Tamtej nocy nie spałam.
Leżałam na plecach, wpatrując się niemo w sufit, tonąc w morzu myśli. Każda sekunda zdawała się być dla mnie kolejnym krokiem ku wyroku. W końcu jednak wstałam, w samej koszuli wychodząc na balkon. Oparłam dłonie na chłodnej barierce i wbiłam wzrok w krajobraz Edomu; niebo było jeszcze ciemne, a strażnicy chodzili wokół pałacu. Na dole dostrzegłam, jak trwają przygotowania do ślubu. Służące i służący chodzili z kwiatami i innymi ozdobami, jak na szpilkach.
Wzięłam głęboki oddech, zamykając oczy. I co ja mam zrobić, pomyślałam. Nic nie udało mi się wymyślić. Ślub się odbędzie, a za kilka tygodni Alicante zamieni się w stolicę ruin.
Po rozjaśniającym się niebie i pukaniu, domyśliłam się, że stałam tak długi czas. Do pokoju weszło kilka służących. Odwróciłam się w ich stronę, widząc jak ustawiają się przede mną w rzędzie, czekając, aż wyrażę zgodę na rozpoczęcie przygotowań panny młodej. Nie zostało mi nic innego, jak powiedzieć:
- Róbcie co musicie.
Pół godziny później byłam po lawendowej kąpieli i innych zabiegach, które przechodziłam także dzień wcześniej. Owinięta ciasno szlafrokiem usiadłam na krześle przed toaletką, pozwalając dłonią służących czesać moje włosy i nakładać najróżniejsze kosmetyki na moją twarz. Nie mogłam się przyglądać sobie w lustrze, gdyż zostało zasłonięte. Mogłam jedynie patrzeć, jak sprawne palce dziewczyn biorą kosmetyki ich roboty i nakładają zawartość miseczek i tubek na moją twarz.
- Sukienka jest przepiękna, panienko - powiedziała kobieta, która była moją główną służącą. Dopiero teraz się zorientowałam, że stoi obok i przygląda się z grymasem. Nie trudno się domyślić, że nadzorowała.
- Ma mi to poprawić humor? - spytałam, nie patrząc na nią.
- Była szyta kilka tygodni, dzień i noc. Perły są najlepszej jakości, a jedwab szkarłatny niczym krew. - Na słowa kobiety zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na nią.
- Szkarłatna? - powtórzyłam. - Seraphina mówiła, że złota, ewentualnie kremowa.
- Królowa uznała, że tak będzie lepiej.
- A dlaczego?
- Nie znam powodu, panienko - odpowiedziała, po czym klasnęła w dłonie. - Jeżeli makijaż i fryzura już gotowe, to czas na pierwszą warstwę sukienki.
Nadal zastanawiając się nad powodem zmiany koloru sukienki, wstałam pozwalając na siebie włożyć lekką, bawełnianą warstwę składającą się z cienkiego gorsetu i spódnicy. Następną częścią ubioru, były perłowe buty na obcasie. Kilka minut później kobieta kazała przynieść sukienkę. Dwie dziewczyny przyniosły duże białe zawiniątko i położyły na łóżku.
Duży, biały materiał został zdjęty, ukazując szkarłatną sukienkę. Jej górna część była wyszywana perłami i białymi kamieniami szlachetnymi, które się ciągnęły długim paskiem w dół, pokrywając cały jej przód. Na końcach rękawów także można było dostrzec maleńkie, białe ozdóbki.
Suknia nie była rozkloszowana, wręcz przeciwnie, leżała na mnie dopasowana do ciała, na dole się tylko nieco rozszerzając. Krótko mówiąc, podkreślała moją figure.
Była piękna, nie mogłam zaprzeczyć. Jednak powód wybranego dla niej kolor nadal pozostawał dla mnie zagadką, której nie potrafiłam rozgryźć.
- Panienko. - Odwróciłam się do jednej ze służącej. Wszystkie z lekkim uśmiechem ustawiły się w rzędzie tuż przed dużym lustrem, które zostało wcześniej zakryte. Teraz jedna z nich podeszła, zdejmując prześcieradło z przedmiotu.
Dziewczyna w lustrze wyglądała, jak płomień.
Piękny, tajemniczy, zabójczy płomień.
Czarne włosy rozpuszczone, zostały tylko częściowo upięte przez kilkoma małymi perełkami.
Oczy ujmował delikatny, brązowy makijaż, a usta szminka, która je nieco zaczerwieniała.
- Wyglądasz przepięknie, panienko - powiedziała kobieta i podeszła z małym pudełeczkiem w dłoni. - Panicz Jonathan przysyła prezent ślubny.
Chciałam powiedzieć, że niczego od niego nie chcę, jednak milczałam. Pozwoliłam jej otworzyć pudełko, w którym były rubinowe kolczyki. Każdy z nich składał się z dwóch rubinów w kształcie łzy, której brzegi były wysadzane cyrkoniami.
- Mam je założyć? - spytałam, na co kobieta uśmiechnęła się i założyła biżuterie na moje uszy. Kiedy się odsunęła, nareszcie mogłam podziwiać siebie w całej okazałości. Były sekundy, że siebie nie poznawałam. Nie byłam już tą dziewczyną, którą byłam kilka miesięcy temu. Ślub miał to tylko potwierdzić. Na myśl, że wkrótce miałam zostać sierotą, nie potrafiła przeze mnie przejść. Nie potrafiłam sobie wyobrazić Alicante w ruinach, mimo iż ten obraz nawiedzał mnie w snach.
Nie mogłam już nikogo uratować.
Nie mogłam nic zrobić.
Nie miałam już nic do stracenia.
- Wyjdźcie. - Na mój rozkaz wszystkie obecne dygnęły i wyszły z pomieszczenia. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, podeszłam do toaletki gdzie nadal leżały przybory do makijażu. Mimo dwóch luster w pokoju, leżało również zwierciadło. Wzięłam je do ręki i owinęłam prześcieradłem, które wcześniej okrywało lustro.
Jednym silnym ruchem uderzyłam owiniętym przedmiotem w róg łóżka. Dźwięk chrupnięcia, uświadomił mnie, że zwierciadło było w kawałkach. Kiedy tylko odwinęłam materiał, posypały się na podłogę niczym piasek. W zwierciadle zostały tylko trzy duże, ostre kawałki. Wzięłam jeden z nich, następnie wyrzucając przedmiot do śmietnika.
Opadłam na krzesło przed toaletką, w dłoniach trzymając ostry kawałek szkła. Wpatrywałam się w niego, widząc w nim odbicie swoich oczu. Zamknęłam je, biorąc głęboki oddech i chowając ostry kawałek tuż przy piersiach między pierwszą a główną warstwą sukienki.
Seraphina mogła sobie znaleźć inną świadkową. Wystarczyło, że kolejna kandydatka poślubi Jonathana. To on był źródłem powodzenia jej planów; wystarczyło za niego wyjść, aby zostać świadkiem następcy i aby Seraphina mogła bezpiecznie wyruszyć na wojnę.
Musisz to zrobić, pomyślałam.
To jedyne wyjście, aby pokrzyżować jej plany.
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam ku drzwiom. Za nimi zastałam jedynie swoją służącą i strażnika.
- Jestem gotowa - powiedziałam, chociaż w środku okłamywałam samą siebie.
- Oczywiście, panienko - skinęła kobieta i odsunęła się, dłonią dając znak, abym ruszyła przed nią. Tak zrobiłam, jednak nie zrobiłam nawet czterech kroków, a poczułam, jak coś mocno uderza mnie w głowę.
Ostatnie co pamiętałam, to czyjeś dłonie ratujące mnie przed upadkiem...
Małe paluszki chłopca łaskotały moją szyję, kiedy bawiły się moimi włosami. Spojrzałam z lekkim uśmiechem na syna, który siedział u mnie na kolanach na tronie.
Przede mną rozprzestrzeniała się przyozdobiona sala tronowa; srebrne szarfy i bukiety róż zmieszane z innymi kwiatami. Nakryte stoły, które uginały się pod ciężarem nadchodzącej uczty.
Służący i służące siedzieli na swoich miejscach, czekając.
- Najdroższa - zaczął Asmodeusz, nachylając się obok tronu do mojego ucha. - Wszyscy już się niecierpliwią.
- Po prostu się szykuje, to wszystko - wyszeptałam, wbijając wzrok w wejście do sali tronowej.
- Spóźnia się już prawie pół godziny - odezwał się Jonathan. Do tej pory stał przede mną na schodach, ale teraz podszedł i spojrzał na mnie podenerwowany. - Coś jest nie tak.
- Nie histeryzuj - syknęłam, wstając. Oddałam dziecko Asmodeuszowi i wraz ze strażnikami ruszyłam ku wyjściu. Z zaciśniętymi zębami skierowałam się do pokoju dziewczyny, wiedząc, że jak tylko ją zobaczę, to coś jej zrobię.
Dostrzegając drzwi Lightwood, zorientowałam się, że nie ma przy nich strażników. Wpadłam do środka, zastając na dywanie jedynie maleńkie kawałeczki szkła. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, mając nadzieję, że znajdę coś co mi podpowie, gdzie się podziała Isabelle. Pokój był pusty.
- Przeszukać pokój i każdy kąt tego cholernego zamku! - krzyknęłam, odwracając się do mężczyzn. - Macie ją znaleźć!
◊◊ Isabelle ◊◊
Nadgarstki paliły mnie niezmiernie. To ich ból przywrócił mnie do rzeczywistości. Chciałam otworzyć oczy, jednak zostały one zasłonięte opaską, uniemożliwiając mi widzenie.
Siedziałam oparta o jakiś gruby pień. Nadgarstki miałam związane od tyłu szorstkim sznurem, który zdążył obetrzeć skórę do żywego mięsa. Starałam się wsłuchać w otoczenie, ale nic nie słyszałam. Wsłuchałam się w swój przyśpieszony oddech i bicie serca.
- Czekałem, aż się obudzisz - usłyszałam ochrypły głos. W jednej chwili do moich nozdrzy dobiegł obrzydliwy odór demona. Usłyszałam, jak jego łapy tupią na dziwnej, nierównej powierzchni, zbliżając się do mnie.
Ciemny materiał opadł, pozwalając mi nareszcie widzieć; czarne ślepia wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem i pożądaniem. Przede mną stał demon, którego postać przypominała trochę ludzką; miał nogi i ręce, które kończyły się pazurami. Z jego głowy wyrastały mu dwa, długie zawinięte rogi, a z paszczy błyskały ostre zęby.
Nie wiedziałam co to za demon, co przeraziło mnie jeszcze bardziej; nie znałam jego słabych punktów, nie wiedziałam o nim nic a nic.
Co najgorsze byłam w jakimś namiocie, którego powierzchnia zdawała się być z jakiejś skóry. Po za dywanem, kamieniem na którym stał świecznik i dużą poduszką, nie było tutaj niczego. Nawet wyjścia.
- Witaj, Nocna Łowczyni - wycharczała istota, pazurem dotykając mojego policzka.
- Czego chcesz?
- Mówiłem, że wrócę - wyszczerzył się. Na jego uśmiech dostałam gęsiej skórki.
- Zabijesz mnie? - spytałam prosto.
Chciałabym podziękować za ostatnie komentarze pod ostatnim rozdział i przeprosić, bo jeden z nich niechcący usunęłam. Przysięgam jednak, że zdążyłem ten jeden komentarz przeczytać, ale po prostu potem tak najechałam myszką, że go usunęłam :((( Przepraszam jeszcze raz!
Wzięłam głęboki oddech, zamykając oczy. I co ja mam zrobić, pomyślałam. Nic nie udało mi się wymyślić. Ślub się odbędzie, a za kilka tygodni Alicante zamieni się w stolicę ruin.
Po rozjaśniającym się niebie i pukaniu, domyśliłam się, że stałam tak długi czas. Do pokoju weszło kilka służących. Odwróciłam się w ich stronę, widząc jak ustawiają się przede mną w rzędzie, czekając, aż wyrażę zgodę na rozpoczęcie przygotowań panny młodej. Nie zostało mi nic innego, jak powiedzieć:
- Róbcie co musicie.
Pół godziny później byłam po lawendowej kąpieli i innych zabiegach, które przechodziłam także dzień wcześniej. Owinięta ciasno szlafrokiem usiadłam na krześle przed toaletką, pozwalając dłonią służących czesać moje włosy i nakładać najróżniejsze kosmetyki na moją twarz. Nie mogłam się przyglądać sobie w lustrze, gdyż zostało zasłonięte. Mogłam jedynie patrzeć, jak sprawne palce dziewczyn biorą kosmetyki ich roboty i nakładają zawartość miseczek i tubek na moją twarz.
- Sukienka jest przepiękna, panienko - powiedziała kobieta, która była moją główną służącą. Dopiero teraz się zorientowałam, że stoi obok i przygląda się z grymasem. Nie trudno się domyślić, że nadzorowała.
- Ma mi to poprawić humor? - spytałam, nie patrząc na nią.
- Była szyta kilka tygodni, dzień i noc. Perły są najlepszej jakości, a jedwab szkarłatny niczym krew. - Na słowa kobiety zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na nią.
- Szkarłatna? - powtórzyłam. - Seraphina mówiła, że złota, ewentualnie kremowa.
- Królowa uznała, że tak będzie lepiej.
- A dlaczego?
- Nie znam powodu, panienko - odpowiedziała, po czym klasnęła w dłonie. - Jeżeli makijaż i fryzura już gotowe, to czas na pierwszą warstwę sukienki.
Nadal zastanawiając się nad powodem zmiany koloru sukienki, wstałam pozwalając na siebie włożyć lekką, bawełnianą warstwę składającą się z cienkiego gorsetu i spódnicy. Następną częścią ubioru, były perłowe buty na obcasie. Kilka minut później kobieta kazała przynieść sukienkę. Dwie dziewczyny przyniosły duże białe zawiniątko i położyły na łóżku.
Duży, biały materiał został zdjęty, ukazując szkarłatną sukienkę. Jej górna część była wyszywana perłami i białymi kamieniami szlachetnymi, które się ciągnęły długim paskiem w dół, pokrywając cały jej przód. Na końcach rękawów także można było dostrzec maleńkie, białe ozdóbki.
Suknia nie była rozkloszowana, wręcz przeciwnie, leżała na mnie dopasowana do ciała, na dole się tylko nieco rozszerzając. Krótko mówiąc, podkreślała moją figure.
Była piękna, nie mogłam zaprzeczyć. Jednak powód wybranego dla niej kolor nadal pozostawał dla mnie zagadką, której nie potrafiłam rozgryźć.
- Panienko. - Odwróciłam się do jednej ze służącej. Wszystkie z lekkim uśmiechem ustawiły się w rzędzie tuż przed dużym lustrem, które zostało wcześniej zakryte. Teraz jedna z nich podeszła, zdejmując prześcieradło z przedmiotu.
Dziewczyna w lustrze wyglądała, jak płomień.
Piękny, tajemniczy, zabójczy płomień.
Czarne włosy rozpuszczone, zostały tylko częściowo upięte przez kilkoma małymi perełkami.
Oczy ujmował delikatny, brązowy makijaż, a usta szminka, która je nieco zaczerwieniała.
- Wyglądasz przepięknie, panienko - powiedziała kobieta i podeszła z małym pudełeczkiem w dłoni. - Panicz Jonathan przysyła prezent ślubny.
Chciałam powiedzieć, że niczego od niego nie chcę, jednak milczałam. Pozwoliłam jej otworzyć pudełko, w którym były rubinowe kolczyki. Każdy z nich składał się z dwóch rubinów w kształcie łzy, której brzegi były wysadzane cyrkoniami.
- Mam je założyć? - spytałam, na co kobieta uśmiechnęła się i założyła biżuterie na moje uszy. Kiedy się odsunęła, nareszcie mogłam podziwiać siebie w całej okazałości. Były sekundy, że siebie nie poznawałam. Nie byłam już tą dziewczyną, którą byłam kilka miesięcy temu. Ślub miał to tylko potwierdzić. Na myśl, że wkrótce miałam zostać sierotą, nie potrafiła przeze mnie przejść. Nie potrafiłam sobie wyobrazić Alicante w ruinach, mimo iż ten obraz nawiedzał mnie w snach.
Nie mogłam już nikogo uratować.
Nie mogłam nic zrobić.
Nie miałam już nic do stracenia.
- Wyjdźcie. - Na mój rozkaz wszystkie obecne dygnęły i wyszły z pomieszczenia. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, podeszłam do toaletki gdzie nadal leżały przybory do makijażu. Mimo dwóch luster w pokoju, leżało również zwierciadło. Wzięłam je do ręki i owinęłam prześcieradłem, które wcześniej okrywało lustro.
Jednym silnym ruchem uderzyłam owiniętym przedmiotem w róg łóżka. Dźwięk chrupnięcia, uświadomił mnie, że zwierciadło było w kawałkach. Kiedy tylko odwinęłam materiał, posypały się na podłogę niczym piasek. W zwierciadle zostały tylko trzy duże, ostre kawałki. Wzięłam jeden z nich, następnie wyrzucając przedmiot do śmietnika.
Opadłam na krzesło przed toaletką, w dłoniach trzymając ostry kawałek szkła. Wpatrywałam się w niego, widząc w nim odbicie swoich oczu. Zamknęłam je, biorąc głęboki oddech i chowając ostry kawałek tuż przy piersiach między pierwszą a główną warstwą sukienki.
Seraphina mogła sobie znaleźć inną świadkową. Wystarczyło, że kolejna kandydatka poślubi Jonathana. To on był źródłem powodzenia jej planów; wystarczyło za niego wyjść, aby zostać świadkiem następcy i aby Seraphina mogła bezpiecznie wyruszyć na wojnę.
- Jestem gotowa - powiedziałam, chociaż w środku okłamywałam samą siebie.
- Oczywiście, panienko - skinęła kobieta i odsunęła się, dłonią dając znak, abym ruszyła przed nią. Tak zrobiłam, jednak nie zrobiłam nawet czterech kroków, a poczułam, jak coś mocno uderza mnie w głowę.
Ostatnie co pamiętałam, to czyjeś dłonie ratujące mnie przed upadkiem...
◊◊ Seraphina ◊◊
Małe paluszki chłopca łaskotały moją szyję, kiedy bawiły się moimi włosami. Spojrzałam z lekkim uśmiechem na syna, który siedział u mnie na kolanach na tronie.
Przede mną rozprzestrzeniała się przyozdobiona sala tronowa; srebrne szarfy i bukiety róż zmieszane z innymi kwiatami. Nakryte stoły, które uginały się pod ciężarem nadchodzącej uczty.
Służący i służące siedzieli na swoich miejscach, czekając.
- Najdroższa - zaczął Asmodeusz, nachylając się obok tronu do mojego ucha. - Wszyscy już się niecierpliwią.
- Po prostu się szykuje, to wszystko - wyszeptałam, wbijając wzrok w wejście do sali tronowej.
- Spóźnia się już prawie pół godziny - odezwał się Jonathan. Do tej pory stał przede mną na schodach, ale teraz podszedł i spojrzał na mnie podenerwowany. - Coś jest nie tak.
- Nie histeryzuj - syknęłam, wstając. Oddałam dziecko Asmodeuszowi i wraz ze strażnikami ruszyłam ku wyjściu. Z zaciśniętymi zębami skierowałam się do pokoju dziewczyny, wiedząc, że jak tylko ją zobaczę, to coś jej zrobię.
Dostrzegając drzwi Lightwood, zorientowałam się, że nie ma przy nich strażników. Wpadłam do środka, zastając na dywanie jedynie maleńkie kawałeczki szkła. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, mając nadzieję, że znajdę coś co mi podpowie, gdzie się podziała Isabelle. Pokój był pusty.
- Przeszukać pokój i każdy kąt tego cholernego zamku! - krzyknęłam, odwracając się do mężczyzn. - Macie ją znaleźć!
◊◊ Isabelle ◊◊
Siedziałam oparta o jakiś gruby pień. Nadgarstki miałam związane od tyłu szorstkim sznurem, który zdążył obetrzeć skórę do żywego mięsa. Starałam się wsłuchać w otoczenie, ale nic nie słyszałam. Wsłuchałam się w swój przyśpieszony oddech i bicie serca.
- Czekałem, aż się obudzisz - usłyszałam ochrypły głos. W jednej chwili do moich nozdrzy dobiegł obrzydliwy odór demona. Usłyszałam, jak jego łapy tupią na dziwnej, nierównej powierzchni, zbliżając się do mnie.
Ciemny materiał opadł, pozwalając mi nareszcie widzieć; czarne ślepia wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem i pożądaniem. Przede mną stał demon, którego postać przypominała trochę ludzką; miał nogi i ręce, które kończyły się pazurami. Z jego głowy wyrastały mu dwa, długie zawinięte rogi, a z paszczy błyskały ostre zęby.
Nie wiedziałam co to za demon, co przeraziło mnie jeszcze bardziej; nie znałam jego słabych punktów, nie wiedziałam o nim nic a nic.
Co najgorsze byłam w jakimś namiocie, którego powierzchnia zdawała się być z jakiejś skóry. Po za dywanem, kamieniem na którym stał świecznik i dużą poduszką, nie było tutaj niczego. Nawet wyjścia.
- Witaj, Nocna Łowczyni - wycharczała istota, pazurem dotykając mojego policzka.
- Czego chcesz?
- Mówiłem, że wrócę - wyszczerzył się. Na jego uśmiech dostałam gęsiej skórki.
- Zabijesz mnie? - spytałam prosto.
Chciałabym podziękować za ostatnie komentarze pod ostatnim rozdział i przeprosić, bo jeden z nich niechcący usunęłam. Przysięgam jednak, że zdążyłem ten jeden komentarz przeczytać, ale po prostu potem tak najechałam myszką, że go usunęłam :((( Przepraszam jeszcze raz!