piątek, 24 listopada 2017

Rozdział 12 Jedność





◊ Clary 




18 kwietnia



- Brzoskwinia czy delikatna czerwień? - Maryse uniosła dwie pomadki, patrząc pytająco na Marię Carstairs, która tymczasem z tyłu czesała i upinała pasma moich włosów. Obie tak się przejęły, że nawet nie pozwalały mi spojrzeć lustro. Zasłoniły je prześcieradłem i kazały tylko siedzieć na krześle i być cicho. Więc się siedziałam, nerwowo bawiąc się palcami. Nerwy zżerały mnie od środka.


To dzisiaj...

Zaraz...

- Delikatna czerwień - powiedziała Maria, nie zaprzestając swoich ruchów nawet moment. Tymczasem Maryse otworzyła daną pomadkę, nakładając ją na moje usta. Chwile potem odsunęła się patrząc na mnie szerokim uśmiechem.


- Gotowe, wyglądasz wspaniale! - krzyknęła i zawołała Celine, aby ta oceniła jej dzieło. Blondynka podzieliła jej opinię, całując mnie szybko w czoło. Uśmiechnęłam się.


- Maria, za ile skończysz? Suknia już czeka - powiedziała Celine.


- Już nie długo! Daj mi pięć minut. - Tak, jak obiecała tak było; już po chwili dostałam pozwolenie, aby wstać z krzesła. Zrobiłam to z ulgą mogąc nareszcie rozprostować nogi. Kiedy się odwróciłam, za mną na parawanie wisiała już suknia ślubna; złota, z jedwabiu o starannie wykonanej, koronkowej górze. Na jej widok uśmiechnęłam się. Byłam gotowa ją włożyć, jak nigdy dotąd. Ona także wydawała się czekać, dlatego ściskając pasek szlafroka, podeszłam bliżej niej. Kobiety pomogły mi się w nią przebrać, abym nie uszkodziła makijażu, fryzury czy samej kreacji.


Pod koniec wystarczyło już tylko zrobić ostatnie poprawki: poprawić włosy, ułożyć materiał sukni i włożyć buty. Maria przyniosła mi granatowe pudełko, w którym były złote obcasy. Każdy obcas oplatała złota winorośl. Były przepiękne. Kobieta pomogła mi je ubrać. Chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak wysoka.


- No - odetchnęła Maryse, gładząc swój brzuch. Razem z innymi stanęła z boku, mierząc mnie wzrokiem. Kobiety wyglądały równie wspaniale. Celine miała na sobie brzoskwiniową, prostą sukienkę bez ramiączek. Maria chabrową na ramiączkach do kolan, a Maryse ciemnozieloną, ciążową do kostek z długimi rękawami.


Blondynka z uśmiechem podeszła do lustra przede mną, aby ściągnąć z niego prześcieradło. Kiedy materiał opadł na ziemię, mój uśmiech powoli zaczął gasnąć. Poczułam, jak moje serce przyśpiesza. To nie siebie widziałam w lustrze. O nie. To była moja matka. Wyglądałam identycznie, jak ona na jej starych zdjęciach z młodości. Wyglądałam pięknie, niewinnie i dziewczęco, a zarazem dojrzale. Czułam się naprawdę pięknie i nikt nie mógł mi wmówić, że jest inaczej.


- Nie podoba ci się? - spytała ze strachem Maria.


- Nie o to chodzi - mruknęłam i pociągnęłam nosem, czując jak łzy powoli napływają do moich oczu. - Wyglądam jak Jocelyn.


Oczy dziewczyny w lustrze błyszczały. Włosy miałam upięte częściowo, bardziej z boku głowy, a w upięcie została włożona ozdoba z małych kwiatków i kilku perełek. Wydawało się, jakby to ozdoba podtrzymywała całą fryzurę choć w rzeczywistości wiedziałam, że Maria musiała użyć jeszcze kilku niewidzialnych spinek i lokówki, aby poprawić loki.


Makijaż także był wspaniały; naturalny, ale bardzo podkreślający atuty mojej twarzy.


No i suknia.

Ślubna.
Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek w życiu ją założę.

Valentine potępiał nawet śluby. Były one dla niego tylko sposobem na sojusz lub zawarciem jakiejś umowy.


- Jestem pewna, że byłaby z ciebie dumna i że jest przy tobie w tej chwili, chociaż jej nie widzisz - powiedziała Celine i podeszła, aby pogładzić mój policzek. Z uśmiechem wzięła od Maryse bukiet kwiatów, które wszystkie razem tworzyły wspaniałe odcienie fioletu. Jeden z kwiatów był identyczny co ten, który kiedyś Mia dała mi w oranżerii. Lilin. Wzięłam bukiet.


- Chodźmy już - powiedziała Maryse. - Już czas, nie każmy młodym czekać, w końcu nie wiedzieli się tydzień. Prawie. Jace już raz się z nią widział, a wczoraj przyłapałam go, jak wspinał się po rurze do jej okna. Najchętniej wytargałabym go za uszy, ale musi jakoś wyglądać.


Parsknęłam śmiechem i ruszyłam do drzwi, poprawiając przy tym pierścionek z kamienia księżycowego.











Jace 





- Oficjalnie stwierdzam, że śluby wcale nie są takie fajne - powiedziałem, zerkając ukradkiem do tyłu na Aleca. Ten jednak tylko przewrócił oczami.

- To, że dostałeś po łapach od Mii, nie znaczy, że nie są fajne.

- Zabroniła mi jeść muffinki! - syknąłem, zerkając na stół z wystawnymi deserami. - Na moim własnym ślubie!

- Będziesz mógł, ale dopiero potem, jak przyjdzie na to pora.

- Czekałem na to całe cholerne wesele cały tydzień. Nie wolno mi się było widywać z Clary, a teraz nie wolno mi jeść jedzenia na moim weselu. Gdzie tutaj jest fajnego?!

- Nie przesadzaj. - Zmroziłem go wzrokiem, kiedy on tym czasem tylko lekko się uśmiechnął, zerkając na Magnusa, który rozmawiał nieco dalej z moim ojcem.

- I kto to mówi, to nie ty miałeś tygodniowy szlaban na widywanie się z ukochanym - powiedziałem. Cichy Brat, który stał obok mnie, tylko patrzył przed siebie, choć wiedziałem, że doskonale mnie słyszy. 

Rozejrzałem się szybko po namiocie; stoły, złotawe nakrycia i ozdoby wyglądały magicznie. Świece i zawieszone na specjalnie unoszących się w powietrzu gałęziach (dziękujemy Magnusie) lampki, dodawały magicznego uroku. Drewniany parkiet błyszczał od ich blasku. Muzyka miała być grana z dwóch ukrytych w rogu głośników. Już teraz było słychać wydobywające się z nich ciche dźwięki pianina.

Jeszcze tylko chwila...

Chwila i zaraz ją zobaczę...

- Już czas! Wszyscy na miejsca! - oznajmił nagle Magnus. Dostrzegłem, jak do namiotu wchodzą Maria i Celine. Poszły zająć miejsca do stolików wraz z mężami. 


Wziąłem głęboki oddech, stając prosto.


- Gotowy? - spytał cicho Alec.


- Jak nigdy dotąd - odpowiedziałem.










◊ Clary 




- Gotowa? - spytała Maryse, poprawiając z tyłu moją suknie.

- Jak nigdy dotąd - odpowiedziałam, nabierając głębokiego oddechu. Serce waliło mi, jak oszalałe, a uśmiech nawet nie myślał się zmniejszyć.

Na Anioła...









Jace 





Na pierwszy rzut oka, nie poznałem jej, kiedy stanęła pewnie na progu wejścia do namiotu. Dopiero, kiedy jej wzrok odnalazł mój, zrozumiałem, że to ona; tak piękna, że żaden inny anioł nie mógłby jej dorównać.

Moja Anielica...


Kiedy kroczyła powoli w moją stronę, złota suknia poruszała się wraz z nią przypominając wodę; lekko naruszoną taflę wody. Zupełnie, jakby płynęła.

Patrząc na nią, nie mogłem uwierzyć, ile razem musieliśmy przejść, aby dożyć tej chwili. Pierwsze spotkanie na balu, pierwsza rozmowa, chwila w oranżerii, gdy razem graliśmy na pianinie, a potem kiedy uratowałem ją po tym, jak zaczęła się topić w morzu. Chwile pierwszego pocałunku, objęć, zwierzeń, pierwszych łez. Ran, straty, bólu, miłości, wojny... śmierci.


Wspomnienia tylko sprawiły, że miałem ochotę do niej podbiec i ją objąć. Objąć i nigdy nie puszczać. C h r o n i ć.










◊ Clary 





Choć moje serce biło, jak oszalałe. Oddychałam głęboko, starając się w myślach liczyć kroki. Właśnie, starałam się, ale moje myśli pędziły tylko do Jace'a. Sekunda zdawała się być godziną, a godzina wiecznością...

Już blisko...

Jeszcze parę kroków...

Był tak blisko. Stał przy ołtarzu, czekając na mnie    czekając, aż staniemy się jednością na wieczność. Do śmierci, po śmierci.


W momencie, kiedy nareszcie wyciągnął do mnie dłoń, a nasza skóra się zetknęła, niemalże wszystkie wspomnienia we mnie eksplodowały; wszystko stanęło mi przed oczami, od pierwszego spotkania po obecną chwilę.


Oddałam kwiaty Maryse.


Ciepło jego dłoni, nieco mnie uspokoiło. Stanęliśmy na przeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. W tej chwili nawet nie potrzebowaliśmy słów. Wystarczył dotyk i spojrzenie.


Głoś Cichego Brata rozległ się w naszych głowach:


"Kiedy Anioł Razjel stworzył Jonathana Nocnego Łowce, o prócz trzech darów, zesłał mu także runy, które przez wieki zdobiły ciała nasze i naszych przodków. Biorąc pod uwagę to, że jesteśmy wojownikami, zesłał nam runy, które pomagały nam walczyć z wiecznymi wrogami. Pamiętał jednak, że jesteśmy także ludźmi    ludźmi, którzy mają także serce, które ma swoją drugą połówkę. Jak wiemy, tylko nieliczni mają zaszczyt ją odnaleźć i przyjąć jedną z dwóch run, które choć podobne do innych, tak naprawdę są najpotężniejsze, bo łączą te dwie połówki w jedno. Takimi połówkami są dzisiaj Clarissa Adele Morgenstern i Jonathan Herondale. Zebraliśmy się dzisiaj, aby być świadkami tego, jak łączą się w jedno poprzez runę równej runie parabatai    runę miłości."


Razem z Jace'm oderwaliśmy wzrok od Cichego Brata, aby spojrzeć na siebie. Nie mogliśmy się powstrzymać od uśmiechu i mocniejszego ściśnięcia dłoni. Z trudem przełknęłam ślinę.


"Czy świadkowie potwierdzając swoją obecność?"


- Potwierdzamy - odpowiedzieli w tym samym czasie Alec i Maryse. Tak, Maryse była moim świadkiem. Uznałam, że będzie najodpowiedniejszą osobą.


"Powtarzajcie za mną"




Cała reszta formułki poszła tak, jakbyśmy znali ją na pamięć i mówili sobie każde słowo od serca. Bo tak było.




- Ja, Clarissa Adele Morgenstern...

- Ja, Jonathan Herondale...


- Biorę ciebie za męża...

- Biorę ciebie za żonę...


- ... i przysięgam ci być przyjaciółką, żoną...

- ... i przysięgam ci być przyjacielem, mężem...


- Przysięgam być ci lojalną i cię miłować.

- Przysięgam być ci lojalnym i cię miłować.


- W zdrowiu i w chorobie, w bogactwie i w biedzie, w walce czy w spokoju, gotowa będę oddać za ciebie życie. Twoja krew, moją krwią. Serva me, servabo te*.

- W zdrowiu i w chorobie, w bogactwie i w biedzie, w walce czy w spokoju, gotów będę oddać za ciebie życie. Twoja krew, moją krwią. Serva me, servabo te*.


- ... do śmierci i po śmierci, Anioł niech mi będzie świadkiem.

- ... do śmierci i po śmierci, Anioł niech mi będzie świadkiem... i niech mnie piekło pochłonie, jeżeli spojrzę na inną. - Na końcówkę uniósł się dźwięk cichych chichotów. Ja też nie mogłam się nie uśmiechnąć.

"Naznaczcie się runami miłości, przypieczętowując słowa przysięgi."


Odwróciłam się, aby wziąć stele od swojej świadkowej. Następnie rozpięłam kilka guzików koszuli Jace'a, aby następnie przyłożyć przedmiot do jego skóry i precyzyjnie wypalić na niej runę miłości    wieczny znak tego, że od teraz będziemy jednością. Nawet nie drgnął, kiedy to robiłam. Widziałam jednak uśmiech na jego twarzy.


Kiedy skończyłam rysować runę, chciałam się odsunąć, ale Jace szybko złapał mój nadgarstek i ucałował dłoń, w której nadal trzymałam stele.


Posłałam mu uśmiech, po czym oddałam przedmiot Maryse. Teraz blondyn wziął od Aleca swoją pamiątkę, a następnie lekko odchylił koronkę przy dekoldzie sukni. Oddychałam głęboko, starając się oddychać przez nos. Kiedy czubek steli zaczął kreślić runę, patrząc mi tym samym w oczy. Złote tęczówki niemalże mówiły "na zawsze".


Cała chwila kreślenia sobie run, trwała zapewne jakąś minutę... ale dla mnie sekunda zdawała się być godziną... wiecznością, która wciąż wydawała się być zbyt krótka.


"Runy zostały nałożone, a dwa serca, dwa ciała i dwie dusze, stały się jednością. W imieniu Anioła Razjela, ogłaszam was mężem i żoną. Niech runa zdobiąca waszą pierś, będzie tego dowodem."


Cichy Brat ledwie skończył swoją formułkę, kiedy ramiona Jace'a przyciągnęły mnie do siebie. Teraz nasze usta także stały się jednością. Jedną wspaniałą jednością. My byliśmy j e d n o ś c i ą.

Był  m ó j.

Byłam  j e g o.
Należeliśmy do  s i e b i e.

Teraz.

Na zawsze.






***





Celine rzuciła się na nas jako pierwsza. Przytuliła nas mocno, oboje wycałowując i gratulując.

- Witaj w rodzinie - powiedział Stephen z szerokim uśmiechem, kiedy jego żona, a moja nowa teściowa się odsunęła. Wyściskał mnie i w ojcowskim geście ucałował w policzek.

Maryse i Robert także nie szczędzili uścisków i gratulacji, zupełnie tak jak i Carstairsowie oraz Magnus z Alekiem. Parabatai Jace'a wyściskał go, podczas gdy Magnus sprawił, aby z jego palców na naszą cześć wystrzelił deszcz kolorowych iskierek.

- Gratulację, pączusiu! Z małej dziewczynki stała się panna młoda! - powiedział.

- Przypomnij mi potem, aby cię poprosiła o zmianę mojego przezwiska - powiedziałam się, unosząc dłoń, chcąc złapać iskry. Te jednak opadały, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

- Clary!!! - odsunęłam się od ściskającego mnie teraz Aleca, kiedy zauważyłam Mię przepychającą się przez dorosłych; Nie starając się być miłą, odpychała ich na boki, aby utorować sobie przejście. Rzuciła się mi i Jace'owi na szyję, a my wzięliśmy ją wspólnie na ręce.

- Ja wiedziałam, że będziecie razem - oznajmiła z uśmiechem i odwróciła głowy do pozostałych. - Już wtedy, kiedy Clary groziła Jace'owi, krzycząc na cały instytut, że wyrwie mu serce i powiesi na najwyższym szczycie instytutu.

Każdy obecny (z wyjątkiem odchodzącego Cichego Brata) wybuchł śmiechem.

- Już wtedy zachowywali się jak stare dobre małżeństwo - zgodziła się Maryse.

- Będzie się działo przez następne lata, nie ma co - uśmiechnął się Jace, kiedy odstawiliśmy Mię. - Ale na dobry początek! - krzyknął po chwili i zanim zdążyłam się zorientować, już trzymał mnie w powietrzu.

- Jace! Nie! - krzyczałam, śmiejąc się wniebogłosy.

- Tak, tak! Pierwszego tańca nie odpuszczę! - odpowiedział. Postawił mnie dopiero na parkiecie. Podczas, gdy inni poszli zasiąść do stołu. Muzyka w tle się wzmocniła, przyjmując dźwięki romantycznego pianina.

Jace odsunął się ode mnie o krok i wyciągnął dłoń, starając się przyjąć udawany poważny wyraz twarzy.

- Żono.

- Mężu - odpowiedziałam, niemalże czując motylki w brzuchu, wymawiając słowo "mąż".

Podałam mu dłoń, ustawiając się do pozycji tanecznej. Zaczęliśmy się poruszać w delikatny, wolny, zmysłowy rytm muzyki; raz kiwając się na boki, robiąc obrót lub stawiając przypadkowe kroki.

Nie było dla mnie ważne, jak tańczymy. Najważniejsze, że razem. I tylko to się liczyło.

Dotyk.
Oddech.
Widok.
Zapach.








Jace 




Nie potrzebowała skrzydeł.
Nie potrzebowała białej sukni.
Nie potrzebowała aureoli.

Nie potrzebowała żadnych z tych rzeczy, abyś być aniołem.
Ona już nim była.
Była.
Jest.
Będzie.

Moim aniołem...

- Mam wrażenie, że musiałem czekać wieczność na tę chwilę - odpowiedziała, odnajdując mój wzrok. Popatrzyłem w jej szmaragdowe oczy, składając delikatny pocałunek na jej czole.

- Ja też, słońce - odpowiedziałem.

- Czuję się, jak w bajce; spokój, szczęście, miłość. Tak piękne, że aż nierealne.

- A jednak - uśmiechnąłem się, unosząc jej dłoń, aby zrobiła piruet.

- A teraz przyznaj się, Herondale - zaśmiała się. - Ile razy faktycznie starałeś się wkraść do mojego pokoju przez ostatnie siedem dni? Maryse strzela, że dwa.

- Cztery - poprawiłem z dumnym uśmiechem, ale zaraz po tym westchnąłem. - Niestety, tylko jeden raz mi się powiodło. Na każdym kroku mnie pilnowali. Szczególnie Alec; nie chciał, aby Maryse obiła mi twarz patelnią.

- Na szczęście nie będziesz się już musiał bać patelni, kiedy będziesz chciał się ze mną spotkać.

- Dla ciebie poruszyłbym niebo i piekło.

- Wiem. Oboje byśmy to dla siebie zrobili... i już zrobiliśmy... w pewnym sensie. Lilith i Seraphina zapewne są na siebie wściekłe za to - przypomniała, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Oboje nie potrafiliśmy.

- Kocham cię, Clarisso Herondale - wyszeptałem, bardziej się do niej zbliżając.

- A ja ciebie, Jasie Herondale - odszepnęła, opierając głowę na moim ramieniu.



Wzrokiem przemierzyłem namiot, spodziewając się, że wszyscy jeszcze jedzą, ale okazało się, że tańczą. Tylko Magnus i Alec dyskretnie się oddalili na zewnątrz. Mia tymczasem krążyła po namiocie z aparatem w dłoniach.


                                                                

* Uratuj mnie, a ja uratuję ciebie.

2 komentarze:

  1. W koncu Clary i Jace sa na zawsze razem :-). Dla Mangusa Clary zawsze bedzie paczusiem:-!. Szkoda ze niema Izzy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże tak chce cię nienawidzić ze to masakra. Poryczalam sie ze szczęścia i z nienawiści do ciebie ze brakuje tu paru osób (mówiąc paru mam na myśli IZZY)... Jace i Clary Herondale. To brzmi pięknie. Szczególnie w twoim wydaniu. Kocham to jak piszesz, kocham tego bloga i kocham ciebie. Jak Jace Clary i Clary Jace'a. Tak czekam na kolejny rozdział i za razem tak go nie chce bo to bedzie oznaczało koniec z tym blogiem... Ale pisz. Bo jestes w tym zajebista!

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pamiętaj zostawić po sobie ślad ;3