Godzinę po zawiązaniu paktu, ja a także demony byliśmy w drodze do serca Edomu do zamku. Miałam wrażenie, że mijały godziny zanim nareszcie go dostrzegłam; budowla wspaniale odznaczała się na tle czerwonego krajobrazu pustyni.
Mimo, że nienawidziłam czterech ścian mojego tutejszego pokoju, to na myśl o miękkim łóżku, robiło mi się słabo. Prawie nie czułam swoich nóg, które po tylu godzinach chodzenia boso po pustyni, bolały niezmiernie. Buty, który miałam wcześniej zdjęłam, obcasy nie nadawały się na taką wędrówkę. Jednak dzięki tym godzinom, miałam czas aby przemyśleć dokładnie cały plan; wiedziałam, co powiem Jonathanowi i Seraphinie. Byłam przygotowana na wszystko, a przede wszystkim szczęśliwa, pełna nadziei.
Kiedy dzieliło mnie już jakieś kilkaset metrów od zamku, z jego wrót wyszła spora grupa demonów. Otaczały one jeźdźca. Pierwsza myśl, to skąd tutaj, u diabła, wziął się koń. Jednak wraz z jego zbliżeniem, dostrzegłam siedzącego na nim Jonathana.
Uniosłam dłoń na znak zatrzymania. Każdy demon znajdujący się za mną, stanął w miejscu.
- Zaczekajcie tutaj - powiedziałam do Bernaela, który nadal chował się pod postacią ludzką. Nic nie powiedział. Sama ruszyłam do przodu na spotkanie z chłopakiem, który w ciągu kilku minut znalazł się przy mnie. Zsiadł z konia i przepchnął się przez strażników, otaczając ramionami.
- Isabelle - wyszeptał. - Tak się bałem, że coś ci się stało. - Powoli się od niego odsunęłam, aby spojrzeć mu w oczy, które były przepełnione szokiem zmieszanym z radością.
- Nic mi nie jest - oznajmiłam, po czym odwróciłam się, aby spojrzeć na ludzkie postacie demonów stojące w równych rzędach. W jednej chwili Jonathan stanął przede mną, jakby chciał mnie zasłonić. Położyłam dłoń na jego ramieniu i stając obok niego.
- Zapłacą za to co ci zrobiły - warknął.
- Nic mi nie zrobiły, Jonathanie. One złożyły mi przysięgę wierności - wytłumaczyłam. Na moje słowa chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem i potrząsnął głową.
- To niemożliwe. Przecież były ataki, chciano cię zabić! Zresztą jesteś Nefilim!
- Na początku tak, chcieli wyciągnąć ze mnie informacje. Zdenerwowały się na wieść o szykującej się wojnie. Bały się, że kiedy Seraphina zwycięży, to przestanie je zsyłać na Ziemię. Powiedziałam, że tak nie będzie. Obiecałam, że ją przekonam, aby tak nie było... Powiedziałam, że jako twoja żona, będę miała lepsze wpływy. Sam tak raz mówiłeś - przypomniałam. - Uwierzyły mi, ale nadal nie uznają Seraphiny jako Panią Edomu. Dlatego złożyły przysięgę wierności mnie. Są gotowe iść za mną w ogień, bylebym tylko zapobiegła całkowitemu zaprzestaniu zsyłania ich na Ziemię. - Jonathan patrzył na mnie, jak na dziecko, które mówi niezrozumiale. Patrzył na mnie tak nawet jak skończyłam. Odezwał się dopiero po chwili.
- To znaczy, że... buntownicy są gotowi iść na wojnę?
- Jeżeli tak rozkażę - dodałam. - Ale tak. Jestem gotowa to zrobić.
- Przecież dopiero, co nie chciałaś tej wojny. Chciałaś jej zapobiec, a teraz wspomagasz armię tysiącami demonów?
- A ty mówiłeś, że wojna jest nieunikniona. Skoro tak jest, a Nefilim są skazani na przegraną, to chcę uratować bliskich. Dzięki temu małżeństwu i sojuszowi z buntownikami, jestem w stanie zapewnić im ochronę - oznajmiłam, wytrzymując jego wzrok, który w jednej chwili stał się podejrzliwy.
- Isabelle...
- Mam tylko jeden warunek - przerwałam mu. - Ale chcę o tym porozmawiać z Seraphiną.
Jonathan zaczął skakać wzrokiem to na mnie, to na stojące przed nim tysiące popierających mnie demonów. W końcu westchnął i objął moją talię.
- Chodź - powiedział, prowadząc mnie do środka, jednak zatrzymałam się.
- Stój! - Odwróciłam się do Bernaela, który był w drodze. Strażnicy zastąpili mu jednak drogę.
- Przepuśćcie go! - ryknęłam, na co aż Jonathan się wzdrygnął. Mój rozkaz został wysłuchany, demon podszedł do mnie stając za mną.
Ruszyliśmy do środka. Pod moją nieobecność nic się tutaj nie zmieniło; ten sam chłód i te same korytarze. Idąc wzdłuż nich, Jonathan nie odsunął się ode mnie nawet na krok. Cały czas trzymał dłoń na moich plecach, jakby się bał, że kiedy ją odsunie, to zniknę.
Kiedy dotarliśmy do odpowiedniego pokoju, Seraphina oraz Asmodeusz już na nas czekali. Dziewczyna widząc mnie, zachowała kamienną twarz.
- Isabelle - powiedziała, wymuszając uśmiech. - Witaj w domu. Może opowiesz nam teraz o wszystkim?
Zrobiłam krok w jej stronę, zaczynając tłumaczyć wszystko. Od porwania, aż po dotychczasową chwilę. Wymuszony uśmiech dziewczyny gasł z każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem. Kiedy skończyłam, jej pełen wściekłości wzrok padł na Bernaela. Jej głos był pełen jadu.
- Powinnam cię zabić własnoręcznie!
- Nie do ciebie należy podejmowanie decyzji o moim życiu - odpowiedział demon, stając przy mnie. - Nie masz prawa do żadnego z nas.
Seraphina zmierzyła demona lodowatym wzrokiem, który następnie przeniosła na mnie.
- Czego chcesz? - spytała.
- Jestem gotowa rozkazać demonom walczenie po twojej stronie pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Chcę zostać następczynią tronu Edomu - oznajmiłam. Seraphina zamrugała kilka razy, po czym prychnęła.
- Nie rozśmieszaj mnie! Myślisz, że się nadajesz na następczynię?!
- Z tym tytułem będę miała większe wpływy, zapewnię większą ochronie rodzinie po wojnie - wytłumaczyłam.
- Jeżeli kiedykolwiek umrę, to na tronie zasiądzie mój syn, Valentine Morgenstern! Ty nigdy nie będziesz miała prawa do tronu.
- Wolisz zaryzykować utracenie całej władzy? - spytałam. - Demony, które złożyły mi przysięgę, mogą na mój rozkaz walczyć w czasie wojny także przeciwko tobie. A wtedy siły nefililim będą wyrównane.
- Grozisz mi? - syknęła, podchodząc do mnie. Dzieliło nas może pół metra, a jej wzrok przeszywał mnie na wskroś.
- Nie, groźbą byłoby to, gdybym powiedziała, że na mój rozkaz mogą z łatwością się tutaj wedrzeć i udusić cię we śnie. Co oczywiście jest możliwe. - Uniosła dłoń, aby mnie spoliczkować, jednak Bernael zdążył unieruchomić jej nadgarstek. Z krzykiem wyszarpnęła dłoń i odsunęła się o kilka kroków. Zachowałam kamienną twarz, kiedy niemal zabijała mnie swoim wzrokiem. Jonathan patrzył podenerwowany to na mnie to na siostrę, zupełnie jak Asmodeusz. Obaj chcieli coś powiedzieć, ale dziewczyna im przerwała:
- Chcesz korony następczyni? - spytała już z większym spokojem w głosie. - Dostaniesz ją, ogłoszę cię następczynią. Ale jeżeli kiedykolwiek mnie zdradzisz, przysięgam na wszystko co mi drogie, że cię zabiję. - Po swych słowach ruszyła ku drzwiom, a wraz za nią Asmodeusz, który nawet na mnie nie spojrzał.
- Pomóżcie jej się przebrać! - usłyszałam jeszcze jej głos, gdy wychodziła. - Ślub i ceremonia odbędą się dzisiaj! W tej chwili!
***
Pól godziny później byłam już po kąpieli, która dodała mi sił. Owinięta miękkim ręcznikiem, wyszłam z łazienki, gdzie jedna służąca pomogła mi się przebrać złoto-ciemnopomarańczową suknię o ciepłej barwie, odkrywającą ramiona. Makijaż został zrobiony tylko na podkreślenie oczu i ust, a fryzura składała się z lekko zaplecionych do tyłu pasm włosów. Jedyna biżuteria, jaką miałam na sobie, były kolczyki.
Za drzwiami czekał na mnie Bernael. Razem z nim udałam się do drzwi sali tronowej, które nadal były zamknięte.
- Zaraz powinni je otworzyć - mruknęłam do siebie, biorąc głęboki oddech i powoli go wypuszczając. Serce biło mi jak oszalałe, w pewnym momencie myślałam, że zaraz wyskoczy z piersi.
Spojrzała na próg drzwi, z pod którego wychodziło jasne światło. Wiedziałam, że kiedy przekroczę ten próg drugi raz, będę już Isabelle Morgenstern. Jednak ogień, który rozpalał mnie w środku przypominał mi, że choćby nie wiem co, nadal będę z krwi Lightwood'ów.
Kiedy rozległ się melodyjny dźwięk skrzypiec, drzwi się otworzyły. Przede mną rozprzestrzeniała się sala ze stołami i roślinami. Czerwony dywan rozciągał się do podnóża tronu, na którym siedziała Seraphina. Po jej boku stał Asmodeusz, a także Jonathan, ubrany w jasny garnitur. Kiedy nasz wzrok się spotkał, poczułam rumieniec. Przełknęłam ślinę i ruszyłam do przodu.
Sala została przyozdobiona złotymi i kremowymi wstążkami. Od kryształowego żyrandola ciągnęły się nade mną jego wspaniałe, długie łańcuchy, które dzięki zawieszonym specjalnie na nich świeczką, przyjmowały ciepłą barwę.
Liczna służba, która była dzisiaj jedyną widownią, stała po bokach dywanu obojętnie prowadząc mnie wzrokiem.
Docierając do schodów, Jonathan zszedł i ujął moją dłoń, która była strasznie mokra od potu. Posłał mi lekki uśmiech, który odwzajemniłam. Oboje skierowaliśmy twarze w stronę Seraphiny. Dziewczyna z kamienną twarzą wstała i zeszła kilka schodków niżej. Razem z Jonathanem zwróciliśmy się ku sobie. Jego oczy błyszczały w tej chwili taką samą zielenią, jak oczy Clary. Była w nich nadzieja i podziw. Na jego twarzy widniał uśmiech, który nagle się powiększył. W jednej chwili moje serce zalała fala ciepła i bólu.
Tak bardzo za nim tęskniłam.
Ja także nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Ścisnęłam jego ręce jeszcze mocniej. Odwzajemnił uścisk.
- Czy z własnej i nie przymuszonej woli jesteście gotowi wstąpić w związek małżeński z waszym partnerem? Czy z własnej i nie przymuszonej woli jesteście gotowi się kochać, szanować aż do śmierci i po niej?
- Tak.
- Tak - odpowiedziałam bez dłuższej chwili zastanowienia.
- Czy ty, Jonathanie Morgenstern, zgadzasz się przyjąć Isabelle Sophie Lightwood pod swoją ochronę i ślubować jej miłość i oddanie?
- Tak - odparł bez wahania. Moje serce zabiło jeszcze mocniej.
- Czy ty, Isabello Sophio Ligthwood, zgadzasz się otworzyć swe serce i wpuścić do niego Jonathana Morgensterna, oraz ślubować mu miłość i oddanie?
W jednej chwili zapomniałam o rodzinie. Zapomniałam o miejscu, w którym się znajduję. Zapomniałam dlaczego tutaj stoję. Wahanie mnie opuściło, a jedynie co przed sobą widziałam to zielone oczy patrzące prosto na mnie. Te same, co we Francji. Te same, co towarzyszyły mi tamtej nocy. Wypełniająca mnie pustka, pragnęła ich. Pragnęła ich miłości. Pragnęła ich ciała.
- Tak - powiedziałam w końcu. Oczy Jonathana rozbłysły w zaskoczeniem i niedowierzaniem, które po chwili przysłoniła czułość.
- Ślubujecie sobie miłość, wierność i bycie przy sobie w zdrowiu i chorobie?
- Ślubuję.
- Ślubuję - wyszeptałam.
- Niech wasz dłonie nakreślą tymi o to stelami runy małżeńskie na znak przypieczętowania przysięgi - oznajmiła Seraphina, podając nam złote stele, których wcześniej u niej nie widziałam. Tak jak Jonathan wzięłam jedną do ręki. Była piękna.
- Połóż mnie jak pieczęć na swoim sercu - zaczął, przykładając chłodny czubek steli do mojej piersi. Zanim się obejrzałam, na mojej skórze widniał znak. Chłopak kontynuował:
- Jak obrączkę na swoim ramieniu. - Następny znak został wypalony na moim ramieniu.
- Albowiem miłość jest mocna jak śmierć, namiętność twarda jak Szeol*- wyrecytował, a wypalone przez niego znaki, zabłysły jasnym światłem. Uczucie, jakie rozlało się po moim ciele, przypominało spełnienie.
Rozpięłam ostrożnie jego marynarkę, a następnie koszulę. Ja także wyrecytowałam daną formułkę, wypalając rune najpierw na jego piersi, a następnie na ramieniu. Na koniec rozbłysły one takim samym światłem, jak moje. Chłopak z uśmiechem zapiął ubranie i nie czekając, aż Seraphina wyda zgodę, oddał jej stelę. Ujął moją twarz, swoimi wargami smakując moje.
Niechętnie Oddałam pocałunek.
Poczułam spełnienie.
Poczułam szczęście.
Pocałunek trwał długo. Miałam wrażenie, że wieczność, ale nie chciałam przestawać. Jego dotyk i znany smak pocałunków, był dla mnie jak narkotyk, którego pragnęłam od tak dawna.
Kiedy się w końcu od siebie oderwaliśmy, rozległy się oklaski zebranych. Moje serce zalało dziwne uczucie dumy.
- Isabelle - odezwała się Seraphina, kiedy oklaski ucichły. Odwróciłam się w jej stronę, dostrzegając w jej dłoniach złotą koronę. - Uklęknij - rozkazała. Przełknęłam ślinę i puściłam dłoń chłopaka. Uklękłam na schodach.
- Czy ty, Isabello Sophio Lightwood Morgenstern, córko Maryse i Roberta Lightwood'ów, przysięgasz na moc nadaną ci przez Panią Piekieł oddać się Edomowi, kiedy nadejdzie dzień, w którym moje prochy zostaną pochowane?
- Tak, przysięgam.
- Czy przysięgasz kontynuować rządzenie Edomem, kiedy moje rządy miną?
- Tak, przysięgam.
- Czy przysięgasz nie przychylać się do królobójstwa?
- Tak, przysięgam.
- Ogłaszam cię zatem prawowitą i oficjalną następczynią Pani Piekieł, u której boku w tej chwili zasiądziesz, przyjmując tę koronę, jako znak przypieczętowania przysięgi. - Korona trzymana nad moją głową przez Seraphinę, spoczęła na mojej głowie. Jej ciężar mówił mi, kim teraz się stałam. A stałam się Isabelle Sophią Lightwood Morgenstern, następczynią tronu Edomu.
Zamknęłam oczy, nagle czując, jak pojedyncza łza spływa po moim policzku.
◊◊ Seraphina ◊◊
Kiedy dziewczyna wstała i odwróciła się do tłumu, każdy obecny się przed nią pokłonił. Nawet Jonathan i Asmodeusz. Patrzyłam na nią, starając się zachować kamienną twarz, mimo rozpalającej mnie od środka wściekłości.
Może została następczynią, pomyślałam, ale to ja jestem główną władczynią i kiedy wygram wojnę, ciebie z łatwością zepchnę do otchłani piekieł.
- Moja pani. - Jeden ze strażników stanął obok mnie, kłaniając się. Wciąż patrząc na dziewczynę i emanującą światłem koronę, powiedziałam:
- Przygotuj wszystkich. Za dwa dni mają być gotowi na atak.
- Gdzie zaczniemy?
- Jak to gdzie, od samego serca Idrisu. A l i c a n t e. Stęskniłam się za swoją siostrzyczką.
*pieśń salomona
Za drzwiami czekał na mnie Bernael. Razem z nim udałam się do drzwi sali tronowej, które nadal były zamknięte.
- Zaraz powinni je otworzyć - mruknęłam do siebie, biorąc głęboki oddech i powoli go wypuszczając. Serce biło mi jak oszalałe, w pewnym momencie myślałam, że zaraz wyskoczy z piersi.
Spojrzała na próg drzwi, z pod którego wychodziło jasne światło. Wiedziałam, że kiedy przekroczę ten próg drugi raz, będę już Isabelle Morgenstern. Jednak ogień, który rozpalał mnie w środku przypominał mi, że choćby nie wiem co, nadal będę z krwi Lightwood'ów.
Kiedy rozległ się melodyjny dźwięk skrzypiec, drzwi się otworzyły. Przede mną rozprzestrzeniała się sala ze stołami i roślinami. Czerwony dywan rozciągał się do podnóża tronu, na którym siedziała Seraphina. Po jej boku stał Asmodeusz, a także Jonathan, ubrany w jasny garnitur. Kiedy nasz wzrok się spotkał, poczułam rumieniec. Przełknęłam ślinę i ruszyłam do przodu.
Sala została przyozdobiona złotymi i kremowymi wstążkami. Od kryształowego żyrandola ciągnęły się nade mną jego wspaniałe, długie łańcuchy, które dzięki zawieszonym specjalnie na nich świeczką, przyjmowały ciepłą barwę.
Liczna służba, która była dzisiaj jedyną widownią, stała po bokach dywanu obojętnie prowadząc mnie wzrokiem.
Docierając do schodów, Jonathan zszedł i ujął moją dłoń, która była strasznie mokra od potu. Posłał mi lekki uśmiech, który odwzajemniłam. Oboje skierowaliśmy twarze w stronę Seraphiny. Dziewczyna z kamienną twarzą wstała i zeszła kilka schodków niżej. Razem z Jonathanem zwróciliśmy się ku sobie. Jego oczy błyszczały w tej chwili taką samą zielenią, jak oczy Clary. Była w nich nadzieja i podziw. Na jego twarzy widniał uśmiech, który nagle się powiększył. W jednej chwili moje serce zalała fala ciepła i bólu.
- Czy z własnej i nie przymuszonej woli jesteście gotowi wstąpić w związek małżeński z waszym partnerem? Czy z własnej i nie przymuszonej woli jesteście gotowi się kochać, szanować aż do śmierci i po niej?
- Tak.
- Tak - odpowiedziałam bez dłuższej chwili zastanowienia.
- Czy ty, Jonathanie Morgenstern, zgadzasz się przyjąć Isabelle Sophie Lightwood pod swoją ochronę i ślubować jej miłość i oddanie?
- Tak - odparł bez wahania. Moje serce zabiło jeszcze mocniej.
- Czy ty, Isabello Sophio Ligthwood, zgadzasz się otworzyć swe serce i wpuścić do niego Jonathana Morgensterna, oraz ślubować mu miłość i oddanie?
W jednej chwili zapomniałam o rodzinie. Zapomniałam o miejscu, w którym się znajduję. Zapomniałam dlaczego tutaj stoję. Wahanie mnie opuściło, a jedynie co przed sobą widziałam to zielone oczy patrzące prosto na mnie. Te same, co we Francji. Te same, co towarzyszyły mi tamtej nocy. Wypełniająca mnie pustka, pragnęła ich. Pragnęła ich miłości. Pragnęła ich ciała.
- Tak - powiedziałam w końcu. Oczy Jonathana rozbłysły w zaskoczeniem i niedowierzaniem, które po chwili przysłoniła czułość.
- Ślubujecie sobie miłość, wierność i bycie przy sobie w zdrowiu i chorobie?
- Ślubuję.
- Ślubuję - wyszeptałam.
- Niech wasz dłonie nakreślą tymi o to stelami runy małżeńskie na znak przypieczętowania przysięgi - oznajmiła Seraphina, podając nam złote stele, których wcześniej u niej nie widziałam. Tak jak Jonathan wzięłam jedną do ręki. Była piękna.
- Połóż mnie jak pieczęć na swoim sercu - zaczął, przykładając chłodny czubek steli do mojej piersi. Zanim się obejrzałam, na mojej skórze widniał znak. Chłopak kontynuował:
- Jak obrączkę na swoim ramieniu. - Następny znak został wypalony na moim ramieniu.
- Albowiem miłość jest mocna jak śmierć, namiętność twarda jak Szeol*- wyrecytował, a wypalone przez niego znaki, zabłysły jasnym światłem. Uczucie, jakie rozlało się po moim ciele, przypominało spełnienie.
Rozpięłam ostrożnie jego marynarkę, a następnie koszulę. Ja także wyrecytowałam daną formułkę, wypalając rune najpierw na jego piersi, a następnie na ramieniu. Na koniec rozbłysły one takim samym światłem, jak moje. Chłopak z uśmiechem zapiął ubranie i nie czekając, aż Seraphina wyda zgodę, oddał jej stelę. Ujął moją twarz, swoimi wargami smakując moje.
Pocałunek trwał długo. Miałam wrażenie, że wieczność, ale nie chciałam przestawać. Jego dotyk i znany smak pocałunków, był dla mnie jak narkotyk, którego pragnęłam od tak dawna.
Kiedy się w końcu od siebie oderwaliśmy, rozległy się oklaski zebranych. Moje serce zalało dziwne uczucie dumy.
- Isabelle - odezwała się Seraphina, kiedy oklaski ucichły. Odwróciłam się w jej stronę, dostrzegając w jej dłoniach złotą koronę. - Uklęknij - rozkazała. Przełknęłam ślinę i puściłam dłoń chłopaka. Uklękłam na schodach.
- Czy ty, Isabello Sophio Lightwood Morgenstern, córko Maryse i Roberta Lightwood'ów, przysięgasz na moc nadaną ci przez Panią Piekieł oddać się Edomowi, kiedy nadejdzie dzień, w którym moje prochy zostaną pochowane?
- Tak, przysięgam.
- Czy przysięgasz kontynuować rządzenie Edomem, kiedy moje rządy miną?
- Tak, przysięgam.
- Czy przysięgasz nie przychylać się do królobójstwa?
- Tak, przysięgam.
- Ogłaszam cię zatem prawowitą i oficjalną następczynią Pani Piekieł, u której boku w tej chwili zasiądziesz, przyjmując tę koronę, jako znak przypieczętowania przysięgi. - Korona trzymana nad moją głową przez Seraphinę, spoczęła na mojej głowie. Jej ciężar mówił mi, kim teraz się stałam. A stałam się Isabelle Sophią Lightwood Morgenstern, następczynią tronu Edomu.
Zamknęłam oczy, nagle czując, jak pojedyncza łza spływa po moim policzku.
◊◊ Seraphina ◊◊
Kiedy dziewczyna wstała i odwróciła się do tłumu, każdy obecny się przed nią pokłonił. Nawet Jonathan i Asmodeusz. Patrzyłam na nią, starając się zachować kamienną twarz, mimo rozpalającej mnie od środka wściekłości.
Może została następczynią, pomyślałam, ale to ja jestem główną władczynią i kiedy wygram wojnę, ciebie z łatwością zepchnę do otchłani piekieł.
- Moja pani. - Jeden ze strażników stanął obok mnie, kłaniając się. Wciąż patrząc na dziewczynę i emanującą światłem koronę, powiedziałam:
- Przygotuj wszystkich. Za dwa dni mają być gotowi na atak.
- Gdzie zaczniemy?
- Jak to gdzie, od samego serca Idrisu. A l i c a n t e. Stęskniłam się za swoją siostrzyczką.
*pieśń salomona
Mam nadzieję, że epilog jako tako wyszedł, chociaż nie jestem zbytnio z niego zadowolona (tak jak z wielu ostatnich rozdziałów), ale w każdym razie: tak, to był epilog, jednak nie ostateczny. Jest to epilog księgi trzeciej. Wkrótce rozpocznie się księga czwarta, która będzie krótsza nic obecna i będzie ostatnia :) :(
Na zakończenie chciałam jeszcze z całego serca podziękować swojej parabatai, która zgodziła się sprawdzać błędy ostatnich rozdziałów :D Bardzo ci dziękuję <3
I oczywiście dziękuję wam za wyświetlenia i komentarze <3 Dziękuję z całego serca za docenienie i czytanie! THANK YOU MY ANGELS!
Nie mogę się już doczekać co będzie dalej!!! Super rozdział.
OdpowiedzUsuń