piątek, 18 grudnia 2015

Rozdział 6 Wybrana

◊ Clary 



Przez całą drogę szłam cicho. Isabelle obok mnie również trzymała język za zębami. Po prostu podążałyśmy za Celine. Kiedy dotarłyśmy do drzwi gabinetu, blondynka dała nam znak, abyśmy zaczekały chwilę na korytarzu. Następnie weszła i zamknęła za sobą drzwi. Będąc pewną, że kobieta nas nie usłyszy, pozwoliłam ciekawości robić swoje:

- Jesteś zaręczona z Jace'm?

Dziewczyna podniosła wzrok, który do tej pory trzymała wbity w podłogę.

- Nie, ale nasi rodzice myślą, że tak.

- Nie rozumiem. - zmarszczyłam brwi.

- Jeszcze zanim się urodziliśmy, zaplanowali nasze zaręczyny. Osobiście jestem temu wszystkiemu przeciwna i Jace także. Jest on dla mnie jak brat i zawsze tak będzie. Powiedzieliśmy im to, ale oni nadal wierzą, że ja i Jace się pokochamy, pobierzemy i założymy rodzinę.

- Zmuszą was do tego?

- Nie... chyba nie. Powoli zaczynają rozumieć, że do miłości nie da się zmusić.

Bo miłość nie istnieje, to tylko sztuczne uczucie, które nas niszczy, pomyślałam.

Isabelle westchnęła, ale po chwili na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Splotła ręce na piersi i zaczęła się bujać w przód i w tył.

- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że przeskoczymy klasę! U siedemnasto-rocznych są właściwie wszyscy moi znajomi... no... prawie wszyscy. Paul i Alec są o rok starsi.

- Wiem, że u siedemnasto-rocznych jest Jace, Annabeth - imię dziewczyny wypowiedziałam powoli. - i Colton, prawda?

- Dokładnie, ale podobno siedemnasto i osiemnasto-roczni mają wspólną plastykę, więc spotkamy się z Paulem i Alec'em. - uśmiechnęła się pogodnie. W tym samym czasie drzwi do gabinetu się otworzyły i stanęła w nich Celine z identycznym wyrazem twarzy co Isabelle.

- Wejdźcie, proszę. - odsunęła się, aby nas przepuścić. Weszłam pierwsza, zapoznając się z pomieszczeniem, w którym byłam ostatniej nocy. Wydawało się teraz o wiele większe, niż kiedy byłam tutaj ostatnim razem. Ale to pewnie przez to, że teraz panowało tutaj jasne oświetlenie    duży żyrandol rzucał światło na wysoką odległość, oświetlając po drodze stare zbiory książek, mieszczące się na kilkupiętrowych regałach. Lecz najbardziej mnie oślepiały promienie słoneczne, wpadające przez trzy, ogromne okna na wprost. Widok na Nowy Jork był przepiękny.

Razem z Isabelle stanęłyśmy przed biurkiem, które stało kilka metrów od okien. Za meblem siedziała Maryse. Tym razem była ubrana w czarną koszulę i jeansy. Jej włosy były rozpuszczone, a na twarzy miała lekki makijaż. Widząc nas, uśmiechnęła się lekko.

- Dzień dobry, dziewczęta.

Obydwie odpowiedziałyśmy jej cichym mruknięciem. Kątem oka dostrzegłam, jak Celine siada na jednej z kanap przed kominkiem i nas obserwuje.

- Celine przestawiła mi już waszą sytuację, ale chciałabym jeszcze z wami porozmawiać. Usiądziemy? - wstała i tupiąc obcasami koturnów, skierowała się w stronę blondynki. Usiadła obok niej, a nam wskazała miejsce na przeciwko. Usiadłam na brązowej kanapie, która była w stylu chesterfield. Przede mną znajdował się stolik do kawy z tego samego ciemnego drewna, co kanapa i reszta mebli.

Maryse westchnęła. Mogłam się założyć, że zapowiada się na długą rozmowę, dlatego też oparłam się wygodnie o oparcie i słuchałam.

- Podjęłam decyzję i jestem na tak, jeśli chodzi o przeniesienie was do starszej grupy... - oznajmiła, ale zanim mogła wyjaśnić więcej, Isabelle wyprostowała się i klasnęła w dłonie, piszcząc. - ALE, zrobiłam to z wielu, ważnych powodów.

- Mianowicie? - spytałam.

- Wiem, co zrobiłaś na treningu. Musisz mieć naprawdę wielki talent, Clary... - nie wytrzymałam. Skąd one znają moje przezwisko?! Wszyscy zawsze zwracali się do mnie pełnym imieniem, tylko Jocelyn i Lilith mówiły zdrobnieniem, nikt inny!

- Dobra, skąd znacie moje zdrobnienie? - przerwałam jej gniewnym tonem.

- Wiedziałyśmy o tobie jeszcze zanim się urodziłaś. - wtrąciła Celine z lekkim uśmiechem. - Ja, Maryse i Jocelyn byłyśmy przyjaciółkami o silnych więzach. Chodziłyśmy razem do akademii.

- To prawda. - Maryse przytaknęła. - Zawsze byłyśmy sobie bliskie. Zwierzałyśmy się, wyjawiałyśmy sekrety... - Obie kobiety uśmiechnęły się, jak na miłe wspomnienie, lecz uśmiech znikł tak szybko, jak się pojawił.

- Wracając do przeniesienia mnie do starszej grupy. - wróciłam do prawidłowego tematu.

- Oczywiście - Maryse odchrząknęła. - cóż, zgadzam się. Przeskoczycie klasę. Macie wystarczającą wiedzę i talent... poza tym, nie chcę, abyście się uczyły więcej o Kręgu. Jestem pewna, że o tym też już wiecie wystarczająco.

Na potwierdzenie pokiwałyśmy głowami.

- Dobrze więc, ponieważ muszę zmienić kilka rzeczy w waszych i nauczycielskich dokumentach, plan lekcji dostaniecie dopiero za kilka dni. Tym czasem proponuję, abyście miały wspólne szafki z kimś z siedemnasto-rocznych. Może Jace, Annabeth lub Colton? Wspólnie będziecie korzystać z ich książek. Obiecuję, że to potrwa tylko kilka dni. Potem otrzymacie własne książki i plany zajęć. To wszystko. Możecie iść, o ile się nie mylę właśnie zaczęła historii.

- Spóźniłam się! - przejęła się Celine, stając na równe nogi. - Chodźcie, dziewczęta...

- Wy idźcie, chciałabym jeszcze chwilę porozmawiać z Clary. - powiedziała Maryse z lekkim uśmiechem i kiwnęła głową do blondynki. Celine odwzajemniła gest i razem z Isabelle skierowały się do drzwi. Niechętnie zostałam sama z kobietą. Wciąż siedząc, podniosłam wzrok, natykając się na jej niebieskie oczy, w których nadal kryło się współczucie. Powoli zaczęło mnie to denerwować.

- O co chodzi? - spytałam niewzruszonym głosem.

- Kiedy dowiedziałam się, że ty i twoje rodzeństwo będziecie się uczyć w instytucie - wstała i podeszła do biurka, zaczynając przeglądać różne papiery. - naprawdę byłam zaskoczona.

- Nasze nazwisko jest, aż tak znane?

- Owszem, i nawet nie wiesz jak bardzo.

Właśnie, że wiem.

- To źle?

- Dla niektórych tak, a dla niektórych nie. Musisz wiedzieć, że długo się wahałam przed podpisaniem zgody, aby was przyjąć. Miałam nawet odmówić.

- Dlaczego pani zmieniła zdanie? - spytałam, również wstając. Przyciskając teczkę mocno do piersi, zaczęłam powoli podchodzić do biurka.

- Bo uświadomiłam sobie, że wcale nie musicie być tacy jak wasz ojciec. Doskonale wiedziałam, i nadal wiem, że macie w sobie również część swojej matki.

- Tylko tyle?

- Nie, nawet gdybym odmówiła, byłby problemy.

- Dlaczego?

- Z dwóch powodów: pierwszy, instytut ma obowiązek zapewnić schronienie każdemu Nocnemu Łowcy, który oto poprosi.

- A drugi? - spytałam, wpatrując się w bardzo interesujący punkt, którym była podłoga.

- Nocny Łowca, który ma ukończone dwanaście lat ma prawo i obowiązek rozpocząć szkolenie. Dlatego, gdybym odmówiła, Clave i ja nie mielibyśmy odpowiednich powodów i uzasadnień, dlaczego mielibyście się tutaj nie uczyć.

- Bo gdyby pani powiedziała, że nie możemy się uczyć, dlatego bo mamy takie nazwisko, a nie inne, wyszłaby pani po prostu na chamską. - stwierdziłam, choć brzmiało to bardziej, jakbym mówiła sama do siebie.

Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, jak to musiało zabrzmieć. Szybko podniosłam wzrok na Maryse, która wpatrywała się we mnie rozbawioną miną.

- Przepraszam - powiedziałam szybko. - głośno myślę.

- Nic nie szkodzi, masz rację. - kiwnęła głową z uśmiechem, lecz już po chwili ponownie spoważniała. - Tak czy siak, nie żałuję, że mogę gościć pod swoim dachem taką uczennicę jak ty, Clary. Jesteś tutaj zaledwie dzień, a już pokazałaś na co cię stać.

Przed oczami stanęła mi chwila, gdy powaliłam Jace'a i Coltona na ziemię, a cała sala - w tym nauczyciel - patrzyła na mnie z rozdziawionymi ustami.

W odpowiedzi posłałam kobiecie lekki uśmiech, z którego jednak wyszedł grymas.

- To wszystko? - spytałam, błagając w duchu, aby w końcu mnie wypuściła.

- Tak, dziękuję.

Rozplotłam ręce, pozwalając im wisieć wzdłuż ciała. Zrozumiałam jednak, jak bardzo mi zdrętwiały od mocnego uścisku. Naprawdę musiałam się wysilić, aby utrzymać w dłoni teczkę, nacisnąć klamkę i wydostać się z pomieszczenia. Kiedy tak się stało, a ja ponownie znalazłam się na korytarzu, miałam wrażenie, jakbym dopiero co wydostała się z dusznej klatki.

Brawo, Clarisso Morgenstern. Pobiłaś nowy rekord, wypowiadając tylko jedno nie miłe zdanie w czasie kilkuminutowej rozmowy.

Zanim wróciło mi czucie w rękach, musiało minąć kilka chwil. Dopiero wtedy ruszyłam w stronę klasy od historii. Byłam z siebie dumna, że nie zabłądziłam.

Cicho weszłam do środka, starając się nie zwracać na siebie jakiejkolwiek uwagi. Prawie się udało, bo głowę odwrócili tylko uczniowie siedzący najwyżej i najbliżej drzwi, czyli ci w ławkach w ostatnim rzędzie.

Nerwowo zaczęłam szukać wolnego miejsca, błagając los, abym nie musiała iść siedzieć na sam przód. Dostrzegając po kilku sekundach machającą do mnie dłoń Isabelle, poczułam się jak w niebie. Siedziała na tym samym miejscu co poprzednio. Zaczęłam iść w jej stronę, lecz widząc kto siedzi na moim miejscu, stanęłam jak wryta.

Jace pomachał do mnie palcami ze złośliwym uśmieszkiem na ustach. Zacisnęłam usta w wąską kreskę i ruszyłam ponownie. Stanęłam obok niego, szukając wolnego miejsca obok...

- Jak chcesz, zawsze możesz mi usiąść na kolanach. - szepnął i mrugnął do mnie. Poczułam jak się rumie... CO?! NIE! NIE! NIE! NIE! JA SIĘ NIGDY NIE RUMIENIE!

- Chciałbyś. - mruknęłam i nagle dostrzegłam wolne miejsce obok dziewczyny siedzącej obok Isabelle. Z westchnieniem podeszłam do krzesła i je odsunęłam, siadając na nim. Odwróciłam głowę w stronę dziewczyny, która siedziała między mną a Isabelle. Ona też spojrzała na mnie swoimi dużymi niebieskimi oczami z lekkim uśmiechem na twarzy.

- Annabeth, kuzynka Lightwoodów. - powiedziała cicho, wyciągając do mnie dłoń pod blatem. Ujęłam ją.

- Clary. - odwzajemniłam lekki uśmiech.

- A nie mówiłam, że się polubicie? - wtrąciła brunetka, pochylając głowę w naszym kierunku.

- Isabelle! - rozległ się karcący głos Celine. Speszona dziewczyna ponownie wyprostowała się na swoim miejscu, mrucząc ciche "przepraszam". Z Annabeth wymieniłyśmy rozbawione miny.

- I znów się widzimy... - usłyszałam cichy szept obok lewego ucha. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, kto siedzi po mojej lewej stronie...

- Colton Wayland. - przedstawił się, wyciągając do mnie dłoń pod blatem w ten sam sposób co przed chwilą Annabeth, tyle że jego wzrok cały czas spoczywał na Celine. Podążając za jego wzrokiem, uścisnęłam lekko jego dłoń.

- Clary Morgenstern.

Do końca lekcji przerabialiśmy temat nijakiego Axela Mortmaina, który w roku 1878 zaplanował masę mechanicznych maszyn. Chciałam robić notatki, ale przypomniałam sobie, że teczkę z moimi rzeczami zapomniałam w gabinecie Maryse, dlatego też po prostu słuchałam.


***


- To wszystko na dzisiaj. Ponieważ to dopiero pierwsza lekcja w tym roku, nic wam nie zadaję. Możecie iść. - oznajmiła Celine, a na jej słowa wszyscy stanęli na równe nogi i zaczęli się pakować.

- Clary - Spojrzałam na Isabelle. - wiesz już z kim będziesz dzieliła szafkę?

- Yyy... jeszcze nie, ale...

- Dlaczego miałybyście dzielić z kimś szafkę? - wtrącił Jace.

- Mama nam kazała, ponieważ plan lekcji dla siedemnasto-rocznych da nam dopiero za kilka dni. Tym czasem mamy dzielić z kimś z tej klasy szafkę, aby wiedzieć jaka będzie następna lekcja. Ja dzielę z Annabeth, idziemy?

Niebieskooka kiwnęła z uśmiechem głową, po czym obydwie skierowały się w kierunku drzwi.

- Możesz dzielić szafkę ze mną. - zaproponował Colton, kiedy zamykałam teczkę.

- Wcale nie. - zaprotestował blondyn i stanął przede mną tak, jakby chciał mnie osłonić przed czyimś ciosem. - Będzie dzieliła ze mną. Obiecałem, że jej pomogę i ją wprowadzę. Teraz jest jedną z nas, zapomniałeś? - na ostatnie słowa dostrzegłam, jak Jace patrzy ostrzegawczo na chłopaka.

- Pamiętam. - warknął w odpowiedzi Wayland i zanim odszedł szybkim krokiem, zmierzył mnie wzrokiem. W jego oczach kryło się pożądanie, ale... w inny sposób. Dlatego, kiedy odszedł, powoli stanęłam przed blondynem, mrużąc podejrzanie oczy.

- Co mu jest? - spytałam.

Jace odprowadzał chłopaka wzrokiem, ale już po chwili ponownie przeniósł go na mnie. Wpatrywałam się chwilę w płynne złoto jego oczu, które wydawało się być niesamowicie hipnotyzujące.

- Nic, idziemy? - spytał beznamiętnie i zanim zdążyłam odpowiedzieć, ruszył w kierunku drzwi. Ale ja jeszcze nie skończyłam. Szybkim krokiem ruszyłam zanim, przez korytarz. Dogoniłam go, choć musiałam niemal biec, ponieważ on był wyższy ode mnie co najmniej o głowę.

- Patrzyłeś na niego jak na morderce, to miało być nic? - na koniec jeszcze prychnęłam poirytowana... I w ułamku sekundy zostałam lekko, ale nagle i stanowczo popchnięta na szafki. Jego dłonie oparły się mocno - wnioskując po napiętych mięśniach - o szafki tuż po obu stronach mojej głowy. Jego twarz znajdowała się kilka centymetrów od mojej, wystarczająco blisko, abym mogła poczuć jego miętowy oddech i dostrzec siebie w jego złotych tęczówkach. Zapach świeżo wypalonych run i jakiegoś drogiego mydła był niemal pieszczotą dla mojego zmysłu węchu.

Mogłam go powalić na ziemię, odepchnąć, zdzielić w twarz, a nawet zabić, wbijając paznokcie w jego serce... ale nic nie zrobiłam. Coś w środku nakazywało mi stać nieruchomo i patrzeć na niego, wsłuchując się w mocne bicie serca, które obecnie niemal rozrywało mi pierś.

- Uwierz mi, Clary... czasami niewiedza czyni cię bezpieczniejszą w miejscu, w którym obecnie jesteś i ludzi, wśród których przebywasz. Dlatego bądź ostrożna. - oznajmił. Jego słowa nie były groźbą, ani nie zawierały złości lub irytacji, lecz ostrzeżenie. - Moja szafka ma numer sześćdziesiąt-dwa. Zapasowy kluczyk dam ci na następnej lekcji, czyli na łacinie. - I poszedł, nie oglądając się.

Musiała minąć długa chwila zanim odważyłam się poruszyć. Czułam się jakby, ktoś właśnie udowodnił, że zło czai się dosłownie za każdym zakrętem. Kompletnie odechciało mi się jeść. Potrzebowałam porozmawiać z kimś zaufanym...

Tak samo jak Jace, ruszyłam w przeciwną stronę, nie oglądając się za siebie na uczniów, którzy robili wszystko na odwrót    obserwowali mnie cały czas.

***

Rozglądając się na boki i upewniając się, że nikt mnie nie widzi, zapukałam kilka razy w drzwi identyczne jak od mojego pokoju.

Już po chwili usłyszałam dźwięk obcasów, uderzających o drewnianą podłogę. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich najważniejsza osoba w moim życiu, Lilith. Ubrana w czerwoną dzianinową sukienkę do kolan, tego samego koloru pantofle i srebrną biżuterię, uśmiechnęła się do mnie promiennie, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Przepuściła mnie i zamknęła za mną drzwi. Stanęłam po środku pokoju, który był urządzony w podobnym stylu co mój.

- Clary, córko moja, tak się cieszę, że cię widzę. - powiedziała kobieta, rozkładając ramiona.

- Wzajemnie, matko. - szepnęłam i podeszłam do niej, ściskając.

Zawsze, kiedy przy niej byłam, wiedziałam, że to przy niej jest moje miejsce. Była dla mnie wieloma osobami i rzeczami, których nie posiadałam lub nie miałam prawa posiadać. Mimo iż Valentine i Jocelyn dbali o mnie, to Lilith wychowywała i uczyła mnie najwięcej: uczyła mnie śmiertelnych trucizn, zaklęć, run, a także udzielała mi specjalnych treningów. Powierzała mi swoje sekrety, jak i wiedzę, którą posiadać mogą tylko nieliczni ludzie. Była dla mnie jak matka i przyjaciółka w jednej osobie. Mogłam jej się zwierzyć ze wszystkiego zawsze i o każdej porze.

- Znalazłaś już sejf? - spytała szeptem, chowając czarny kosmyk swojego włosa za ucho, kiedy się od niej odsunęłam.

- Jeszcze nie, ale nie długo go znajdę, obiecuję.

Brunetka z uśmiechem na ustach, pogładziła palcem mój policzek, po czym ujęła moją brodę.

- Nie musisz mi obiecywać. Nie podniosę na ciebie ręki, bo nie jestem jak twój ojciec, który potrzebuje za każdym razem zapewnienia, po przez obietnice, że wykonasz swoje zadanie. Wiem, że je wykonasz, nawet bez składania obietnic.

- Jak ty to robisz, że jesteś zawsze taka pewna? Widzisz przyszłość? - zaśmiałam się.

Kobieta mi zawtórowała i pokręciła głową.

- Nie, ale znam ciebie i twoje zdolności lepiej, niż ty sama... w końcu - jej dłoń powędrowała ponownie do mojego policzka, zaczynając go gładzić. - jesteśmy niemal takie same. Nie zapominaj, że tylko piętnaście procent twojej krwi należy do Jocelyn i Valentine'a, a cała reszta do mnie.

- Wiem. - szepnęłam, patrząc się w jej jasnozielone oczy. Miała racje, większość krwi, która płynęła w moich żyłach, należała do niej. Bo zanim Jocelyn zaszła ze mną i moim rodzeństwem w ciąże, Valentine zdecydował nie tylko pozbyć się wszystkich podziemnych, ale i przejąć władzę nad wszystkim i wszystkimi. Wezwał więc Lilith i zawarł z nią stały pakt. Lilith zgodziła się mu pomóc, ale wyjawiła mu swoje warunki: on i Jocelyn muszą spłodzić dziecko, które będzie odpowiednie, aby zostać jej najlepszą bronią i zasiąść razem z nią na tronie w Edomie. W zamian za dziedzica lub dziedziczkę, obiecała jemu i Jocelyn bezpieczeństwo i ważne stanowiska, które będą się równać z jej własną władzą. Lecz zanim dziecko się urodzi Valentine miał podawać Jocelyn do picia krew Lilith, bo dzięki tej krwi, dziecko będzie posiadać niespotykane umiejętności.

Tak też się stało. Valentine i Jocelyn chcieli mieć dzieci, więc im obojgu pasował cały układ. Najpierw był Jonathan, a potem Seraphina, lecz żadne z nich nie okazało się być wystarczająco odpowiednie, aby być godnym miejsca dziedzica Edomu, dlatego Lilith odebrała im nadmiar swojej krwi. Potem na świat przyszłam ja. Clarissa Adele Morgenstern. Dziewczyna, która jako niemowlę oczarowała Lilith, i która została mianowana jej bronią, a także następczynią tronu Edomu. Byłam wychowywana twardą ręką, trenowana i uczona do ostatniej kropli krwi i potu.

- Jesteś moim skarbem, Clary, pamiętaj... - powiedziała cicho i podeszła do komody, otwierając jedną z szuflad.

To zdanie słyszałam od tak dawna, jak sięga pamięć. Nie pamiętam, aby ktokolwiek powiedział do mnie "Kocham cię, Clary" lub "Moja kochana". Zawsze byłam: najlepsza, najdroższa lub tak jak właśnie powiedziała Lilith, byłam jej skarbem.

-... i dlatego, że jesteś moim skarbem i bronią, potrzebuję twojej pomocy. - oznajmiła.

- Jakiej? - spytałam.

- Kogoś się dla mnie pozbędziesz. - słowa wypowiedziała jak w transie, przyglądając się uważnie rzeczy, którą wyciągnęła z szuflady. Dopiero, kiedy się odwróciła w moją stronę, mogłam zobaczyć, co to było...




Błysk światła odbił się w trzymanym przez nią sztylecie, oślepiając mnie tak bardzo, że musiałam zamknąć oczy.












Nareszcie nowy rozdział! Jestem prze szczęśliwa! Dostałam nową ładowarkę, zaczęły mi się ferie i nareszcie udało mi się wstawić nowy rozdział, w którym wiem, że mało się działo i mógł nieco nudzić, za co przepraszam, bo wiem, że długo go oczekiwaliście! Mam jednak nadzieję, że mi to wybaczycie. Obiecuję, że następny rozdział pojawi się szybciej i nie będziecie musieli czekać na niego tak długo, jak na ten ;***

8 komentarzy:

  1. Super rozdział. Kogo ma się pozbyć?? No kogo?? Nie wytrzymam do następnego rozdziału. Czekam na nekst. Oby był szybko.

    OdpowiedzUsuń
  2. NA ANIOŁA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! JESTEŚ GENIALNA!I NARESZCIE!
    KOCHAM CIĘ ! <3 <3 <3

    Clary :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham <3 Wspaniały rozdział i nie jest nudny !!
    Czekam na next <3 Mam nadzieje że pojawi się szybko <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział niesamowity! Nie spodziewałam się Lillith!!! A do tego ta akcja z krwią. dlaczego ma w sobie jej tak dużo?!
    jednym slowem cudo.
    Nie mogę się już doczekać nowego rozdziału.

    Pozdrawiam Paulina patrycj.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały rozdział! Czekam na next!
    <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Kogo ona ma zabić. Chce wiedzieć natychmiast. Jestem bardzo niecierpliwą osobą i ja chce chce chce. Ogólnie rozdział mega. Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział! Czekam na następny i życzę Wesołych Świąt! :)) -Jula^^

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pamiętaj zostawić po sobie ślad ;3