niedziela, 30 października 2016

Rozdział 5 Piękno Lucyfera

Isabelle 



Moje ciało gwałtownie się podniosło do pozycji siedzącej, a moje płuca łapczywie pragnęły brakującego im powietrza. Moje dłonie w ciągu sekundy spoczęły na szyi, jakby ktoś właśnie dopiero co próbował mnie udusić. Musiało minąć przynajmniej kilkanaście sekund, zanim mogłam ponownie sprawować kontrolę nad swoim ciałem. Kiedy tak się stało, powoli się rozejrzałam; średnia przestrzeń, ciemne ściany, dywan, mahoniowe meble jak szafa, toaletka, stoliki nocne, lustro, drzwi i ogromne łoże, na którym w tej chwili siedziałam. Ostrożnie zacisnęłam palce na materiale białej kołdry, która była z puchu, zupełnie jak i poduszki. Kolejna warstwa spoczywająca na kołdrze, była z ciemnej wełny, która tworzyła niesamowicie ciepły koc. Już po kilku sekundach dotykania materiałów, mogłam stwierdzić, że są to najcieplejsze i najdelikatniejsze kołdra i koc, jakie w życiu zetknęły się moją skórą.

Nie mogłam zrozumieć, gdzie jestem i dlaczego mam na sobie jedynie koszulę nocną. Co się stało? Starałam sobie przypomnieć cokolwiek, ale ostatnie co pamiętałam to ukrywanie się w domu Morgensternów przed...

- Boże - szepnęłam, nie mogąc uwierzyć. W jednej chwili zebrałam w sobie siły i odrzuciłam kołdrę i koc. Czując jak chłodne powietrze opanowuje moje ciało, dostałam gęsiej skórki. Udało mi się jednak stanąć na nogi, które okazały się być mniej chwiejne niż się spodziewałam. Podeszłam powoli do drzwi balkonowych, przez które mogłam lepiej przyjrzeć się krajobrazowi. Krajobrazowi miejsca, które wciąż nawiedzało mnie w snach. 

E d o m...

To niemożliwe...
N i e m o ż l i w e...

Ze łzami w oczach, zaczęłam się cofać. Trzymając dłoń mocno przy ustach, starałam się stłumić wybuch płaczu i krzyku, które tworzyły się w guli w moim gardle.

- Panienko? - Odwróciłam się na kobiecy głos. Przy drzwiach stała wysoka kobieta odziana w białą, zwykłą sukienkę do kostek i fartuch. Ciemne włosy sięgające łokci, zostały splecione w ciasny warkocz. Nie potrafiłam dokładnie ocenić wieku kobiety, gdyż na jej twarz opadała cienka, biała siateczka dosięgająca brody. Jednak po jej przepracowanych dłoniach mogłam stwierdzić, że nie była ona młoda.

- Kim jesteś? - spytałam.

- Jestem tutejszą służącą. Jedną z wielu. Przyszłam sprawdzić, czy panienka nadal śpi...

- Nadal? - powtórzyłam. - Co to ma znaczyć?

- Królowa zakazała udzielania panience jakichkolwiek odpowiedzi. Prosiła, abym po panienki przebudzeniu panienkę przygotowała na najbliższy posiłek. Za pół godziny odbędzie się obiad.

- Jaka królowa? - spytałam ostrożnie.

- Ja naprawdę nie mogę łamać poleceń królowej... - wytłumaczyła służąca, wciąż mając pochyloną głowę. - Na obiedzie wszystkiego się panienka powinna dowiedzieć.

Niechętnie poddałam się dłonią kobiety, pozwalając, aby zrobiła to co do niej należy. Nie widziałam innego wyjścia, no może z wyjątkiem ucieczki... ale bieganie w koszuli nocnej po Edomie nie wydawało się być rozsądne.

Po dwudziestu minutach miałam na sobie białe balerinki i długą sukienkę z białego jedwabiu. Do kompletu miałam pas z cyrkonii, który zdobił moją talię. Moje włosy zostały dokładnie rozczesane, a w ich fale została włożona ozdobna opaska z tych samych drogocennych kamieni co pas.

- Po co to wszystko? - powiedziałam cicho, patrząc się w swoje odbicie w lustrze - widniejąca w nim dziewczyna, mimo zdobiących jej ciało makijażu, biżuterii i cennych szat, była skupiona i zdruzgotana. Kiedy kobieta klękała, aby ułożyć śliski materiał odzienia, moje dłonie opadały wzdłuż ciała, jakby ich właścicielka nie miała siły ani motywacji, aby je unieść lub nimi poruszyć.

- Panicz Jonathan kazał przygotować suknie godne wysoko urodzonych, panienko. Zapewniam, że szwaczki robiły wszystko najlepiej -

- Nie o to mi chodzi - przerwałam jej. - Mam na myśli... ten ubiór. Po co mam się tak stroić.

- Panienka jest tutaj ważną osobą. Kochanką panicza...

- Jak śmiesz?! - warknęłam, cofając się od niej o krok. Spojrzałam na nią morderczym wzrokiem. - Nie jestem jego kochanką! Już nie! A nawet gdybym była, to jest moja prywatna sprawa!

- Wybacz, panienko - powiedziała kobieta, chociaż w jej głosie nie słyszałam ani krzty skruszenia. Cofnęła się ze spuszczoną głową.

- Zaprowadź mnie na ten obiad. Chcę rozmawiać z kimś, kto mi w końcu udzieli odpowiedzi! - Służąca dygnęła i ruszyła w kierunku drzwi. Poszłam w jej ślad, następnie przemierzając korytarze pałacu, który różnił się dużo od poprzedniej budowli, w której się znajdowałam, będąc ostatnim razem w Edomie. Tym razem korytarze mimo iż wielkie i przestronne, były mniejsze, a kamień, z którego były, był jaśniejszy. Było więcej światła, mniej przerażających eksponatów.

Po kilku minutach służąca doprowadziła mnie do podwójnych, masywnych drzwi, przed którymi stali strażnicy. Nie trudno było mi wyczuć iż są to demony w postaci ludzi o kamiennych twarzach. Kiedy jednak mnie zobaczyli, pochylili głowy otwierając przede mną drzwi.

Weszłam do środka.

Powitało mnie ciepło przepełnione zapachem mięsa, warzyw i trunków. Po środku sali, która służyła za jadalnię, stał stół dla przynajmniej dwudziestu osób. Jednak do obiadu miało zasiąść troje, tak przynajmniej wywnioskowałam po nakryciach; jedno u szczytu stołu i po obu jego stronach. Kolejny stół z kieliszkami i piciem stał pod ścianą sali, a dokładnie pod abstrakcyjnym obrazem przedstawiającym trzy, płomienne gwiazdy na ciemnym tle, którym prawdopodobnie było niebo.

Znak Morgenstern'ów, pomyślałam.

Podeszłam bliżej obrazu, aby móc mu się lepiej przyjrzeć. O prócz obrazu, żyrandola nad głównym stołem, dywanu, kominka i zasłon, nie było innych ozdób w jadalni. Dotknęłam lekko powierzchni obrazu, którego wymiary mogły osiągać nawet trzech metrów. Po dotyku poznałam, że obraz został namalowany ręcznie.

- Speciosa malum de Lucifero - usłyszałam za sobą głos, który odbił się echem po sali. Odwróciłam się szybko, aby spojrzeć na intruza. Intruzem okazała się być osoba, której nie spodziewałam się już nigdy w życiu zobaczyć. Jej widok przyprawił mnie o szok i zawroty głowy. Musiałam się podeprzeć stołu, który stał pod obrazem.

- Seraphina - wymamrotałam, mając wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy z mojej piersi.

- To po łacinie - odpowiedziała, całkiem ignorując moją reakcję na jej widok. Szeleszcząc cicho bordową suknią z tiulu i dzwoniąc cicho biżuterią, którą była rubinowe kolia, długie kolczyki i korona, szła z lekkim uśmiechem w moją stronę z kieliszkiem wina w dłoni. Stanęła obok mnie, z podziwem i dumą wbijając wzrok w obraz. - To znaczy Piękne zło Lucyfera. Trzy gwiazdy reprezentujące ród Morgensternów.

- Dlaczego piękne? - spytałam, nie chcąc jeszcze przechodzić do sedna sprawy.

- Wszyscy ludzie, którzy myślą, iż nasz ród jest zły, są po prostu zazdrośni. Wspaniałość Morgensternów jest tak wielka, że aż piękna. Można ją podziwiać w nieskończoność - wytłumaczyła z dumą. - Tak przynajmniej uważała moja matka. To Jocelyn namalowała ten obraz i podarowała go Valentine'owi, a także rodowi Morgensternów, do którego sama miała zaszczyt wstąpić.

- Jocelyn? - powtórzyłam.

- Chciałam powiesić ten obraz, ponieważ jest piękny i oddaje to co najwspanialsze w naszym rodzie. Przy okazji mam cząstkę matki, która okazała się być jedyną osobą, w której kryła się prawdziwa miłość do mnie, Jonathana... i Clary. - Imię siostry wypowiedziała z lekkim niesmakiem, który szybko zamaskowała, biorąc łyk wina.

- Może usiądziemy? - zaproponowała. - Za chwilę podadzą obiad, a domyślam się, że prawie po dwóch dniach śpiączki zgłodniałaś.

Dwa dni? Jak to możliwe? Na usta cisnęło mi się jeszcze więcej pytań, które miałam nadzieję usłyszeć jak najszybciej. Niechętnie zasiadłam z Seraphiną do stołu. Kiedy tylko usiadłyśmy, kilka służących - tak samo ubranych jak poprzednia - podały obiad, który tak jak myślałam, było pieczone mięso z cielęciny z warzywami. Kiedy zapach jedzenia dobiegł mojego nosa, zrozumiałam, jak bardzo jestem głodna. Kiedy tylko wino zostało nalane do mojego kieliszka, zaczęłam jeść. Pierwszy kęs, jak i pozostałe, okazały się być tak pyszne, jak i zapach.

- Cieszę się, że nareszcie się obudziłaś. Nie zniosłabym kolejnych narzekań Jonathana na to, jak bardzo się o ciebie martwi, gdyż wciąż jest nieprzytomna.

- Gdzie on jest? - spytałam ostro, przerywając jedzenie.

- Odesłałam go, aby pojechał się upewnić czy wszystko jest w porządku po drugiej stronie Edomu. Wyruszył dzisiaj rano. Powinien się zjawić lada chwila. Tym czasem jestem jedyna, która może ci odpowiedzieć na pytania. Więc śmiało.

Zastanowiłam się chwilę, o co chciałabym najpierw zapytać. Nie trwało to długo. Już po kilku sekundach odłożyłam sztućce, popiłam winem i odchrząknęłam, mówiąc:

- Dlaczego tutaj jestem?

- Widząc, jak wspaniale wam się układa w Alicante, uznałam, że Jonathan mógłby cię ze sobą zabrać w powrotną do Edomu.

- Jak to w powrotną? - zmarszczyłam brwi.

- Nie mam siły ci wszystkiego tłumaczyć. To Jonathan cię tutaj sprowadził i to on ci wszystko wyjaśni.

- Mówiłaś, że odpowiesz na wszystkie moje pytania - przypomniałam, głowiąc się w co ona pogrywa.

- Zmieniam zdanie. Odpowiem tylko na pytania, które mają krótką odpowiedź... na przykład, dlaczego byłaś nieprzytomna - podpowiedziała z chytrym uśmieszkiem. - Stawiałaś opór, kiedy Jonathan usiłował cię zaciągnąć do piwnicy, gdzie otworzyłam wam portal do Edomu. Chciałaś uciec. Skończyło się to jednak twoim wypadkiem, bo spadłaś ze schodów. Potłukłaś się, a wyssanie z sił, jakie ci zafundowały faerie kilka dni temu nie było w tym przypadku dobre.

- Skąd wiesz o faerie?

- Za długa odpowiedź, o to też się zapytasz Jonathana - powiedziała, obracając kieliszek w palcach. W przeciwieństwie do mnie, wyglądała na bardzo znudzoną. Przyglądając jej się chwilę dłużej, w głowie pojawiło mi się kolejne pytanie:

- Co ty tutaj robisz? - Jej oczy przeniosły się z powrotem na mnie, zupełnie jakby wzmianka o niej ją zainteresowała. Wyprostowała się i odchrząknęła.

- Kiedy Clary umarła, ja i Jonathan przyjęliśmy na siebie jej demoniczną krew, aby ona mogła zacząć nowe życie - wytłumaczyła. - Tym samym, aby uratować świat i wszystkich innych, zgodziliśmy się zostać tutaj. W Edomie. A przynajmniej ja nie miałam wyboru. Lilith umarła, a ja przysięgłam stać się jej następczynią.

- Ale twoja przysięga nie została przypieczętowana... Przynajmniej tak wywnioskowałam.

- Też tak wcześniej myślałam, ale jak widzisz, tak nie jest. Słowa i trzymanie tamtego kielicha były wystarczające, aby przypieczętować mój los następczyni. - Mówiąc to, jej wzrok utkwiły był w kieliszku, którym wciąż obracała. Jej ton podpowiadał mi, że cała historia, jaka jej się przydarzyła, nie miała żadnego związku z jej wcześniejszymi planami na życie po uratowaniu świata z Jonathanem.

- Masz ten kielich? - spytałam.

- Miałam - poprawiła. - Ale go zniszczyłam.

- Dlaczego?

- Kiedy było po wszystkim, znalazłam się z Jonathanem po środku pustkowia Edomu. Mieliśmy kielich w dłoniach. Jonathan przeżył, bo również trzymał kielich. Ja przeżyłam, bo nie miałam wyboru. Zostałam następczynią i dopóki nowa królowa nie wyznaczy następcy, nie może umrzeć, bo Edom musi mieć swojego władce. Asmodeusz wyrzekł się tego, więc zostałam ja.

- A kielich?

- Kiedy zorientowałam się, że nadal mam kielich w dłoni, wściekłam się. To przez ojca i ten kielich całe moje życie legło w gruzach. Zniszczyłam go, aby tamto diabelstwo znowu nie wpadło w niepowołane ręce - wyjaśniła, na koniec odważając się spojrzeć mi w oczy. Moja niechęć do niej przygasła. Była tutaj, bo nie miała wyboru. - Staram się wykorzystać swoje prawa królowej, aby wysyłać jak najmniej demonów do świata ludzi.

- Ty nie chcesz czynić zła, jak Lilith - stwierdziłam.

- Nie, a przynajmniej nie takie, jakie ona. Moje zamiary są inne, ale mimo to pociągną ze sobą krew i śmierć, dlatego niech cię nie zmyli moja opowieść, bo co było to było, ale i tak patrzysz w oczy istoty, w której płynie częściowo krew Lilith - oznajmiła, i jak na zawołanie w jej oczach dostrzegłam złowrogi, płomienny błysk, którym po chwili rozbłysły jej oczy, tak jak oczy Lilith wtedy ostatnim razem w Edomie.


Z nadmiaru strachu i przerażenia, ostrożnie wstałam. Stanęłam za swoim krzesłem, wciąż patrząc się w jej oczy. Wzdrygałam się, patrząc skupiona, zafascynowana, ale przerażona. Miałam wrażenie, że ten sam koszmar powrócił.

- Co ty chcesz zrobić? - spytałam po chwili. Zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, drzwi jadalni się otworzyły. Wystraszona odwróciłam się widząc, jak Jonathan wpada do jadalni i nieruchomieje na mój widok z otwartymi ustami. 

niedziela, 16 października 2016

Rozdział 4 Decyzja

Ten rozdział chciałabym zadedykować Aley Morgenstern,
której życzę szybkiego powrotu do zdrowia!




◊ Isabelle 



Obudziło mnie skrzypnięcie otwieranych drzwi. Otworzyłam oczy, wyczuwając czyjąś obecność. Pierwsze co zobaczyłam, to ciemność. Dopiero, kiedy intruz wszedł w światło księżyca, wpadającego do mojego pokoju, zorientowałam się, że to Jonathan. Jego białe włosy zdawały się świecić w blasku pełni widniejącej na niebie, a jego oczy przeszywały mnie na wylot.

- Jonathan - powiedziałam zaspanym głosem, siadając. - Jest noc, co ty tutaj robisz?

Nie odpowiedział, tylko dalej się we mnie wpatrywał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy; dostrzegłam tylko lekki błysk w jego oku, ale był on tak szybki, że możliwe, iż się przewidziałam.

- Coś się stało? - spytałam, mając nadzieję, że tym razem się odezwie. On jednak podszedł powoli do mnie i usiadł na brzegu łóżka. Nachylił się, zbliżając swoje usta do mojego ucha. Szept i ton, jakimi wypowiadał następujące słowa, przyprawiały mnie o gęsią skórkę:

- Dam ci wszystko, Isabelle, musisz tylko pójść ze mną w jedno miejsce. - Na koniec złożył lekki, niczym wiatr pocałunek na moim policzku i odsunął się, aby spojrzeć mi w oczy.

Gdyby nie to, że jest moim byłym nauczycielem od treningu i bratem mojej przyjaciółki, zapewne uznałabym go za wariata, ale znając go już jakiś czas, ufałam mu. Gdyby trzeba było, oddałabym nawet za niego życie.

- Dobrze - szepnęłam, pozwalając mu ująć moją dłoń. - Pójdę z tobą, ale dokąd?

- Po prostu chodź - powiedział głosem, w którym wyczułam lekkie napięcie. Pozwoliłam mu jednak pomóc mi w stanięciu na równe nogi.

- Muszę się przebrać - powiedziałam cicho, patrząc zarumieniona na swoją fioletową koszulę nocną do kolan. Spojrzałam na niego oczekująco, zakładając na siebie w tym samym czasie szlafrok, ale on tylko podszedł bliżej i wziął mnie na ręce, mówiąc:

- Musimy się śpieszyć.



***



- Jonathan, co my tutaj robimy? - spytałam, nie ukrywając zdziwienia, iż przyniósł mnie do posiadłości Morgensternów, która z niewiadomych powodów wywołała we mnie dziwny strach. Chciałam mocniej złapać się chłopaka, ale ten postawił mnie po wejściu do środka. Nie odstąpił mnie jednak na krok, tylko objął mnie czule w talii, przyciągając bliżej swojego ciepłego ciała. Jednak nawet bijące od niego ciepło nie potrafiło mnie ogrzać. Nie, kiedy chłodna posadzka zetknęła się z moimi bosymi stopami.

Poczułam, jak Jonathan lekko mnie pcha w stronę TEJ piwnicy. Odruchowo stanęłam wyswobadzając się z jego objęć. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

- Co ty robisz? - spytałam, obejmując się ramionami. - Co ty chcesz zrobić, Jonathanie?

- Nie ma powodu do obaw - powiedział spokojnym głosem, robiąc krok w moją stronę, ja jednak się cofnęłam.

- Po co mnie tam prowadzisz?

- Chcę... ci coś pokazać. Proszę, Izzy - powiedział, wlewając w zdrobnienie mojego imienia miękkość i czułość.

- Co chcesz mi pokazać? - spytałam ostrzej niż zamierzałam. - Powiedz mi w tej chwili albo wracam z powrotem do domu! - W jego oczach ponownie dostrzegłam dziwny błysk i tym razem byłam go pewna. Byłam także pewna, że był on dziwnie złowrogi.

Zrobiłam krok w tył, uważnie się patrząc w jego oczy...

Drugi krok, zaczęłam się rozglądać za czymś, co mogłoby posłużyć mi w gotowości za broń...

Trzeci krok, nie widzę nic...

Czwarty krok, przypominam sobie, że zamknął drzwi wejściowe...

Piąty krok, rzucam się w stronę schodów. Wchodzę po nich najszybciej, jak potrafię, mimo iż nadal nie jestem pełna sił. Rzucam się na kolejne schody i jestem w połowię, kiedy tracę panowanie nad stopami i się potykam. Upadam ciałem na kolejne stopnie, dłońmi starając się chronić twarz.

Czuję ból przeszywający moje ciało, ale mimo to staram się biec dalej, aż w końcu docieram na piętro i staram się biec korytarzami, szukając jakiegoś schronienia. Wpadam do pierwszego lepszego pomieszczenia, którym okazuje się być nieduży magazynek z wyposażeniem dla sprzątających służących.

Przykładając dłoń do ust, aby uciszyć szybki, drżący po biegu oddech, nasłuchuję uważnie ze łzami w oczach, jego nadchodzących kroków.

- Isabelle, wyjdź! - słyszę jego głos odbijający się echem w korytarzu. - Przecież nigdy bym cię nie skrzywdził! Isabelle, proszę! Chcę ci tylko coś pokazać, przykro mi, jeżeli pomyślałaś, że to dotyczy piwnicy, która dotyczyła Clary! Wiesz, że nigdy bym na to nie pozwolił!

Oddycham głęboko przez nos, starając się hamować łzy. Paraliżujący nie strach nie daje mi nawet drgnąć, jednak staram się go przełamać na tyle, aby ręką ostrożnie wyszukać czegoś, co by mi pomogło go zranić lub się obronić. Palcami macam na oślep za sobą i obok siebie, aż się natykam na ostrą, drewnianą szczotkę.

Nasłuchuję, jak jego kroki stają się co raz wyraźniejsze, a moją głowę napełnia co raz więcej myśli.

Nagle kroki ustają. Wiem, że jest tuż za tymi drzwiami. Powoli odciągam drżącą dłoń od ust, szykując się do ataku. I wtedy drzwi się otwierają, a ja rzucam się na przeciwnika, starając się celować w głowę.

Udaje mi się; Jonathan upada na ziemie, a ja rzucam szczotkę na bok.

- Isabelle - mruknął, trzymając się za krwawiące czoło, ale ja już biegłam z powrotem w stronę schodów, mając nadzieję, że na dole znajdę jakieś tylne wyjście. - Isabelle! - Słyszę ponownie jego głos i jego kroki. Biegnę co sił w nogach, aż w końcu docieram do schodów. Trzymając się barierki zaczynam schodzić w dół, aż w końcu czuję nagłe zawroty głowy i moje nogi uginają się pode mną. Upadam i spadam. W dół, aż w końcu ląduję na plecach, wpatrując się niemo w sufit, nie czując nawet bólu.

Powoli odpływam...
Aż w końcu pochłania mnie ciemność...



***



Niebo.
Błękitne.
Pełne białych chmurek.
Pełne ptaków.
Lekki wiatr ociera się o moją skórę, a ja unoszę się na jego wietrze, jak piórko.
Taki spokój...
Taka cisza...
Aż nagle czuję, że ktoś ze mną jest.
Ktoś zły.
Ktoś niedobry.
Mrok.






◊ Clary 



Obudziłam się na dźwięk swojego imienia przy uchu. Poczułam, jak czyjaś ciepła dłoń gładzi czule moje ramię, a dobrze znane mi usta składają serię pocałunków przy moim uchu i szyi. Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy.

- Dzień dobry - mruknęłam, wciąż mając zamknięte powieki i wtulając policzek w poduszkę, która była przesiąknięta cudownym zapachem Jace'a.

- Dzień dobry, słońce - odpowiada. - Nie chciałem cię budzić, ale jest już wpół do jedenastej. - Otworzyłam oczy, odwracając głowę, aby na niego spojrzeć z niedowierzaniem.

- Żartujesz - szepnęłam, po czym spojrzałam na zegarek. Cholera. Faktycznie. Westchnęłam niezadowolona, że muszę wstać. - A tak dobrze mi się spało.

- Domyślam się, w końcu chrapałaś całą noc - zaśmiał się, ale ucichł, kiedy natknął się na mój morderczy wzrok. Podczas, kiedy szukałam w torbie jakiś ubrań, nie odezwał się ani jednym słowem, chociaż po jego uśmieszku widać było, jak bardzo go korci.

Po zdecydowaniu się na zielony, kaszmirowy sweter, jeansach i botkach, poszłam wykonać poranną toaletę, a kiedy oboje byliśmy gotowi, zeszliśmy na śniadanie; przy stole siedzieli już pozostali Herondale'owie.

- Dzień dobry - powiedziałam z lekkim uśmiechem i zajęłam miejsce obok Mii, która powitała mnie z uśmiechem.

- Jak ci się spało Clary? - spytała Celine, biorąc do ust kawałek naleśnika w syropie klonowym.

- Dobrze, dziękuję - odpowiedziałam, sama zabierając się za swoją porcję naleśników.

- Zamówiłem trochę nowej broni od Diana's Arrow.- poinformował Stephen, zmieniając temat. - Dzisiaj rano doszła paczka, więc możecie trochę potrenować.

- Tak! - ucieszyła się Mia, po czym na mnie spojrzała. - Dzisiaj mnie pouczysz, prawda?

- Tak, pewnie, dlaczego nie - uśmiechnęłam się.

- Dziękujemy ci, Clary. Ostrzegam cię jednak, że Mia woli działać niż myśleć - zaśmiał się mężczyzna, zerkając na córkę, która tylko zmrużyła oczy i pokazała lekko język.

- To nic, nad tym też potrenujemy.

- Świetnie, a ciebie, Jace, chcę widzieć w swoim gabinecie po śniadaniu. Jest kilka ważnych spraw dotyczących twojej dalszej nauki. - Ukradkiem spojrzałam na Jace'a pytająco, on jednak wzruszył ramionami i kontynuował jedzenie.




Jace 



Po śniadaniu Mia zaciągnęła Clary do sali treningowej, gdzie Celine postanowiła im towarzyszyć. Ja tym czasem skierowałem się z ojcem do jego gabinetu.

- O co chodzi? - spytałem, siadając na krześle przed jego biurkiem.

- Jak wiesz - zaczął, siadając na swoim miejscu. - za dwa tygodnie zaczyna się nowy rok szkolny. Lightwood'owie wyjadą tydzień szybciej, aby wszystko przygotować.

- Co to ma wspólnego ze mną?

- Szef instytutu w Bułgarii jest przyjacielem Maryse i Roberta. Chodzi oto, że jest już w... pewnym wieku i niedługo będzie brał wypowiedzenie, aby przejść na stanowisko wymagające mniej pracy. Krótko mówiąc jest już stary i jest mu co raz ciężej prowadzić instytut. Jest jednak dobrym Nefilim dla Clave, dzięki czemu dano mu szanse, aby sam wybrał kolejnego szefa instytutu. Tak się składa, że nie ma swoich dzieci, więc zadzwonił po poradę do Maryse i Roberta. Pytał się o Alec'a, ale Alec ma przejąć instytut po swoich rodzicach - wytłumaczył, po czym wyjął kopertę z szuflady biurka. - Lightwood'owie zaproponowali ciebie. Powiedzieli, że jesteś jednym z najlepszych uczniów i, że podczas ostatniego roku szkolnego mogliby cię przy okazji podszkolić.

- Czekaj - powiedziałem, unosząc dłoń. - Żeby było jasne, mam szansę zostać szefem instytutu z Bułgarii?

- Dokładnie, a jak dobrze wiesz nie każdy ma taką możliwość. To twoja szansa, Jace... Honor, zaszczyt, osiągnięcie, liczny majątek, wspaniała przyszłość. Wyjechałbyś w przyszłym tygodniu z Lightwood'ami, aby Maryse mogła z Robertem rozpocząć twoje szkolenie. Nauczysz się zarządzać wszystkimi sprawami, organizować i przykładać rękę do organizacji roku szkolnego. Po półroczu wyjechałbyś do instytutu w Bułgarii, gdzie ukończyłbyś naukę i przejął stanowisko szefa instytutu.

- Ale...

- Jace - przerwał mi ojciec i otworzył kopertę. Wyjął z niej niedużą kartkę. - Szef tamtejszego instytutu zapisał listę rocznych dochodów i majątku, który byś przejął zajmując jego stanowisko. Mianowicie, zarabiałbyś tyle pieniędzy, że mógłbyś kupić nawet cztery takie posiadłości jak nasza. Bułgarski instytut jest jednym z najlepszych, Jace. Zalicza się do najlepszych, jeśli chodzi o sztukę walki.

- To wspaniała wiadomość - powiedziałem, wciąż starając sobie wszystko poukładać w głowie. - Ale... co z Mią? Co z Clary?

- Jeżeli przyjmiesz to stanowisko, przyszłość Mii będzie gwarantowana. W przyszłości będzie miała szansę uczyć się w Bułgarii, gdzie będziesz prowadził instytut.

- A Clary?

- Jeżeli cię kocha, to zaakceptuje twoją decyzję.

- Mam nas postawić w sytuacji bez wyjścia?! Przecież ja też ją kocham, a wszyscy wiedzą, jak wyglądają związki na odległość.

- Wiem - westchnął Stephen, przykładając dłoń do twarzy. - Wiem też, że to co jest pomiędzy wami nie jest chwilowe.

- Wszystko jest źle zorganizowane - mruknąłem. - Wyjazd, propozycja i jeszcze ten morderca, na którego Clary jest narażona.

- Wiem, wiem - powtórzył ojciec, wciąż będąc zamyślonym. Trzymając zaciśnięte powieki, przykładał palce do skroni. Nie minęła minuta, a znieruchomiał i na mnie spojrzał. - A gdyby Clary wyjechała z tobą do Nowego Jorku?

- Do Nowego Jorku oczywiście, ale co z Bułgarią?

- Namów ją, aby przeniosła swoją naukę do tamtego instytutu w tym samym czasie, kiedy ty tam wyjedziesz. Jestem pewien, że się dostanie. Jej umiejętności strategiczne i waleczne zostaną tam docenione.

- Clary woli wykorzystać swoje predyspozycje artystyczne, a doskonale wiemy, że instytut, który ceni sobie sztukę, znajduje się w Paryżu - wyjaśniłem, nerwowo się zastanawiając, jak skończy się ta rozmowa.

Nie chciałem opuszczać Clary teraz, gdy była w niebezpieczeństwie. Myśl, że mógłbym ją stracić po raz kolejny była nie do zniesienia. Nie chciałem jej także opuszczać wtedy, kiedy będzie bezpieczna. Każda spędzona z nią minuta uświadamiała mi, jak bardzo ją kocham i jak bardzo mocno chcę z nią być. Z drugiej jednak strony, propozycja szefa instytutu w Bułgarii jest bezcenna. Taka szansa nie trafia się często, a wykorzystując ją, zwiększyłbym majątek rodowy i byłby to honor.

- Muszę pomyśleć - powiedziałem, wstając i kierując się do wyjścia.

- Jace - Odwróciłem się i spojrzałem na ojca, który wlepił we mnie spojrzenie pełne współczucia. - Daję ci dwa dni na podjęcie decyzji. Tym czasem radzę ci pomyśleć nad jednym; czy jesteś gotowy i pewny, że chcecie z Clary wspólną przyszłość?

Nie odpowiedziałem. Wyszedłem, kierując się w stronę sali treningowej. Muszę porozmawiać z Clary. Ta decyzja będzie miała wpływ na nas oboje, ona też w tym uczestniczy.


Dochodząc do sali treningowej, mogłem usłyszeć dźwięk uderzających o siebie serafickich ostrzy i głosy Clary i Mii. Kiedy wszedłem do środka, obydwie ze sobą walczyły; Mia nacierała, a Clary odpierała, dając kolejne ważne wskazówki i uwagi. Moja matka zaś stała obok i z lekkim uśmiechem się przypatrywała całej sytuacji.

- Clary powinna uczyć treningów w instytucie - powiedziała cicho Celine, kiedy stanąłem obok niej.

- Rozmawiałem z ojcem - powiedziałem cicho, wciąż obserwując skupiony wyraz twarzy Clary. - Powiedział mi o Bułgarii. - Nie musiałem patrzeć na matkę, aby wiedzieć, że uśmiech na jej twarzy zgasł.

- I?

- Nie wiem, co robić. Chcę o tym porozmawiać z Clary - wyjaśniłem. Jeszcze bardziej wlepiłem w nią wzrok; jej usta poruszały się co chwile, zupełnie jak i jej pełne gracji ciało. Każdy krok, który robiła, wydawał się być idealnie przemyślany.

- Czucie gruntu pod nogami jest ważne - powiedziała, kiedy Mia łapczywie łapała oddech. - Jest on zawsze twoim podparciem - wyjaśniła, ale w tym samym czasie podcięła dziewczynkę, która upadła na plecy. - Lub kolejnym niebezpieczeństwem, nad którym panuje tylko twój przeciwnik. - Podeszła do Mii, aby podać jej dłoń. Blondynka wstała i zanim rudowłosa zdążyła się zorientować, została podcięta z nóg.

- Tak! - krzyknęła Mia, zwycięsko unosząc miecz. - Pokonałam cię!

- Brawo - zaśmiała się Clary, wstając. - To może teraz poćwiczymy z biczem...

- Clary - odezwałem się. Na mój głos dziewczyna się odwróciła i spojrzała z zaskoczeniem. Po chwili jednak obdarzyła mnie uśmiechem, który zdawał się rozjaśnić mój dzisiejszy humor. - Chciałbym z tobą porozmawiać.

- Rozumiem - mruknęła i odwróciła się do Mii, aby powiedzieć jej, że dokończą trening kiedy indziej. Posyłając ciepły uśmiech Celine, poszła odłożyć seraficki miecz i skierowała się ze mną do mojego pokoju. Ująłem jej dłonie i poprowadziłem na łóżko, gdzie usiedliśmy. Zanim jednak zebrałem się w sobie, aby zabrać głos, jej zaniepokojone oczy patrzyły na mnie uważnie.

- Co się stało? - spytała.

- Rozmawiałem z ojcem - zacząłem, odważając się w końcu na nią spojrzeć. - Mam szansę zostać szefem instytutu w Bułgarii. - Dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Jace, przecież to wspaniała wiadomość!

- Mam wyjechać do Bułgarii po półroczu szkoły - wyjaśniłem. Na moje słowa, uśmiech dziewczyny zgasł. - Szef tamtejszego instytutu chce, abym tam ukończył naukę i od razu przejął jego stanowisko. Zanim wyjadę, Maryse i Robert mają mnie przy okazji trochę podszkolić, dlatego wyjadę z nimi tydzień szybciej przed rozpoczęciem szkoły - wyjaśniłem. Patrzyłem na nią z bijącym sercem, kiedy spuściła zdezorientowany wzrok, widocznie starając się wszystko poukładać sobie w głowie.

- A gdybym ja też się przeniosła do Bułgarii? - zaproponowała po chwili. - Przecież nic mnie nie trzyma w Alicante ani w Nowym Jorku.

- Mówiłaś, że zastanawiasz się nad instytutem we Francji.

- Nie sądziłam, że tak się wszystko potoczy. Po za tym... jedynym powodem, który daje mi chęć życia, jesteś ty, Jace. Jesteś jedyną osobą jaka mi w życiu została - powiedziała, wlepiając swoje szmaragdowe tęczówki w moje oczy. Uśmiechnęła się lekko, mocniej ściskając moją dłoń. - Ale może to jest znak? Może to znak, że... nasza przyszłość to dwie oddzielne drogi?

- Nie mów tak - warknąłem.

- Może twoją przyszłością faktycznie jest Bułgaria? - kontynuowała.

- Moją przyszłością jesteś ty, Clary - powiedziałem, czując, że już dłużej nie dam rady. - Wiesz skąd to wiem? Ponieważ na myśl, że mógłbym cię stracić w jakikolwiek sposób, przyprawia mnie o ból, który rozrywa mnie od środka.

- Jace - zaczęła.

- Nie. Musisz mnie wysłuchać. Mam dwa dni na podjęcie tej pieprzonej decyzji. Nie wiem, co wybiorę, ale wiem na pewno, że nie wybiorę przyszłości, która wiązałaby się z utratą ciebie w moim życiu - oznajmiłem, nachylając się, aby móc oprzeć swoje czoło o jej czoło. - Kocham cię, Clary, i jestem tego pewien. Kiedy pierwszy raz się ujrzałem wtedy w sali balowej... Poczułem, że jesteś niczym magnes. Nie mogłem oderwać od ciebie oczu, a tamta kara, którą Maryse nam wyznaczyła poprzez związanie... Nic lepszego nie mogło mnie spotkać. - Powoli zacząłem gładzić jej policzek, ścierając ciepłe łzy. Czułem, że mogąc w końcu jej powiedzieć, to co naprawdę do niej czuję, zrzucam ciężar. Uświadomiło mi to, jak bardzo ją kocham i jak bardzo jej historia splątała się z moją.

- Pamiętasz, kiedy płakałam przed tobą po raz pierwszy? - spytała cicho, jakby bała się, że ktoś usłyszy. W odpowiedzi lekko pokiwałem głową. - Najpierw myślałam, że to przez zazdrość, bo ty masz wszystko, czego ja nie mam. I faktycznie, nie myliłam się. Czułam zazdrość tak mocną, że nawet teraz, mała cząsteczka mnie chciałaby ci zabrać to, czego ja tak bardzo wtedy pragnęłam. Jest to dowód na to, że na ciebie nie zasługuję. Jednak większa część mnie jest pełna miłości, którą mi dałeś. Miłości, za którą wskoczyłabym w ogień. Tą miłością jesteś ty, Jace. I jak bardzo samolubna bym nie była, kocham cię. Bardzo. A ponieważ cię kocham, chcę  abyś był szczęśliwy i bezpieczny. Dlatego, chcę, abyś mi coś obiecał.

- Co takiego? - spytałem, chowając kosmyk jej rudych włosów za ucho.

- Obiecaj mi, że podejmiesz się tego i pojedziesz do Bułgarii. Obiecaj.

- Ale...

- Po prostu mi obiecaj - wyszeptała, przykładając swoją dłoń do mojej, która ścierała jej łzy. - To jedyne, czego pragnę, abyś był szczęśliwy.

- Nie będę szczęśliwy, kiedy dzielić nas będzie tyle kilometrów. Nie dam rady budzić się ze świadomością, że jesteś tak daleko. Nie dam rady być tam i zastanawiać się, czy wszystko z tobą dobrze.

- Ze mną nie ma przyszłości, Jace. Nie ze mną. Nie z moim nazwiskiem. Nie z moją historią. Wystarczająco się dla mnie poświęciłeś, abym mogła być taką, jaką jestem teraz. Nadeszła pora, abym mogła ci się odwdzięczyć. Dlatego obiecaj mi.

Zacisnąłem zęby, ledwo powstrzymując się od nakrzyczenia na nią. Tak bardzo nie chciałem się z nią rozstawać. W jednej sekundzie pojawiły się najróżniejsze czarne scenariusze; co jeśli, kiedy będę w Bułgarii, Clary coś się stanie? Co jeśli nigdy jej już nie zobaczę?
Wiedziałem jednak, że muszę to zrobić, mimo tego jak bardzo będę tego później żałował. Ująłem więc jej twarz, mówiąc:

- Obiecuję. - Po czym złożyłem na jej ustach głęboki pocałunek, na koniec przyciągając ją do siebie, aby móc ją objąć. Nie mam pojęcia, ile tak siedzieliśmy. Może kilka minut, ale na pewno siedzielibyśmy dłużej, gdyby nie głośne odgłosy dobiegające z dołu. Niechętnie się od siebie odsunęliśmy i skierowaliśmy w stronę schodów. Będąc na dole, zastaliśmy rodziców rozmawiających z Lightwood'ami. Alec widząc mnie, podbiegł.

- Nic ci nie jest? - spytał.

- Nie, a dlaczego miałoby być?

- Nie było czasu na zwołanie rady - wtrąciła Maryse, donośnym głosem. - Zabójca ponownie zaatakował, tym razem zabierając Isabelle i Jonathana Morgensterna. - Na jej słowa wszyscy znieruchomieliśmy. Można było usłyszeć zaciętość w jej głosie, która wypełniała jej głos zawsze podczas narad Clave. Dało się jednak także usłyszeć strach, który czuła zapewne wobec córki.

- Jak to? - spytała Clary, robiąc kilka kroków do przodu, całkiem puszczając moją dłoń. - Przecież Jonathan... - urwała, nagle łapiąc się za ramię. Z jej gardła wydobył się krzyk pełen bólu. Kiedy tylko kolana się pod nią ugięły, rzuciłem się w jej stronę, w ostatniej chwili ratując ją przed upadkiem. Kolejną osobą, która zareagowała, była Celine, która rzuciła się w stronę rudowłosej.

Dziewczyna trzymała się mocno za ramię, w końcu zjeżdżając dłonią na klatkę piersiową i brzuch. Dokładnie w tych samych miejscach, jej bluzka zaczęła przesiąkać krwią. Widok i metaliczny zapach cieczy, sprawił, że z jeszcze większym strachem spojrzałem na ukochaną, która dalej krzyczała w niebo głosy.

Celine lekko obciągnęła bluzkę dziewczyny, ukazując jedną długą wypalaną ranę, z której sączyła się krew. Poczułem, jak bladnę.

- Clary - mruknąłem, ale po chwili odgarnąłem włosy z jej twarzy, krzycząc ponownie jej imię:

- CLARY!

- Iratze - powiedziała Celine, wyciągając swoją stele. Zaczęła rysować iratze i anielską. Po chwili krzyk ucichł, a dziewczyna znieruchomiała z otwartą buzią. Z kącików jej oczu spłynęły łzy, kiedy po chwili jej powieki się zamknęły. - Clary, otwórz oczy! - zaczęła moja matka, lekko poklepując ją po policzku.

- Co jej się stało? - spytała Maryse, uważnie patrząc na każdego z nas.

- Coś złego - odpowiedział Stephen, gdyż nikt inny nie miał wystarczająco odwagi, aby zabrać głos.

- Zemdlała - szepnęła Celine. - I jest słaba. Za słaba. Jace, przenieś ją do salonu, muszę zrobić jej okłady. Stephen, idź wezwij czarownika. A wy - zwróciła się do Lightwood'ów. - Oznaczcie nasz dom runami ochronnymi i lepiej zostańcie tutaj na jakiś czas.

- W tym domu był zły duch i jeszcze tutaj wróci - powiedział Stephen, kierując się do innego pomieszczenia.

czwartek, 6 października 2016

Rozdział 3 Schronienie

Isabelle 



Rzeczywistość uderzyła we mnie niczym piorun; mocno i boleśnie. Poczułam dziwny wstrząs, aż nagle wszystko ustało i jedyne co czułam, to coś miękkiego na czym moje ciało leżało. Mogłam usłyszeć bicie swojego serca i poczuć, jak czyjeś ciepłe dłonie ujmują moją dłoń.

Powoli rozchyliłam zaspane powieki, ale jedyne, co zobaczyłam, to zamazany obraz wypełnionego światłem pomieszczenia. Kiedy ostrość się wyrównała, miałam możliwość ocenienia wszystkiego ze szczegółami; znajdowałam się w swoim pokoju, jest dzień, ktoś siedzi obok. Przeniosłam wzrok na Jonathana, którego dłonie ujmowały moją. Siedział zgarbiony na przysuniętym krześle, ze spuszczoną głową.

- Jonathan - mruknęłam, poruszając suchymi ustami. Na dźwięk mojego głosu, głowa chłopaka od razu się uniosła z szeroko otwartymi oczami.

- Isabelle - wyszeptał czule, całując moją dłoń. Obdarzył mnie wzrokiem pełnym ulgi i troski. - Izzy... Iz... Na Anioła, tak się martwiłem. Lekarz mówił, że możesz się obudzić dopiero za tydzień, ale ty... - urwał i nachylił się, aby mnie pocałować. Kiedy się odsunął, spróbowałam usiąść, ale kiedy tylko się poruszyłam, poczułam niemiłosierny ból na lewym barku i zawroty głowy. Jęknęłam głośno, opadając z powrotem na poduszki.

- Nie wstawaj - powiedział, przykładając dłoń do mojego policzka. - Ogień, w którym trzymali pogrzebacz, był napełniony magią, która wyssała z ciebie niemal wszystkie siły.

W jednej chwili wszystko sobie przypomniałam. Znieruchomiałam, po czym powoli i niepewnie uniosłam rękę, aby móc jakoś dotknąć barku, na którym powinna być rana. Kiedy jednak się poruszyłam, zaczęło mi się kręcić w głowie, a moje ciało przeszył ból.

Odruchowo łzy napłynęły do moich oczu. Nie minęła chwila, a policzki miałam całe mokre od nadal napływających łez.

- Cii - szeptał mój ukochany i przysunął się bliżej, aby móc się nachylić i przywrzeć wargami do mojego czoła. - Będzie dobrze.

- Nie będzie... Kiedy moi rodzice się dowiedzą...

- Wiedzą już - przerwał mi.

Zbladłam.

- Jak to? - wyszeptałam.

- Nie dało się tego przed nimi ukryć. Maryse i Robert nie ukrywają, że są na ciebie i mnie wściekli. Nie można im się jednak dziwić, w końcu poszliśmy bez wiedzy Clave do faerie i stała ci się krzywda.

- Mimo to boję się myśleć, co zrobią, kiedy już wydobrzeję.

- Nie martw się tym. Z łóżka nie wyjdziesz przez dobre półtora tygodnia. Mam więc wystarczająco dużo czasu, aby wziąć całą winę na siebie - uśmiechnął się.

- Nawet się nie waż - warknęłam, mając nadzieję, że złość lub inne mocne uczucie pomoże mi się rozbudzić. Jednak moje powieki z każdą sekundą zaczęły ważyć co raz więcej. Zamknęłam powieki, zaczynając odpływać. Ostatnie co pamiętam, to głos Jonathana, mówiący mi 'dobranoc'.






◊ Jonathan 



Zaraz po wyjściu z pokoju Isabelle i zamknięciu drzwi, usłyszałem świst w powietrzu. Jednym szybkim ruchem ręki złapałem ognistą wiadomość. Rozłożyłem kartkę, zaczynając czytać:



Drogi Jonathanie,                                                                                          
                                         
Obserwując ostatnie zdarzenia, doszłam do wniosku, że
cierpienie samo znajduje naszą Clary, a ja nawet nie
muszę maczać w tym palców. Strata dziecka i sam fakt,
że nigdy go nie będzie miała jest uważam wystarczającym ciosem,
 jaki został jej zesłany podczas twojego pobytu, chociaż
nawet się tego nie tknąłeś.
Myślałam nad tym, abyś zadał jej jeszcze trochę cierpienia,
ale zmieniłam plany. Podejmuję zupełnie inną taktykę.
Dlatego wracaj, twój czas na ziemi dobiegł już końca.
Stęskniłam się za tobą i chcę, abyś poznał mojego syna,
Valentine'a Morgenstern'a, który będzie długo panował po
zakończeniu moich rządów. Otworzę ci portal powrotny
za dwa dni o północy w piwnicy posiadłości Morgenstern'ów.
Wróć sam, albo zabierz ze sobą twoją kochankę, którą jest
nijaka Isabelle Lightwood, córka zdrajców Kręgu.
Chętnie ją poznam. Czekam więc z niecierpliwością.
                                        

                                                                                                          S.M


Po przeczytaniu inicjałów, miałem wrażenie, że za chwileczkę wybuchnę. Jak ona mogła po mnie posyłać tak szybko! Przecież miałem być dłużej! W środku jednak wiedziałem, że nie mogę się sprzeciwiać Seraphinie; była Panią Piekła i dodatku urodziła syna, co znaczyło, że nie długo odbędzie się uroczystość dla "księcia".                                                                                                                      

Jedyne co mogłem teraz zrobić, to tylko się przygotować i mieć nadzieje, że powrót do Edomu z Izzy, przebiegnie prawidłowo.

- Jonathanie? - Odwróciłem głowę na dźwięk swojego imienia, szybko zgniatając kartkę i następnie chowając ją do tylnej kieszeni spodni. Maryse szła korytarzem w moją stronę z zaniepokojoną miną.

- Tak?

- Jest coś o czym muszę z tobą porozmawiać.

- Jeżeli znowu o faerie, to już mówiłem...

- Nie - przerwała mi. - Chodzi o rade Clave, a dokładnie o spotkanie, podczas którego byłeś nieobecny, bo podobno byliście z Isabelle u Carstairs'ów.

- Owszem, ale po co miałem przychodzić? Ja nie należę do rady.

- Proszę, chodźmy do gabinetu - powiedziała i ruszyła z skąd przyszła. Poszedłem w jej ślad wzdłuż korytarza, a następnie po schodach na dół, gdzie znajdowały się drzwi do nie dużego pomieszczenia. Mieściło się w nim mahoniowe biurko i meble do kompletu, jak fotele, stolik do kawy i regały na książki. W świetle promieni słonecznych wyraźnie dało się dostrzec kurz unoszący się w powietrzu.

Razem z aryse zajęliśmy miejsce na fotelach, pomiędzy którymi stał stolik, a na nim biała świeczka.

- Clave przysłało list do najbardziej wpływowych, pełnoletnich Nefilim, którzy mieli się zjawić na zebraniu. O ile pamiętam, ty także znajdowałeś się na tej liście - oznajmiła.

- Nic mi o tym nie wiadomo - powiedziałem, marszcząc brwi. - Może coś wam się pomyliło.

- Wątpię, ale w każdym razie - zaczęła i odchrząknęła. - Moim obowiązkiem jest ci przekazać wszystko, co zostało na tym zebraniu omówione.

- A dokładnie? - spytałem. Maryse westchnęła i rozejrzała się, jakby sprawdzała czy nikt nas nie podsłuchuje. Kiedy upewniła się, że jest pusto, zbliżyła się i zaczęła cichym głosem:

- Jia Penhallow nie żyje.

- Co? - spytałem, patrząc się na nią wstrząśnięty.

- Jej ciało zostało znalezione dokładnie tydzień temu. Po dokładnej sekcji zwłok przez Cichych Braci, okazuje się, że jej ciało było pełne małych ran, nakłutych, wyciętych, a także wypalonych.

- Wypalonych? - powtórzyłem, przypominając sobie ranę Clary, która stała się na jej ramieniu podczas ostatniej kolacji.

- To nie wszystko. Okazuje się, że dwa tygodnie temu także zginęła osoba o bardzo dużych wpływach. A dokładnie ojciec Colton'a, były Inkwizytor. Wayland. A jeszcze wcześniej, trzy tygodnie temu zginęła Joanna Ashdown, szefowa instytutu w Paryżu.

- Mieli takie same obrażenia?

- Tak, tutaj są zdjęcia i inne informacje - powiedziała, wstając. Podeszła do biurka i wyciągnęła z jednej z szuflad niebieską teczkę. Wróciła na fotel obok i podała mi ją. Kiedy chciałem ją otworzyć, kiedy Maryse jeszcze dodała:

- Obawiamy się, że w tym lub przyszłym tygodniu także ktoś zginie... Ktoś bardzo wpływowy. Nie wiemy jednak kto może być następny, dlatego proszę bądźcie z Clary ostrożni.

- Oczywiście - kiwnąłem głową. W środku czułem, że coś złego przydarzy się Clary, ale nie byłem pewien czy za tym wszystkim będzie stała Seraphina. Gdyby miała zabić Clary, chyba by już to zrobiła i nie zawracała sobie głowy zabijaniem innych. Coś było zdecydowanie nie tak.








◊ Clary 



- I to wszystko zdarzyło się w ciągu tak krótkiego czasu? Seria ofiar o identycznych obrażeniach i znanych nazwiskach? - spytałam, ponownie biorąc do rąk jeden ze spiętych spinaczem plik dwóch kartek A4 i kilku zdjęć. Był to raport o znalezionym ciele Jii Penhallow. Zdjęcia przedstawiały jej całe ciało w stanie, w którym zostało one znalezione, a także zdjęcia poszczególnych części ciał, które odniosły obrażenia.

- Niestety tak - westchnęła Celine. - Clave się obawia, że zaraz będzie kolejna ofiara. Wczoraj przed spaniem przypomniała mi się twoja rana o której opowiadałaś i pomyślałam, że może ma to z tym jakiś związek.

- Myślisz, że jestem następna? - spytałam z zaniepokojeniem.

- Nie - odpowiedział automatycznie Jace, przysuwając się bliżej mnie. Siedzieliśmy w salonie z rodzicami Jace'a i przeglądaliśmy pliki ostatniej serii ofiar. Myśl, że miałabym być kolejna, przyprawiała mnie o mdłości. - Nie pozwolimy na to. Poprosimy Magnusa o pomoc.

- Już po niego zadzwoniłem - powiadomił Stephen. - Musiałem zajrzeć do twoich danych, Clary, aby sprawdzić czy jest coś, co mogłoby wskazywać, że ty możesz być następna. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.

- Skąd - mruknęłam, wymuszając uśmiech. Tak naprawdę byłam zażenowana. Byłam pewna, że w moich papierach były informacje o stanie, w którym byłam, kiedy się wybudziłam po śmierci Lilith. Wolałam, aby tamten okres nie był w centrum uwagi.

- Nie ma tam nic podejrzanego - powiedział mężczyzna. - Jednak to co ci się stało w ramię nie może zostać obojętnie potraktowane. Osobiście proponuję, abyś została w naszym domu jakiś czas. Tak dla bezpieczeństwa.

- Zgadzam się - powiedziała Celine, patrząc na mnie z zatroskaną miną. - Będziesz pod naszym nadzorem. Dzięki temu będziemy wiedzieć, czy nic ci nie grozi.

- To nie głupi pomysł - Jace kiwnął głową.

- Ja nie chcę być... kłopotem - wydukałam. Niezbyt mi się widziało mieszkać u Herondale'ów przez następne dni. Zdążyłam się przyzwyczaić do mieszkania samej z Jonathanem.

- Zostaniesz tylko kilka dni dłużej - powiedział Jace, widząc, że w środku się waham. - Proszę, Clary. Nie ryzykuj.

Wiedząc, jak bardzo rodzina Herondale'ów błaga mnie wzrokiem, westchnęłam i pokiwałam głową.

- Niech będzie - mruknęłam. - Ale ile?

- Jakiś tydzień.

- TAK - zapiszczał dziewczęcy głosik. Na jego dźwięk odwróciłam się w stronę Mii, która właśnie wybiegła zza ściany i podbiegła do mnie, łapiąc mnie za ręce. - Tak, tak, tak! Zostaniesz! Pomożesz mi w treningach! Nauczysz mnie walczyć tak, jak prawdziwa Nocna Łowczyni!

- Mia - skarciła ją Celine, ale mimo besztającego tonu w głosie, w jej oczach kryła się troska, którą przelewała na każde ze swoich dzieci.

- Proooooszę... - powiedziała Mia, patrząc na mnie błagalnie, tym samym ignorując swoją matkę.

Nie miałam serca jej odmówić, dlatego po prostu się uśmiechnęłam i pokiwałam głową, mówiąc:

- Z wielką chęcią. - Mia podskoczyła na moje słowa i z dość dużą siłą, jak na małą dziewczynkę, zaczęła mnie ciągnąć, mówiąc, że muszę jej doradzić w co ma się przebrać na trening. Lekko zdezorientowana pozwoliłam się wyprowadzić, nerwowo się oglądając za siebie, aby spojrzeć na Jace'a i jego rodziców, którzy tylko starali się ukryć uśmiechy.

Dziewczynka zaprowadziła mnie po schodach do swojego pokoju, który nie był, jak się wcześniej spodziewałam, udekorowany w kwiatki czy inne ozdóbki. Miał on odcień lawendowy, a na komodach zamiast lalek stały świeczki zapachowe i wspólne zdjęcia rodziny. Na ścianie zaś wisiały najróżniejsze sztylety, cała ich piękna kolekcja nad ogromnym małżeńskim łóżkiem.

- Piękne - powiedziałam, przyglądając się każdemu z osobna. Jedne były zdobione kamieniami szlachetnymi, inne były ze srebra, a zaś jeszcze inne posiadały wyjątkowy kształt.

- Zawsze, kiedy gdzieś podróżujemy, rodzice pozwalają mi kupić sztylet. Ten na przykład jest z Chin - oznajmiła, wskazując palcem na srebrny, ostry jak brzytwa sztylet, którego rękojeść była wyrzeźbiona na kształt chińskiego smoka. - Rodzice kolekcjonują dzieła sztuki, Jace monety, a ja sztylety. Ale mamy także jedną wspólną kolekcję - powiedziała i zaprowadziła mnie na korytarz. Odwróciłam się w lewo i zaparło mi wdech w piersiach; całą dużą ścianę korytarza zapełniały najróżniejsze zdjęcia. Każde było inne i gdzie indziej zrobione. Rozpoznałam Paryż, Londyn, krzywą wieżę w Pizie, a także ogród botaniczny w Japonii. Na każdym z byli razem lub osobno. Szczęśliwi. Pełni życia. Tak jak na zdjęciu w instytucie, w pokoju Jace'a na biurku.

- Wspomnienia - powiedziałam cicho. - Kolekcjonujecie wspomnienia.

- Tak - uśmiechnęła się, a ja poczułam dziwne ukłucie w sercu. Zastanawiałam się, czy ja też będę miała szansę któregoś dnia założyć podobną kolekcję lub album ze zdjęciami, na których się uśmiecham i jestem szczęśliwa.

- Pobladłaś. - Głos Mii wyrwał mnie z zamyślenia. Oderwałam wzrok od zdjęć i przeniosłam go na dziewczynkę, która wpatrywała się we mnie z niepokojem. - Pójść po kogoś?

- Nie - powiedziałam szybko i wymusiłam uśmiech. - Po prostu... muszę wziąć prysznic.



***


Pół godziny później stałam już pod prysznicem, pozwalając, aby gorące kropelki wody spływały po moim ciele, rozluźniając każdy dotknięty przez nie centymetr mojego ciała.

Po prostu stałam.
Stałam i rozmyślałam, jak wszystko się potoczy.

Zostanę u Herondale'ów przez tydzień, ale co potem?
Zginę w ten sam sposób co Jia i pozostali?
Kto za tym stoi?
Kogo powinnam się obawiać?

Nagle kotara się rozsunęła. Nie musiałam patrzeć, kto wchodzi i zasuwa ją z powrotem, aby następnie móc mnie objąć. Obróciłam się w jego ramionach, aby móc wtulić twarz w jego obojczyk, kiedy tymczasem jego dłoń, mocno przyciągała mnie do siebie.

- Złożyłem przysięgę, że nigdy więcej nie pozwolę, aby ktokolwiek cię skrzywdził - powiedział tuż przy moim uchu. - Dotrzymam słowa, nawet gdyby to zależało od mojego życia. Już raz cię straciłem, drugi raz na to nie pozwolę.












Tadaaam! Wróciłam pod dłuuuuuugim czasie <3 Mam wenę, pomysły <3 Next rozdział się pojawi w przyszłym tygodniu ;* Od teraz będę się jak najbardziej starała wstawiać je regularniej, czyli (o ile szkoła pozwoli xd) raz w tygodniu, najczęściej weekendy!