i poczuć, było moje walące serce.

- Moja kolej, aby cię torturować - przeczytał Jace na głos. - Co do cholery ma być?!

Drżącymi dłońmi odwróciłam karteczkę; W jej rogu widniał znaczek małego liścia. Tylko jedna istota posługuje się tym symbolem.

- Faerie - wyszeptałam.














W R Ó C I Ł A M! Rozdział 1 jest krótki. I know. Ale jest on po części zapowiedzią na tą księgę ;) Next będzie dłuższy, więc nie martwcie się! Postaram się go napisać na następny weekend, abyście nie musieli znowu tak długo czekać.

Tym czasem bardzo chciałabym podziękować za komentarze i wyświetlenia (59 835) <3 Dziękuję wam Aniołki, że jesteście ze mną i że mogę się z wami dzielić swoimi pomysłami!

czwartek, 18 sierpnia 2016

Prolog - Księga III

Kolejny krzyk wydobywa się z mojego gardła, rozprzestrzeniając się po całym pomieszczeniu.

- Pani, jeszcze troszeczkę - powiedziała jedna ze służących, przykładając chłodny ręcznik do moich ociekających od potu czoła i dekoltu. Kiedy to zrobiła, ponownie odgarnęła dłonią niezdarne kosmyki włosów, wysuwających się z zaplecionego warkocza.

Czując ponowne uczucie zaciskającej się obręczy w moim brzuchu, jeszcze mocniej wbiłam paznokcie w dłonie dwóch wspierających mnie służących. Nie mogąc wytrzymać, ponownie krzyknęłam, gwałtownie siadając do przodu i po chwili znów opadając na poduszki.

Dyszałam z wykończenia. Nie wiedziałam, ile to już trwa; godziny? wieczność?

- Nie mogę już - wymamrotałam, zamykając oczy. Moja pierś w ekstremalnym tempie się unosiła i opadała, unosiła i opadała. W dodatku to nieznośne ciepło. - Mam dość.

- Pani, proszę, ostatni raz. Już prawie koniec - oznajmiła położna, starając się mnie zachęcić do resztek współpracy.

Czując, że świat wiruje, a rzeczywistość zdaje się stawać nierzeczywista, wzięłam kilka głębokich oddechów i zacisnęłam zęby. Zaczęłam przeć, wiedząc, że na twarzy jestem cała czerwona.

Kolejny, ale i ostatni krzyk wydobył się z mojego gardła. Moja głowa opadła z ulgą na poduszki, kiedy pomieszczenie wypełnił płacz dziecka. Poczułam się, jak w niebie. Ból odchodził, pozostawiając za sobą tylko ulgę i zmęczenie, które po chwili wzięło górę, gdyż moje oczy wbrew mojej woli się zaczęły zamykać.




***



Dziwne fale porywały moje ciało. Byłam otoczona przez ciemność, która tylko wszystko pogarszała. W pewnej chwili jednak poczułam wstrząs, a moje oczy momentalnie się otworzyły.

Oślepiające światło sprawiło, że ponownie je zamknęłam. Po chwili zaczęłam mrugać, aby przyzwyczaić oczy do nadmiaru światła, przez które również miałam zamazany obraz. Kiedy tylko obraz przede mną stał się wyraźny, poczułam, że ktoś siedzi obok i mnie trzyma za rękę - Asmodeusz. Siedział z lekkim uśmiechem na twarzy, na której malował się także niepokój.

- Gdzie jestem? - spytałam cichym, zachrypniętym głosem.

- W naszej sypialni - odpowiedział spokojnie. - Nadmiar utraty sił podczas porodu sprawił, że straciłaś przytomność chwile po urodzeniu.

W jednej chwili wszystko sobie przypomniałam. Ogarnęła mnie lekka panika na samo wspomnienie dźwięku płaczu dziecka. Poruszyłam się niespokojnie, chcąc wstać, poczułam jednak, jak fala bólu zalewa moje obolałe, zmęczone ciało. Jęknęłam cicho, krzywiąc się.

- Nie wstawaj, służące kazały ci odpoczywać, abyś mogła nabrać sił - powiedział Asmodeusz, kładąc ciepłą dłoń na moim ramieniu, które zaczął lekko masować. Powoli zaczęłam się rozluźniać.

- Gdzie dziecko? Co się z nim stało? - spytałam nadal cicho.

- Jest już w swoim pokoju, który tak zacięcie kazałaś przygotować. Zajmują się nim dwie służące. Kazałem także strażnikowi go pilnować.

- Go? - powtórzyłam, na co uśmiech mężczyzny jeszcze bardziej się poszerzył.

- Winszuję, moja droga, powiłaś zdrowego następce tronu.

Potrzebowałam co najmniej kilka sekund, aby móc przeanalizować wypowiedziane przez niego słowa i zrozumieć ich znaczenie. Kiedy jednak do mnie to dotarło, na mojej twarzy pojawił się równie szeroki uśmiech.

- Chcę go zobaczyć. Teraz - powiedziałam tonem, który nie znosi sprzeciwu. Asmoudeusz tylko kiwnął głową, wstał i wyszedł. Po chwili wrócił z zawiniątkiem na rękach. Widząc je, nagle przybyło mi wystarczająco sił, aby się podciągnąć i usiąść.

Mężczyzna ledwo co zdążył usiąść, a moje ręce już były wyciągnięte w stronę maleństwa, które po chwili mogłam zobaczyć i przytulić.

- Hej - szepnęłam do maleńkiej twarzyczki, której duże oczka się otworzyły, ukazując ich cudowną, ciemnozieloną barwę. Wbiły swój hipnotyzujący wzrok we mnie, sprawiając, że nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Hej - szepnęłam ponownie, na co małe usteczka dziecka się szeroko otworzyły, jakby chciało się ono uśmiechnąć, wydobyło się nich jednak tylko słodkie gaworzenie.

Parsknęłam śmiechem, na co Asmoudeusz mi zawtórował.

- Jakie nadamy mu imię? - spytał, pozwalając, aby mała rączka dziecka zacisnęła się na jego palcu wskazującym.

- Valentine - oznajmiłam, patrząc w ciemnozielone oczy.

- Myślałem, że nienawidziłaś swojego ojca.

- Nienawidziłam tego, kim się stał, gdy Clary podrosła. Wcześniej był dla nas dobrym ojcem. - Uśmiechnęłam się lekko na miłe wspomnienia. - Ojcem, który uczył mnie, jak władać mieczem. Ojcem, który nauczył mnie jeździć konno w damskim, jak i męskim siodle. Był dla mnie wzorem na tyle dużym, że w przyszłości chciałam nadać swoim dzieciom jego imię, które oznacza 'siłę' i 'zdrowie'.

- A potem?

- Potem Clary podrosła. Lilith kazała Valentine'owi dopilnować, abyśmy dorośli. Kazała nas nauczyć posłuszeństwa i kontrolowania uczuć... w tym bólu. - Zamknęłam oczy, słysząc w głowie okropne krzyki małej Clary, które słyszeliśmy z Jonathanem, siedząc na szczycie schodów prowadzących do piwnicy. To był pierwszy raz, gdy Valentine odważył się podnieść rękę na któreś z nas. - Zaczął ją adorować. Nas odsunął na bok, a nasza siostrzyczka zgarniała wszystkie pochwały. Nigdy nie stanęła w obronie mojej lub Jonathana. Płynąca w niej krew Lilith nie pozwalała na utratę dumy lub sadyzmu, które ją wypełniały. To jej nienawidzę. I chcę, aby cierpiała.

- Seraphino - zaczął Asmodeusz, chcąc dotknąć mojego ramienia.

- Nie udawaj, że cię to poruszyło - warknęłam. - Jesteś Asmodeusz, były Pan piekieł, który kochał zadawać cierpienie. Ja jednak wykorzystam swoją pozycję w Edomie. Nie będę taka, jak Lilith lub ty. Ja będę inna. Przejmę władzę, jako królowa Edomu i Alicante. Wyznaczę zasady i jeżeli ktoś je złamie, nie będzie litości - oznajmiłam, twardym głosem. Ponownie spojrzałam na dzieciątko, które zasnęło. Przytuliłam je mocniej, składając na jego czole pocałunek. - Jeszcze padną przed nami na kolana, dziękując za łaskę - szepnęłam.


piątek, 12 sierpnia 2016

Epilog

◊ Clary 



Postać w lustrze przede mną była mi obca. Nie znałam jej. Nie znałam jej zielonych, nieco podkrążonych oczu, ani długich, rudych loków, opadających wolno na ramiona. Biała sukienka do kolan z długim rękawem opinała jej drobne ciało, które powoli zaczęło tracić mięśnie na wskutek rzadkich treningów.

- Panienko - zwróciła się do mnie służąca, trzymając w dłoniach białe sandały na niedużym obcasie. - Mogę?

Ledwo widocznie pokiwałam głową. Dziewczyna uklękła i delikatnie dotknęła moich pięt, dając znak, abym je podniosła. Na każdą stopę wsunęła sandał, następnie go zapinając.

- Dziękuję - mruknęłam, co wywołało cień uśmiechu na jej ustach. Powoli sięgnęła po mały bukiecik składający się z obwiązanych srebrną wstążeczką kilku białych chryzantem, białych róż oraz błękitnych niezapominajek. Wzięłam go od niej, wlepiając wzrok w kwiaty.

- Panienko - odezwała się cicho służąca. - Moja babcia zawsze mówiła, że... małe dzieci, które odeszły, zostają w niebie aniołkami, ponieważ nie zdążyły jeszcze poznać smaku zła. Są małe i niewinne.

- Dziękuję - powiedziałam, patrząc na nią. Zmusiłam się do lekkiego uśmiechu, aby pokazać jej, że jestem wdzięczna za jej słowa. - Teraz będę mogła sobie wyobrażać, że jest aniołkiem.

Dziewczyna się uśmiechnęła i dygnęła. Odsunęła się, abym mogła przejść. Ruszyłam w stronę drzwi, za którymi już czekał Jace. Ubrany w biały garnitur, trzymał w dłoni szklaną świeczkę.

Widząc mnie, spojrzał na mnie tak, jakby chciał się upewnić, czy jestem gotowa. Na potwierdzenie pokiwałam głową. Spletliśmy palce naszych dłoni i w ciszy ruszyliśmy do ogrodu, gdzie czekali na nas Celine i Stephen. Mia została w domu.

Doszliśmy z Jace'm pod drzewo płaczącej wierzby, które znajdowało się tuż na drugim końcu ogrodu. Celine i Stephen obejmowali się, trzymając wspólnie białą różę. Matka Jace'a miała na sobie białą garsonkę, a jej mąż garnitur. Kiedy podeszliśmy bliżej, dostrzegliśmy, wyrastający z ziemi nieduży, płaski nagrobek z białego kamienia. Na środku płyty został wyryty napis:


Pokój ci wieczny w cichej krainie,
Gdzie ból nie sięga, Gdzie łza nie płynie


Tuż nad literami wyrastała figurka śpiącego aniołka, którego otaczały wyrastające z jego pleców skrzydła.

Litery rozmazały mi się przed oczami, które zapiekły mnie od napływających łez. Fala bólu zalała moje serce na myśl, że nigdy nie poznam dokładnie życia, które w sobie nosiłam.

...małe dzieci, które odeszły, zostają w niebie aniołkami, przypomniały mi się słowa służącej.

...ponieważ nie zdążyły jeszcze poznać smaku zła. Są małe i niewinne.

Celine i Stephen podeszli do nagrobka, aby móc położyć wspólnie trzymaną różę. Kiedy się odsunęli, przyszła kolei na mnie i Jace'a. Oboje się zbliżyliśmy, aby oprzeć bukiecik o nagrobek i postawić na nim szklaną świeczkę. Blondyn wyciągnął z kieszeni marynarki zapałki. Zapalił świeczkę, która rozbłysła jasnym ogniem, który rzucał blask na wyryte litery i śpiącą figurkę aniołka.

Kiedy się cofnęliśmy, a mój wzrok mógł objąć cały nagrobek, poczułam jak nogi się pode mną uginają. Ramiona blondyna mnie objęły, tym samym podtrzymując. Wtuliłam twarz w jego szyję, czując jak uczucie rozpaczy rozrywa mnie od środka.

- Nagrobek jest piękny, mamo. Dziękujemy - powiedział cicho Jace, gładząc moje włosy. Byłam mu wdzięczna, że zabrał głos za nas oboje. I chociaż nie widziałam twarzy Celine, byłam pewna, że na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

Odważyłam się po chwili odwrócić głowę na tyle, aby mieć widok na figurkę aniołka; był on taki spokojny i śpiący. Taki niewinny. Falowane włoski opadały mu nieco na czoło, co dodawało mu uroku.

Wciąż trzymając głowę przyciśniętą do piersi Jace'a, mogłam usłyszeć bicie jego serca. Równomierny dźwięk był kojący. Miałam wrażenie, że zasypiam. Powoli. Ciepło jego ciała i zapach, tylko mi w tym pomagały.

Zamknęłam więc oczy, wyobrażając sobie duże, białe skrzydła, które chroniły małe, śpiące dzieciątko o różowych, pulchnych policzkach i złotych włoskach. Unosiły je co raz wyżej i wyżej, aż znalazły się nad chmurami. Dałam im je tam zabrać. Dałam, bo wiedziałam, że tam zapewnią mu spokój i ciszę, aby dalej mogło spać. Wiedziałam, że kiedy otworzę oczy, ponownie zobaczę nagrobek, a na nim... te same śpiące dzieciątko otoczone skrzydłami.

czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział 10 Łzy

◊ Clary 



Nigdy nie myślałam nad tym, aby wyjść za mąż i założyć rodzinę; wejść w rolę żony i matki. Być ukochaną dla swojego ukochanego i być przykładem dla swoich dzieci, być dla nich oparciem i rodziną.

Teraz jednak, kiedy sobie wyobrażam siebie wśród małych istotek pełznących obok mnie i mówiących 'kocham cię, mamusiu', wiem, że to by stanowiło jeden z celów i pragnień mojej przyszłości.

Wszystko to mogłoby się spełnić...
Gdyby nie to, że moje ciało uznaje rozwijające się życie za bakterię, której musi się ze mnie pozbyć. Będzie się jej pozbywać za każdym razem, kiedy tylko znajdzie się w moim łonie. Jak czegoś niebezpiecznego. Jak coś zbędnego. Jak coś nic nie znaczącego.

Nienawidzę za to całej siebie.






◊ Celine 



- Clary, proszę, zjedz coś - powiedziałam cicho, wskazując głową na tacę z nietkniętym jedzeniem, stojącą na stoliku nocnym.

- Nie jestem głodna - mruknęła, leżąc na boku z nieobecnym wzrokiem wbitym w ścianę. Jej twarz przybrała blady kolor z powodu niedożywienia i odwodnienia. Minęły trzy dni, od tamtego zdarzenia, a jej usta nawet nie tknęły kawałka chleba lub wody.

Nie było z nią dobrze.
Było źle.

Nie jadła.
Nie piła.

Nie starałam się z nią rozmawiać, domyślając się, że na razie potrzebuje spokoju i samotności, aby pomyśleć. Teraz jednak, widząc ją w jakim jest stanie, wiedziałam, że muszę odbyć z nią rozmowę.

- Clary - zaczęłam, siadając na brzegu łóżka i kładąc dłoń na jej ramieniu, z którego zsunęło się ramiączko koszuli nocnej. - Domyślam się, że... jest ci ciężko. Strata dziecka, to rzecz, która zostawia na duszy ogromne piętno.

- Skąd wiesz? - spytała cicho.

Cisza.
Cisza.
Cisza.

- Bo ja też kiedyś jedno straciłam - wyznałam, czując ukłucie w sercu. - Przed Jace'm miałam urodzić synka. Jednak w dwunastym tygodniu ciąży... uznał, aby urodzić się wcześniej - wyjaśniłam, czując, jak obraz zamazuje mi się przed oczami. Na samo wspomnienie, kiedy tamtej nocy obudziłam się zlana potem, wśród zakrwawionej pościeli, zachciało mi się ponownie krzyczeć z rozpaczy, tak jak wtedy. - Wiem, jak to jest stracić coś, co nazywają życiem. Życiem, o które kobiety muszą dbać, zanim się jeszcze narodzi. Zdarzają się jednak przypadki, kiedy ono chce od nas odejść wcześniej, a my nie możemy nic z tym zrobić. Możemy tylko sobie wyobrażać, jak piękne jest wśród innych aniołków. - Uśmiechnęłam się lekko, smutno. Pogładziłam ramię rudowłosej, w której oczach również gościły łzy.

- Gdybym mogła cofnąć czas - wyszeptała, hamując wybuch płaczu. - Może bym mogła zrobić coś, aby przeży... - Głos jej się załamał, a jej ciałem wstrząsnęły drgawki. Przysunęłam się bliżej, aby móc ją objąć.

- Cii.

- Ale ja nigdy nie będę miała swoich dzieci - wymamrotała, przez łzy. - Nigdy już nie poznam uczucia miłości skierowanej do rozwijającego się życia pod moim sercem. Jace mnie znienawidzi, kiedy się dowie. Uzna, że jestem bezużyteczna, skoro nawet nie mogę mieć własnych dzieci. A Jonathan? Jemu już jest pewnie za mnie wstyd.

- Clary - zaczęłam - Dobry Boże, nie mów tak! Jace nigdy tak nie pomyśli, Jonathan też nie. Oboje cię bardzo kochają.

- Ty i Stephen też pewnie nie chcecie dla Jace'a kogoś takiego, jak ja.

- Chcemy dla niego kogoś, kto będzie go kochał i da mu szczęście.

- Ja mu go nie dam - wyszeptała. - Ja już nie dam rady żyć. Nie mam przyszłości.

- Przestań - szepnęłam, mocniej ją obejmując. - Jest wiele kobiet, które nie dały rady mieć dzieci. Możesz jednak podarować dom i miłość innemu dziecku, możesz jakieś adoptować. Takie dzieci też są kochane.

- To co innego.

- To nie średniowiecze, Clary. Mężczyźni nie patrzą już na kobietę, jak na maszynę do rodzenia, która da im upragnionego potomka. Oczywiście, mogą się zdarzyć tacy, którzy nie zaakceptują obcego dziecka, ale z reguły jest tak, że ten jedyny cię pokocha taką jaką jesteś. Pokocha twój wygląd, charakter i odda ci swe serce... jak Jace. On cię kocha, Clary - wytłumaczyłam. - Nie zostawi cię.

Dziewczyna powoli zaczęła się uspokajać. Łez z jej oczu wypływało co raz mniej, a jej oddech z każdą minutą stawał się bardziej równomierny.

- Twoja przyszłość nadal ma sens - powiedziałam, ujmując jej dłoń. Kciukiem zaczęłam kreślić wzory na jej dłoni. - Jeszcze poznasz tego jedynego, z którym będziecie mogli adoptować dzieci i kochać je tak, jak własne. Jeszcze nie raz będziesz słyszała dziecięcy głos, mówiący do ciebie 'mamo'.

Widząc, że nie zamierza już rozmawiać, wzięłam tacę i opuściłam pokój, dając jej czas do myślenia. Skierowałam się w stronę kuchni, gdzie obecnie przesiadywał Jonathan, pijąc szklankę wody. Był zamyślony. Widząc mnie od razu się ocknął.

- Celine - odchrząknął. - Jak Clary?

- Ona się boi, że wszystkich straci.

- Dlaczego?

- Myśli, że Jace uzna ją za bezużyteczną, a ty, że będziesz się jej wstydził.

- Bzdury - stwierdził, marszcząc brwi.

- Dla ciebie bzdury, a według niej jej przyszłość - wyjaśniłam. - Powinieneś iść nie długo i powiedzieć jej, że ją kochasz i że zawsze będzie twoją siostrą. O ile tak jest.

- Oczywiście, że jest - oznajmił i wyszedł. Ja tym czasem znalazłam kartkę papieru i długopis. Po chwili namysłu, zaczęłam pisać:


Rozmawiałam z Clary. Nie wiem jednak, co będzie dalej.
Prawdopodobnie zostanę tu jeszcze trochę. Domyślam się, 
że Jace się o mnie i o nią dopytuje. Myślę, że już czas, aby 
przyszedł i dowiedział się o wszystkim. Martwi się o nią
a jej potrzebne jest wsparcie. Przyślij go. Niech przyjdzie.

                                                                                    Celine


Następnie złożyłam karteczkę na pół i wysłałam ją jako ognistą wiadomość do Stephena. Wiedziałam, że już czas, aby Jace dowiedział się o wszystkim, a Clary, żeby zrozumiała, że nie jest sama.

Jace jest jedyną nadzieją na to, aby Clary mogła się pozbierać.



◊ Jace 



Kiedy ojciec powiedział mi, że matka prosiła, abym poszedł do posiadłości Morgensternów, serce o mało, co mi nie wyskoczyło.

Celine już od kilku dni tam nocuje, a ja wiem, że to z powodu Clary. Coś było z nią nie tak. Nie wiedziałem jednak co. Nikt mi nie chciał powiedzieć. Kiedy osobiście chciałem się do niej wybrać, Stephen oznajmił, żebym jeszcze poczekał. Przez kolejne noce nawet nie zmrużyłem oka. Leżałem na łóżku, trzymając klucza, który Clary mi podarowała tamtego wieczora.

Docierając do domu ukochanej, poczułem, że coś na prawdę jest nie w porządku. Coś w środku podpowiadało mi, że kiedy tam wejdę, zastanę coś złego. Nie zwalniałem jednak kroku, wręcz przeciwnie, przyśpieszyłem.

Do środka niemal wpadłem. Nie zwracając uwagi na witające mnie służące, zacząłem kierować się do sypialni ukochanej. Pod drzwiami jednak spotkałem Celine, która widząc mnie, odetchnęła z ulgą.

- Chcę się z nią zobaczyć - oznajmiłem twardo. Dłonie matki jednak spoczęły na moich ramionach, odciągając mnie od drzwi. - Co jej jest? Dlaczego nie mogę się z nią skontaktować?

- Jace - zaczęła cicho. - Zanim wpadniesz do jej pokoju, musisz o czymś wiedzieć.

- Co dokładnie? - Spojrzała na mnie ze smutkiem tak głębokim, że wiedziałem, że muszę przygotować się na najgorsze.




***



Słowa Celine powoli były przetwarzane przeze mnie w mojej głowie. Po długim czasie, kiedy dotarło do mnie ich znaczenie, poczułem się, jak we śnie. Miałem wrażenie, że za chwileczkę się obudzę i znów będę w swoim pokoju, czekając na jakieś wieści dotyczących grypy Clary.

Ale to była prawda.
Okropna r z e c z y w i s t o ś ć.

Z jednej strony byłem szczęśliwy, bo Clary żyła. Żyła i była tuż za tymi drzwiami. Z drugiej zaś strony byłem załamany, bo w końcu, nie myliłem się... chodziło o śmierć, jednak nie o śmierć Clary, tylko dziecka. Naszego. Mojego. Jej. Chodziło o śmierć prawdziwego dziecka, które - gdyby żyło - miałoby w sobie krew moją i Clary. Straciłem syna lub córkę. Nie wyobrażałem w tej chwili sobie siebie  w roli ojca, ale na tą wiadomość, poczułem, jak moje serce zalewa fala okropnego bólu.

Byłem również zszokowany na wiadomość, że Clary nie może mieć dzieci. NIE. Nie zszokowany, tylko zły. Byłem zły, a dokładnie wściekły. Nie na nią. Byłem wściekły na Valentine'a. To wszystko przez z niego.

- Jace - odezwała się Celine, ujmując moją twarz w swoje dłonie. - Wiem, że to dla ciebie szok, dla Clary też. Przeżywa to tak bardzo, że od dłuższego czasu nie chce jeść. Ona tak długo nie pociągnie, musisz ją wesprzeć. Siedzicie w tym razem. Rozumiesz?

Ledwo widocznie pokiwałem głową, wiedząc, że ma racje. Ja i Clary siedzieliśmy w tym razem, a myśl, że jeszcze ją miałbym niedługo stracić, bolała jak nigdy.

Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w stronę drzwi, za którymi znajdowała się Clary. Niepewnie nacisnąłem na klamkę i wszedłem do środka. Tam zaś powitało mnie duszące powietrze i ciemność, która panowała niemal w całym pokoju. Gdyby nie promienie słoneczne przebijające się przez zasłony, nie widziałbym nic.

Ale widziałem.
Wystarczająco.

Widziałem łóżko, które wydawało się być niewyobrażalnie duże dla istoty, która w nim leżała; skulona, z lokami rozrzuconymi na poduszce. Jej twarz - zmęczona, jak po przeżytych cierpieniach - była bez jakiejkolwiek maski, którą mogłaby na siebie założyć. Było widać tylko panujący na niej sen, jak i zawarty w nim niepokój.

Zamknąłem za sobą drzwi i cicho podszedłem bliżej łóżka. Patrząc na jej twarz i unoszącą się pierś, która po chwili znowu opadała, miałem wrażenie, że nienawiść do niej nigdy nie będzie istnieć. Jedyne, co poczułem, to miłość tak silną, że musiałem nad sobą panować, aby się na nią nie rzucić i zamknąć w uścisku, z którego już nigdy bym jej nie wypuścił.

Powoli usiadłem na brzegu łóżka i ująłem jej spoczywającą na brzuchu dłoń, na której nadal spoczywał podarowany przeze mnie pierścionek. Na wspomnienie, kiedy jej go dałem, nie mogłem się lekko nie uśmiechnąć.

Jej dłoń nagle drgnęła. Przeniosłem wzrok na jej duże oczy, które wpatrywały się we mnie swoją szmaragdową barwą. Ich kolor jednak zdawał się na skutek ostatnich zdarzeń, przygasnąć. Nie było w nich już iskierki podniecenia lub szczęścia. Krył się w nich strach i smutek.

Mogłem w tamtej chwili użyć słów, aby wyrazić, to co czuję, ale postanowiłem milczeć. Postanowiłem wyrazić to co czuję, patrząc na nią. Oboje tak postanowiliśmy. Nie potrzebowaliśmy słów. Wystarczyła nam nasza wspólna obecność i spojrzenie; jej było przepraszające, jakby chciała mi powiedzieć, że jest jej przykro, iż dopuściła do czegoś takiego. Moje zaś mówiło, aby się nie winiła, bo to nie była jej wina.

Na potwierdzenie tego, mocniej ścisnąłem jej dłoń. Ścisnąłem ją, by móc jej również przekazać, że ją kocham i zawsze przy niej będę.

Kiedy odwzajemniła uścisk, dostrzegłem w jej oczach zbierające się łzy. Zacisnęła wargi w cienką kreskę, jakby chciała powstrzymać nadchodzący wybuch płaczu. Widząc to, powiedziałem do niej bezgłośnie:

- Kocham cię - I mocno ją objąłem, przysięgając sobie w duchu na Anioła, że jeżeli ktoś jeszcze postanowi ją w życiu skrzywdzić, jego krew będzie się lała strumieniami w piekle, w którym dopilnuję, aby się znalazł.















Tak, Aniołki <3 Taki smutny rozdział, ale oficjalne zakończenie smutku będzie w kolejnym rozdziale, który pojawi się jeszcze w tym tygodniu. Będzie on jednak króciutki i jego tytuł będzie nosił "Epilog". Będzie to epilog księgi 2. Potem nastąpi księga 3, prawdopodobnie ostatnia. Jedyne co mogę zdradzić, to ze epilog będzie kluczowym momentem w życiu Clary i Jace'a. Można powiedzieć, że bardziej dojrzeją, szczególnie, że 3 księdze będzie ich czekać duuuuużo złych rzeczy.