◊◊ Jace ◊◊
Wiem, że nie powinienem ją zostawiać samej, ale emocje wzięły górą. Nie potrafiłem nad sobą zapanować. Nie, kiedy wydarła się na mnie i na służbę, że mamy się wynosić. Nie poznawałem jej. Dziwnie się zachowywała.
Nie chciałem jeszcze wracać do domu, bo musiałem z kimś porozmawiać. Skierowałem się więc do posiadłości Lightwood'ów, która po kilkunastu minutach wyłoniła się zza drzew posadzonych wokół budowli.
Chwile później siedziałem już w pokoju mojego parabatai, w którym ja i Alec zajadaliśmy się pyszną zapiekanką ugotowaną przez Maryse. Opowiedziałem przyjacielowi o wszystkim, mając nadzieję, że mi doradzi. On jednak zaczął bronić Clary.
- Może ona się czegoś boi. - podsunął Alec.
- Oczywiście, że się boi. Tylko, że nie chce mi zdradzić powodu swojego strachu. A właściwie, miała to zrobić dzisiaj w jadalni, ale wtedy oczywiście stał się wypadek Nory. Starałem się ją chwile potem przekonać, aby mi powiedziała, ale ona od tak mnie wywaliła...
- Czekaj, czekaj. - przerwał mi, odkładając talerz z zapiekanką. - Żeby było jasne, już miała ci o wszystkim powiedzieć, ale przerwał jej wypadek Nory, tak?
- Tak.
- A potem chciała ci powiedzieć? Po tym wypadku?
- Nie. Od razu po wypadku Nory wyrzuciła wszystkich z domu.
- Musiała mieć powód, Jace. Nie znam jej dobrze, ale wiem, że po takim zdarzeniu naprawdę chciałaby cię mieć przy sobie, nie sądzisz?
- Nie wiem.
- Nie wiesz? Znasz ją lepiej ode mnie. Lepiej, niż ktokolwiek inny!
- No i?
- Nie rób z siebie idioty. - warknął brunet. - Nie trudno się domyślić, dlaczego wyrzuciła wszystkich z domu.
- Naprawdę, Einsteinie? Oświeć mnie!
- Jej reakcja mogła pokazywać, że zna przyczynę śmierci Nory. Być może ta przyczyna zagrażała i twojemu życiu, Jace? Może zagrażała każdemu w posiadłości Morgenstern'ów?
- A może po prostu chciała zostać sama, Alec. - podsunąłem, jakby to było oczywiste. Wersja Aleca była możliwa, ale mało prawdopodobna.
◊◊ Clary ◊◊
Siedziałam na łóżku w swojej sypialni z podciągniętymi kolanami, na których oparłam szkicownik. Od dobrych kilku godzin staram się ołówkiem naszkicować postać czegoś, co nawiedza moją głowę i ten dom. To-coś zabiło Norę, bo powiedziałam jej o wszystkim, co To coś mi robiło.
Wszystkie próby szkicowania jednak szły na marne. Kosz na śmieci obok mojego łóżka był już pełen zgniecionych kartek szkicownika.
Chociaż nadal miałam wyrzuty sumienia za potraktowanie innych, a także Jace'a wcześniej, to nie żałowałam. Nie żałowałam, bo wiedziałam, że gdyby został, coś by mu się mogło stać. To-coś jest nieobliczalne.
To-coś mnie obserwuje.
Cały czas.
W mojej głowie pojawiły się głosy, które nawiedzają mnie od dłuższego czasu. Słyszę je, kiedy nie mogę spać lub kiedy schodzę do piwnicy. Za każdym razem mówią mi, żebym w niej została. Kiedy w niej jestem i patrzę na szafę pełną biczy i innych narzędzi, przed oczami pojawiają mi się mrożące krew w żyłach obrazy: ojciec bijący mnie i moje rodzeństwo, kiedy byliśmy młodsi. Chwile później widzę siebie na miejscu Valentine'a. Wtedy biję Seraphine, Jonathana lub swoje własne dzieci. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że moja twarz jest pełna satysfakcji. W tamtym momencie zawsze wybiegam z piwnicy i chowam się w swoim pokoju, gdzie wylewam łzy. Szepty w mojej głowie mówią, że nie mogę nikomu o tym powiedzieć, bo jeżeli to zrobię, to tej osobie zostaje przyrzeczona śmierć.
Z zamyślenia wyrywał mnie huk drzwi balkonowych, które otworzyły się, uderzając w ścianę. Podmuch wiatru wpadł do pokoju, przewracając nawet kubek kredek stojący na biurku. Wstałam i pośpiesznie podeszłam, aby zamknąć drzwi. Robiąc to, wyjrzałam na podwórko i to, co zobaczyło, sprawiło, że zbladłam. Zakręciło mi się w głowie, jednak moje bose stopy już pognały na dwór.
Wybiegając na główny dziedziniec, znieruchomiałam. Wpatrywałam się z niedowierzaniem w brudną, klękającą kilka metrów ode mnie postać.
Jego zielone oczy, twarz, cała jego osoba była mi doskonale znana. Jednak ja nadal nie mogłam uwierzyć, że on tutaj jest.
- Jonathan. - wypowiedziały bezgłośnie moje usta.
W moich oczach pojawiły się łzy, przez które zamazał mi się obraz. Pozwoliłam im więc spłynąć po policzkach, aby móc na niego patrzeć.
- Clary... - wydukał słabym głosem, podnosząc się. Otrzepał zakurzone, podarte jeansy i koszulkę, jakby to miało sprawić, że będą czystsze. Głęboko oddychając podszedł do mnie, lekko się chwiejąc.
Odsunęłam się o kilka kroków, patrząc na niego, jak na złego ducha.
- Clary, przecież nic ci nie zrobię. Clary. To ja Jonathan. - powiedział kojącym głosem, wciąż ciężko oddychając. Wyciągnął dłonie w moją stronę, jakby chciał uspokoić niespokojne zwierze lub dziecko. - Siostrzyczko...
- Ty nie żyjesz. - powiedziałam z lekką paniką w głosie. Ponownie się cofnęłam. Byłam niemal pewna, że To-coś tylko płata mi figle, pokazując kolejny obraz halucynacji. - Wynoś się z mojej głowy. - szeptałam do siebie.
- Clary, to naprawdę ja. Wszystko ci wytłumaczę, obiecuję, tylko mi zaufaj. - powiedział. Ja jednak rzuciłam się do ucieczki. To nie mógł być on. Nie mógł. On nie żył.
Biegłam w stronę drzwi, kiedy nagle zostałam pchnięta i unieruchomiona na ziemi. Zaczęłam głęboko oddychać, patrząc prosto w jego zielone oczy. Siedząc na mnie okrakiem i przygwożdżając moje nadgarstki przy ziemi, patrzył na mnie z niepokojem i niedowierzaniem.
- To się nie dzieje naprawdę... To tylko sen... - mówiłam cicho, zamykając oczy i po chwili ponownie je otwierając.
- Clary, to naprawdę ja. - warknął, nachylając się. - Spójrz na mnie. - rozkazał. Nie mając innego wyboru, tak zrobiłam. Utkwiłam wzrok w jego spojrzeniu. Widziałam w jego oczach swoje odbicie, a od jego ciała czułam bijące ciepło. I choć z zewnątrz byłam niespokojna, to w środku zaczęłam wierzyć, że to naprawdę mój brat. Mój starszy braciszek, który od małego starał się chronić mnie i Seraphine.
Kiedy moje serce zaczęło się stopniowo uspokajać, wyszeptałam:
- To ty. - Uśmiechnął się na moje słowa i pokiwał głową. Zszedł ze mnie i pomógł mi się podnieść. Przyciągnął mnie do siebie, po czym zamknął w niedźwiedzim, aczkolwiek, czułym uścisku. Pocałował mnie w głowę, kojąco gładząc moje włosy, kiedy ja tym czasem wdychałam jego zapach i wylewałam łzy szczęścia, które wsiąkały w jego koszulkę.
◊◊ Seraphina ◊◊
- Pani - Oderwałam wzrok od starych fotografii, aby spojrzeć na kłaniającego mi się przed biurkiem demona.
- O co chodzi? - spytałam.
- Pani, twój brat dotarł na miejsce. On i Clarissa...
- Zamknij się i przynieś mi kamień. - rozkazałam, wstając i poprawiając długą, ciężką, czerwoną sukienkę.
Demon od razu popędził do komody, na której stało nieduże pudełko. Wziął je i mi je przyniósł. Otworzyłam wieczko, ukazując zawartość pudełka, którą był okrągły kamień księżycowy. Wzięłam go obiema dłońmi i spojrzałam w jego głąb. Po chwili mogłam dostrzec niewyraźny obraz ukazujący podwórko posiadłości Morgenstern'ów, na którym stali przytuleni do siebie Jonathan i Clary. Kąciki moich ust odruchowo się uniosły w złowieszczym uśmiechu.
Zabawa się zaczyna.
- Dziękuję ci. - powiedziałam wciąż uśmiechnięta i oddałam pudełko z kamieniem demonowi. - Odnieś to, a potem wyjdź. - rozkazałam, odwracając się do niego plecami, aby podejść do okna ze splecionymi rękami na piersi.
Po wyjściu demona z mojego gabinetu, zaczęłam rozmyślać, wpatrując się w krajobraz Edomu, który był samą pustynią pełną demonów.
Oderwałam wzrok od okna na ułamek sekundy dopiero, kiedy poczułam oplatające mnie od tyłu dłonie. Jednak od razu wróciłam do patrzenia w okno, w którym widać było odbicie moje i stojącego za mną Asmodeusza w postaci młodego, ale umięśnionego mężczyzny o czarnych włosach i czerwonych tęczówkach.
- Nie znam pojęcia miłości, ale znam uczucie pragnienia ciepłego ciała kobiety. To takie cudowne uczucie. Czuję to zawsze, kiedy jestem obok ciebie. I TYLKO obok ciebie. - powiedział cicho, składając pocałunek na mojej szyi.
- Fakt, że zgodziłam się, abyś się ze mną ożenił sprawia, że prububjesz się podlizać? Czy może fakt, że noszę w swoim łonie twoje dziecko? A może boisz się, że się tobą z nudzę i każę cię wsadzić do lochu? - spytałam, zmieniając swój złowieszczy uśmiech na drwiący.
- Myślisz, że mi chodzi tylko o władzę u twojego boku?
- A nie? - prychnęłam. - Tak żałośnie wyglądałeś w celi, że nie mogłam się powstrzymać i nie dać ci propozycji małżeństwa.
- Wiem, ale jedno mnie zastanawia... Dlaczego nie postanowiłaś mnie tam zostawić? Dlaczego... - Przerwałam mu wzdychając. Odwróciłam się w jego ramionach, aby móc spojrzeć mu w twarz, kiedy tym czasem nasze usta dzieliło kilka cal.
- Powiem to tylko raz. - oznajmiłam. - Małżeństwo opłacało nam się obojgu. Tobie, bo nareszcie wróciłeś na upragnioną pozycję, dzięki której możesz rządzić u mego boku. A mnie, bo dzięki twoim mądrym radom mam możliwość zemszczenia się i przywrócenia honoru mojemu nazwisku po tym, jak mój ojciec i Lilith zginęli.
- I dzięki mnie, przypominam, możesz mieć upragnionego następce. - dodał szeptem, dotykając dłonią mojego brzucha.
- Lub następczynie. - poprawiłam, po czym pozwoliłam jego wargom i ciału przylegnąć do mnie. Jego usta namiętnie wędrowały po mojej szyi, składając na niej pocałunki. Ja tym czasem patrzyłam na fotografie leżące na biurku. Przedstawiały one mnie, Clary i Jonathana, kiedy byliśmy mali.
Ród Morgenstern'ów będzie wieczny, a w czasie tej wieczności przywrócę mu prawowitą cześć, pomyślałam. Morgensternowie znowu będą rządzić. Ja, Jonathan i moje dziecko. Bez Clary. Nie popełnię tego samego błędu, co Lilith. Moje rządy będą inne.
Brama od muru pokrywającego moje serce, zawsze była zamknięta. Byłam taka, jaką mnie uczono być: okrutna, odporna na ból, niezdolna do uronienia choćby łzy, a przede wszystkim niezdolna do kochania... dopóki nie zjawił się ktoś, kto przekręcił kluczyk w bramie, tym samym nie tylko ją otwierając, ale i burząc cały mur, który budowałam przez lata wokół mojego serca i moich uczuć.
Cudo ❤ Niespodziewalam się tego ze Jonathan i Seraphina będą żyć i nadal będą źli czekam na next ❤
OdpowiedzUsuńRany Razjela! Co tu się wyprawia ja się pytam?! Nie no to wszystko przeszło moje oczekiwania!
OdpowiedzUsuńMeeega zajebiste! Meega emocje! I to zakonczenie!
Mam tylko nadzieje ze Jonathan nie skrzywdzi Clary ;/
Seraphina i Asmodeusz?! Dziecko?!
Wymiatasz! <3
Czekam na kolejny rozdział ;*
Nominowałam Cię do LBA! Pytania masz tutaj : http://dalsze-losy-clary-jace.blogspot.com/2016/06/zgadnij-co-to-jest-pisze-to-dosc-czesto.html
OdpowiedzUsuńJonathan! Mogę umierać <3
Mam zaszczyt nominować cię do LBA! Więcej na jaceiclaryczylimiloscmimowszystko.blogspot.com
OdpowiedzUsuńRozdział mega. Czekam na kolejny ❤
OdpowiedzUsuńWow! Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji. ^^
OdpowiedzUsuńCudo rozdział i czekam na next! :*
Mam zaszczyt nominować cię do LBA! Więcej informacji tutaj ->http://the-mortal-instruments-city-of-love.blogspot.com/2016/06/lba-6-7.html
OdpowiedzUsuń<3 <3
WoW teraz to dowaliłaś jonathan i seraphina żyją jak? Ale i tak się cieszę 😊 genialny , czekam na next ❤
OdpowiedzUsuńNa Anioła! Dopiero dzisiaj znalazłam twojego bloga i BAAAARDZO ŻAŁUJE... że nie znalazłam go wcześniej!
OdpowiedzUsuńNa serio, jesteś niesamowita!
Czekam na nexta, czyli więcej wspaniałej historii <3
P.S. Czy masz jakieś poprzednie blogi? Bo chętnie bym je przeczytała :)
Bardzo dziękuję ☺ A co do poprzednich blogów to tak. Dwa o DA i jeden o Diabelskich Maszynach ☺ Poprzednie blogi jednak wyszły mi koszmarnie z powodu tego jak pisałam 😀
UsuńPS. Współpracuję również z Aley Morgenstern na jej blogu (tematyka Dary Anioła), który naprawdę chciałabym ci polecić: http://on-aniolem-ona-demonem.blogspot.fi/
Usuń