piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 10 Powrót do zdrowia

◊ Clary 


- Jace? - ponagliłam go powolnym tonem, wciąż patrząc na niego uważnie z lekkim strachem, co może zaraz odpowiedzieć. Lecz jego najwidoczniej to bawiło, gdyż wkurzający uśmieszek wciąż widniał na jego anielskiej twarzy.

- Jak zareagujesz, jeśli ci powiem, że twoje usta były strasznie słone i suche?

Pobladłam, uświadamiając sobie powoli, skąd miętowy smak znalazł się w mojej buzi.

- Niedobrze mi... - mruknęłam, spuszczając głowę, i nie kłamałam.

- To widać. Strasznie pobladłaś, Słońce. Przynieść ci wody? - zapytał, ale w jego głosie dało się wciąż wyczuć pewnego stopnia rozbawienie.

- Nie nazywaj mnie... - nie dokończyłam, ponieważ z mojego gardła wydobył się krzyk, kiedy próbowałam wstać. Poczułam, jak rany na plecach otwierają się - choć czułam jakby się rozrywały - szerzej. Trzymając dłoń na plecach, moje kolana zderzyły się z chłodną podłogą. Twarz też by się na niej znalazła, gdyby nie ramiona Jace'a, który w ułamku sekundy znalazł się przy mnie na kolanach i złapał mnie. Otoczył, przyciągając opiekuńczo do siebie. Czując narastający ból na plecach, a teraz także w kolanach, skuliłam się, oddychając ciężko.

- Maryse!!! Pomocy!!! Seraphina!!! - zaczął wołać każdą możliwą osobę o pomoc, lecz z każdym wywołanym przez niego imieniem miałam wrażenie, że głuchnę, a jego głos zaczął się obijać jedynie echem w mojej głowie. W pewnej chwili wzrok zaczął mnie zawodzić. Zobaczyłam mroczki przed oczami, które w końcu przeistoczyły się w ciemność...


***

Tunel, w którym szłam i, w którym panowały egipskie ciemności, był bez końca. Raz było zimno, a raz gorąco. Od czasu do czasu, zdawało mi się, że słyszę znane głosy, które w postaci ech, towarzyszą mi przez cały czas. Liczyłam w myślach ile sekund już idę, lecz zawsze się gubiłam i musiałam zaczynać od nowa i od nowa.

Jeden, dwa...

Nic nie widzę.

Trzy, cztery...

Pusto.

Dwadzieścia-sześć, dwadzieścia-osiem...

Zaraz, co?!

I nagle w oddali zobaczyłam światełko. Maleńkie, ale jego blask napełniał mnie nadzieją.

Czując swoje ciało, rozchyliłam powieki, które zdawały się być zamknięte przez tysiące lat. Kiedy ostrość obrazu się wyrównała, zrozumiałam, że nie znajduję się już w izbie chorych, tylko w swoim pokoju. Wciąż w tych samych ubraniach, leżałam przykryta kołdrą i szarym kocem. Zasłony zostały zasłonięte, wpuszczając do pokoju jedynie maleńką smugę księżycowego blasku. Jedynym oświetleniem była jednak lampka, stojąca na stoliku nocnym obok.

Po dłuższej chwili zastanowienia, przypomniałam sobie o wszystkim. Jak to możliwe, pomyślałam. Przecież czar Lilith na ból powinien był działać dłużej! Dlaczego osłabł?! Dlaczego nagle przestał wtedy działać?!

Nie chciałam już więcej o tym myśleć. Czułam się, jakbym dopiero co przeżyła wszystkie możliwe choroby. W ustach miałam sucho, a oczy nadal się mi się zamykały. Nie miałam nawet siły, aby usiąść. Pierwszy raz w życiu byłam tak bardo wykończona.

W pewnym momencie drzwi się otworzyły, a do pokoju wszedł Jonathan. Widząc, że już nie śpię, podszedł z lekkim uśmiechem i usiadł na brzegu łóżka. Ścisnął moją dłoń i powiedział cicho:

- Tak bardzo się baliśmy.

- Czuję się okropnie. - odpowiedziałam równie cicho.

- Lilith dostała szału, kiedy dowiedziała się, że zemdlałaś drugi raz. Wiedząc, że to wina Coltona, o mało, co go nie zabiła pstryknięciem palca. - powiedział, odsuwając się ode mnie.

- Ja też go mam ochotę zabić, ale to później, teraz nie mam na to siły. Powiedz mi więc, co się stało?

- Twoje rany się bardziej otworzyły Clary. Maryse i Robert chcieli zawiadomić Cichych Braci.

- Co?!

- Nie martw się. Ja i Seraphina powiedzieliśmy, że nie mogą cię leczyć żadnymi sposobami związanymi z anielską mocą. Dlatego, kiedy zemdlałaś po raz drugi, Maryse podała ci środek nasenny, abyś mogła odespać kilka dni.

- Kilka dni? Kilka dni?! - podniosłam głos. - Jaki dzisiaj dzień? Huh?

- Piątek. - mruknął cicho i wiedział doskonale, że zaraz wybuchnę, dlatego zanim wyszedł szybkim krokiem, dodał szybko: - Maryse mówiła, że kiedy się obudzisz, to mam ją zawiadomić. - I wyszedł, trzaskając drzwiami.

Po prostu, super... Straciłam kilka dni, śpiąc. Zacisnęłam usta i wzięłam głęboki oddech, wiedząc, że muszę się uspokoić. Potarłam palcami zaspane oczy i spróbowałam usiąść, niestety, ponownie znalazłam się na poduszkach. Zrozumiałam, że w takim stanie jestem do niczego, dlatego czekałam, aż Maryse przyjdzie. Zjawiła się kilka minut później z tacą w rękach, na której były jakieś buteleczki i inne naczynia pełne płynów.

Po odstawieniu tacy na stolik, usiadła na brzegu łóżka i schowała opadający na twarz kosmyk moich włosów za ucho.

- Jak się czujesz? - spytała.

- Beznadziejnie. - westchnęłam. - Dlaczego musiałaś mnie uśpić na te kilka dni?

- Bo byś cierpiała katusze, kiedy przez ten czas rany na twoich plecach się goiły. Nie mogłam na to pozwolić.

- Teraz tym bardziej chcę mi się spać. - powiedziałam i jak na dowód, ziewnęłam.

- Dostajesz zwolnienie z lekcji na tydzień. Wyśpisz się.

- Aż tydzień?! - wytrzeszczyłam oczy. - Nie mogłabyś podać mi czegoś na ból i już?!

Maryse zaśmiała się pod nosem.

- Wiem, że należysz do osób, które niezbyt przepadają za siedzeniem w jednym miejscu, ale bądź dzielną dziewczynką. To dla twojego dobra. - powiedziała czule, po czym sięgnęła po mały, szklany kieliszek, który był pełny jakiegoś niebieskiego płynu. Podała mi go. - Wypij.

Powąchałam substancję, która miała zapach alkoholu i chloru w jednym. Kaszlnęłam, krzywiąc się.

- Nie wypiję tego. - oznajmiłam, chcąc oddać jej naczynie, ale Maryse najwyraźniej nie uznawała sprzeciwów i zwrotów.

- Właśnie, że wypijesz. Wiem, że nie jest przyjemne w zapachu, w smaku też nie, ale dzięki temu szybciej dojdziesz do siebie.

Westchnęłam, wiedząc, że nie mam wyboru. Musiałam jak najszybciej wyzdrowieć, bo zalegam już kilka dni z przeszukaniem gabinetu, a to się nie spodoba ojcu ani, szczególnie, Lilith.

Zamknęłam oczy i jednym haustem wypiłam płyn, który zostawił po sobie identyczny smak tego czym pachniał. Język zaczął mnie palić, jakbym zjadła papryczkę chili.


***


Kilka dni później czułam się o wiele lepiej. Przestałam być senna, a moja świadomość nie odbiegała już tak bardzo od rzeczywistości. Paskudne lekarstwo okazało się być strzałem w dziesiątkę    o prócz znakomitego samego samopoczucia, moje rany na plecach zaczęły się poprawnie goić, a ból z dnia na dzień słabł.

Co najmniej dwa razy dziennie odwiedzała mnie Isabelle, sama, z Annabeth, Jace'm, Paule'm lub Aleciem. Pocieszała mnie i rozmawiała, nie poruszając tematu mojej przeszłości i zawartej w niej przez Valentine'a dyscypliny.

Chwilami miałam już tak dosyć siedzenia w pokoju, że ledwo co się powstrzymywałam od pójścia na lekcje.

Maryse nie była ostatnio w dobrym humorze, zupełnie jak i cały instytut... a to wszystko z powodu śmierci Hodge'a. Muszę przyznać, że długo im zajęło odkrycie tego, że nie żyje. Ale kiedy już się o tym dowiedzieli, poinformowali o wszystkim Clave, które przysłało do instytutu kilku swoich ludzi. Chodzą po korytarzach i prowadzą tajne śledztwo. Śmiać mi się chcę, kiedy słyszę o ich podejrzeniach.

Wykorzystując wolny czas, wieczorami chodzę do gabinetu i szperam, szukając sejfu. Niestety wszystko okazuje się być o wiele trudniejsze niż przypuszczałam.


***


Ubrana w czarne legginsy i luźną, szarą bluzkę, siedziałam bosa na łóżku, opierając się o poduszki. Podciągnęłam kolana, aby móc oprzeć o nie białe kartki szkicownika, do których przyłożyłam na temperowaną końcówkę ołówka. Zaczęłam rysować linie obrazu, który siedział mi w głowie. Byłam jednak tak skupiona na detalach, że nie wiedziałam co dokładnie rysuję.

Czas zdawał się płynąć w ekstremalnym tępię, kiedy ogarnęło mnie zmęczenie. Odłożyłam szkicownik z niedokończonym rysunkiem na bok i zsunęłam się niżej, pogrążając się wkrótce w głębokim śnie.



Jace 


- Na następny tydzień macie mi przygotować wypracowanie z jednego z dzisiejszych tematów, które będzie się składać z co najmniej pięćdziesięciu zdań. To tyle na dzisiaj, jesteście wolni. - oznajmiła nauczycielka chemii.

Dziękując w duchu losowi, zerwałem się z krzesła, biorąc wszystkie książki i przybory.

- A właśnie, może ktoś powiedzieć o tym zadaniu Clarissie?


Zacząłem szukać Isabelle, która jeszcze przed chwilą stała obok mnie. To ona zajmowała się tym do tej pory. Niestety zmyła się szybciej niż myślałem. Widząc, że w sali nie ma chętnych, a wszyscy się pchają jak najszybciej do wyjścia, westchnąłem, unosząc rękę, bo po spojrzeniu nauczycielki, właśnie tego ode mnie oczekiwała. 

- Ja mogę.

- Dziękuję, Herondale. - uśmiechnęła się do mnie swoim sztucznym uśmiechem.

Wypchaj się.

Żeby nie tracić czasu, szybkim krokiem skierowałem się w stronę pokoju rudowłosej. Cicho zapukałem do drzwi, lecz nie usłyszałem odpowiedzi. Obawiając się, że znowu coś mogło się jej stać, wszedłem... zastając ją śpiącą na łóżku.

Odetchnąłem z ulgą i podszedłem powoli, aby ją obudzić. Spała na plecach, z głową odwróconą w moją stronę. Jedna ręka spoczywała na jej brzuchu, a druga nad jej głową. Jej pierś unosiła się powoli i spokojnie, po czym opadała. I tak w kółko. Ale jedynie, co przykuło moją uwagę, była jej twarz. Tak... dziwnie spokojna. Nie było w niej już nic wiążącego się ze złością lub niepokojem. Zupełnie jakby zdjęła swoją maskę "Morgenstenówny". To wszystko zastępował spokój, który sprawiał, że wyglądała jeszcze młodziej i piękniej.

Nie miałem serca jej budzić, dlatego po prostu postanowiłem napisać jej zadanie domowe na kartce. Zacząłem szukać jakiegoś papieru i czegoś do pisania, kiedy rudowłosa mruknęła coś pod nosem i przewróciła się na bok, odsłaniając szkicownik. Nie zdziwiło mnie to, że na nim spała, ale to, na jakiej stronie był otworzony i co na niej było.

Ostrożnie sięgnąłem po szkicownik, aby móc się lepiej przyjrzeć szkicu... przedstawiającego mnie na tle skrzydeł anioła. Wszystko było idealnie narysowane   dosłownie każdy detal, cienie. Miała talent.

Na Anioła, czy ona tak mnie widzi? Jeżeli tak, to muszę być jeszcze przystojniejszy i piękniejszy niż sądziłem. Uśmiechnąłem się lekko na myśl, że jestem porównywany do anioła.

Patrząc na zegarek, stwierdziłem, że spóźnię się kilka minut. Mimo to, warto było dla czegoś takiego.

Zamknąłem cicho drzwi, nakryłem Clary kocem, który leżał złożony w rogu, po czym sam usadowiłem się obok niej i wygodnie rozłożyłem na poduszkach. Otworzyłem szkicownik na pierwszej stronie i zacząłem przeglądać jej rysunki. Wszystkie zostały narysowane wspaniale, ale niektóre z nich mnie niepokoiły. Na przykład ósmy rysunek    przedstawia Seraphine przykutą metalowymi kajdanami przodem do ściany w jakieś piwnicy lub lochu. Bluzka dziewczyny jest w strzępach... zupełnie jak i plecy. Za dziewczyną został narysowany nie kto inny jak Valentine Morgenstern z biczem w dłoni.

Zamknąłem oczy, krzywiąc się, kiedy w mojej głowie rozległ się niechciany, pełen bólu krzyk dziewczyny.

Kolejne rysunki były podobne, mniej lub bardziej brutalne, ale nie które były inne. Niektóre przedstawiały przypadkowych ludzi w czasie różnych czynności, zwierzęta, a nawet krajobrazy.

Clary była utalentowana i to bardzo bardzo. Tylko idiota zaprzeczy.

Spojrzałem na zegarek, który pokazywał już końcówkę lekcji, na którą nie przyszedłem. Wiedziałem, że muszę się zbierać i coś wymyślić, bo pozostali będą się dopytywać, gdzie byłem. Zamknąłem szkicownik i zacząłem go odkładać, kiedy nagle rudowłosa z westchnieniem przekręciła się w moją stronę i wtuliła. Poczułem oblewające mnie ciepło, które biło od jej ciała.

Najpierw chciałem chciałem ją jakoś od siebie odepchnąć, ale tak, aby jej nie obudzić. Niestety, zanim cokolwiek zdążyłem zrobić, jej place zacisnęły się mocno na moim ubraniu, a jej policzek jeszcze bardziej się wtulił. Była tak blisko, że mogłem poczuć jej kwiatowy zapach szamponu, którym myła włosy. Zakląłem bezgłośnie, ale wyraźnie poruszając ustami.


I tak jesteś martwy, kiedy się obudzi, mówi moja podświadomość i się nie myli. 

Wiedząc, że nie dam rady jej odepchnąć - nie tylko z dobroci serca, ale i z faktu, że jej palce niemal wczepiły się w materiał mojego ubrania - westchnąłem i położyłem dłonie na jej ramionach, przyciągając ją bliżej.










Błagam, tylko mnie nie zabijać!!! I know, że rozdział miał się pojawić już w zeszły weekend, ale jakoś nie miałam dużo czasu i wena nie dopisywała ;(( W każdym razie wróciła w jakieś tam ilości i na 72% kolejny rozdział (dłuższy lub krótszy) pojawi się jeszcze w tym tygodniu :)))

9 komentarzy:

  1. HEJ! Rozdział świetny!

    Ps. MAM zaszczyt nominowania cię do LBA! Więcej TU:
    http://the-mortal-instruments-another-story.blogspot.com/2016/01/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny *,* Pisz szybko następny, życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Brak słów ❤ czekam na następny !!! ❤❤

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział GENIALNY <3
    Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział genialny *.* Ciekawa jestem reakcji Clary jak się obudzi.Czekam z niecierpliwością na next'a. Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ty... Jesteś genialna! Nie ma słów by opisać twój blog...
    Czekam na nexta!

    Clary :*

    OdpowiedzUsuń
  7. To. Jest. Zajebiste. Ani. Słowa. Więcej. Nie. Ma.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny rozdział ❤ pisz tak dalej ☺ życzę weny

    ~Gwiazdka1

    OdpowiedzUsuń
  9. Super rozdział. Na ciebie warto czekać. Czekam na nekst. Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pamiętaj zostawić po sobie ślad ;3