Rzeczywistość uderzyła we mnie niczym piorun; mocno i boleśnie. Poczułam dziwny wstrząs, aż nagle wszystko ustało i jedyne co czułam, to coś miękkiego na czym moje ciało leżało. Mogłam usłyszeć bicie swojego serca i poczuć, jak czyjeś ciepłe dłonie ujmują moją dłoń.
Powoli rozchyliłam zaspane powieki, ale jedyne, co zobaczyłam, to zamazany obraz wypełnionego światłem pomieszczenia. Kiedy ostrość się wyrównała, miałam możliwość ocenienia wszystkiego ze szczegółami; znajdowałam się w swoim pokoju, jest dzień, ktoś siedzi obok. Przeniosłam wzrok na Jonathana, którego dłonie ujmowały moją. Siedział zgarbiony na przysuniętym krześle, ze spuszczoną głową.
- Jonathan - mruknęłam, poruszając suchymi ustami. Na dźwięk mojego głosu, głowa chłopaka od razu się uniosła z szeroko otwartymi oczami.
- Isabelle - wyszeptał czule, całując moją dłoń. Obdarzył mnie wzrokiem pełnym ulgi i troski. - Izzy... Iz... Na Anioła, tak się martwiłem. Lekarz mówił, że możesz się obudzić dopiero za tydzień, ale ty... - urwał i nachylił się, aby mnie pocałować. Kiedy się odsunął, spróbowałam usiąść, ale kiedy tylko się poruszyłam, poczułam niemiłosierny ból na lewym barku i zawroty głowy. Jęknęłam głośno, opadając z powrotem na poduszki.
- Nie wstawaj - powiedział, przykładając dłoń do mojego policzka. - Ogień, w którym trzymali pogrzebacz, był napełniony magią, która wyssała z ciebie niemal wszystkie siły.
W jednej chwili wszystko sobie przypomniałam. Znieruchomiałam, po czym powoli i niepewnie uniosłam rękę, aby móc jakoś dotknąć barku, na którym powinna być rana. Kiedy jednak się poruszyłam, zaczęło mi się kręcić w głowie, a moje ciało przeszył ból.
Odruchowo łzy napłynęły do moich oczu. Nie minęła chwila, a policzki miałam całe mokre od nadal napływających łez.
- Cii - szeptał mój ukochany i przysunął się bliżej, aby móc się nachylić i przywrzeć wargami do mojego czoła. - Będzie dobrze.
- Nie będzie... Kiedy moi rodzice się dowiedzą...
- Wiedzą już - przerwał mi.
Zbladłam.
- Jak to? - wyszeptałam.
- Nie dało się tego przed nimi ukryć. Maryse i Robert nie ukrywają, że są na ciebie i mnie wściekli. Nie można im się jednak dziwić, w końcu poszliśmy bez wiedzy Clave do faerie i stała ci się krzywda.
- Mimo to boję się myśleć, co zrobią, kiedy już wydobrzeję.
- Nie martw się tym. Z łóżka nie wyjdziesz przez dobre półtora tygodnia. Mam więc wystarczająco dużo czasu, aby wziąć całą winę na siebie - uśmiechnął się.
- Nawet się nie waż - warknęłam, mając nadzieję, że złość lub inne mocne uczucie pomoże mi się rozbudzić. Jednak moje powieki z każdą sekundą zaczęły ważyć co raz więcej. Zamknęłam powieki, zaczynając odpływać. Ostatnie co pamiętam, to głos Jonathana, mówiący mi 'dobranoc'.
◊◊ Jonathan ◊◊
Zaraz po wyjściu z pokoju Isabelle i zamknięciu drzwi, usłyszałem świst w powietrzu. Jednym szybkim ruchem ręki złapałem ognistą wiadomość. Rozłożyłem kartkę, zaczynając czytać:
Drogi Jonathanie,
Obserwując ostatnie zdarzenia, doszłam do wniosku, że
cierpienie samo znajduje naszą Clary, a ja nawet nie
muszę maczać w tym palców. Strata dziecka i sam fakt,
że nigdy go nie będzie miała jest uważam wystarczającym ciosem,
jaki został jej zesłany podczas twojego pobytu, chociaż
nawet się tego nie tknąłeś.
Myślałam nad tym, abyś zadał jej jeszcze trochę cierpienia,
ale zmieniłam plany. Podejmuję zupełnie inną taktykę.
Dlatego wracaj, twój czas na ziemi dobiegł już końca.
Stęskniłam się za tobą i chcę, abyś poznał mojego syna,
Valentine'a Morgenstern'a, który będzie długo panował po
zakończeniu moich rządów. Otworzę ci portal powrotny
za dwa dni o północy w piwnicy posiadłości Morgenstern'ów.
Wróć sam, albo zabierz ze sobą twoją kochankę, którą jest
nijaka Isabelle Lightwood, córka zdrajców Kręgu.
Chętnie ją poznam. Czekam więc z niecierpliwością.
S.M
Po przeczytaniu inicjałów, miałem wrażenie, że za chwileczkę wybuchnę. Jak ona mogła po mnie posyłać tak szybko! Przecież miałem być dłużej! W środku jednak wiedziałem, że nie mogę się sprzeciwiać Seraphinie; była Panią Piekła i dodatku urodziła syna, co znaczyło, że nie długo odbędzie się uroczystość dla "księcia".
Jedyne co mogłem teraz zrobić, to tylko się przygotować i mieć nadzieje, że powrót do Edomu z Izzy, przebiegnie prawidłowo.
- Jonathanie? - Odwróciłem głowę na dźwięk swojego imienia, szybko zgniatając kartkę i następnie chowając ją do tylnej kieszeni spodni. Maryse szła korytarzem w moją stronę z zaniepokojoną miną.
- Tak?
- Jest coś o czym muszę z tobą porozmawiać.
- Jeżeli znowu o faerie, to już mówiłem...
- Nie - przerwała mi. - Chodzi o rade Clave, a dokładnie o spotkanie, podczas którego byłeś nieobecny, bo podobno byliście z Isabelle u Carstairs'ów.
- Owszem, ale po co miałem przychodzić? Ja nie należę do rady.
- Proszę, chodźmy do gabinetu - powiedziała i ruszyła z skąd przyszła. Poszedłem w jej ślad wzdłuż korytarza, a następnie po schodach na dół, gdzie znajdowały się drzwi do nie dużego pomieszczenia. Mieściło się w nim mahoniowe biurko i meble do kompletu, jak fotele, stolik do kawy i regały na książki. W świetle promieni słonecznych wyraźnie dało się dostrzec kurz unoszący się w powietrzu.
Razem z aryse zajęliśmy miejsce na fotelach, pomiędzy którymi stał stolik, a na nim biała świeczka.
- Clave przysłało list do najbardziej wpływowych, pełnoletnich Nefilim, którzy mieli się zjawić na zebraniu. O ile pamiętam, ty także znajdowałeś się na tej liście - oznajmiła.
- Nic mi o tym nie wiadomo - powiedziałem, marszcząc brwi. - Może coś wam się pomyliło.
- Wątpię, ale w każdym razie - zaczęła i odchrząknęła. - Moim obowiązkiem jest ci przekazać wszystko, co zostało na tym zebraniu omówione.
- A dokładnie? - spytałem. Maryse westchnęła i rozejrzała się, jakby sprawdzała czy nikt nas nie podsłuchuje. Kiedy upewniła się, że jest pusto, zbliżyła się i zaczęła cichym głosem:
- Jia Penhallow nie żyje.
- Co? - spytałem, patrząc się na nią wstrząśnięty.
- Jej ciało zostało znalezione dokładnie tydzień temu. Po dokładnej sekcji zwłok przez Cichych Braci, okazuje się, że jej ciało było pełne małych ran, nakłutych, wyciętych, a także wypalonych.
- Wypalonych? - powtórzyłem, przypominając sobie ranę Clary, która stała się na jej ramieniu podczas ostatniej kolacji.
- To nie wszystko. Okazuje się, że dwa tygodnie temu także zginęła osoba o bardzo dużych wpływach. A dokładnie ojciec Colton'a, były Inkwizytor. Wayland. A jeszcze wcześniej, trzy tygodnie temu zginęła Joanna Ashdown, szefowa instytutu w Paryżu.
- Mieli takie same obrażenia?
- Tak, tutaj są zdjęcia i inne informacje - powiedziała, wstając. Podeszła do biurka i wyciągnęła z jednej z szuflad niebieską teczkę. Wróciła na fotel obok i podała mi ją. Kiedy chciałem ją otworzyć, kiedy Maryse jeszcze dodała:
- Obawiamy się, że w tym lub przyszłym tygodniu także ktoś zginie... Ktoś bardzo wpływowy. Nie wiemy jednak kto może być następny, dlatego proszę bądźcie z Clary ostrożni.
- Oczywiście - kiwnąłem głową. W środku czułem, że coś złego przydarzy się Clary, ale nie byłem pewien czy za tym wszystkim będzie stała Seraphina. Gdyby miała zabić Clary, chyba by już to zrobiła i nie zawracała sobie głowy zabijaniem innych. Coś było zdecydowanie nie tak.
◊◊ Clary ◊◊
- I to wszystko zdarzyło się w ciągu tak krótkiego czasu? Seria ofiar o identycznych obrażeniach i znanych nazwiskach? - spytałam, ponownie biorąc do rąk jeden ze spiętych spinaczem plik dwóch kartek A4 i kilku zdjęć. Był to raport o znalezionym ciele Jii Penhallow. Zdjęcia przedstawiały jej całe ciało w stanie, w którym zostało one znalezione, a także zdjęcia poszczególnych części ciał, które odniosły obrażenia.
- Niestety tak - westchnęła Celine. - Clave się obawia, że zaraz będzie kolejna ofiara. Wczoraj przed spaniem przypomniała mi się twoja rana o której opowiadałaś i pomyślałam, że może ma to z tym jakiś związek.
- Myślisz, że jestem następna? - spytałam z zaniepokojeniem.
- Nie - odpowiedział automatycznie Jace, przysuwając się bliżej mnie. Siedzieliśmy w salonie z rodzicami Jace'a i przeglądaliśmy pliki ostatniej serii ofiar. Myśl, że miałabym być kolejna, przyprawiała mnie o mdłości. - Nie pozwolimy na to. Poprosimy Magnusa o pomoc.
- Już po niego zadzwoniłem - powiadomił Stephen. - Musiałem zajrzeć do twoich danych, Clary, aby sprawdzić czy jest coś, co mogłoby wskazywać, że ty możesz być następna. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Skąd - mruknęłam, wymuszając uśmiech. Tak naprawdę byłam zażenowana. Byłam pewna, że w moich papierach były informacje o stanie, w którym byłam, kiedy się wybudziłam po śmierci Lilith. Wolałam, aby tamten okres nie był w centrum uwagi.
- Nie ma tam nic podejrzanego - powiedział mężczyzna. - Jednak to co ci się stało w ramię nie może zostać obojętnie potraktowane. Osobiście proponuję, abyś została w naszym domu jakiś czas. Tak dla bezpieczeństwa.
- Zgadzam się - powiedziała Celine, patrząc na mnie z zatroskaną miną. - Będziesz pod naszym nadzorem. Dzięki temu będziemy wiedzieć, czy nic ci nie grozi.
- To nie głupi pomysł - Jace kiwnął głową.
- Ja nie chcę być... kłopotem - wydukałam. Niezbyt mi się widziało mieszkać u Herondale'ów przez następne dni. Zdążyłam się przyzwyczaić do mieszkania samej z Jonathanem.
- Zostaniesz tylko kilka dni dłużej - powiedział Jace, widząc, że w środku się waham. - Proszę, Clary. Nie ryzykuj.
Wiedząc, jak bardzo rodzina Herondale'ów błaga mnie wzrokiem, westchnęłam i pokiwałam głową.
- Niech będzie - mruknęłam. - Ale ile?
- Jakiś tydzień.
- TAK - zapiszczał dziewczęcy głosik. Na jego dźwięk odwróciłam się w stronę Mii, która właśnie wybiegła zza ściany i podbiegła do mnie, łapiąc mnie za ręce. - Tak, tak, tak! Zostaniesz! Pomożesz mi w treningach! Nauczysz mnie walczyć tak, jak prawdziwa Nocna Łowczyni!
- Mia - skarciła ją Celine, ale mimo besztającego tonu w głosie, w jej oczach kryła się troska, którą przelewała na każde ze swoich dzieci.
- Proooooszę... - powiedziała Mia, patrząc na mnie błagalnie, tym samym ignorując swoją matkę.
Nie miałam serca jej odmówić, dlatego po prostu się uśmiechnęłam i pokiwałam głową, mówiąc:
- Z wielką chęcią. - Mia podskoczyła na moje słowa i z dość dużą siłą, jak na małą dziewczynkę, zaczęła mnie ciągnąć, mówiąc, że muszę jej doradzić w co ma się przebrać na trening. Lekko zdezorientowana pozwoliłam się wyprowadzić, nerwowo się oglądając za siebie, aby spojrzeć na Jace'a i jego rodziców, którzy tylko starali się ukryć uśmiechy.
Dziewczynka zaprowadziła mnie po schodach do swojego pokoju, który nie był, jak się wcześniej spodziewałam, udekorowany w kwiatki czy inne ozdóbki. Miał on odcień lawendowy, a na komodach zamiast lalek stały świeczki zapachowe i wspólne zdjęcia rodziny. Na ścianie zaś wisiały najróżniejsze sztylety, cała ich piękna kolekcja nad ogromnym małżeńskim łóżkiem.
- Piękne - powiedziałam, przyglądając się każdemu z osobna. Jedne były zdobione kamieniami szlachetnymi, inne były ze srebra, a zaś jeszcze inne posiadały wyjątkowy kształt.
- Zawsze, kiedy gdzieś podróżujemy, rodzice pozwalają mi kupić sztylet. Ten na przykład jest z Chin - oznajmiła, wskazując palcem na srebrny, ostry jak brzytwa sztylet, którego rękojeść była wyrzeźbiona na kształt chińskiego smoka. - Rodzice kolekcjonują dzieła sztuki, Jace monety, a ja sztylety. Ale mamy także jedną wspólną kolekcję - powiedziała i zaprowadziła mnie na korytarz. Odwróciłam się w lewo i zaparło mi wdech w piersiach; całą dużą ścianę korytarza zapełniały najróżniejsze zdjęcia. Każde było inne i gdzie indziej zrobione. Rozpoznałam Paryż, Londyn, krzywą wieżę w Pizie, a także ogród botaniczny w Japonii. Na każdym z byli razem lub osobno. Szczęśliwi. Pełni życia. Tak jak na zdjęciu w instytucie, w pokoju Jace'a na biurku.
- Wspomnienia - powiedziałam cicho. - Kolekcjonujecie wspomnienia.
- Tak - uśmiechnęła się, a ja poczułam dziwne ukłucie w sercu. Zastanawiałam się, czy ja też będę miała szansę któregoś dnia założyć podobną kolekcję lub album ze zdjęciami, na których się uśmiecham i jestem szczęśliwa.
- Pobladłaś. - Głos Mii wyrwał mnie z zamyślenia. Oderwałam wzrok od zdjęć i przeniosłam go na dziewczynkę, która wpatrywała się we mnie z niepokojem. - Pójść po kogoś?
- Nie - powiedziałam szybko i wymusiłam uśmiech. - Po prostu... muszę wziąć prysznic.
Tadaaam! Wróciłam pod dłuuuuuugim czasie <3 Mam wenę, pomysły <3 Next rozdział się pojawi w przyszłym tygodniu ;* Od teraz będę się jak najbardziej starała wstawiać je regularniej, czyli (o ile szkoła pozwoli xd) raz w tygodniu, najczęściej weekendy!
- Nie ma tam nic podejrzanego - powiedział mężczyzna. - Jednak to co ci się stało w ramię nie może zostać obojętnie potraktowane. Osobiście proponuję, abyś została w naszym domu jakiś czas. Tak dla bezpieczeństwa.
- Zgadzam się - powiedziała Celine, patrząc na mnie z zatroskaną miną. - Będziesz pod naszym nadzorem. Dzięki temu będziemy wiedzieć, czy nic ci nie grozi.
- To nie głupi pomysł - Jace kiwnął głową.
- Ja nie chcę być... kłopotem - wydukałam. Niezbyt mi się widziało mieszkać u Herondale'ów przez następne dni. Zdążyłam się przyzwyczaić do mieszkania samej z Jonathanem.
- Zostaniesz tylko kilka dni dłużej - powiedział Jace, widząc, że w środku się waham. - Proszę, Clary. Nie ryzykuj.
Wiedząc, jak bardzo rodzina Herondale'ów błaga mnie wzrokiem, westchnęłam i pokiwałam głową.
- Niech będzie - mruknęłam. - Ale ile?
- Jakiś tydzień.
- TAK - zapiszczał dziewczęcy głosik. Na jego dźwięk odwróciłam się w stronę Mii, która właśnie wybiegła zza ściany i podbiegła do mnie, łapiąc mnie za ręce. - Tak, tak, tak! Zostaniesz! Pomożesz mi w treningach! Nauczysz mnie walczyć tak, jak prawdziwa Nocna Łowczyni!
- Mia - skarciła ją Celine, ale mimo besztającego tonu w głosie, w jej oczach kryła się troska, którą przelewała na każde ze swoich dzieci.
- Proooooszę... - powiedziała Mia, patrząc na mnie błagalnie, tym samym ignorując swoją matkę.
Nie miałam serca jej odmówić, dlatego po prostu się uśmiechnęłam i pokiwałam głową, mówiąc:
- Z wielką chęcią. - Mia podskoczyła na moje słowa i z dość dużą siłą, jak na małą dziewczynkę, zaczęła mnie ciągnąć, mówiąc, że muszę jej doradzić w co ma się przebrać na trening. Lekko zdezorientowana pozwoliłam się wyprowadzić, nerwowo się oglądając za siebie, aby spojrzeć na Jace'a i jego rodziców, którzy tylko starali się ukryć uśmiechy.
Dziewczynka zaprowadziła mnie po schodach do swojego pokoju, który nie był, jak się wcześniej spodziewałam, udekorowany w kwiatki czy inne ozdóbki. Miał on odcień lawendowy, a na komodach zamiast lalek stały świeczki zapachowe i wspólne zdjęcia rodziny. Na ścianie zaś wisiały najróżniejsze sztylety, cała ich piękna kolekcja nad ogromnym małżeńskim łóżkiem.
- Piękne - powiedziałam, przyglądając się każdemu z osobna. Jedne były zdobione kamieniami szlachetnymi, inne były ze srebra, a zaś jeszcze inne posiadały wyjątkowy kształt.
- Zawsze, kiedy gdzieś podróżujemy, rodzice pozwalają mi kupić sztylet. Ten na przykład jest z Chin - oznajmiła, wskazując palcem na srebrny, ostry jak brzytwa sztylet, którego rękojeść była wyrzeźbiona na kształt chińskiego smoka. - Rodzice kolekcjonują dzieła sztuki, Jace monety, a ja sztylety. Ale mamy także jedną wspólną kolekcję - powiedziała i zaprowadziła mnie na korytarz. Odwróciłam się w lewo i zaparło mi wdech w piersiach; całą dużą ścianę korytarza zapełniały najróżniejsze zdjęcia. Każde było inne i gdzie indziej zrobione. Rozpoznałam Paryż, Londyn, krzywą wieżę w Pizie, a także ogród botaniczny w Japonii. Na każdym z byli razem lub osobno. Szczęśliwi. Pełni życia. Tak jak na zdjęciu w instytucie, w pokoju Jace'a na biurku.
- Wspomnienia - powiedziałam cicho. - Kolekcjonujecie wspomnienia.
- Tak - uśmiechnęła się, a ja poczułam dziwne ukłucie w sercu. Zastanawiałam się, czy ja też będę miała szansę któregoś dnia założyć podobną kolekcję lub album ze zdjęciami, na których się uśmiecham i jestem szczęśliwa.
- Pobladłaś. - Głos Mii wyrwał mnie z zamyślenia. Oderwałam wzrok od zdjęć i przeniosłam go na dziewczynkę, która wpatrywała się we mnie z niepokojem. - Pójść po kogoś?
- Nie - powiedziałam szybko i wymusiłam uśmiech. - Po prostu... muszę wziąć prysznic.
***
Pół godziny później stałam już pod prysznicem, pozwalając, aby gorące kropelki wody spływały po moim ciele, rozluźniając każdy dotknięty przez nie centymetr mojego ciała.
Po prostu stałam.
Stałam i rozmyślałam, jak wszystko się potoczy.
Zostanę u Herondale'ów przez tydzień, ale co potem?
Zginę w ten sam sposób co Jia i pozostali?
Kto za tym stoi?
Kogo powinnam się obawiać?
Nagle kotara się rozsunęła. Nie musiałam patrzeć, kto wchodzi i zasuwa ją z powrotem, aby następnie móc mnie objąć. Obróciłam się w jego ramionach, aby móc wtulić twarz w jego obojczyk, kiedy tymczasem jego dłoń, mocno przyciągała mnie do siebie.
- Złożyłem przysięgę, że nigdy więcej nie pozwolę, aby ktokolwiek cię skrzywdził - powiedział tuż przy moim uchu. - Dotrzymam słowa, nawet gdyby to zależało od mojego życia. Już raz cię straciłem, drugi raz na to nie pozwolę.
Tadaaam! Wróciłam pod dłuuuuuugim czasie <3 Mam wenę, pomysły <3 Next rozdział się pojawi w przyszłym tygodniu ;* Od teraz będę się jak najbardziej starała wstawiać je regularniej, czyli (o ile szkoła pozwoli xd) raz w tygodniu, najczęściej weekendy!
Nareszcie!!! :) cudooo :) czekam więc na nexty :D
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę! Codziennie sprawdzałam Twojego bloga i dzisiaj zrobiłaś mi mega niespodziankę! Dziękuję! A poza tym rozdział CUDOWNY!!! :3
OdpowiedzUsuń~Kate
w końcu. super rozdział czekam na kolejny ♥♥♥
OdpowiedzUsuńSuper rozdział. Przepraszam, że tak długo nie komentowałam, ale już nadrobiłam wszystkie rozdziały. Obiecuję, że będę czytać regularnie.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i dużo wolnego czasu.
Czekam na nekst.
Ps: na moim blogu pojawił się długo oczekiwany rozdział.
Cieszę się że znowu pojawił się post dziękuję ❤
OdpowiedzUsuń