sobota, 29 lipca 2017

Rozdział 4 Skrzydła Anioła

◊ Clary 




Powoli stanęłam przed swoją szafą. Łapiąc za rączki, otworzyłam podwójne drzwi, które cicho zaskrzypiały. Szybkim ruchem odepchnęłam ubrania na wieszakach na bok, aby widzieć całe wnętrze mebla. Na ścianie widniała podłużna linia, która była przecięciem drewna. Paznokciem zahaczyłam o wgłębienie i pociągnęłam lewą część drewna do siebie, a następnie drugą. Przede mną ukazała się kolejna ściana szafy, na której wisiał strój bojowy.




***



Po założeniu ostatniej części ubrania, którym były czarne, skórzane botki do kolan, spojrzałam na lustro przed sobą; czarny strój opinał moje ciało, podkreślając moje kształty, a tym samym chroniąc każdy centymetr mojego ciała.

Czarny skórzany kombinezon, został specjalnie zaprojektowany przez najlepszego w tej dziedzinie człowieka w Idrisie. Materiał choć przylegał do ciała, nie krępował ruchów. Miejsca najbardziej podatne na zranienie, czyli okolice brzucha i biustu, zostały specjalnie osłonięte warstwą lekkiego, ulepszonego metalu, którzy chował się pod dodatkowym, czarnym materiałem. Z daleka mogło to przypominać coś na kształt cienkiego gorsetu, który nie tracił na elastyczności. Podobnymi miejscami były ramiona, a także piąstki na cienkich rękawicach odkrywających palce.

O prócz stroju, na moim ciele widniały także pochwy na broń; dwie na moim biodrze na miecze, dwie na moim udzie na sztylety, a także jedna - tajemna - w rękawie na sztylet motylkowy. Każda z nich była już wypełniona dziełami Żelaznych Sióstr.

Wzięłam głęboki oddech, czując, jak unosi się moja pierś, a materiał robi to samo, cały czas ją osłaniając.

Sięgnęłam po gumkę do włosów, szybkim ruchem upinając rude loki w kucyka.

W y g l ą d a ł a m, jakbym była gotowa.
Ale w  r z e c z y w i s t o ś c i  wiedziałam, że mogę nie dożyć świtu.

- Do północy zostało sześć godzin. - Odwróciłam gwałtownie na dźwięk głosu w drzwiach. Jace wszedł powoli do pokoju, z rękami wsuniętymi w spodnie od stroju bojowego. W przeciwieństwie do mojego, jego składał się ze skórzanych spodni, czarnej kurtki z cienkiego materiału i ciężkich, sznurowanych butów. Tak samo jak ja, nosił na sobie ciężar pochw z bronią. Materiał kurtki opinał jego mięśnie, sprawiając, że wyglądały na jeszcze większe.

Nadal nie mogłam uwierzyć, jakim cudem ktoś taki jak  o n  mógł pokochać kogoś takiego jak  j a.

- Za półtorej godziny musimy być w sali anioła - przypomniałam, choć doskonale wiedziałam, że on także o tym wie. Sam mi przekazał tą wiadomość dzisiaj rano. Szok nadal nie pozwalał mi przyjąć do wiadomości, że za tym wszystkim stała Seraphina. Moja s i o s t r a. Moja k r e w. To ona zajęła miejsce Lilith. To ona. To ona. To ona. Była jednak bez kielicha, na pewno była. Gdyby go miała, już dawno świat obróciłby się na jej życzenie.

Gdy się o tym dowiedziałam, myślałam, że zabraknie mi tchu. Zgodziłam się iść z Jace'm do jego posiadłości, gdzie Celine i Stephen wyjawili mi jeszcze więcej szczegółów z kolejnego zebrania, na którym Jace i pozostali nie mogli już uczestniczyć. Jakiś czas później, na placu Maryse wygłosiła oficjalne orędzie, w którym poinformowała o nadchodzącej wojnie i jej możliwych skutkach. Ogłosiła, że nawet jeżeli jesteśmy spisani na przegraną, będziemy walczyć, bo tak nakazuje nam honor i anioł Razjel. Wszyscy będziemy zabijać, nawet podziemni, którzy zgodzili się z nami walczyć (nawet faerie). Nie wspomniała jednak słowem o - według każdego - fałszywym warunku, który opierał się na wydaniu mnie w ręce Seraphiny w zamian za "litość".

Gdybym wiedziała, że Seraphina nie kłamie, sama oddałabym się w jej ręce. Jednak jej słowa były tym samym, co słowa Lilith, mojej "kochającej mnie nad życie" m a t k i.

Zaraz po orędziu, Robert nakazał wszystkim Nocnym Łowcą zebrać się w sali anioła, a także przed nią. Każdy miał przynieść ze sobą żywność, broń, koce i ręczniki. Jace od razu wrócił z rodziną do domu, aby się przygotować. Ja także i miałam na niego zaczekać u siebie.

- Spakowałaś się już? - spytał, mierząc mnie wzrokiem, którego nie potrafiłam rozgryźć. Wiedziałam jednak jedno; był zdruzgotany, tak jak każdy. Prowadzimy bezsensowną rozmowę, mając nadzieję, że stanie się ona dla nas niedużą pokrywką przed nadchodzącą walką.

- Tak - wyszeptałam, wskazując na dwie duże torby obok łóżka, w których były broń, jedzenie z wodą, ręczniki i koce. - A ty?

- Moi rodzice czekają już w sali anioła. Członkowie rady mieli się stawić wcześniej. - Pokiwałam ledwo widocznie głową na zrozumienie. Czułam, jak moje ciało się trzęsie, a serce bije jak oszalałe. Bałam się ruszyć. Jace to dostrzegł i podszedł bliżej. Przyciągnął mnie do siebie. Wypuściłam drżący oddech, nie wiedząc nawet, że go wstrzymuję.

- Jace - wyszeptałam, nadal opierając głowę o jego obojczyk. Różnica wzrostu między nami była wręcz prześmieszna. Ledwo dosięgałam mu szyi. Zaletą była jednak możliwość słyszenia bicie jego serca, gdy mnie obejmował.

- Ja też się boję - odpowiedział równie cicho, po czym odsunął mnie od siebie nieco, aby móc spojrzeć i w oczy. Dopiero teraz zauważyłam, że jego oczy są pełne łez.
- Nie to jest jednak najgorsze - powiedział. - Najgorsze jest to, że myślałem, że wiem co do ciebie czuję po jednym razie gdy cię straciłem. Myślałem, że twoja śmierć nauczyła mnie już tego czego mnie miała nauczyć. - Przełknęłam cicho ślinę, nie wiedząc czy powinnam się bać jego następnych słów.

- Jace - zaczęłam, ale przerwał mi, przykładając dłoń do mojego policzka i kciuk kładąc na moich ustach.

- Ten jeden raz nie był najwidoczniej wystarczający, bo myśl, że mogę cię stracić drugi raz i tym razem bezpowrotnie... - Jego usta zacisnęły się w wąską linię. - Clary - wypowiedział moje imię z bólem. - Ja nie przeżyję, jeżeli znowu cię stracę. Nie dam rady. - Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale nadal nie dawał mi dojść do słowa.
- Żałuję, że nie potrafię sprawić, aby się to nie stało nieuniknione. Żałuję tak bardzo... Dlatego jeżeli - głos mu się załamał, ale trwało to tylko chwile. - Jeżeli ty... ja... jeżeli jutro naprawdę któreś z nas ma zginąć... to chcę... chcę zginąć wiedząc, że naprawdę należymy do siebie, że to co było, jest... będzie między nami nawet po śmierci. - Poczułam, jak jego dłonie sięgają po moją, która w tej chwili zwisała bezwładnie wzdłuż ciała. Poczułam, jak jego ciepłe palce ściągają moją rękawiczkę, pod którą cały czas krył się srebrny pierścionek z kamieniem księżycowym.

- Clary. - Ponownie spojrzałam mu w oczy, czując, jak moje serce się ściska na widok łez w jego oczach. Czułam jak jego palce ujmują moją dłoń i bawią się pierścionkiem na moim palcu. - Clarisso Adele Morgenstern... czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - Wypowiadając te słowa łzy spłynęły po jego twarzy. Rozdziawiłam usta jeszcze szerzej, czując, jak moje policzki także stają się równie mokre.

Jeżeli w moim sercu nadal były jakiekolwiek sopelki lodu po demonicznej krwi, tak teraz topniały, pozostawiając po sobie tylko wodę. Po moim ciele rozlało się ciepło, które sprawiło, że najchętniej bym się rozpłynęła.

Patrzyłam, jak jego złote oczy świecą od łez, których przybywało nam obojga. Wzięłam głęboki oddech, ściskając mocno jego dłonie. Wzięłam głęboki oddech, po czym przełknęłam ślinę.



- Tak - wyszeptałam lekko oszołomiona, po czym zebrałam w sobie siły, mówiąc jeszcze głośniej:
- Tak, zostanę twoją żoną! - Po wypowiedzeniu tych słów złączyłam nas w namiętnym pocałunku. Smakowałam słonawy smak łez jego warg, tak jak on smakował moich.

To co się działo we mnie w tamtej chwili przypominało huragan. Miałam wrażenie, jakby wyrosły mi skrzydła, które ktoś dawno temu mi obciął. A obciął je Valentine; swoją nienawiścią uniemożliwił ich odrastanie. Jace swoją miłością - naszą miłością - sprawił, że stały się one ogromne jak nigdy dotąd. C z u ł a m  to.

Kiedy zaprzestaliśmy na chwile pocałunków, aby móc złapać oddech, stykaliśmy się czołami. Jego palce ponownie sięgnęły po moją dłoń z pierścionkiem. Poczułam, jak powoli go zdejmuje. Nie protestowałam, choć miałam na to ochotę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ściągnął go tylko po to, aby przełożyć z palca serdecznego na środkowy. Spojrzałam na nową pozycje pierścionka, po czym przeniosłam pytający wzrok na jego twarz, na której o prócz łez, widniał lekki uśmiech. Właśnie w tamtym momencie nieznana mi ciepła obręcz wsunęła się na palec serdeczny. Spojrzałam w dół i poczułam ponowną falę łez i ciepła.

Na moim środkowym palcu widniał pierścionek z kamieniem szlachetnym, a na serdecznym    sygnet rodowy Herondale'ów.

Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Jest piękny - powiedziałam, napawając się ciężarem sygnetu na moim palcu. - Nigdy nie miałam sygnetu Morgenstern'ów, mój ojciec wyrobił go tylko dla siebie i Jonathana. Nie dam rady ci więc takiego dać... - urwałam, gdy poczułam, jak jego dłoń ujmuje mnie pod brodę, zmuszając, abym na niego spojrzała.

- Powiedziałaś "tak". Nic innego już nie chcę - wyjaśnił, po czym zaczął odpinać mój pas z bronią. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

- Mamy jakąś godzinę - przypomniałam.

- Wystarczy mi pół.

Zanim się spostrzegłam, poczułam, jak jego ręce unoszą mnie w powietrze za pośladki. Korzystając z okazji oplotłam go nogami i przywarłam do jego ust. Kiedy mnie posadził na łóżku, ja także nie pozostawałam mu dłużna i zaczęłam rozpinać broń, a wkrótce zdejmować ubrania.

Nadal się trzęsłam, ale już nie ze s t r a c h u, tylko z  r o z k o s z y  i  s z c z ę ś c i a.






***




Jego pierś unosiła się i opadała w tym samym tępię    spokojnie i powoli. Jego ramie obejmowało mnie mocno, nie pozwalając mi się odsunąć. Nawet nie miałam takiego zamiaru. Mogłabym spędzić wieczność w obecnej pozycji; wtulona w jego ciepłe ciało, które, już wkrótce będzie nosiło runę miłosną, małżeńską. Biorąc głęboki oddech, uniosłam dłoń, na której widniał pierścionek i sygnet z literką H. Uśmiechnęłam się.

- Clarissa Adele Morgenstern Herondale. Clarissa Adele Herondale. Clary Herondale. - Skrzywiłam się z niesmakiem. - Brzmi okropnie, może powinnam zostać przy panieńskim.

- Ani mi się waż - powiedział z udawanym złym głosem, ale czułam jak jego pierś się trzęsie z tłumionego śmiechu. Jego dłoń sięgnęła po moją, nadal uniesioną. Przyciągnął ją do swojej twarzy. Czułam, jak składa pocałunek częściowo na moim palcu, a częściowo na sygnecie.
- Clary Herondale, żona szefa Bułgarskiego instytutu. Lepiej brzmieć nie może.

Nie mogąc się powstrzymać, obróciłam się w jego ramionach tak, aby leżeć na brzuchu i spojrzeć mu w oczy. Uśmiech zgasł z moich ust, kiedy coś sobie uświadomiłam.

- Myślisz, że twoi rodzice zaakceptują synową, która nie potrafi przedłużyć linii Herondale'ów?

- Och, Clary - Jace westchnął ciężko, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho. - Uwierz mi, jesteś najlepszą synową jaka mogła im się trafić. Dzieci, to już inna bajka. Kocham cię taką jaka jesteś i nic tego nie zmieni - powiedział, gładząc czule mój policzek. Po chwili jednak się uśmiechnął. - Jestem też pewien, że Mia się ucieszy z mojego wyboru na jej bratową.

Nie mogłam się nie uśmiechnąć.


1 komentarz:

  1. BBoże..... Mimo że mam ten zaszczyt czytać KAWAŁKI przed opublikowaniem i czytałam fragment zaręczyn to i tak miałam łzy w oczach... Wiem ze masz teraz czas więc pisz kolejny rozdział!!!!!

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pamiętaj zostawić po sobie ślad ;3