niedziela, 16 października 2016

Rozdział 4 Decyzja

Ten rozdział chciałabym zadedykować Aley Morgenstern,
której życzę szybkiego powrotu do zdrowia!




◊ Isabelle 



Obudziło mnie skrzypnięcie otwieranych drzwi. Otworzyłam oczy, wyczuwając czyjąś obecność. Pierwsze co zobaczyłam, to ciemność. Dopiero, kiedy intruz wszedł w światło księżyca, wpadającego do mojego pokoju, zorientowałam się, że to Jonathan. Jego białe włosy zdawały się świecić w blasku pełni widniejącej na niebie, a jego oczy przeszywały mnie na wylot.

- Jonathan - powiedziałam zaspanym głosem, siadając. - Jest noc, co ty tutaj robisz?

Nie odpowiedział, tylko dalej się we mnie wpatrywał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy; dostrzegłam tylko lekki błysk w jego oku, ale był on tak szybki, że możliwe, iż się przewidziałam.

- Coś się stało? - spytałam, mając nadzieję, że tym razem się odezwie. On jednak podszedł powoli do mnie i usiadł na brzegu łóżka. Nachylił się, zbliżając swoje usta do mojego ucha. Szept i ton, jakimi wypowiadał następujące słowa, przyprawiały mnie o gęsią skórkę:

- Dam ci wszystko, Isabelle, musisz tylko pójść ze mną w jedno miejsce. - Na koniec złożył lekki, niczym wiatr pocałunek na moim policzku i odsunął się, aby spojrzeć mi w oczy.

Gdyby nie to, że jest moim byłym nauczycielem od treningu i bratem mojej przyjaciółki, zapewne uznałabym go za wariata, ale znając go już jakiś czas, ufałam mu. Gdyby trzeba było, oddałabym nawet za niego życie.

- Dobrze - szepnęłam, pozwalając mu ująć moją dłoń. - Pójdę z tobą, ale dokąd?

- Po prostu chodź - powiedział głosem, w którym wyczułam lekkie napięcie. Pozwoliłam mu jednak pomóc mi w stanięciu na równe nogi.

- Muszę się przebrać - powiedziałam cicho, patrząc zarumieniona na swoją fioletową koszulę nocną do kolan. Spojrzałam na niego oczekująco, zakładając na siebie w tym samym czasie szlafrok, ale on tylko podszedł bliżej i wziął mnie na ręce, mówiąc:

- Musimy się śpieszyć.



***



- Jonathan, co my tutaj robimy? - spytałam, nie ukrywając zdziwienia, iż przyniósł mnie do posiadłości Morgensternów, która z niewiadomych powodów wywołała we mnie dziwny strach. Chciałam mocniej złapać się chłopaka, ale ten postawił mnie po wejściu do środka. Nie odstąpił mnie jednak na krok, tylko objął mnie czule w talii, przyciągając bliżej swojego ciepłego ciała. Jednak nawet bijące od niego ciepło nie potrafiło mnie ogrzać. Nie, kiedy chłodna posadzka zetknęła się z moimi bosymi stopami.

Poczułam, jak Jonathan lekko mnie pcha w stronę TEJ piwnicy. Odruchowo stanęłam wyswobadzając się z jego objęć. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

- Co ty robisz? - spytałam, obejmując się ramionami. - Co ty chcesz zrobić, Jonathanie?

- Nie ma powodu do obaw - powiedział spokojnym głosem, robiąc krok w moją stronę, ja jednak się cofnęłam.

- Po co mnie tam prowadzisz?

- Chcę... ci coś pokazać. Proszę, Izzy - powiedział, wlewając w zdrobnienie mojego imienia miękkość i czułość.

- Co chcesz mi pokazać? - spytałam ostrzej niż zamierzałam. - Powiedz mi w tej chwili albo wracam z powrotem do domu! - W jego oczach ponownie dostrzegłam dziwny błysk i tym razem byłam go pewna. Byłam także pewna, że był on dziwnie złowrogi.

Zrobiłam krok w tył, uważnie się patrząc w jego oczy...

Drugi krok, zaczęłam się rozglądać za czymś, co mogłoby posłużyć mi w gotowości za broń...

Trzeci krok, nie widzę nic...

Czwarty krok, przypominam sobie, że zamknął drzwi wejściowe...

Piąty krok, rzucam się w stronę schodów. Wchodzę po nich najszybciej, jak potrafię, mimo iż nadal nie jestem pełna sił. Rzucam się na kolejne schody i jestem w połowię, kiedy tracę panowanie nad stopami i się potykam. Upadam ciałem na kolejne stopnie, dłońmi starając się chronić twarz.

Czuję ból przeszywający moje ciało, ale mimo to staram się biec dalej, aż w końcu docieram na piętro i staram się biec korytarzami, szukając jakiegoś schronienia. Wpadam do pierwszego lepszego pomieszczenia, którym okazuje się być nieduży magazynek z wyposażeniem dla sprzątających służących.

Przykładając dłoń do ust, aby uciszyć szybki, drżący po biegu oddech, nasłuchuję uważnie ze łzami w oczach, jego nadchodzących kroków.

- Isabelle, wyjdź! - słyszę jego głos odbijający się echem w korytarzu. - Przecież nigdy bym cię nie skrzywdził! Isabelle, proszę! Chcę ci tylko coś pokazać, przykro mi, jeżeli pomyślałaś, że to dotyczy piwnicy, która dotyczyła Clary! Wiesz, że nigdy bym na to nie pozwolił!

Oddycham głęboko przez nos, starając się hamować łzy. Paraliżujący nie strach nie daje mi nawet drgnąć, jednak staram się go przełamać na tyle, aby ręką ostrożnie wyszukać czegoś, co by mi pomogło go zranić lub się obronić. Palcami macam na oślep za sobą i obok siebie, aż się natykam na ostrą, drewnianą szczotkę.

Nasłuchuję, jak jego kroki stają się co raz wyraźniejsze, a moją głowę napełnia co raz więcej myśli.

Nagle kroki ustają. Wiem, że jest tuż za tymi drzwiami. Powoli odciągam drżącą dłoń od ust, szykując się do ataku. I wtedy drzwi się otwierają, a ja rzucam się na przeciwnika, starając się celować w głowę.

Udaje mi się; Jonathan upada na ziemie, a ja rzucam szczotkę na bok.

- Isabelle - mruknął, trzymając się za krwawiące czoło, ale ja już biegłam z powrotem w stronę schodów, mając nadzieję, że na dole znajdę jakieś tylne wyjście. - Isabelle! - Słyszę ponownie jego głos i jego kroki. Biegnę co sił w nogach, aż w końcu docieram do schodów. Trzymając się barierki zaczynam schodzić w dół, aż w końcu czuję nagłe zawroty głowy i moje nogi uginają się pode mną. Upadam i spadam. W dół, aż w końcu ląduję na plecach, wpatrując się niemo w sufit, nie czując nawet bólu.

Powoli odpływam...
Aż w końcu pochłania mnie ciemność...



***



Niebo.
Błękitne.
Pełne białych chmurek.
Pełne ptaków.
Lekki wiatr ociera się o moją skórę, a ja unoszę się na jego wietrze, jak piórko.
Taki spokój...
Taka cisza...
Aż nagle czuję, że ktoś ze mną jest.
Ktoś zły.
Ktoś niedobry.
Mrok.






◊ Clary 



Obudziłam się na dźwięk swojego imienia przy uchu. Poczułam, jak czyjaś ciepła dłoń gładzi czule moje ramię, a dobrze znane mi usta składają serię pocałunków przy moim uchu i szyi. Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy.

- Dzień dobry - mruknęłam, wciąż mając zamknięte powieki i wtulając policzek w poduszkę, która była przesiąknięta cudownym zapachem Jace'a.

- Dzień dobry, słońce - odpowiada. - Nie chciałem cię budzić, ale jest już wpół do jedenastej. - Otworzyłam oczy, odwracając głowę, aby na niego spojrzeć z niedowierzaniem.

- Żartujesz - szepnęłam, po czym spojrzałam na zegarek. Cholera. Faktycznie. Westchnęłam niezadowolona, że muszę wstać. - A tak dobrze mi się spało.

- Domyślam się, w końcu chrapałaś całą noc - zaśmiał się, ale ucichł, kiedy natknął się na mój morderczy wzrok. Podczas, kiedy szukałam w torbie jakiś ubrań, nie odezwał się ani jednym słowem, chociaż po jego uśmieszku widać było, jak bardzo go korci.

Po zdecydowaniu się na zielony, kaszmirowy sweter, jeansach i botkach, poszłam wykonać poranną toaletę, a kiedy oboje byliśmy gotowi, zeszliśmy na śniadanie; przy stole siedzieli już pozostali Herondale'owie.

- Dzień dobry - powiedziałam z lekkim uśmiechem i zajęłam miejsce obok Mii, która powitała mnie z uśmiechem.

- Jak ci się spało Clary? - spytała Celine, biorąc do ust kawałek naleśnika w syropie klonowym.

- Dobrze, dziękuję - odpowiedziałam, sama zabierając się za swoją porcję naleśników.

- Zamówiłem trochę nowej broni od Diana's Arrow.- poinformował Stephen, zmieniając temat. - Dzisiaj rano doszła paczka, więc możecie trochę potrenować.

- Tak! - ucieszyła się Mia, po czym na mnie spojrzała. - Dzisiaj mnie pouczysz, prawda?

- Tak, pewnie, dlaczego nie - uśmiechnęłam się.

- Dziękujemy ci, Clary. Ostrzegam cię jednak, że Mia woli działać niż myśleć - zaśmiał się mężczyzna, zerkając na córkę, która tylko zmrużyła oczy i pokazała lekko język.

- To nic, nad tym też potrenujemy.

- Świetnie, a ciebie, Jace, chcę widzieć w swoim gabinecie po śniadaniu. Jest kilka ważnych spraw dotyczących twojej dalszej nauki. - Ukradkiem spojrzałam na Jace'a pytająco, on jednak wzruszył ramionami i kontynuował jedzenie.




Jace 



Po śniadaniu Mia zaciągnęła Clary do sali treningowej, gdzie Celine postanowiła im towarzyszyć. Ja tym czasem skierowałem się z ojcem do jego gabinetu.

- O co chodzi? - spytałem, siadając na krześle przed jego biurkiem.

- Jak wiesz - zaczął, siadając na swoim miejscu. - za dwa tygodnie zaczyna się nowy rok szkolny. Lightwood'owie wyjadą tydzień szybciej, aby wszystko przygotować.

- Co to ma wspólnego ze mną?

- Szef instytutu w Bułgarii jest przyjacielem Maryse i Roberta. Chodzi oto, że jest już w... pewnym wieku i niedługo będzie brał wypowiedzenie, aby przejść na stanowisko wymagające mniej pracy. Krótko mówiąc jest już stary i jest mu co raz ciężej prowadzić instytut. Jest jednak dobrym Nefilim dla Clave, dzięki czemu dano mu szanse, aby sam wybrał kolejnego szefa instytutu. Tak się składa, że nie ma swoich dzieci, więc zadzwonił po poradę do Maryse i Roberta. Pytał się o Alec'a, ale Alec ma przejąć instytut po swoich rodzicach - wytłumaczył, po czym wyjął kopertę z szuflady biurka. - Lightwood'owie zaproponowali ciebie. Powiedzieli, że jesteś jednym z najlepszych uczniów i, że podczas ostatniego roku szkolnego mogliby cię przy okazji podszkolić.

- Czekaj - powiedziałem, unosząc dłoń. - Żeby było jasne, mam szansę zostać szefem instytutu z Bułgarii?

- Dokładnie, a jak dobrze wiesz nie każdy ma taką możliwość. To twoja szansa, Jace... Honor, zaszczyt, osiągnięcie, liczny majątek, wspaniała przyszłość. Wyjechałbyś w przyszłym tygodniu z Lightwood'ami, aby Maryse mogła z Robertem rozpocząć twoje szkolenie. Nauczysz się zarządzać wszystkimi sprawami, organizować i przykładać rękę do organizacji roku szkolnego. Po półroczu wyjechałbyś do instytutu w Bułgarii, gdzie ukończyłbyś naukę i przejął stanowisko szefa instytutu.

- Ale...

- Jace - przerwał mi ojciec i otworzył kopertę. Wyjął z niej niedużą kartkę. - Szef tamtejszego instytutu zapisał listę rocznych dochodów i majątku, który byś przejął zajmując jego stanowisko. Mianowicie, zarabiałbyś tyle pieniędzy, że mógłbyś kupić nawet cztery takie posiadłości jak nasza. Bułgarski instytut jest jednym z najlepszych, Jace. Zalicza się do najlepszych, jeśli chodzi o sztukę walki.

- To wspaniała wiadomość - powiedziałem, wciąż starając sobie wszystko poukładać w głowie. - Ale... co z Mią? Co z Clary?

- Jeżeli przyjmiesz to stanowisko, przyszłość Mii będzie gwarantowana. W przyszłości będzie miała szansę uczyć się w Bułgarii, gdzie będziesz prowadził instytut.

- A Clary?

- Jeżeli cię kocha, to zaakceptuje twoją decyzję.

- Mam nas postawić w sytuacji bez wyjścia?! Przecież ja też ją kocham, a wszyscy wiedzą, jak wyglądają związki na odległość.

- Wiem - westchnął Stephen, przykładając dłoń do twarzy. - Wiem też, że to co jest pomiędzy wami nie jest chwilowe.

- Wszystko jest źle zorganizowane - mruknąłem. - Wyjazd, propozycja i jeszcze ten morderca, na którego Clary jest narażona.

- Wiem, wiem - powtórzył ojciec, wciąż będąc zamyślonym. Trzymając zaciśnięte powieki, przykładał palce do skroni. Nie minęła minuta, a znieruchomiał i na mnie spojrzał. - A gdyby Clary wyjechała z tobą do Nowego Jorku?

- Do Nowego Jorku oczywiście, ale co z Bułgarią?

- Namów ją, aby przeniosła swoją naukę do tamtego instytutu w tym samym czasie, kiedy ty tam wyjedziesz. Jestem pewien, że się dostanie. Jej umiejętności strategiczne i waleczne zostaną tam docenione.

- Clary woli wykorzystać swoje predyspozycje artystyczne, a doskonale wiemy, że instytut, który ceni sobie sztukę, znajduje się w Paryżu - wyjaśniłem, nerwowo się zastanawiając, jak skończy się ta rozmowa.

Nie chciałem opuszczać Clary teraz, gdy była w niebezpieczeństwie. Myśl, że mógłbym ją stracić po raz kolejny była nie do zniesienia. Nie chciałem jej także opuszczać wtedy, kiedy będzie bezpieczna. Każda spędzona z nią minuta uświadamiała mi, jak bardzo ją kocham i jak bardzo mocno chcę z nią być. Z drugiej jednak strony, propozycja szefa instytutu w Bułgarii jest bezcenna. Taka szansa nie trafia się często, a wykorzystując ją, zwiększyłbym majątek rodowy i byłby to honor.

- Muszę pomyśleć - powiedziałem, wstając i kierując się do wyjścia.

- Jace - Odwróciłem się i spojrzałem na ojca, który wlepił we mnie spojrzenie pełne współczucia. - Daję ci dwa dni na podjęcie decyzji. Tym czasem radzę ci pomyśleć nad jednym; czy jesteś gotowy i pewny, że chcecie z Clary wspólną przyszłość?

Nie odpowiedziałem. Wyszedłem, kierując się w stronę sali treningowej. Muszę porozmawiać z Clary. Ta decyzja będzie miała wpływ na nas oboje, ona też w tym uczestniczy.


Dochodząc do sali treningowej, mogłem usłyszeć dźwięk uderzających o siebie serafickich ostrzy i głosy Clary i Mii. Kiedy wszedłem do środka, obydwie ze sobą walczyły; Mia nacierała, a Clary odpierała, dając kolejne ważne wskazówki i uwagi. Moja matka zaś stała obok i z lekkim uśmiechem się przypatrywała całej sytuacji.

- Clary powinna uczyć treningów w instytucie - powiedziała cicho Celine, kiedy stanąłem obok niej.

- Rozmawiałem z ojcem - powiedziałem cicho, wciąż obserwując skupiony wyraz twarzy Clary. - Powiedział mi o Bułgarii. - Nie musiałem patrzeć na matkę, aby wiedzieć, że uśmiech na jej twarzy zgasł.

- I?

- Nie wiem, co robić. Chcę o tym porozmawiać z Clary - wyjaśniłem. Jeszcze bardziej wlepiłem w nią wzrok; jej usta poruszały się co chwile, zupełnie jak i jej pełne gracji ciało. Każdy krok, który robiła, wydawał się być idealnie przemyślany.

- Czucie gruntu pod nogami jest ważne - powiedziała, kiedy Mia łapczywie łapała oddech. - Jest on zawsze twoim podparciem - wyjaśniła, ale w tym samym czasie podcięła dziewczynkę, która upadła na plecy. - Lub kolejnym niebezpieczeństwem, nad którym panuje tylko twój przeciwnik. - Podeszła do Mii, aby podać jej dłoń. Blondynka wstała i zanim rudowłosa zdążyła się zorientować, została podcięta z nóg.

- Tak! - krzyknęła Mia, zwycięsko unosząc miecz. - Pokonałam cię!

- Brawo - zaśmiała się Clary, wstając. - To może teraz poćwiczymy z biczem...

- Clary - odezwałem się. Na mój głos dziewczyna się odwróciła i spojrzała z zaskoczeniem. Po chwili jednak obdarzyła mnie uśmiechem, który zdawał się rozjaśnić mój dzisiejszy humor. - Chciałbym z tobą porozmawiać.

- Rozumiem - mruknęła i odwróciła się do Mii, aby powiedzieć jej, że dokończą trening kiedy indziej. Posyłając ciepły uśmiech Celine, poszła odłożyć seraficki miecz i skierowała się ze mną do mojego pokoju. Ująłem jej dłonie i poprowadziłem na łóżko, gdzie usiedliśmy. Zanim jednak zebrałem się w sobie, aby zabrać głos, jej zaniepokojone oczy patrzyły na mnie uważnie.

- Co się stało? - spytała.

- Rozmawiałem z ojcem - zacząłem, odważając się w końcu na nią spojrzeć. - Mam szansę zostać szefem instytutu w Bułgarii. - Dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Jace, przecież to wspaniała wiadomość!

- Mam wyjechać do Bułgarii po półroczu szkoły - wyjaśniłem. Na moje słowa, uśmiech dziewczyny zgasł. - Szef tamtejszego instytutu chce, abym tam ukończył naukę i od razu przejął jego stanowisko. Zanim wyjadę, Maryse i Robert mają mnie przy okazji trochę podszkolić, dlatego wyjadę z nimi tydzień szybciej przed rozpoczęciem szkoły - wyjaśniłem. Patrzyłem na nią z bijącym sercem, kiedy spuściła zdezorientowany wzrok, widocznie starając się wszystko poukładać sobie w głowie.

- A gdybym ja też się przeniosła do Bułgarii? - zaproponowała po chwili. - Przecież nic mnie nie trzyma w Alicante ani w Nowym Jorku.

- Mówiłaś, że zastanawiasz się nad instytutem we Francji.

- Nie sądziłam, że tak się wszystko potoczy. Po za tym... jedynym powodem, który daje mi chęć życia, jesteś ty, Jace. Jesteś jedyną osobą jaka mi w życiu została - powiedziała, wlepiając swoje szmaragdowe tęczówki w moje oczy. Uśmiechnęła się lekko, mocniej ściskając moją dłoń. - Ale może to jest znak? Może to znak, że... nasza przyszłość to dwie oddzielne drogi?

- Nie mów tak - warknąłem.

- Może twoją przyszłością faktycznie jest Bułgaria? - kontynuowała.

- Moją przyszłością jesteś ty, Clary - powiedziałem, czując, że już dłużej nie dam rady. - Wiesz skąd to wiem? Ponieważ na myśl, że mógłbym cię stracić w jakikolwiek sposób, przyprawia mnie o ból, który rozrywa mnie od środka.

- Jace - zaczęła.

- Nie. Musisz mnie wysłuchać. Mam dwa dni na podjęcie tej pieprzonej decyzji. Nie wiem, co wybiorę, ale wiem na pewno, że nie wybiorę przyszłości, która wiązałaby się z utratą ciebie w moim życiu - oznajmiłem, nachylając się, aby móc oprzeć swoje czoło o jej czoło. - Kocham cię, Clary, i jestem tego pewien. Kiedy pierwszy raz się ujrzałem wtedy w sali balowej... Poczułem, że jesteś niczym magnes. Nie mogłem oderwać od ciebie oczu, a tamta kara, którą Maryse nam wyznaczyła poprzez związanie... Nic lepszego nie mogło mnie spotkać. - Powoli zacząłem gładzić jej policzek, ścierając ciepłe łzy. Czułem, że mogąc w końcu jej powiedzieć, to co naprawdę do niej czuję, zrzucam ciężar. Uświadomiło mi to, jak bardzo ją kocham i jak bardzo jej historia splątała się z moją.

- Pamiętasz, kiedy płakałam przed tobą po raz pierwszy? - spytała cicho, jakby bała się, że ktoś usłyszy. W odpowiedzi lekko pokiwałem głową. - Najpierw myślałam, że to przez zazdrość, bo ty masz wszystko, czego ja nie mam. I faktycznie, nie myliłam się. Czułam zazdrość tak mocną, że nawet teraz, mała cząsteczka mnie chciałaby ci zabrać to, czego ja tak bardzo wtedy pragnęłam. Jest to dowód na to, że na ciebie nie zasługuję. Jednak większa część mnie jest pełna miłości, którą mi dałeś. Miłości, za którą wskoczyłabym w ogień. Tą miłością jesteś ty, Jace. I jak bardzo samolubna bym nie była, kocham cię. Bardzo. A ponieważ cię kocham, chcę  abyś był szczęśliwy i bezpieczny. Dlatego, chcę, abyś mi coś obiecał.

- Co takiego? - spytałem, chowając kosmyk jej rudych włosów za ucho.

- Obiecaj mi, że podejmiesz się tego i pojedziesz do Bułgarii. Obiecaj.

- Ale...

- Po prostu mi obiecaj - wyszeptała, przykładając swoją dłoń do mojej, która ścierała jej łzy. - To jedyne, czego pragnę, abyś był szczęśliwy.

- Nie będę szczęśliwy, kiedy dzielić nas będzie tyle kilometrów. Nie dam rady budzić się ze świadomością, że jesteś tak daleko. Nie dam rady być tam i zastanawiać się, czy wszystko z tobą dobrze.

- Ze mną nie ma przyszłości, Jace. Nie ze mną. Nie z moim nazwiskiem. Nie z moją historią. Wystarczająco się dla mnie poświęciłeś, abym mogła być taką, jaką jestem teraz. Nadeszła pora, abym mogła ci się odwdzięczyć. Dlatego obiecaj mi.

Zacisnąłem zęby, ledwo powstrzymując się od nakrzyczenia na nią. Tak bardzo nie chciałem się z nią rozstawać. W jednej sekundzie pojawiły się najróżniejsze czarne scenariusze; co jeśli, kiedy będę w Bułgarii, Clary coś się stanie? Co jeśli nigdy jej już nie zobaczę?
Wiedziałem jednak, że muszę to zrobić, mimo tego jak bardzo będę tego później żałował. Ująłem więc jej twarz, mówiąc:

- Obiecuję. - Po czym złożyłem na jej ustach głęboki pocałunek, na koniec przyciągając ją do siebie, aby móc ją objąć. Nie mam pojęcia, ile tak siedzieliśmy. Może kilka minut, ale na pewno siedzielibyśmy dłużej, gdyby nie głośne odgłosy dobiegające z dołu. Niechętnie się od siebie odsunęliśmy i skierowaliśmy w stronę schodów. Będąc na dole, zastaliśmy rodziców rozmawiających z Lightwood'ami. Alec widząc mnie, podbiegł.

- Nic ci nie jest? - spytał.

- Nie, a dlaczego miałoby być?

- Nie było czasu na zwołanie rady - wtrąciła Maryse, donośnym głosem. - Zabójca ponownie zaatakował, tym razem zabierając Isabelle i Jonathana Morgensterna. - Na jej słowa wszyscy znieruchomieliśmy. Można było usłyszeć zaciętość w jej głosie, która wypełniała jej głos zawsze podczas narad Clave. Dało się jednak także usłyszeć strach, który czuła zapewne wobec córki.

- Jak to? - spytała Clary, robiąc kilka kroków do przodu, całkiem puszczając moją dłoń. - Przecież Jonathan... - urwała, nagle łapiąc się za ramię. Z jej gardła wydobył się krzyk pełen bólu. Kiedy tylko kolana się pod nią ugięły, rzuciłem się w jej stronę, w ostatniej chwili ratując ją przed upadkiem. Kolejną osobą, która zareagowała, była Celine, która rzuciła się w stronę rudowłosej.

Dziewczyna trzymała się mocno za ramię, w końcu zjeżdżając dłonią na klatkę piersiową i brzuch. Dokładnie w tych samych miejscach, jej bluzka zaczęła przesiąkać krwią. Widok i metaliczny zapach cieczy, sprawił, że z jeszcze większym strachem spojrzałem na ukochaną, która dalej krzyczała w niebo głosy.

Celine lekko obciągnęła bluzkę dziewczyny, ukazując jedną długą wypalaną ranę, z której sączyła się krew. Poczułem, jak bladnę.

- Clary - mruknąłem, ale po chwili odgarnąłem włosy z jej twarzy, krzycząc ponownie jej imię:

- CLARY!

- Iratze - powiedziała Celine, wyciągając swoją stele. Zaczęła rysować iratze i anielską. Po chwili krzyk ucichł, a dziewczyna znieruchomiała z otwartą buzią. Z kącików jej oczu spłynęły łzy, kiedy po chwili jej powieki się zamknęły. - Clary, otwórz oczy! - zaczęła moja matka, lekko poklepując ją po policzku.

- Co jej się stało? - spytała Maryse, uważnie patrząc na każdego z nas.

- Coś złego - odpowiedział Stephen, gdyż nikt inny nie miał wystarczająco odwagi, aby zabrać głos.

- Zemdlała - szepnęła Celine. - I jest słaba. Za słaba. Jace, przenieś ją do salonu, muszę zrobić jej okłady. Stephen, idź wezwij czarownika. A wy - zwróciła się do Lightwood'ów. - Oznaczcie nasz dom runami ochronnymi i lepiej zostańcie tutaj na jakiś czas.

- W tym domu był zły duch i jeszcze tutaj wróci - powiedział Stephen, kierując się do innego pomieszczenia.

5 komentarzy:

  1. Ooo matko super rozdział :* czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Na Razjela! Cudowny rozdział. Aż mnie ciarki przeszły! uff. Do następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  3. O MATKO! Rozdział niesamowity! Zastanawiałam się właśnie jak będziesz przedstawiać prośbę Jonathana w stosunku do Isabell i muszę Ci powiedzieć że jestem zachwycona! Genialnie to opisałaś! Dziękuję Ci za ten rozdział ;*
    Życzę weny :)
    ~Kate

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno mnie tu nie było. Muszę nadrobić zaległości. Rozdział jak zwykle cudowny <3

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pamiętaj zostawić po sobie ślad ;3