Alec patrzył się na mnie chwile, po czym uderzył się płaską dłonią w czoło.
- Cholera - mruknął. - Trzeba go znaleźć.
- Jestem pewna, że on i Carina są już w drodze - powiedziała Annabeth. - Musimy iść się spakować.
- Pieprzyć pakowanie, Jace'a nie ma tutaj! - warknęłam, chcąc zbiec po schodach, ale Alec złapał mnie za ramię nie pozwalając odejść.
- Twoja ucieczka w niczym nie pomoże - warknął Alec. - Idź się spakować, za piętnaście minut widzimy się tutaj. Jeżeli Jace się do tego czasu nie zjawi, idę go szukać. - Popatrzyłam na bruneta z niedowierzaniem. Dopiero po chwili sobie przypomniałam, że jest przecież parabatai Jace'a, nie zostawi go tutaj. Niechętnie westchnęłam i skierowałam się na górę. Annabeth i Paul trzymając się za ręce wyprzedzili mnie biegnąc. Docierając do pokoju wyjęłam szybko walizkę i na oślep zaczęłam wrzucać w nią swoje ubrania. Wiedząc, że nie zdążę spakować wszystkiego, spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, po czym pobiegłam do pokoju Jace'a. Niedługo ten instytut miał się zmienić w dosłowną ruinę, a domyślałam się, że niektóre jego rzeczy dużo dla niego znaczą. Zaczęłam je wrzucać jak popadnie, po czym wybiegłam z walizką w stronę holu, gdzie nieduża grupka uczniów już czekała ze swoimi bagażami. Widząc mnie, odsunęli się kilka kroków. Wychwyciłam kilka niemiłych zdań na swój temat, jak to, że "na pewno to ja ściągnęłam demony" lub że "to moja wina i jestem niebezpieczna". Nie zwracałam jednak na nie uwagi. W tej chwili wzrokiem szukałam Jace'a lub Alec'a, ale żadnego z nich nie widziałam. Spojrzałam na zegarek w telefonie, gdzie po odliczeniu minut, stwierdziłam, że minęło już dwadzieścia. Nauczyciele zaczęli się schodzić, nawet rodzina Herondale'ów. Widząc Celine, od razu do niej podeszłam.
- Jace'a nadal nie ma - powiedziałam głosem pełnym napięcia.
- Na pewno jest w drodze - zaczęła Celine, ale jej przerwałam.
- Zaraz otwierają portal, nie zdąży!
Kobieta położyła swoje dłonie na moich ramionach, rozkazując mi się uspokoić.
- Clary, znam Jace'a. Da sobie radę. Zdąży. Zaczekaj jeszcze chwile - poprosiła, ale w oczach jej i Stephena można było dostrzec zmartwienie i podenerwowanie. Mimo to wzięłam głęboki oddech i mimo wrzącej we mnie krwi, zaczekałam. W tym samym momencie zszedł Alec. Zbiegł po schodach i wypatrując mnie w tłumie, podszedł.
- Nadal go nie ma? - Pokręciłam głową.
- Idę go szukać - powiedział, odkładając torbę obok Herondale'ów. Chciał odejść, ale Stephen go zatrzymał.
- Alec, twoi rodzice...
- Jace to mój parabatai, a także twój syn - warknął brunet. Jego oczy płonęły. Nigdy go nie widziałam w takim stanie, jednak mój był bardzo podobny i doskonale go rozumiałam. Stephen przełknął ślinę, widocznie usiłując zachować kamienną twarz, jednak mu się to nie udało. Pocałował żonę i postawił walizkę obok niej. Pocałował Mię w czubek głowy i ponownie spojrzał na żonę. Jego głos był pełen bólu, ale i pełny napięcia.
- Bez względu na wszystko - zaczął. - Zaopiekuj się Mią. Powierzam was Robertowi Lightwoodowi.
- Stephen! - zawołała zrozpaczona Celine, łapiąc męża za rękaw zanim ten zdążył odejść.
- Znajdę go - powiedział.
- Jeżeli coś stanie się mi - zaczęłam, zwracając na siebie ich uwagę. Wyprostowałam się i odchrząknęłam. - Kiedy Mia Herondale osiągnie pełnoletność, oddaję jej swoje nazwisko i związany z nim majątek. Do tego czasu, idzie on na przechowanie do całej rodziny Herondale'ów.
- Clary - syknęła Celine z niedowierzaniem.
- Jace mnie potrzebuje - oznajmiłam. - A jeżeli zginę, to nie pozwolę, aby ktoś obcy przejmował moją rodzinną rezydencję.
- Nigdzie nie idziesz - warknął Stephen.
- Idę, po za tym, jestem jedyną osobą, która wam potem otworzy portal. - Cała trójka popatrzyła się na siebie. W końcu Celine przerwała ciszę przyciągając mnie do siebie i szepcząc:
- Masz wrócić, Clary. Ty także należysz do naszej rodziny. - Na koniec pocałowała mnie w czubek głowy. Włożyła w ten gest matczyną miłość, którą mogłam odczuć całym ciałem. Posłałam jej ciepły uśmiech, dziękując jej.
Całą trójką ruszyliśmy do wyjścia. Zaczęliśmy się kierować w stronę parku, gdzie niedaleko znajdował się Jasny Dwór. Mimo iż biegliśmy ile sił w nogach, na miejsce dotarliśmy dopiero po kilkunastu minutach. Zaczęliśmy się rozglądać, nawołując blondyna i Carinę. Liczyła się każda minuta. Grupa demonów w każdej chwili mogła się tutaj pojawić.
- Jace - krzyknęłam, odbiegając nieco od Aleca i Stephena. Przeszłam przez nieduży most idąc bliżej ku Jasnemu Dworowi i stanęłam wryta. Uśmiechnęła się widząc kawałek postury Jace'a, schowanego za drzewem. Podbiegłam do niego, ale pożałowałam tego.
Mogłam się spodziewać, że Jace mnie zostawi.
Mogłam się spodziewać, że ze mną zerwie.
Mogłam się spodziewać, że zrobi to w delikatny sposób z uwagi na to, co razem przeszliśmy.
Ale nie mogłam spodziewać się tego, że potajemnie będzie się obściskiwał z moimi wrogami w środku parku.
Zastając Jace'a złączonego w namiętnym pocałunku z Cariną, myślałam, że nie dam rady nic powiedzieć, a jednak te dwa słowa wypłynęły z moich ust:
- Jak mogłeś? - Chłopak od razu oderwał się od dziewczyny i przeniósł na mnie swój wzrok pełen szoku. Dziewczyna jedynie westchnęła i odwróciła spojrzenie.
- Clary - zaczął, ale uniosłam dłoń na znak milczenia. Moje imię w jego ustach było w tej chwili niczym sztylet wbity prosto w moje serce.
- Alec! Stephen! - zawołałam resztkami psychicznej siły, czując jak łzy usiłują się przedostać przeze mnie na zewnątrz. Nie pozwoliłam im na to. Nie teraz. Nie tutaj. Mimo iż moje serce biło, aż za mocno, to chwilami miałam wrażenie, że stoi w miejscu.
Na moje wołanie, obaj się zjawili w mgnieniu oka i rzucili na Jace'a.
- Instytut nie jest chroniony czarami. Był alarm - oznajmił Alec. Stephen wytłumaczył wszystko, mówiąc w końcu, że musimy uciekać. Zwrócił się ku mnie, prosząc abym otworzyła portal. Będąc blada jak ściana i czując się jak martwa, odwróciłam się do nich plecami, wyjmując stelę. Podeszłam do najbliższego drzewa i wypaliłam runę, otwierając jedną wielką chmurę światła.
- Do Alicante - poinformował Alec.
Najpierw przeszła Carina, którą zabijałam wzrokiem najlepiej jak potrafiłam. Potem był Alec, a następnie Stephen.
- Clary - zaczął Jace, ujmując moją dłoń, jednak jego dotyk sprawił, że poczułam na całym ciele obrzydzenie. Wyrwałam mu ją, warcząc:
- Idź, będę za tobą. - Nie widziałam jego twarzy. Patrzyłam w portal, jak przez niego przechodzi. Kiedy tak się stało, krzyknęłam na cały głos. Kiedy usłyszałam, jak mój krzyk odbija się echem, poczułam, że ciut mi lżej. Mimo to nadal w środku krwawiłam. Zamknęłam oczy i weszłam w portal.
◊◊ Isabelle ◊◊
- Czego chcesz?
- Mówiłem, że wrócę - wyszczerzył się. Na jego uśmiech dostałam gęsiej skórki.
- Zabijesz mnie? - spytałam prosto.
- Podaj mi powód, abym tego nie robił - odpowiedział.
- Nie mam takiego - przyznałam, nadal głęboko oddychając. - Ale mogę ci jedynie podziękować za to porwanie. Uratowałeś mnie od przeklętego małżeństwa. - Na moje słowa demon nachylił się jeszcze bardziej. W jego ślepiach mogłam dostrzec swoje odbicie.
- Przynajmniej umrzesz zadowolona - wycharczał. - Ale zanim to nastąpi, muszę z tobą porozmawiać. To właśnie od tej rozmowy zależy czy umrzesz szybko czy wolno i boleśnie.
Spojrzałam na niego pytająco. O czym on chce rozmawiać. W końcu jednak sobie przypomniałam, że to nie byle jaki demon. To był buntownik. Nie popierał obecnej Pani Piekieł.
- Chcesz ze mnie wyciągnąć informacje na temat Seraphiny - domyśliłam się.
- Co o niej wiesz? Co planuje? - zapytał.
- Nie mam z nią dobrych stosunków, a przynajmniej ja nie przepadam za nią. Wybrała mnie na swoją bratową, bo wolała mnie niż panienkę do towarzystwa Jonathana.
- Nie obchodzą mnie wasze stosunki! - warknął. - Masz mi powiedzieć co wiesz! Dlaczego Morgensternowie zbierają armię?
- Będzie atak na Alicante, na Clave - odpowiedziałam. - Seraphina chce przejąć Świat Cieni i zrobić nowy porządek według własnego uznania.
Demon warknął coś tak głośno, że aż skuliłam ramiona. Zaczął krążyć nerwowo, wymachując swym ogonem.
- Kiedy?! - wycharczał.
- Prawdopodobnie za kilka tygodni. Chciała, abym poślubiła Jonathana,i zaraz po tym abym została świadkiem jej syna. Chce mieć pewność, że przypieczętowując status swojego następcy swojego syna, nikt po jej możliwej nagłej śmierci nie przejmie tronu.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - spytał ponownie się nachylając.
- Nienawidzę ich. Nienawidzę tego miejsca. Chcę zapobiec wojnie - wyznałam zgodnie z prawdą.
- Dlaczego więc zgodziłaś się poślubić brata tej dziewki?! - Jego szpon spoczął na moim gardle.
- Bo jeżeli zostanę księżną, to będę miała większe wpływy, a mojej rodzinie może zostać okazana łaska nawet jeśli przegrają wojnę. - Nie żałowałam tego, że wyznaję demonowi prawdę. Jeżeli wojna i tak miała nadejść, to nie zostało mi nic innego jak starać się pokrzyżować plany Seraphiny najlepiej jak umiałam. Obserwowałam, jak demon ponownie nerwowo krąży wokół mnie. Dostrzegając jego dziwne podenerwowane zachowanie, zaczęłam się zastanawiać skąd się ono wywodzi. Czy demony, które się buntowały, także nie chciały tej wojny?
- Dlaczego nie popieracie Seraphiny? - spytałam. Na mój głos demon się zatrzymał i na mnie spojrzał.
- Bo chce wykorzystać nas do zdobycia władzy w Świecie Cieni. Potem znowu odeśle nas do piekła. Przestanie nas wysyłać na Ziemię. Wzywać nas będzie tylko w razie potrzeby - wytłumaczył. - Nie chcemy jej na tronie.
- Dlaczego więc tak duża ilość was ją popiera?
- Bo większość nas to bezmózgie bestie, ale demony z wyżej hierarchii posiadają rozum.
- Ty jesteś z wyższej hierarchii - stwierdziłam z przymrużonymi oczami. - Potrafisz jakoś myśleć. W imię anioła Razjela rozkazuję ci wyjawić swe imię! - Demon syknął i zawył, mówiąc:
- Bernael, anioł ciemności!
- Czego ode mnie chcesz?
- W tej chwili samych informacji!
- Ty i reszta buntowników nie chcecie wojny, prawda?
- Wojna może się odbyć, ale ma ją wtedy poprowadzić odpowiedni władca Piekieł!
- A więc chcecie obalić Seraphine - powiedziałam, myśląc przez dłuższą chwilę.
- Wystarczy - powiedział w końcu Bernael i podszedł przykładając szpony do mojego gardła. - Żegnaj Nocna Łowczyni.
- Czekaj - powiedziałam spanikowania i jak na zawołanie w moje głowie pojawił się pewien pomysł. Przełknęłam ślinę. - Jesteśmy po tej samej stronie.
- Niezupełnie, jedyna rzecz, która nas łączy to niechęć wojny Seraphiny. Wyciągnąłem już z ciebie potrzebne informacje, już nie jesteś mi potrzebna.
- Mylisz się - podniosłam głos. - Wiem, jak obalić Seraphinę. - Demon obnażył swe zęby i zbliżył się jeszcze bardziej, oddychając tuż przy mojej twarzy. Jego oddech śmierdział tak bardzo, że poczułam mdłości. Starając się je powstrzymać, kontynuowałam:
- Do wojny dojdzie i tak. Nie zostaje nam nic innego, jak walczyć po tej samej stronie, czyli przeciwko Seraphinie.
- Demony nigdy nie będą walczyły u boku Nocnych Łowców - wysyczał.
- Nie musicie. Będziecie walczyć dla samych siebie. Seraphina będzie miała przed sobą nie tylko Świat Cieni, ale i demony z hierarchii i je popierające, czyli te bezmózgie.
- Co ci z tego?
- Zawiążemy pakt - oznajmiłam, przełykając ślinę. - Złożycie mi obietnice, że będziecie walczyć po tej samej stronie co ja, czyli przeciwko Seraphinie. Poślubię Jonathana, aby mieć lepsze wpływy i powiem mu o waszej przysiędze wobec mnie i że jesteście gotowi za moim rozkazem walczyć nawet po stronie Seraphiny. Kiedy wojna się odbędzie, odłączymy się od niej. Obalimy ją. Zabijemy strącając z tronu.
- Wtedy na tronie zasiądzie jej syn, a właściwie regent!
- Nie, jeśli po moim ślubie Seraphina uzna mnie jako następczynie.
- Nie zrobi tego.
- Zrobi, jeśli powiem, że mimo iż obiecaliście walczyć u jej boku, to zrobiłyście to tylko ze względu na mnie, bo przysięgłyście mi posłuszeństwo. Zagrożę, że wycofam rozkaz walczenia po jej stronie jeżeli nie uczyni mnie następczynią.
- Nie zrobi tego swojemu synowi.
- Syn czy nie, i tak najbardziej jej zależy na spełnieniu swoich chorych ambicji. Zresztą, Seraphina i tak się was obawia. Jest was dużo i nie bez powodu uważa, że jesteście dla niej groźni. Mogąc was przyjąć do swojej armii, tylko na tym zyska. Oczywiście wszystko będzie kłamstwem.
- Załóżmy, że wszystko się uda. Zostaniesz Panią Piekieł. Co wtedy? Nie pozwolę, aby Nefilim rządziła Edomem - wycharczał demon.
- Nie będzie - obiecałam. - Zrzeknę się swoich praw i oddam władzę komu chcecie.
- Asmodeusz - warknął demon. - Chcemy Asmodeusza, Pana Piekieł, który spłodził tego fałszywego pół nefilim.
- Niech tak będzie - powiedziałam, unosząc podbródek. - Przysięgam na Anioła i na życie swoich bliskich, że kiedy zostanę Panią Piekieł, oddam władzę Asmodeuszowi. Wtedy pakt się rozwiąże, a wy nie będziecie mi już podporządkowani. Będzie tak jak dawniej.
Demon wlepił we mnie swe czarne, niczym tunele ślepia i zawarczał groźnie, cały czas się we mnie wpatrując. Patrzyliśmy się tak na siebie dobre kilka minut, aż demon odsunął się kilka kroków, i zaczął wyginać na różne strony. Jego sylwetka zaczęła się zmieniać. Przede mną nie stał już demon, ale mężczyzna. Po siwych włosach i zmarszczkach, wyglądał jakby był już w pewnym wieku, ale to było tylko przebranie.
Powoli do mnie podszedł i rozwiązał moje zakrwawione nadgarstki. Poczułam ulgę. Wstałam, nadal opierając się o pień.
- Chodź - rozkazał mężczyzna, stając obok mnie. Mimo iż demon zmienił swą postać, nadal można było wyczuć demoniczny odór.
Jego dłoń spoczęła na moich plecach, lekko mnie pchając. Ruszyłam do przodu. Wychodząc z namiotu, spodziewałam się zwykłej pustyni Edomu, jednak przede mną wyrastało tysiące mężczyzn, każdy był demonem. Rozdziawiłam usta.
Na Anioła, pomyślałam, jedna Nocna Łowczyni w piekle wśród tylu demonów. Gdybym komuś o tym opowiedziała, jest jest pewne, że by mnie wyśmiano i potraktowano jak niesprawną na umyśle.
- Słyszeli wszystko co mówiłam? - szepnęłam.
- Tak - odpowiedział Bernael. - Jesteśmy gotowi zawiązać pakt, jeśli jednak zdradzisz...
- Nie zrobię tego, przysięgałam, a my Nefilim dotrzymujemy słowa - powiedziałam. Mężczyzna popatrzył na mnie jeszcze chwile, po czym stanął na czele wszystkich demonów.
- Przyjmujemy twoją propozycje, Nocna Łowczyni - oznajmił demon. Ukląkł na jedno kolano i pochylił głowę. W jego ślad poszły pozostałe demony. Ochrypły głos mężczyzny zaczął mówić:
- Przysięgamy ci swą wierność do dnia ważności paktu. Do tego czasu będziemy stali u twego boku i służyli. Dla nas będziesz prawowitą Panią Piekieł.
Z walącym sercem wzrokiem przemierzyłam to co miałam przed oczami. Przełknęłam ślinę, mając ochotę się uszczypnąć, aby potwierdzić, że to nie jest sen.
W tej oto chwili musiałam pożegnać się z Isabelle Sophią Lightwood. Teraz byłam także uznaną przez ponad tysiące demonów Panią Piekieł.
Seraphino Morgenstern, erchomai.
Szkoda że Clary widziała pocałunek Jaca i tej dziewczyny. Czemu opuściła Izzy może do ślubu nie dojście.
OdpowiedzUsuń