- Kogo? - spytałam.
Zaczęła podchodzić do mnie wolnym krokiem ze sztyletem, który trzymała w obu dłoniach, jakby był niezwykle cenny. Jej hipnotyzujące, jasno-zielone oczy, jak u węża, wpatrywały się we mnie.
- Hodge'a Starkweather'a. - szepnęła. Stała tak blisko mnie, że mogłam poczuć jej zimny oddech. - Jest zagrożeniem dla nas i naszego planu.
- Co? - zmarszczyłam brwi.
- Twój ojciec jest i był mądry... ale za młodości był również niezmiernie ogromnym głupcem. Bo widzisz, Clary, Hodge jest byłym parabatai twojego ojca. W czasach, kiedy byli dla siebie jak bracia, tak się też zachowywali. Trenowali razem, polowali... a nawet wyznawali swoje najskrytsze sekrety. Nawet ten dotyczący ciebie i mnie.
- On wie?! - wytrzeszczyłam oczy, marszcząc brwi. Cofnęłam się o krok, czując jak rośnie we mnie złość.
- Niestety. - westchnęła brunetka. - Myślał, że Valentine odpuścił sobie to wszystko, gdy Clave wsadziło go do więzienia na parę miesięcy i wychłostało za planowanie wybicia podziemnych i za kradzież kielicha.
Doskonale to zapamiętałam. Jonathan i Seraphina opowiadali mi zawsze wieczorami, jak to wszystko wyglądało. Oni już byli na świecie, gdy Krąg jeszcze istniał, a nawet byli świadkami jego upadku i kary wymierzonej naszemu ojcu przez Clave. Mimo to Valentine się nie załamał i nie poddał, bo zależało mu na naszej rodzinie i wiedział, że dzięki mnie i podpisanemu paktowi z Lilith, jeszcze się zemści i zyska nieopisaną władzę. Wiedział, że jeszcze wybije podziemnych, a przyziemnych zmusi do oddawania pokłonów jemu, Lilith i wszystkim pozostałym z krwi Gwiazdy Porannej, czyli krwi Morgensternów.
- Clary, on wie kim jesteś ty, twoje rodzeństwo i ja. Musisz go zabić jak najszybciej. - oznajmiła i ponownie się do mnie zbliżyła, aby ująć moją dłoń i wsadzić do niej zimną rękojeść sztyletu. Następnie nachyliła się i wysyczała cicho wprost do mojego ucha:
- Tym sztyletem zabiłam wszystkich, którzy byli zagrożeniem dla mojego życia lub moich bliskich. Teraz nadszedł czas, abyś użyła go ty. - Jej chłodna dłoń zacisnęła się lekko na moim nadgarstku ze sztyletem, który zaczęła unosić. Ustawiła go tak, że moja ręka zatrzymała się z bronią wycelowaną w miejsce tuż nad jej sercem. - Spraw, aby ten sztylet znalazł się w środku jego serca i, aby ono już nigdy nie zabiło.
- Dobrze. - powiedziałam ledwo słyszalnie, opuszczając broń.
- Dziękuję ci, moja córko. - szepnęła i ujęła moją twarz w swoje dłonie. Nachyliła się i trzymając zamknięte powieki, złożyła na moim czole długi pocałunek. Był identyczny jak te, którymi mnie obdarzała od maleńkości. - Sama bym się tym zajęła, ale jak dobrze wiesz, nie mam teraz na to czasu. Jako nauczycielka łaciny muszę prowadzić lekcje i stawiać się na zebraniach nauczycielskich.
- Wiem i rozumiem. Ale spokojnie - uśmiechnęłam się dumnie - Hodge będzie martwy, zanim zajdzie słońce.
Lilith uśmiechnęła się na moje słowa.
- Świetnie, a teraz idź na obiad. Za piętnaście minut i tak widzimy się na lekcjach.
- Wiem i rozumiem. Ale spokojnie - uśmiechnęłam się dumnie - Hodge będzie martwy, zanim zajdzie słońce.
Lilith uśmiechnęła się na moje słowa.
- Świetnie, a teraz idź na obiad. Za piętnaście minut i tak widzimy się na lekcjach.
***
W jadalni jak zwykle było tłoczno. Nie byłam głodna, dlatego wzrokiem zaczęłam szukać stolika, przy którym siedziała Isabelle z Jace'm i pozostałymi. Ruszyłam w ich stronę, dostrzegając ich przy stoliku w rogu sali.
- Clary! - zawołała brunetka, kiedy byłam już kilka kroków od nich. - Siadaj, właśnie mówiłam o twoich językowych zdolnościach!
No proszę... jestem tematem rozmów. Oczywiście nie, żebym miała pretensje...
Usiadłam na wolnym krześle które już ktoś musiał dla mnie przyszykować między Isabelle a Jace'm. Oparłam się wygodnie, na powitanie mrucząc ciche "Hej". Annabeth odpowiedziała mi uśmiechem, Colton też, ale jego uśmiech w porównaniu do uśmiechu dziewczyny, był wymuszony. Czułam, że relacje między mną, a nim nie będą pozytywne.
- Clary. - powiedział Jace i podał mi mały kluczyk, który zapewne należał do jego szafki.
- Dzięki.
- Clary. - powiedział Jace i podał mi mały kluczyk, który zapewne należał do jego szafki.
- Dzięki.
- My się chyba jeszcze nie znamy, jestem Paul. - chłopak o brązowych włosach i figurze szczuplejszej od Coltona, wyciągnął do mnie rękę z miłym uśmiechem. Odwzajemniłam gest.
- Clary.
- Więc, Clary, Isabelle mówiła, że umiesz mówić w wielu językach. To prawda? - odezwał się brunet podobny do Isabelle. To musiał być Alec.
- Może nie w wielu, ale w kilku...
- Oj, nie bądź taka skromna! - przerwała mi brunetka, dając sójkę w bok. - Ona opanowała łacinę, węgierski, hiszpański, włoski, francuski, niemiecki, koreański, arabski i kilka rodzajów greki!
- Mówiłam już, że żartowałam z arabskim, a po koreańsku tylko dukam! - przypomniałam. Kiedy spojrzałam na pozostałych, ich wzrok był utkwiony we mnie. Patrzyli na mnie zamurowani z rozdziawionymi ustami.
- Mimo to! Dziewczyno, znasz ponad siedem języków! Jak to możliwe?!
- A jak to możliwe, że wy umiecie mówić po łacinie? - odpowiedziałam jej pytaniem na pytanie.
- Bo to obowiązkowe...
- W moim domu, te języki też były obowiązkowe. Nie miałam nic do gadania. - wytłumaczyłam i była to prawda. - Mojemu ojcu zależało na umiejętnościach fizycznych, a mojej matce na psychicznych. Tak naprawdę, to obydwoje wymagali, abym potrafiła się porozumieć w co najmniej pięciu językach. Nie było łatwo, ale jakoś sobie poradziłam.
- Dobra - odchrząknęła Annabeth. - muszę przyznać, że jesteś najbardziej utalentowaną osobą, jaką w życiu spotkałam.
- Dziękuję, ale... - nie dokończyłam, bo przed moim nosem wylądowała śnieżno biała koperta, którą rzuciła osoba stojąca za mną. Odwróciłam głowę, natykając się na zaniepokojoną twarz Seraphiny. - Co się stało? - spytałam.
- On chce to kontynuować. Złamał obietnice. - powiedziała i odeszła szybkim krokiem.
Musiałam się zastanowić, o co mogło chodzić Seraphinie. Musi to być naprawdę poważna sprawa, skoro odważyła się ze mną rozmawiać o takim temacie wśród wszystkich.
- Clary... - zaczęła niepewnie Isabelle, ale ja już wzięłam kopertę do rąk, będąc pewną, że jej zawartość będzie odpowiedzią na moje pytania. I tak jak myślałam... W środku koperty znalazłam zwinięty, skórzany paseczek, który kończył się małym, zakrwawionym, metalowym haczykiem. Paseczek był jednym z wielu pasków, które były częścią dobrze mi znanego bicza. Zamknęłam oczy, przypominając sobie chwile, w których koniec haczyka zatapiał się w mojej skórze. Te wspomnienia były tak silne i realne, że nie mogłam się nie skrzywić na wspomnienie o tamtych torturach, jakie zadawano mi i mojemu rodzeństwu od najmłodszych lat.
- Clary - szepnęła Isabelle, przysuwając krzesło bliżej mojego. - co to jest? - Dziewczyna wzięła rzecz, zaczynając ją dotykać i oglądać. Mimo, iż nadal wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w kopertę na stole, dostrzegłam kącikiem oka, jak palce brunetki brudzą się na czerwono, kiedy dotknęły haczyka. Zanim dziewczyna zdążyła zapytać czym jest ciecz, odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą:
- To krew.
Isabelle z sykiem upuściła skórzany pasek z powrotem na stół. Zaczęła wycierać ręce w chusteczkę. Ja tym czasem wzięłam rzecz i zaczęłam się nią bawić, obracając w różne strony.
- O-oczym ty mówisz? Czyja krew?
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami.
Przed obecnym zadaniem, Valentine obiecał mi i mojemu rodzeństwu, że po wykonaniu go, skończy z brutalną dyscypliną, chyba że coś zepsujemy... Niestety złamał słowo. Dał mi to do zrozumienia, po przez ten list. Co by się nie wydarzyło, on będzie to kontynuował. Zawsze.
Zebrałam się na odwagę i podniosłam wzrok, wiedząc, że niektóre szczegóły z całej prawdy będę musiała zmienić. - To jeden z pasków od bicza.
- Bicza? - Jace zmarszczył brwi. - Jakiego bicza? I kto ci to przysłał?
- A jak myślisz?! - naskoczyłam na niego. Nie dałam rady tłumaczyć im wszystkiego ze spokojem. Nikt by nie dał rady. Nie jeżeli by przeszedł przez to samo co ja. Mimo, iż rozumiałam, dlaczego ojciec nas bił tak dotkliwie, nie było mi łatwo o tym mówić. Dzięki tym dyscypliną osiągnęłam sukces, stając się odporniejsza na ból... ale to co musiałam przeżyć zanim to osiągnęłam... nie dało się wytłumaczyć słowami. - To Valentine mi to przysłał!
- Ale dlaczego? - spytał spokojnie Alec. - Co mu to da?
Przełknęłam ślinę.
- Świadomość, że w mojej głowie odtworzą się wspomnienia z domu. Świadomość, że ja, Seraphina i Jonathan wiemy, że nadal jesteśmy jego dziećmi, a on naszym ojcem.
- To nie ma sensu. - stwierdziła niebieskooka, kręcąc głową. - Gdyby chciał wywołać w tobie jakieś wspomnienia, to równie dobrze mógł ci wysłać coś innego. Dlaczego akurat - ściszyła głos i się nachyliła - kawałek bicza? W dodatku zakrwawiony?
Ponownie spojrzałam na skórzany pasek i odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
- Bo chciał wywołać we mnie konkretne wspomnienia. - szepnęłam, a w mojej głowie rozległ się świst przecinającego powietrze bicza, płacz młodszej Seraphiny, krzyk małego Jonathana i mój przyśpieszony, drżący oddech. - Udało mu się.
- Na Anioła. - szepnęła brunetka, kładąc mi swoją dłoń na plecach, jakby mi chciała dodać otuchy. - On was bił TYM? - Na ostatnie słowo dała nacisk, a jej palec wskazał na pasek zakończony haczykiem, który do tej pory spoczywał w moich dłoniach.
- Tak. - odpowiedziałam krótko i spojrzałam na zegar, znajdujący się na jednej ze ścian. - Lekcja się zaraz zaczyna. - poinformowałam, chcąc zakończyć dany temat. Nie chciałam się otwierać przed ledwo poznanymi ludźmi. Chciałam swoje przeżycia i traumy zachować dla siebie. Wydarzenia w posiadłości Morgensternów muszą zostać tylko pomiędzy mną i moim rodzeństwem. Kropka. Nie przyjechałam do instytutu, aby szukać kogoś do wyżalenia się. Jestem tutaj w konkretnej sprawie... Aczkolwiek, kiedy przyznałam się komuś do tego, że byłam bita, zrobiło mi się... NIE! Zastanów się, Clarisso, co by powiedział ci ojciec, gdyby wiedział o twoich myślach! Powiedziałby, tym samym chłostając twoje plecy, że miłość, dobro, ulga, a przede wszystkim współczucie to obraza dla ciebie! Bo są to uczucia, które mydlą oczy i niszczą od środka!
- O nie, po tym co się właśnie stało, nie dam rady się skupić na łacinie. Nie wiem, jak wy, ale ja zrywam się z lekcji. - oznajmiła Isabelle i spojrzała na wszystkich znacząco. Nikt się dołączył, dlatego brunetka prychnęła. - Och, to dopiero pierwszy dzień! Nic nam nie zrobią! Dajcie spokój i wybierzmy się gdzieś! Plaża, las, zakupy... No dalej! - ponagliła ich, patrząc na nich błagalnie.
- Izzy - westchnął Alec, patrząc na nią z poirytowaniem - nie sądzisz, że jesteśmy już na to za starzy?
- Jak możesz tak mówić?! - uniosła się. - Nie widzieliśmy się wszyscy prawie całe wakacje! Jesteśmy drużyną! Po za tym, mamy dwie nowe, utalentowane nowicjuszki! Trzeba to uczcić!
- Może nie w wielu, ale w kilku...
- Oj, nie bądź taka skromna! - przerwała mi brunetka, dając sójkę w bok. - Ona opanowała łacinę, węgierski, hiszpański, włoski, francuski, niemiecki, koreański, arabski i kilka rodzajów greki!
- Mówiłam już, że żartowałam z arabskim, a po koreańsku tylko dukam! - przypomniałam. Kiedy spojrzałam na pozostałych, ich wzrok był utkwiony we mnie. Patrzyli na mnie zamurowani z rozdziawionymi ustami.
- Mimo to! Dziewczyno, znasz ponad siedem języków! Jak to możliwe?!
- A jak to możliwe, że wy umiecie mówić po łacinie? - odpowiedziałam jej pytaniem na pytanie.
- Bo to obowiązkowe...
- W moim domu, te języki też były obowiązkowe. Nie miałam nic do gadania. - wytłumaczyłam i była to prawda. - Mojemu ojcu zależało na umiejętnościach fizycznych, a mojej matce na psychicznych. Tak naprawdę, to obydwoje wymagali, abym potrafiła się porozumieć w co najmniej pięciu językach. Nie było łatwo, ale jakoś sobie poradziłam.
- Dobra - odchrząknęła Annabeth. - muszę przyznać, że jesteś najbardziej utalentowaną osobą, jaką w życiu spotkałam.
- Dziękuję, ale... - nie dokończyłam, bo przed moim nosem wylądowała śnieżno biała koperta, którą rzuciła osoba stojąca za mną. Odwróciłam głowę, natykając się na zaniepokojoną twarz Seraphiny. - Co się stało? - spytałam.
- On chce to kontynuować. Złamał obietnice. - powiedziała i odeszła szybkim krokiem.
Musiałam się zastanowić, o co mogło chodzić Seraphinie. Musi to być naprawdę poważna sprawa, skoro odważyła się ze mną rozmawiać o takim temacie wśród wszystkich.
- Clary... - zaczęła niepewnie Isabelle, ale ja już wzięłam kopertę do rąk, będąc pewną, że jej zawartość będzie odpowiedzią na moje pytania. I tak jak myślałam... W środku koperty znalazłam zwinięty, skórzany paseczek, który kończył się małym, zakrwawionym, metalowym haczykiem. Paseczek był jednym z wielu pasków, które były częścią dobrze mi znanego bicza. Zamknęłam oczy, przypominając sobie chwile, w których koniec haczyka zatapiał się w mojej skórze. Te wspomnienia były tak silne i realne, że nie mogłam się nie skrzywić na wspomnienie o tamtych torturach, jakie zadawano mi i mojemu rodzeństwu od najmłodszych lat.
- Clary - szepnęła Isabelle, przysuwając krzesło bliżej mojego. - co to jest? - Dziewczyna wzięła rzecz, zaczynając ją dotykać i oglądać. Mimo, iż nadal wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w kopertę na stole, dostrzegłam kącikiem oka, jak palce brunetki brudzą się na czerwono, kiedy dotknęły haczyka. Zanim dziewczyna zdążyła zapytać czym jest ciecz, odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą:
- To krew.
Isabelle z sykiem upuściła skórzany pasek z powrotem na stół. Zaczęła wycierać ręce w chusteczkę. Ja tym czasem wzięłam rzecz i zaczęłam się nią bawić, obracając w różne strony.
- O-oczym ty mówisz? Czyja krew?
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami.
Przed obecnym zadaniem, Valentine obiecał mi i mojemu rodzeństwu, że po wykonaniu go, skończy z brutalną dyscypliną, chyba że coś zepsujemy... Niestety złamał słowo. Dał mi to do zrozumienia, po przez ten list. Co by się nie wydarzyło, on będzie to kontynuował. Zawsze.
Zebrałam się na odwagę i podniosłam wzrok, wiedząc, że niektóre szczegóły z całej prawdy będę musiała zmienić. - To jeden z pasków od bicza.
- Bicza? - Jace zmarszczył brwi. - Jakiego bicza? I kto ci to przysłał?
- A jak myślisz?! - naskoczyłam na niego. Nie dałam rady tłumaczyć im wszystkiego ze spokojem. Nikt by nie dał rady. Nie jeżeli by przeszedł przez to samo co ja. Mimo, iż rozumiałam, dlaczego ojciec nas bił tak dotkliwie, nie było mi łatwo o tym mówić. Dzięki tym dyscypliną osiągnęłam sukces, stając się odporniejsza na ból... ale to co musiałam przeżyć zanim to osiągnęłam... nie dało się wytłumaczyć słowami. - To Valentine mi to przysłał!
- Ale dlaczego? - spytał spokojnie Alec. - Co mu to da?
Przełknęłam ślinę.
- Świadomość, że w mojej głowie odtworzą się wspomnienia z domu. Świadomość, że ja, Seraphina i Jonathan wiemy, że nadal jesteśmy jego dziećmi, a on naszym ojcem.
- To nie ma sensu. - stwierdziła niebieskooka, kręcąc głową. - Gdyby chciał wywołać w tobie jakieś wspomnienia, to równie dobrze mógł ci wysłać coś innego. Dlaczego akurat - ściszyła głos i się nachyliła - kawałek bicza? W dodatku zakrwawiony?
Ponownie spojrzałam na skórzany pasek i odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
- Bo chciał wywołać we mnie konkretne wspomnienia. - szepnęłam, a w mojej głowie rozległ się świst przecinającego powietrze bicza, płacz młodszej Seraphiny, krzyk małego Jonathana i mój przyśpieszony, drżący oddech. - Udało mu się.
- Na Anioła. - szepnęła brunetka, kładąc mi swoją dłoń na plecach, jakby mi chciała dodać otuchy. - On was bił TYM? - Na ostatnie słowo dała nacisk, a jej palec wskazał na pasek zakończony haczykiem, który do tej pory spoczywał w moich dłoniach.
- Tak. - odpowiedziałam krótko i spojrzałam na zegar, znajdujący się na jednej ze ścian. - Lekcja się zaraz zaczyna. - poinformowałam, chcąc zakończyć dany temat. Nie chciałam się otwierać przed ledwo poznanymi ludźmi. Chciałam swoje przeżycia i traumy zachować dla siebie. Wydarzenia w posiadłości Morgensternów muszą zostać tylko pomiędzy mną i moim rodzeństwem. Kropka. Nie przyjechałam do instytutu, aby szukać kogoś do wyżalenia się. Jestem tutaj w konkretnej sprawie... Aczkolwiek, kiedy przyznałam się komuś do tego, że byłam bita, zrobiło mi się... NIE! Zastanów się, Clarisso, co by powiedział ci ojciec, gdyby wiedział o twoich myślach! Powiedziałby, tym samym chłostając twoje plecy, że miłość, dobro, ulga, a przede wszystkim współczucie to obraza dla ciebie! Bo są to uczucia, które mydlą oczy i niszczą od środka!
- O nie, po tym co się właśnie stało, nie dam rady się skupić na łacinie. Nie wiem, jak wy, ale ja zrywam się z lekcji. - oznajmiła Isabelle i spojrzała na wszystkich znacząco. Nikt się dołączył, dlatego brunetka prychnęła. - Och, to dopiero pierwszy dzień! Nic nam nie zrobią! Dajcie spokój i wybierzmy się gdzieś! Plaża, las, zakupy... No dalej! - ponagliła ich, patrząc na nich błagalnie.
- Izzy - westchnął Alec, patrząc na nią z poirytowaniem - nie sądzisz, że jesteśmy już na to za starzy?
- Jak możesz tak mówić?! - uniosła się. - Nie widzieliśmy się wszyscy prawie całe wakacje! Jesteśmy drużyną! Po za tym, mamy dwie nowe, utalentowane nowicjuszki! Trzeba to uczcić!
***
Dowiedziałam się kolejnej ważnej rzeczy w całej grupce, to Isabelle ma ostatnie zdanie. Właśnie odbywała się lekcja łaciny, a ja szykowałam się w swoim pokoju na plażę. Zgodziłam się, choć niechętnie. Ale uznałam, że im więcej czasu z nimi spędzę, tym lepiej ich poznam, a to oznaczało więcej informacji.
Inni wyruszyli w drogę jakieś pół-godziny temu. Poinformowałam ich, że dojdę później, bo muszę załatwić kilka spraw... z Hodge'm.
Włosy spięłam szybko w kitkę, a na siebie zarzuciłam - które Seraphina podstępem musiała mi włożyć do walizki - zielone bikini. Na to założyłam letnią sukienkę w tym samym kolorze. Brązowe, niskie koturny i torebka z jednym sztyletem, ręcznikiem i stelą, którą użyłam, aby założyć na siebie świeży znak... maskujący moje poharatane plecy i ramiona, które były pełne ran i blizn.
Gotowa wyszłam, kierując się na piętro, gdzie znajdowały się pokoje nauczycieli. Zatrzymałam się przed drzwiami z tabliczką z jego imieniem. Musiał być w środku, bo podobno wziął sobie wolne na jakiś czas. Idealnie się składało.
Zapukałam kilka razy. Już po chwili mężczyzna stanął w drzwiach. Na mój widok niemal podskoczył ze strachu.
- Och... Clarisso, wystraszyłaś mnie. Przepraszam... - wydukał i odchrząknął. - O co chodzi?
Uśmiechnęłam się lekko i sama się wepchnęłam do środka. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że jego pokój był niemal identyczny, jak Lilith. Usadowiłam się więc wygodnie na fotelu, które stało obok łóżka. Nie chciałam go od razu zabijać... o nie... Najpierw trochę sobie z nim pogadam.
- Clarisso... - zaczął po zamknięciu drzwi.
- Ojciec naprawdę się na tobie zawiódł, kiedy go zostawiłeś na pastwę losu Clave. - oznajmiłam i wyciągnęłam sztylet z torebki, zaczynając się nim bawić. Leniwie przenosiłam wzrok z broni na niego i na odwrót. Stał sztywno i patrzył na mnie ze strachem w oczach. Wiedział o mnie... a także o tym, do czego jestem zdolna.
- Ja nie wiem, o czym ty mówisz. - starał się zachować poważny ton, ale drżenie jego głosu wyraźnie go zdradzało.
- Nie rób z siebie idioty, Hodge. Wiem o tobie wszystko. - syknęłam, wstając i zostawiając torebkę na fotelu. Powoli zaczęłam podchodzić do mężczyzny, zaś on cofać. - Wiem, że zdradziłeś mojego ojca. Wiem, że nie obchodziło cię to, że był twoim parabatai. Że potrzebował twojej pomocy, a ty go zostawiłeś, jak pieprzony tchórz, byleby uniknąć kary wymierzonej przez Clave! - oznajmiłam, wyciągając sztylet z ozdobnej pochwy. Trzymając broń za rękojeść, zaczęłam nią obracać. - Powiedz mi, Hodge'u Starkweather - Mężczyzna natknął się na ścianę. Wiedząc, że nie ma dokąd uciec, wbił w nią paznokcie. O tak, wiedział co go czeka.
- Clarisso, błagam cię...
- Na kolana. - rozkazałam, przykładając ostry czubek sztyletu do jego piersi. Po trzęsącej się lekko broni, zrozumiałam, jak bardzo musiało mu bić serce ze strachu. Kiedy powoli zaczął się osuwać na kolana, dostrzegłam na jego czole spływające kropelki potu.
- Jeżeli mam umrzeć, to chociaż na stojąco... błagam.
- Lubię jak błagasz. - mruknęłam, mrużąc oczy. Popatrzyłam na niego z góry, kiedy on tym czasem trzymał kurczowo zaciśnięte powieki. - Ale tylko prawdziwi wojownicy umierają na stojąco... a ty do nich nie należysz. Jesteś tchórzem. - Zaśmiałam się na koniec, widząc łzy spływające po jego policzkach. - Nie rób z siebie ofermy, Hodge. Zachowałbyś resztki godności w ostatnich chwilach.
- Jakiej godności?! - syknął, odważając się w końcu na mnie spojrzeć. - Nie pozwalasz mi nawet stanąć na własnych nogach! Jesteś potworem! Zupełnie jak i twój ojciec i Lilith! Nie żałuję, że go zostawiłem! Ta chłosta dobrze mu... - Zamrugałam kilka razy, orientując się, że sztylet przebił jego serce, a ja nadal starałam się go wepchnąć jeszcze głębiej, drugą rękę trzymając zaciśniętą na jego włosach, aby jego ciało nie opadło jeszcze na ziemie.
Słysząc po kilku sekundach jego stęknięcie, które wydobyło się z jego gardła, puściłam go i wyciągnęłam sztylet, wypuszczając drżący oddech. Jego ciało, niczym kukła, opadło bezwładnie na podłogę.
- Clarisso, błagam cię...
- Na kolana. - rozkazałam, przykładając ostry czubek sztyletu do jego piersi. Po trzęsącej się lekko broni, zrozumiałam, jak bardzo musiało mu bić serce ze strachu. Kiedy powoli zaczął się osuwać na kolana, dostrzegłam na jego czole spływające kropelki potu.
- Jeżeli mam umrzeć, to chociaż na stojąco... błagam.
- Lubię jak błagasz. - mruknęłam, mrużąc oczy. Popatrzyłam na niego z góry, kiedy on tym czasem trzymał kurczowo zaciśnięte powieki. - Ale tylko prawdziwi wojownicy umierają na stojąco... a ty do nich nie należysz. Jesteś tchórzem. - Zaśmiałam się na koniec, widząc łzy spływające po jego policzkach. - Nie rób z siebie ofermy, Hodge. Zachowałbyś resztki godności w ostatnich chwilach.
- Jakiej godności?! - syknął, odważając się w końcu na mnie spojrzeć. - Nie pozwalasz mi nawet stanąć na własnych nogach! Jesteś potworem! Zupełnie jak i twój ojciec i Lilith! Nie żałuję, że go zostawiłem! Ta chłosta dobrze mu... - Zamrugałam kilka razy, orientując się, że sztylet przebił jego serce, a ja nadal starałam się go wepchnąć jeszcze głębiej, drugą rękę trzymając zaciśniętą na jego włosach, aby jego ciało nie opadło jeszcze na ziemie.
Słysząc po kilku sekundach jego stęknięcie, które wydobyło się z jego gardła, puściłam go i wyciągnęłam sztylet, wypuszczając drżący oddech. Jego ciało, niczym kukła, opadło bezwładnie na podłogę.
***
Po umyciu rąk i sztyletu, skierowałam się na korytarz. Kiedy doszła do schodów i miałam po nich zejść na dół, usłyszałam nagle... piękne dźwięki, dobiegające z góry. Melodia była dość niewyraźna, dlatego, aby móc usłyszeć ją lepiej, poszłam za jej głosem. Zaczęłam wchodzić na górę po drugich schodach, ciągle nasłuchując. Im bliżej byłam, tym głośniejsze i wyraźniejsze dźwięki były, aż w końcu dźwięki ułożyły się w jedną, płynną melodię.
W końcu dotarłam na sam szczyt schodów, ale o dziwo zamiast kolejnego korytarza pełnego drzwi do różnych pokoi, był tylko krótki korytarz. Miał on może kilka metrów. Po obu ścianach było po jednym oknie, z którego było widać jeszcze więcej niż z gabinetu Maryse. Po prawej stronie była jeszcze drabina, która prawdopodobnie prowadziła na sam szczyt instytutu, czyli na strych.
Na samym końcu korytarza, znajdowały się podwójne, brązowe, rozsuwane drzwi. To zza nich dobiegała melodia. Wiedziałam, że powinnam iść na plażę, ale ten dźwięk był niemal jak magnes... jak głos syren, które podobno kiedyś wabiły swoim śpiewem marynarzy.
Złapałam za klamkę drzwi, powoli je rozsuwając. Znalazłam się w pomieszczeniu... a właściwie ogrodzie lub szklarni, która była pełna najróżniejszych roślin, krzewów i kwiatów. W niektórych miejscach dostrzegłam nawet coś w stylu stawów i oczek wodnych z mostkami i ławkami lub bez. Sufit był zrobiony ze szkła, przez które wpadały promienie słoneczne. Wszystko wyglądało naprawdę przepięknie.
Ruszyłam wzdłuż kamiennej ścieżki, wdychając ten cudownie mi znany zapach. Zapach domu, czyli Idrisu. Nasz ogród w Alicante miał identyczny zapach i Jocelyn wyhodowała w nim różnego rodzaju rośliny, które rosną wyłącznie w Idrisie. O dziwo w tym pomieszczeniu również takie były.
Na samą myśl o domu, dziwnie się poczułam. Chociaż jestem w Nowym Jorku dopiero jakieś kilka dni, to już się stęskniłam za porannymi, konnymi wyścigami z Seraphiną i Jonathanem.
Powracając do nasłuchiwania melodii, po kilku chwilach kamienna ścieżka doprowadziła mnie do niedużego, drewnianego podestu z dwoma schodkami. Maleńka budowla miała w rogach małe lampki ogrodowe, które musiały pięknie oświetlać całą "scenę".
Na podeście stał czarny fortepian z ławeczką do grania, a na niej dziewczynka, machająca nogami i kiwająca się na boki z uśmiechem do melodii, którą grały palce Jace'a.
Miałam wrażenie, że część mnie zasypia, a budzi się inna. Była mi zupełnie obca... Ta część sprawiła, że dostrzegłam coś więcej niż tylko chłopaka i dziewczynkę. Mogłam zobaczyć magiczną chwilę, którą tworzyli razem na tle kwiatów, w objęciach pięknej melodii.
"Nie jesteś warta piękna, które cię otacza" usłyszałam głos w swojej głowie i nagle poczułam kolejne, nowe dla mnie uczucie... smutek.
- Clary? - Zamrugałam kilka razy, słysząc swoje imię. Ocknęłam się z zamyślenia, orientując się, że melodia fortepianu ucichła, a Jace i dziewczynka patrzą się na mnie zaskoczeni moją obecnością.
Nie rumienie się, nie rumienie się, nie rumienie...
"Za późno" powiedziała moja podświadomość.
Jaki piękny rozdział! Wzruszyłam się, serio (płaczę) na wspomnienie małej Clary i jej rodzeństwa. Śmierć Hodge'a nawet spk i tak go nie lubiłam xD Musiałaś zakończyć w takim momencie?! Musiałaś?! Nawet w święta będziesz mnie katować?! Jace i jego siostrzyczka- sweet ❤ Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Buziaczki :*
OdpowiedzUsuńP.s. Clary która się rumieni boska XD i jestem pierwsza xP
OdpowiedzUsuńŚwietny pisz szybko next ;*❤
OdpowiedzUsuńSuper rozdział. Pisz szybko neksta.
OdpowiedzUsuńFajny :)
OdpowiedzUsuńNa Anioła... ja nawet w 5% nie piszę tak doskonale jak ty!
OdpowiedzUsuńRozdział przecudny, a ten list od Valentina... aww...
Piszesz genialnie ♥
Czekam na SZYBKIEGO nexta ♥♥♥
Clary :*
Świetny rozdział!Czekam na next ☺
OdpowiedzUsuńKocham po prostu kocham <3
OdpowiedzUsuńczekam na next <3
GENIALNY! no ale w takim momencie.... kocham twoje blogi <3
OdpowiedzUsuńBoski rozdział i nie mogę się doczekać nexta no bo kobieto nie można konczyc w takim momencie!!!
OdpowiedzUsuńhej mogła byś wejść na mojego bloga
Usuńhttp://half-blood-as.blogspot.com/
bo chciała bym poznać twoją opinie
Rozdział naprawdę świetny.
OdpowiedzUsuńNie mogę sie doczekać NEXTA!!!!
Dodaj szybko.
Rozdział jest obłędny! Jest tak magicznie i smutno, ale źle się czuje z tym że Clary zabiła Hodge'a, teraz ją postrzegam jak na serio mordercę z zimną krwią...czekam na nastepny rozdział ;> -Jula^^
OdpowiedzUsuńWitaj, mam nadzieję, że przeczytasz ten komentarz, bo przy ogromie komentujących być może mój Ci umknie
OdpowiedzUsuńByłam z Twoimi blogami od ich początku, to dzięki Tobie sama zaczęłam pisać, chociaż może nie komentuje wszystkich postów to chcę żebyś wiedziała, że jestem tu z Tobą, przy każdym rozdziale, przy każdym słowie.
Moja przygoda z tworzeniem zaczęła się dzięki Tobie i również dzięki Tobie zrozumiałam, że pisanie jest tym co chcę rozwijać, doskonalić i być może wiązać z tym przyszłość. Nigdy nie zdołamy Ci podziękować za to co dla mnie zrobiłaś, choć może nie jesteś tego świadoma, traktuję Cię jak swojego Anioła.
Jeszcze raz dziękuję, kochana. <3
Wow... czytałam inne twoje blogi ale ten... przebija je wszystkie.
OdpowiedzUsuń1 ciekawa historia
2 piękny styl pisania nigdy ci nie dorównam <3
3 super akcja nie przynudzasz na blogu :3 opowiadanie takie z pazurkiem mrrr... (WTF xD) czekam na gorącom akcje z Clary i Jace'm 8) (hoho zboczuszek xDD)
Rozdział mega ale nie ma się co dziwić bo twoje zawsze takie są :*
Czekam na next, który mam nadzieje szybko weny życzę i ten... weny xD
~Misia
Super super super !!! ❤️ :D kocham to opowiadanie
OdpowiedzUsuńPS: zapraszam do mnie !
http://death-is-only-the-beginning-tmi.blogspot.com/?m=1