poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rozdział 10 Przywidzenia


Jace 



- Jak długo jest nieprzytomna? - Głos Maryse dobiegający z telefonu był pełen troski i zaniepokojenia. Spojrzałem na rudowłosą, która spała nieprzytomna w łóżku.

- Parę godzin. Po tym, jak straciła przytomność podczas przyjmowania mocy miecza Anioła, zabrałem ją do instytutu - wyjaśniłem, uważnie obserwując unoszącą się i opadającą pierś rudowłosej. W środku krył się strach, że zaraz przestanie się unosić, co sprawiało, że moje ciało cały czas znajdowało się blisko niej, czuwając.

- Gdybym tylko wiedziała o szczegółach rozkazu, które Robert wydał, przysięgam na Anioła, że przeszkodziłabym temu.

- Nie mogłaś wiedzieć - powiedziałem, następnie chcąc poruszyć temat, który od dłuższego czasu mnie dręczył. - Co będzie za dwa tygodnie, Maryse?

- Co masz na myśli?

- Za tydzień chcesz zjawić się tutaj z Robertem i Alekiem, ale co będzie gdy za dwa zacznie się rok szkolny?

- Nic, rozpocznie się poprzez bal, tak jak to od zawsze było w zwyczaju. Clave nie ma powodów, aby zaprzestać naukę, wręcz przeciwnie, chce kontynuować szkolenie, bo obawiamy się, że nawet po kilku miesiącach od zagłady Lilith, nie będzie spokojnie. Nocni Łowcy muszą trenować.

- A co z Bułgarią? Mam wyjechać w grudniu i zostawić wszystko?

- To dla ciebie wielka szansa, Jace. Po za tym, będziesz miał możliwość odwiedzania bliskich, jak oni ciebie.

- Co jeśli nie rozwiążemy kto za tym wszystkim stoi? Mam zostawić Clary bez ochrony? - spytałem, wbijając wzrok w twarz dziewczyny, która pogrążona w głębokim śnie wydawała się być najniewinniejszą osobą na tej ziemi; bez jakiejkolwiek maski uczuć.

- Będzie pod naszą ochroną, obiecuję, a jeżeli uda ci się zająć stanowisko szefa instytutu w Bułgarii, będziesz mógł jej zapewnić ochronę, jak mało kto, Jace. Będziesz miał prawo ubiegać o pomoc nawet do samych najważniejszych czarowników, a nawet Żelaznych Sióstr.

- Zanim zajmę stanowisko szefa instytutów, upłynie dużo czasu, podczas którego Clary może coś się stać.

- Jace - zaczęła Maryse. - Twoja obecność temu nie zapobiegnie, ona cały czas jest narażona.

- Mimo to...

- Przestań - przerwała mi. - Jesteś przy niej teraz i to się liczy. Nikomu nie jest łatwo, mi też... Nie mogę otrząsnąć się po tym, że Isabelle... - Głos jej się załamał - Nie mogę się przyzwyczaić do tego, że Isabelle tutaj nie ma. Nie wiesz jak bardzo ja, Robert, Alec i Max się o nią martwimy.

- Domyślam się - powiedziałem cicho. - Ja też się o nią martwię. Clary także jest się trudno skupić na sytuacji z powodu Jonathana. Czasami o nim wspomina lub mówi przez sen.

- Nie można jej się dziwić, Jonathan jest jedyną osobą z którą jest spokrewniona. To jej rodzina, brat. - Słuchałem wpatrując nadal w śpiącą osobę ukochanej. 

- Jace, słyszysz?

- Tak, tak - mruknąłem.

- Będziemy w kontakcie, a teraz muszę kończyć, jesteśmy w tej chwili w drodze do Bangkoku, mają tam problemy. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.

- Do zobaczenia - powiedziałem, rozłączając się. Schowałem komórkę do tylnej kieszeni spodni i usiadłem na brzegu łóżka obok dziewczyny. Przyłożyłem dłoń do jej bladego jak cała twarz policzka. Pogładziłem go przypominając sobie, jak tutaj po raz pierwszy ją pocałowałem. Pocałowałem, a ona oddała pocałunek mimo wewnętrznej walki ze swoimi demonami. Była wtedy taka rozbita, oddana celą, jakie wpoił jej Valentine, że sam płacz był dla niej życiową porażką. Patrząc na nią, nie mogłem uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, która jeszcze rok temu tak bardzo pragnęła wyrwać mi serce i powiesić mnie na najwyższym szczycie instytutu.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.

Poczułem się dziwnie na myśl, ile musieliśmy wszyscy przejść, aby tak się to wszystko skończyło. Wiem jednak jedno    nigdy nie będę żałował. Nigdy nie będę żałował, bo mimo cierpień i katastrof, Clary dostała wewnętrzną i zewnętrzną wolność, a ja dostałem ją, mojego anioła.

Ściągnąłem buty i ostrożnie ułożyłem się za nią, aby móc ją objąć i ująć jej, śmiesznie w porównaniu do mojej, dłoń. Złożyłem lekki pocałunek na jej ramieniu, przysuwając się bliżej. Wystarczy, że zamknąłem oczy, a pochłonął mnie sen.







◊ Clary 



Seraphina Morgenstern. To ona siedziała na tronie z brudnego złota, który idealnie kontrastował się z jej płomiennymi włosami i ostrą koroną na jej głowie. Zupełnie, jakby mebel został dla niej stworzony. Tak jak krwistoczerwona suknia, której materiał ciągnął się aż po schody u jej stóp. Miałam wrażenie, jakby był brudny od samej krwi ofiar, które leżały w całej sali tronowej.

***

Klękająca Isabelle, wśród kawałków rozbitego lustra. Brunetka krzyknęła głośno, jakby chciała, aby usłyszał ją cały świat.

***

Alicante. R u i n y  miasta. Ofiary pokrywające każdy możliwy centymetr stolicy Idrisu i zalewające je krew, która zmieniała krople  mocnego deszczu w czerwoną barwę. Nagle obraz się przeniósł na Jace'a. Płakał. Płakał nad ciałem Mii i rodziców, którzy odnieśli tak wielkie obrażenia, że ledwo co dało się poznać ich zmasakrowane ciała. Wtedy obraz przeniósł się na stojącą kilkanaście metrów dalej mnie. Stałam niewzruszona z mieczem w dłoni. Z moich włosów spływała krew, która już niemal całkiem pokrywała moje ciało. Stałam tak i patrzyłam, aż niespodziewanie pojawiła się Seraphina szepcząc mi coś do ucha. Moja sylwetka automatycznie ruszyła w kierunku Jace'a, obracając swój miecz o trzysta-sześćdziesiąt stopni, aż nagle metal broni zatopił się w jego ciele, a moje oczy pochłonęła demoniczna czerń.







Otworzyłam niespodziewanie oczy, wzdrygając się. Zamrugałam kilka razy, aby wyrównać ostrość niewyraźnego obrazu. Potrzebowałam kilku sekund, aby pojąć gdzie się znajdowałam, a znajdowałam się w instytucie, w pokoju Jace'a. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jego ramie mnie obejmuje i ujmuje moją dłoń. Po jego lekkich unoszących się i opadających ruchach, domyśliłam się, że śpi. Uśmiechnęłam się lekko, po czym ostrożnie odwróciłam głowę, aby spojrzeć na jego twarz i wtedy mój uśmiech znikł. Przypomniały mi się koszmarne sceny, które pojawiły się mojej głowie odkąd zostałam zbadana mieczem Anioła. Nie trudno było mi się domyślić, że musiałam stracić wtedy przytomność i dlatego nie pamiętałam powrotu do instytutu.

W każdym razie to co zobaczyłam, przerażało mnie. Nie wiedziałam, czy to była wizja czy może obraz możliwej przyszłości. Każdy raz, gdy analizowałam obrazy w mojej głowie, chciało mi się płakać i odsunąć od Jace'a ze strachem, że jeszcze coś mu zrobię.

Powoli wstałam, aby go nie obudzić. Oddalając się od jego ciepłego ciała, poczułam dreszcze. Mimo spodni i koszulki na ramiączkach, sięgnęłam po bluzę do szafy Jace'a i włożyłam ją na siebie, delektując się jego cudownym zapachem w ubraniu.

Cicho skierowałam się do drzwi, a następnie do kuchni. Zajrzałam do lodówki, zastając ją pustą. Nie było w niej nic a nic. Zresztą co się dziwić, kto miał ją napełnić skoro instytut był pusty od dobrych kilku miesięcy. Mój żołądek jednak nie dał za wygraną; wzięłam telefon i wykręciłam numer wiszący obok do Taki. Zamówiłam dwa razy pierwszą lepszą chińszczyznę, która przyszła po pół-godzinie. Po zapłaceniu z napiwkiem, wzięłam dwa nieduże kartoniki i skierowałam się do sypialni, chcąc obudzić Jace'a. Spotkałam go jednak na korytarzu, idącego szybkim krokiem jakby czegoś szukał. Widząc mnie na jego twarzy pojawiła się ulga.

- Już myślałem, że gdzieś uciekłaś.

- Skąd ci to przyszło do głowy? - spytałam z rozbawieniem, podając mu kartonik z jedzeniem. Blondyn pociągnął długo nosem i odetchnął, mówiąc:

- Nieważne, dzięki za jedzenie, jesteś aniołem - powiedział, całując mnie w czoło. - Chodź do kuchni.

Kilka minut później już siedzieliśmy w kuchni jedząc chińszczyznę. Słuchałam Jace'a, który zaczął tłumaczyć, jak przebiegła końcówka wizyty w Cichym Mieście:

- Chwilę po tym, jak przyjęłaś na siebie moc miecza, krzyknęłaś i zemdlałaś. Byłaś strasznie blada, przez parę sekund miałem wrażenie, że przestałaś oddychać. Zaczęłaś dopiero wtedy, jak narysowałem ci iratze. Mało brakowało, a już byś nie żyła.

- Nic nie pamiętam - szepnęłam, usiłując sobie przypomnieć cokolwiek, jednak nie pamiętałam nic z wyjątkiem obrazów przesłanych mi przez miecz Anioła.

- Byłaś nieprzytomna całą powrotną drogę do instytutu, a także godziny po tym.

- Pewnie dlatego, bo byłam pozbawiona sił. A Cisi Bracia coś mówili?

- Tylko to, że nie udało im się nic a nic znaleźć w sprawie twojej więzi. Jednak udało im się... udało im się wywołać w tobie jakieś wizje. To podobno się zdarza tylko w wyjątkowych sytuacjach. - Na słowa Jace'a przestałam jeść. Niepewnie wzięłam łyk wody, nie mogąc wyrzucić z głowy tamtych okropnych scen.

- To wszystko? - spytałam.

- Nie, Cisi Bracia jeszcze powiedzieli, że jeden z... obrazów pokazuje coś z bliskiej przeszłości. Podobno to obraz ze szkłem.

- Ze szkłem? - powtórzyłam, przypominając sobie Isabelle, wśród kawałków lustra.

- Tak - kiwnął głową, jednak widząc moją niepewną minę, odsunął swoje jedzenie i nachylił się bliżej, unosząc mój podbródek. Spojrzałam mu w oczy. - Co widziałaś, Clary?

1 komentarz:

  1. Kocham <3
    Czekam na next!
    PS : Zapraszam do siebie, pojawił się ostatnio nowy rozdział :*

    http://death-is-only-the-beginning-tmi.blogspot.com/2016/12/rozdzia-34.html?m=1

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pamiętaj zostawić po sobie ślad ;3