Godzinę później po całej tej ceremonii "powitalnej", sala tronowa stała się opustoszała. Lilith i nasza rodzina skierowała się do ogromnej jadalni, w której długi stół uginał się od ilości potraw i napitków.
Lilith i mój ojciec zasiedli u szczytach stołu, a ja z rodzeństwem po ich bokach. Służące zaczęły podchodzić, aby nalać herbaty, wina, soku lub wodę. Osobiście zdecydowałam się na pełny kieliszek białego wina
Łapczywie zaczęłam pić.
- Nic nie jesz, Clarisso? - spytała Lilith, biorąc do ust kęs ryby. - Byłaś nieprzytomna kilka dni.
- Zjadłabyś trochę risotto. - wtrącił Valentine, popijając swoje danie czerwonym winem.
- Nie jestem głodna, dziękuję. - wymamrotałam, biorąc kolejny łapczywy łyk. Kręciło mi się w głowie, a obraz zabijanych i torturowanych przyziemnych nie dawał mi spokoju. W dodatku ten cały podział... Nie mogłam uwierzyć, że za kilka dni wszystkie dzieci zostaną zabite... nawet mała Mia i mały Max. Mogłam się jedynie domyślać, co teraz czują Herondale'owie i Lightwoodowie.
- Jesteś strasznie blada. - zauważyła Seraphina, nachylając się ku mnie, ponieważ siedziała obok. - Dobrze się czujesz? Coś się stało?
- Wszystko dobrze, po prostu... jestem trochę zmęczona. - wytłumaczyłam szybko.
- Estello, zabierz proszę Clary do jej pokoju! - rozkazała Lilith. - Będziesz chciała coś zjeść w pokoju?
- Nie. - mruknęłam.
- W takim razie to wszystko.
- Oczywiście, Pani.
Estella szybko podeszła do mnie i dygnęła, czekając, aż wstanę. Kiedy tak się stało, wyszłyśmy z jadalni. Do mojego pokoju dotarłyśmy w niecałe kilka minut. Od razu rzuciłam się na łóżko, odprawiając następnie służącą.
Wtuliłam się w poduszkę, nie wiedząc nawet, która jest godzina. Nagle zdałam sobie sprawę, że nigdzie do tej pory nie widziałam zegarka. Czy to możliwe, aby każdy spał i robił co chciał i kiedy chciał? Jeżeli tak, to świetnie; zdjęłam buty i schowałam się szybko pod kołdrę, wtulając twarz w poduszkę. Tak bardzo było mi zimno, że niemal drżałam.
Zamknęłam oczy, starając się nie myśleć o tym, do czego doprowadziłam, zasnęłam po wielu nieudanych próbach...
- Isabelle Lightwood! - usłyszałam ochrypły głos demona, który stał obok niskiego szafotu z listą skazanych w dłoni.
Kolejka znajdująca się kilkanaście metrów od drewnianego podwyższenia, ciągnęła się w nieskończoność. Właśnie na samym jej początku stała Isabelle, tak wychudzona, tak zmęczona, tak brudna, że ledwo, co ją poznałam. Ze skutymi dłońmi, ruszyła w stronę szafotu. Maryse, Robert, Alec i Max, którzy byli następnie w kolejce, zaczęli płakać, odwracając wzrok.
Isabelle stanęła po środku drewnianego podwyższenia, po czym zamknęła oczy, z których wypłynęły ostatnie łzy. Demon uniósł swój miecz i wbił go prosto w serce dziewczyny...
- NIE! - zaczęłam krzyczeć.
- CLARY! OBUDŹ SIĘ! - usłyszałam głos Jonathana. Nagle otworzyłam oczy, budząc się cała spocona z niespokojnego snu. Dłonie brata kurczowo trzymały mnie za ramiona, gdy tym czasem jego oczy patrzyły na mnie z niepokojem. Właśnie, jego oczy są jakieś... inne. Bardziej intensywnie-zielone, nie takie ociemniałe, jakie miał wcześniej. - Wszystko dobrze? Krzyczałaś, przez sen.
Przełknęłam ślinę nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nadal się trzęsłam ze strachu i zimna. Jonathan czując i widząc to, przyciągnął mnie do siebie. Kojąco zaczął gładzić moje włosy. Pamiętam, że robił to zawsze, kiedy byłam młodsza. Zawsze, kiedy płakałam cicho z bólu, który zadawał mi ojciec. Zawsze wtedy przychodził do mnie, przytulał i siedział ze mną tak długo, aż nie usnęłam.
Tak bardzo pragnęłam się komuś zwierzyć. Nie dawałam już rady. Poczucie winy, smutek, złość zjadały mnie żywcem.
- Jonathan, ja nie tak to sobie wyobrażałam. - wyszeptałam, jakbym się bała, że ktoś usłyszy. - Nie wiedziałam, że będzie tyle ofiar... - zaczęłam łapczywie nabierać oddechu, ponieważ czułam wodę zbierającą się w moich oczach. - To wszystko moja wina. To przeze mnie teraz ci ludzie cierpią. To przeze mnie trwa teraz ta cała rzeź. Na Anioła, co ja zrobiłam?! - wtuliłam się w niego mocniej, zaczynając się cicho zanosić.
- Cii... - szeptał, mocniej mnie przytulając. - Spokojnie. Clary, posłuchaj mnie. Wszystko będzie dobrze. Odkręcimy to, tylko...
- Co? - odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy z niedowierzaniem. - Odkręcimy? My? Myślałam, że jesteś po stronie Lilith. Myślałam, że... że władza, to jest twoje marzenie...
- Było. - poprawił. - Już nie. Na początku myślałem, że władza, to dobra droga i tego właśnie chcę, ale kiedy zobaczyłem tych umierających ludzi wtedy na dworze i naszą matkę - skrzywił się na okropne wspomnienie, zupełnie, tak jak i ja. - zmieniłem zdanie. Nie chcę tego. Oni nie zasługują na los, który zgotowała im Lilith.
Który zgotowałam im ja.
- Nie chcesz tego? - powtórzyłam, wciąż nie mogąc uwierzyć. O ile dobrze pamiętałam, Jonathan zawsze był posłuszny Lilith i ojcu. Zawsze wykonywał rozkazy i zawsze pragnął tego, co się w tej chwili działo. - Nie poznaję cię. Nie mógłbyś zmienić zdania z dnia na dzień.
- Ludzie się zmieniają, Clary, wiem, że ty również. Widziałem przerażenie w twoich oczach, kiedy Jocelyn umierała, a przyziemni byli zabijani i torturowani, przez demony. Nie oszukasz mnie.
Przełknęłam ślinę, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. Spuściłam wzrok, jakoś nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia, lecz po chwili poczułam, jak ujmuje mój podbródek i zmusza, abym na niego spojrzała.
- Wiem, że Jace pomógł ci pozbyć się demonicznej części ciebie.
- Niby skąd?
- Obserwowałem was, kiedy byliście po za pokojem. Obserwowałem ciebie i teraz też to robię.
- I?
- I widzę, że teraz jesteś sobą. Prawdziwa ty. - uśmiechnął się lekko. - Mimo to, demoniczna krew wciąż w tobie jest.
- Jak się jej pozbyć?
- Nie wiem, ale teraz najważniejsze jest zdobyć kielich i wszystko odkręcić.
- Nawet nie wiemy, gdzie on jest. - zauważyłam, wciąż nie mogąc uwierzyć, że nie jestem sama w tej ciemnej dziurze. - Lilith go pewnie schowała.
- Ja się dowiem, gdzie on jest, a ty idź spotkaj się z Jace'm. Wytłumacz mu wszystko. On i pozostali muszą być gotowi na wszystko. Zrozumiałaś?
Pokiwałam głową, wstając z łóżka. Założyłam buty i razem z Jonathanem wypadłam na korytarz. Zanim jednak ruszyłam szukać służącej, ostatni raz objęłam Jonathana. Nie miał pojęcia, jak dużo znaczy dla mnie jego bliskość i wsparcie.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteś po mojej stronie. - szepnęłam.
- Wzajemnie, siostrzyczko. - pogładził moje włosy, po czym położył dłonie na moich ramionach i lekko od siebie odsunął, aby spojrzeć mi w oczy. - Musimy się śpieszyć. Do koronacji zostało jedynie kilka dni.
Kiwnęłam głową, po czym ruszyłam w oddzielną stronę co on. Biegłam przez cały korytarz, szukając jakiejkolwiek służącej, która mogłaby mnie zaprowadzić do lochów. W pewnej chwili dostrzegłam Estellę, która sprzątała kurz z jakiejś starej wazy.
- Estella! - zawołałam.
- Panienko. - dygnęła, wygładzając swój strój. - W czym mogę ci pomóc?
- Zabierz mnie do lochów, w których są trzymani Nocni Łowcy i Podziemni. Natychmiast! - syknęłam cicho.
- Oczywiście, panienko. - wymamrotała, lekko zdziwiona moją prośbą. Mimo to, dygnęła i ruszyła w głąb korytarza.
Po kilku minutach schodzenia po schodach w dół i przemieszczania się po różnych korytarzach, dotarłyśmy do drzwi z ciemnego drewna, których pilnowało dwóch strażników (demony). Widząc nas, wyciągnęli swoje metalowe, tępe miecze i wymierzyli nimi w nas.
- Panienka żąda wejścia do lochów.
Jeden ze strażników spojrzał na mnie podejrzliwie i nawet się nie ruszył. No nie, nie będę się z nim cackać! Zbliżyłam się do niego, patrząc groźnie w jego żółte ślepia, które były znakiem rozpoznawczym jego prawdziwej postaci.
- Otwórz te drzwi ty, obślizgły gadzie, bo inaczej nie ręczę za siebie. Jestem następczynią tronu Edomu i żądam twojego szacunku. - warknęłam.
Po chwili demon się poddał i kiwnął głową do swojego towarzysza, który schował broń i otworzył drzwi, które nie mogły nie zaskrzypieć.
- Proszę o wybaczenie, madame. - wycharczał demon, lekko się kłaniając.
- Daruj sobie.
Demon zawarczał. Z zaciśniętymi zębami spoliczkowałam go tak mocno, że aż się zachwiał. Złapał się za obolały policzek i nic nie mówiąc
- Dalej pójdę sama. - powiedziałam, wzdychając. - Czekaj na mnie.
- Oczywiście, panienko.
Weszłam do środka. Drzwi za mną się zamknęły. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam było kamiennym tunelem, który oświetlały jedynie stare lampy zwisające z sufitu. Szłam prosto przez dobre kilkanaście sekund, aż doszłam do zakrętu w prawo. Powoli wyjrzałam, aby zobaczyć, co się znajduje za zakrętem.
Znieruchomiałam, widząc ogromne cele umieszczone po bokach ścian. Przez szpary krat zwisały ręce. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam, bojąc się, co mogę jeszcze zobaczyć w tym miejscu.
Szłam powoli, bojąc się dać kolejny krok. Patrzyłam do cel, starając się odnaleźć Jace'a, ale zastawałam tylko Nocnych Łowców i Przyziemnych. Dorosłych, młodych, dzieci i niemowlęta, a nawet ciężarne kobiety, które lada chwila mogły zacząć rodzić.
W powietrzu unosił się odór potu, krwi, choroby i zmęczenia. Od ścian odbijało się echo szeptów więźniów i cichutki lub głośny płacz kobiet i dzieci. Warunki, które mieli w celach nie nadawały się do życia.
W jednej celi mieściło się mniej więcej dziesięć osób i dwa łóżka piętrowe.
Widząc, jak większość patrzy na mnie z nienawiścią, przyśpieszyłam kroku. Lecz mimo to, słyszałam szepty, a take wyzwiska skierowane do mnie; suka, zdrajczyni, dziwka...
Mieli prawo mnie tak nazywać i nienawidzić, bo to przeze mnie siedzą tutaj. To przeze mnie cierpią i będą cierpieć do końca swojego życia.
- Clary? - odwróciłam się gwałtownie w lewo w stronę jednej z cel. Podeszłam bliżej krat, dostrzegając za nimi Herondale'ów i Lightwoodów. Kiedy ich zobaczyłam, wcale nie miałam ochoty skakać z radości, wręcz przeciwnie, miałam ochotę paść na kolana i krzyczeć z rozpaczy; Maryse i Robert siedzieli na jednym z łóżek i starali się uspokoić małego Maksa, który doskonale wiedział co go czeka... zupełnie tak, jak i Mia, która siedziała zamknięta w ramionach matki i ojca. Dostrzegłam, jak Stephen szepcze co chwilę coś do żony, kiedy ta buja się lekko na boki z córką, wpatrując się zahipnotyzowana w jeden punkcik, którym była podłoga. Alec i Isabelle siedzieli pod ścianą w ciszy, zupełnie tak jak i Jace, ale kiedy mnie dostrzegli, wszyscy troje podbiegli do krat.
- Co ty tutaj robisz? - warknął blondyn ostrym tonem. Zabolało mnie to nieco, ale nie mogłam się użalać nad sobą i gniewać na niego. - Przyszłaś się dopytać o nasze samopoczucie, Wasza Wysokość? A może znów masz koszmary i przyszłaś, aby znaleźć ukojenie w moich ramionach? - zaśmiał się.
- Jace. - warknęła Isabelle, po czym przeniosła wzrok na mnie. Jej włosy były potargane, twarz brudna od kurzu i ziemi, a oczy podkrążone. - Dlaczego tutaj przyszłaś? - zapytała nieco spokojniej. - Dostałaś czego chciałaś, więc czego jeszcze chcesz?
- Isabelle, ja...
- Wybaczcie, ale nie mogę na nią patrzeć. Brzydzę się nią. - rzucił Alec, spluwając na ziemie, po czym siadając na łóżku obok rodziców i młodszego brata. Jace widocznie też chciał coś dodać, ale przerwałam mu;
- Macie prawo być na mnie źli i mnie nienawidzić! Ale teraz musicie mnie wysłuchać, proszę! - spojrzałam na nich błagalnie. Widząc, że oczekując mojej przemowy, przełknęłam ślinę i kontynuowałam. - Nie liczę, że przyjmiecie moje przeprosiny, ale mimo to... przepraszam. Żałuję tego tak bardzo, że zrobiłabym wszystko, aby to odkręcić. I obiecuję, że tak się stanie jeszcze przed koronacją! Postaram się, przysięgam na Anioła!
- O czym ty mówisz? - wtrącił Jace, splatając ręce na piersi.
- Uwolnię was, a Jonathan mi pomoże. W tej chwili poszedł szukać kielicha. - wytłumaczyłam, mając nadzieję, że chociaż trochę przestanie mnie nienawidzić i dostrzeże, że naprawdę chcę pomóc.
- I co wtedy? Jaki jest twój plan? Sama przejmiesz władzę? - spytał, wlewając w każde słowo tyle jadu i tyle sarkazmu na ile go było stać. Patrzyłam prosto w jego złote oczy, w których nie było już czułości i opiekuńczości, ale chłód i nienawiść.
- Wtedy przywrócę wszystko do normy. Niebo i Ziemia znów będą istnieć. Wymarzę pamięć przyziemnym.
- A co z Lilith? - wtrąciła brunetka.
- Zabiję ją. - oznajmiłam, jeszcze nigdy nie będąc tak pewną swoich słów, jak w tej chwili. - Zabiję ją i odeślę z powrotem do piekła, słabą i pozbawioną mocy.
- Ale jak? Kiedy?
- Clary! - odwróciłam się, słysząc głos Jonathana w oddali. Biegł w moją stronę. Zatrzymał się, wpadając na mnie i mnie obejmując. - Clary... - dyszał. - wiem, gdzie on jest, ale...
- Ale co? - spojrzałam na niego z niepokojem. - Do jasnej cholery, Jonathan!
- Kielich stoi pod szklaną pokrywą w jej pokoju, widziałem go przez szparę w dziurze na klucze, ale podsłuchałem, jak nasz ojciec rozmawia z Lilith.
- I co? Co słyszałeś?
Jonathan ponownie nabrał głębokiego oddechu, po czym ujął moją twarz w swoje ciepłe dłonie i oparł swoje czoło o moje. Zamknęłam oczy. Po chwili przede mną uformował się obraz wspomnienia mojego brata. Widziałam oczyma Jonathana, jak zaglądał przez szparę na klucze do pokoju Lilith. Widziałam kawałek materiału jej sukienki i kawałek miecza mojego ojca. Słyszałam ich rozmowę:
- Twoje dzieci mnie zawiodły, Valentinie.
- Które?
- Clarissa i Jonathan.
- Ależ, Pani, niby jak?
- W sali tronowej dostrzegłam strach w ich oczach, kiedy patrzyli na przyziemnych i na egzekucję Jocelyn. Bali się. Byli przerażeni.
- Może coś ci się przewidziało?
- Ależ zapewniam cię, że wcale mi się nie przewidziało! - podniosła głos. - Bali się! Tchórze! Jonathan, to jeszcze pół-biedy, ale Clarissa?! Jest następczynią tronu Edomu! Moją córką! Moją chwałą! Nie, o czym ja mówię?! Już nie!
- Pani...
- Czułam jej strach i łzy, Valentinie!! Ona ma być moją następczynią?! Nigdy na to nie pozwolę! Wystarczająco już mnie rozczarowała ostatnimi czasy. Koniec!
- Mogę ją ukarać. Zapewniam cię, że wtedy zacznie myśleć trzeźwo!
- Nie. - powiedziała już spokojniej. Słyszałam i widziałam, jak chodziła w tę i we w tę, rozmyślając. Po dłuższej chwili stanęła, wzdychając. - Zrobimy tak, twoja najstarsza córka zajmie miejsce Clarissy.
- A co będzie z Jonathanem i Clarissą, Pani?
- Ukarzesz ich. Publicznie. Chłosta na śmierć. Podczas koronacji. Będzie to kolejna nauczka dla moich poddanych.
- Co? - w głosie mojego ojca, było słychać szok i niedowierzanie. - Dlaczego śmierć? Clarissa od małego była twoją ulubienicą i...
- Już ją nie jest! I teraz jesteśmy w Edomie, gdzie ja jestem Królową! Tutaj nie ma litości i drugiej szansy! Zapamiętaj to sobie! - krzyczała tak głośno, iż myślałam, że ściany zaczną się walić.
Obraz zaczął się rozmazywać i oddalać. Już po chwili ponownie znalazłam się przyciśnięta do Jonathana, który mocno mnie obejmował. Nie wytrzymałam i go odepchnęłam. Moje serce biło jak oszalałe, a myśli krążyły wciąż wokół rozmowy Lilith i Valentine'a. Osunęłam się powoli na ziemię, chowając twarz w dłonie.
To nie możliwe, to nie możliwe, to nie możliwe... Jak mogła kazać mnie zabić, po przez wychłostanie na śmierć? Mogła kazać mnie przebić mieczem, cokolwiek! Dlaczego chłosta?! Jak ona w ogóle mogła tak po prostu się mnie wyrzec?! Bez jakichkolwiek uczuć, jakbym nigdy nic dla niej nie znaczyła!
Nie potrafiłam się otrząsnąć z szoku, który zawładnął moim ciałem. Nie potrafiłam już jasno myśleć.