sobota, 3 grudnia 2016

Rozdział 7 Rozmowa

◊ Jonathan 



- Nie idź - zajęczała błagalnie, wyciągając się jak kot.

- Muszę - mruknąłem, sięgając po szarą koszulkę przewieszoną przez ramę łóżka. - Mam dużo pracy.

- Jak zwykle skazujesz mnie na nudę - żachnęła się, ściągając sobie kołdrę do pasa. - Mogę ci zapewnić jeszcze większą rozrywkę niż przed chwilą - uśmiechnęła się przebiegle, palcem lekko ściągając ramiączko swojego czarnego, koronkowego stanika.

- Diana - warknąłem, mrożąc ją wzrokiem, na co przewróciła oczami. - Kiedy wrócę, ma cię tutaj nie być.

- Czyli znowu cały dzień mam siedzieć w swoim pokoju?

- A wolisz w piekle?

- Już w nim jesteśmy - przypomniała.

- Ale w tej lepszej części.

- No i?

- A wolisz wrócić do tej gorszej?

- Nie, no chyba że z tobą - uśmiechnęła się ponownie, szczerząc zęby. Za dobrze ją znałem. Grała na czas, aby móc mnie zatrzymać jak najdłużej w pokoju, i aby móc się ze mną podrażnić. Ignorując jej dalsze zaczepki, wyszedłem z pokoju, kierując się do gabinetu Seraphiny.

Zastałem ją siedzącą na kanapie z dzieckiem w objęciach. Tuż na przeciwko siedział nie kto inny jak Asmodeusz, który z dumą patrzył na swojego syna.

- Coś się stało? - spytała dziewczyna, nie odrywając wzroku od dziecka.

- Chcę, abyś odesłała Dianę.

- Chcesz ją skazać na ponowne ognie piekieł?

- Nie, po prostu nie chcę, aby dalej robiła za moją... kochankę. Ostatnie czego brakuje, to żeby Isabelle się o niej dowiedziała.

- Diana jest twoja. Rób z nią co chcesz, a co do Isabelle, zapomniałam cię poinformować, że wczoraj podobno była u niej medyczka - powiedziała, tym razem na mnie patrząc. - Zraniła się w rękę.

Zbladłem.

- Co się stało? - spytałem zaniepokojony.

- To twoja dziewczyna, ty miałeś o nią dbać. - Nie musiałem słuchać dalej tego, co miała do powiedzenia. Wyszedłem szybkim krokiem kierując się do pokoju dziewczyny. Docierając do niego usłyszałem głośną kłótnię dobiegającą z za drzwi. Nie pukając wszedłem, zastając brunetkę, która szarpała się z jedną z służących.

- Wystarczy - warknąłem. Służąca puściła dziewczynę, która odgarnęła czarne loki do tyłu. Kiedy na mnie spojrzała, nie dostrzegłem ani trochę wdzięczności lub ulgi - jedynie złość. - Co się stało? - spytałem, patrząc na obie.

- Chciałam się z tobą zobaczyć - zaczęła Isabelle. - Ale okazuje się, że zostałam uwięziona w tym pokoju do końca swojego życia.

- O czym ty mówisz? - spytałem, marszcząc brwi.

- Przestań kłamać - warknęła brunetka. - Porwałeś mnie, uwięziłeś tutaj i kazałeś wszystkim mnie bić, jeżeli spróbuję uciec?!

- Bić?! - powtórzyłem, przenosząc zszokowany wzrok na służącą, która spuściła wzrok. Zrobiłem krok w jej stronę. - To prawda?

- Ona chciała uciec - zaczęła dziewczyna, ale przerwałem jej ostrym tonem:

- Choćby próbowała Bóg wie co, to nie masz prawa podnosić na nią ręki! Isabelle ma prawo poruszać się po całym zamku, jeżeli zechce, to nawet po całym Edomie. Ty nie masz prawa jej tego zabraniać. Jeżeli jeszcze raz dowiem się, że ktoś próbował ją tknąć, osobiście wymierzę najsurowszą karę. Zrozumiałaś?

- T-Tak panie - odparła drżącym głosem.

- To dobrze, powiedz o tym pozostałym. Możesz odejść. - Na moje słowa dziewczyna dygnęła i wyszła. Po zamknięciu się drzwi, spojrzałem na Isabelle, która niepewnym wzrokiem mnie zmierzyła. W środku miałem cichą nadzieję, że jej nastawienie się zmieni.

- Po co przyszedłeś? - spytała, siadając na fotelu. Dopiero teraz zauważyłem, jak pięknie dzisiaj wygląda; ciemno granatowa suknia, odkrywająca ramiona i czarne, opadające włosy, w które tak bardzo chciałem wpleść palce, aby móc poczuć ich miękkość i zapach.

- Podobno jesteś ranna. - Spojrzałem na jej dłoń, na której widniała zaczerwieniona blizna, a obok niej iratze.

- To nic takiego - mruknęła, chowając dłoń za siebię. - Chciałam się z tobą zobaczyć.

- W jakiej sprawie?

- Chcę odpowiedzi! - podniosła głos.

- Wiem - powiedziałem, kiwając głową. Usiadłem na krześle od toaletki, wiedząc, że ta rozmowa tak szybko się nie skończy. - Pytaj.

- Dlaczego tutaj jestem?

- Zacznę od początku - wyjaśniłem i słowo po słowie opowiedziałem jej o tym, co tak naprawdę Seraphina czuje do Clary i w jakich zamiarach mnie zesłała na ziemię. Wyjaśniłem każdy szczegół tego, jak to możliwe, że Clary słyszała głosy w posiadłości Morgenstern'ów.

- Dobrze, Seraphina na koniec uznała, że Clary dość wycierpiała. Kazała ci wracać, ale dlaczego wziąłeś ze sobą mnie?

- Bo mi na tobie zależy...

- Przestań kłamać do cholery! - krzyknęła, z całej siły wbijając paznokcie zdrowej ręki w oparcie fotela. - Powiedz prawdę! Chciałeś się tylko zabawić...

- Nie! - Teraz to ja podniosłem głos, wstając z krzesła. Wymierzyłem w nią palec, nie zmieniając tonu. - Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił! Gdybym chciał się zabawić, zostawiłbym cię już po tamtej nocy we Francji! - Czułem, jak krew buzuje w moich żyłach, a serce boleśnie wali. Patrzyłem wściekły w jej ciemne oczy - które we Francji jarzyły się iskierkami - teraz były przepełnione ostrą nienawiścią do mnie.

Jej usta nawet się nie poruszyły. Były nieruchome, jak jej twarz, jej palce, każdy mięsień jej ciała, dla którego zrobiłbym wszystko, aby móc je jeszcze raz  dotknąć. W środku czułem, że już dłużej nie mogę, że muszę powiedzieć jej prawdę, która wcale nie opierała się tylko na miłości.

- Zrobiłem. To. Aby. Cię. Chronić. - wycedziłem przez zęby, opadając z powrotem na krzesło i chowając twarz w dłoniach.








◊ Isabelle 



- Co? - szepnęłam, marszcząc brwi. Nie takiej odpowiedzi się od niego spodziewałam. - Co masz na myśli? - spytałam. Kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, warknęłam:
- Jonathan!

- Seraphina powiedziała, że jeżeli chcę to mogę cię zabrać do Edomu - zaczął, ale mu przerwałam, zanim zdążył wyjaśnić cokolwiek więcej.

- I dlatego mnie porwałeś? Bo inaczej Seraphina by mnie zabiła? - spytałam. W moim głosie nie było słychać złości, ale wyraźna ciekawość. Złość powróciła dopiero po chwili. - Przecież mogłeś mi powiedzieć...!

- To nie dlatego cię porwałem! - przerwał mi. - Zabrałem cię tutaj dlatego, bo za dwa miesiące leżałabyś martwa wśród ruin cholernego Alicante.

Ucichłam. Nie odważyłam się odezwać nawet słowem, kiedy moja głowa przetwarzała wypowiedziane przez niego słowa, aby móc pojąć ich znaczenie, które wydawało się być niemożliwe.

M a r t w a...
R u i n y  Alicante...
D w a  miesiące...
I d r i s...

- Nie - wyszeptałam, podnosząc na niego wzrok. - Nie - powiedziałam ponownie, ale o wiele głośniejszym głosem. - O czym ty mówisz? Jakie ruiny Alicante?

- Nie miałem wyboru, Isabelle, rozumiesz? - powiedział, wstając i kucając przede mną, aby móc ująć moją dłoń, której nie zabrałam. - Ja nie mam na to wpływu. To Seraphina ma teraz władzę i chce zrealizować własne plany.

W głowie zabrzmiały mi słowa Seraphiny, które wypowiedziała ostatnio w jadalni -
"Moje zamiary są inne, ale mimo to pociągną ze sobą krew i śmierć."

- Jonathan - zaczęłam cicho. - Co ona chce zrobić?

- Seraphina chce przejąć kontrole nad światem cieni. Jej pierwszym celem będzie obalenie Clave, a potem przejęcie władzy nad Alicante, sercem Idrisu. Kiedy tylko Seraphina odzyska siły, zaatakuje. Mniej więcej stanie się to za dwa miesiące.

- I co wtedy? Zaatakuje Alicante, każe wszystkich zabić...

- Zapewne da im szansę się poddać, ale wątpię, aby Clave na to przystało.

- I nie przystanie - zgodziłam się. - Będą walczyć.

- Nie wygrają - powiedział szybko. Jego uwaga mnie rozdrażniła z uwagi na to, że jego słowa obejmują także wszystkich moich bliskich.

- Nie możesz tego wiedzieć! - warknęłam, wstając. - Nocni Łowcy mogą wygrać! Z pomocą wilkołaków, wampirów i faerie! Świat cieni ma równe szanse! - krzyknęłam. Rozwścieczona podeszłam do okna, wlepiając wzrok w krajobraz Edomu, który nawet w tej chwili przyprawiał mnie o ciarki. Splotłam ręce na piersi, mając wrażenie, że za chwilę znów nad sobą nie zapanuję i zacznę niszczyć wszystko dookoła.

- Seraphina zbierze kilkunastotysięczną armię demonów, a kiedy faerie to zobaczą, przejdą na jej stronę. - Nie zareagowałam na wzmiankę o faerie, to było do przewidzenia. One zawsze były zdradzieckie i samolubne. W tej chwili tylko jedna myśl krążyła w mojej głowie:

- Co z moją rodziną? - spytałam. Na słowo "rodzina" poczułam łzy zbierające się w moich oczach. Przed oczami pojawił się obraz mojej matki, ojca, Alec'a i Maksa. Nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, że mogłabym ich wszystkich stracić za jednym zamachem.

- Mogłem wziąć tylko ciebie - usłyszałam jego głos za sobą. Czując jego oddech na swoim karku, dostałam gęsiej skórki. - Tak mi przykro, Isabelle.











Następny rozdział pojawi się w przyszły weekend ;)

3 komentarze:

Czytasz? Pamiętaj zostawić po sobie ślad ;3