3 miesiące później...
◊◊ Jace ◊◊
Trzy miesiące po całym zdarzeniu, wcale nie wydawały się być miesiącami. Wszyscy mieliśmy wrażenie, że to co się stało, stało się kilka minut temu. A jednak minęły trzy miesiące. Wiele się zmieniło przez ten czas. Wiele się zmieniło od tamtych zdarzeń. Każdy Nefilim i Podziemny - w tym ja - nadal wspominamy to, co się stało po tym, jak Seraphina i Jonathan Morgenstern uratowali cały świat i istniejące na nim dusze.
Mi nadal śni się to, co się stało przedtem i potem. Każdej nocy.
Po zawaleniu się budowli, w której Seraphina i Jonathan trzymali kielich, całe niebo rozbłysło jasnym, oślepiającym światłem. Mając wrażenie, że za chwilę oślepnę, zamknąłem oczy i wciąż trzymając ciało Clary, nakryłem je swoim, pochylając się.
Poczułem, że ziemia nagle staje się twarda i chłodna. Wiatr ustał. Zapadła cisza. Przez powieki zrozumiałem, że światło zgasło. Powoli rozchyliłem powieki, starając się przywyknąć wzrok do jasnego światła. Zamrugałem kilka razy i się rozejrzałem... Wszyscy znajdowaliśmy się w Sali Anioła. Przez szklany sufit sączyło się jasne światło, którym było błękitne, bezchmurne niebo i ciepłe promienie słoneczne.
Mi nadal śni się to, co się stało przedtem i potem. Każdej nocy.
Po zawaleniu się budowli, w której Seraphina i Jonathan trzymali kielich, całe niebo rozbłysło jasnym, oślepiającym światłem. Mając wrażenie, że za chwilę oślepnę, zamknąłem oczy i wciąż trzymając ciało Clary, nakryłem je swoim, pochylając się.
Poczułem, że ziemia nagle staje się twarda i chłodna. Wiatr ustał. Zapadła cisza. Przez powieki zrozumiałem, że światło zgasło. Powoli rozchyliłem powieki, starając się przywyknąć wzrok do jasnego światła. Zamrugałem kilka razy i się rozejrzałem... Wszyscy znajdowaliśmy się w Sali Anioła. Przez szklany sufit sączyło się jasne światło, którym było błękitne, bezchmurne niebo i ciepłe promienie słoneczne.
Wszyscy Nefilim i Podziemni rozglądali z oczami wielkości talerzy. Po chwili jednak w sali wybuchły okrzyki radości, a także szlochy wzruszenia; Rodziny stanęły na równe nogi, gromadząc się. Parabatai ściskali się. Kochankowie, narzeczeni i małżeństwa całowali.
Ci, którzy zostali zgładzeni na rozkaz Lilith, ożyli. Alicante, z którego wszyscy myśleli, że została ruina, ponownie stało się stolicą Idrisu.
Wszyscy rozeszli się do swoich domów, aby później móc wrócić do Sali Anioła na naradę, aby omówić ostatnie zdarzenia i pomyśleć, co się mogło stać z kielichem Niebios i Piekieł, który przepadł, jak kamień w wodę. Jedynie Kielich Anioła i Mroczny Kielich znajdowały się na swoim miejscu, ukryte głęboko w podziemiach budowli Sali Anioła.
Można było powiedzieć, że wszystko wróciło do normy: Nocni Łowcy nadal wykonują swoje obowiązki, podziemni żyją swoim życiem, a pamięć przyziemnych została wymazana. Kontynuują więc swoją dzienną rutynę, będąc nieświadomymi otaczającego ich Świata Cieni.
Jest tak, jak powinno być.
Jednak nie dla mnie.
Zaraz po tym, jak wszyscy zabici przez Lilith i jej demony ożyli, ja oczekiwałem tego samego od Clary. Trzymałem ją mocno w swoich ramionach, palcami gładząc jej blady chłodny policzek. Czekałem, aż się obudzi. Czekałem, aż ciepło jej ciała powróci. Wiedziałem, że za chwileczkę otworzy swoje oczy, a ja będę mógł ją pocałować i powiedzieć, jak bardzo ją kocham.
Jednak nic się nie stało.
Jej ciało wciąż było zimne i nieruchome.
Słone łzy spływały po mojej twarzy, którą ukryłem w jej rudych lokach. Nie długo było mi jednak dane tak być, ponieważ Konsul i Inkwizytor po zapanowaniu nad sytuacją, kazali strażnikom zabrać ode mnie ciało Clary. Mimo moich sprzeciwów i krzyków, ojciec siłą wyprowadził mnie z Sali Anioła, po czym razem z matką i Mią, skierowaliśmy się do naszej posiadłości.
Zawsze się w tamtym momencie budzę. Głęboko oddycham, wciąż mając przed oczami tamto wspomnienie, które nie chce przestać nawiedzać mnie w snach.
***
Kolejnej-którejś już nocy budzę się cały spocony, ciężko oddychając. Otarłem dłonią spływający pot z czoła. Przełknąłem ślinę i wstałem, zdejmując mokrą koszulkę. Rzuciłem ją w kąt, po czym skierowałem się do kuchni.
Nadal nie mogłem się przyzwyczaić do korytarzy posiadłości Herondale'ów, w której obecnie postanowiliśmy się zatrzymać. Wszyscy musimy odpocząć, zanim ponownie wrócimy do Instytutu w Nowym Jorku, który zapewne świecił pustką. Rok szkolny został przerwany w każdym istniejącym instytucie. W tej chwili tylko szefowie instytutów w nich przebywali i najwyżej kilkoro innych rodzin. Większość Nefilim tak jak my, zdecydowała się zostać na jakiś czas w Alicante.
Wszedłem cicho do kuchni, w której obecnie sprzątała jedna z naszych kilku służących. Widząc mnie - w dodatku bez koszulki - znieruchomiała. Odprawiłem ją jednak dłonią, zanim cokolwiek zdążyła powiedzieć.
Wyciągnąłem z lodówki nieduży dzbanek schłodzonej wody z lodem. Sięgnąłem po szklankę, którą napełniłem wodą. Oparłem się o brzeg blatu i rozmyślając, zacząłem powoli pić.
Miałem już dość.
Nie dostałem żadnych wieści o Clary. Nawet mój ojciec próbował się czegoś dowiedzieć, ale Jia powiedziała, że nic nie może zdradzić.
Przez to wszystko z czasem straciłem nadzieje na to, że kiedykolwiek ją jeszcze zobaczę. A nadzieja zgasła wraz z chwilą, kiedy zdałem sobie sprawę, że ona naprawdę umarła. Clave zapewne ją uznało za winną za życia, dlatego nie urządzili pogrzebu. Pewnie zakopali lub spalili jej ciało, nie uznając nawet jej prochów do budowy Cichego Miasta.
Chciałem się pogodzić z tym, że jej nie ma i nie będzie.
Próbowałem zrozumieć, że już nigdy nie zobaczę szmaragdowego odcienia jej oczu.
Starałem się pojąć, że już nigdy nie usłyszę jej głosu.
Na samą myśl skrzywiłem się na uczucie ponownej fali bólu, zalewającej mnie od środka.
Wyczuwając nagle czyjąś obecność, odruchowo spojrzałem na drzwi, w których stała moja matka. Szczelnie owinęła się lawendowym, satynowym szlafrokiem. Z rękami splecionymi na piersi, zaczęła do mnie podchodzić. Patrzyła na nie ze współczuciem, niepokojem i troską.
- Wiem, że ci ciężko. - szepnęła, kładąc z czule dłoń na moim ramieniu.
- Idź spać, mamo. - mruknąłem, nie mając najmniejszej ochoty rozmawiać z nią o sprawach sercowych.
- Może tego nie wiesz, ale serce matki jest niespokojne wraz z sercem jej dzieci. - Na jej słowa zatrzymałem się. Poczułem się winny, że ją tak ignoruję. W końcu to moja matka.
- Usiądź. Porozmawiajmy. - poradziła.
Niechętnie usiadłem obok niej na stołku barowym. Zacząłem się bawić pustą szklanką, obracając nią w różne strony.
- Domyślam się, że pomiędzy wami nie było... przelotnego romansu, ale prawdziwa przyjaźń zmieszana z miłością. - powiedziała cicho. - Rozumiem, że jest ci ciężko.
- Naprawdę? Sam bym się tego nie domyślił! - warknąłem, lecz po chwili się skarciłem za to w duchu. Ostatnio byłem szorstki dla wszystkich wokół... nawet dla swoich najbliższych.
- Nie chodzi mi tutaj o zwykłe rozpaczanie nad kimś bliskim... ale nad kimś, kogo naprawdę darzyliśmy szczerym uczuciem. W dodatku ze wzajemnością, prawda?
Ledwo widocznie pokiwałem głową.
- Powiedz to, Jace.
- Kocham ją! - powiedziałem niezbyt łagodnie. - Na Anioła, kocham ją i żałuję, że musiała umrzeć akurat w momencie, kiedy jej to mówiłem! Żałuję, że nie mogła tego usłyszeć!
- Jace. - Jej dłoń spoczęła na mojej dłoni, która była zaciśnięta wokół prawie pękającej szklanki. Rozluźniłem uścisk, głęboko oddychając. - Jestem pewna, że przed śmiercią miała świadomość, że ją kochasz.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Bo miłość, to nie tylko słowa, ale także i czyny.
Prychnąłem.
- Zamknij oczy. - nakazała. Zrobiłem to. - A teraz przypomnij sobie chwile, w których przy niej byłeś, kiedy cię potrzebowała. Kiedy darzyłeś ją prawdziwą miłością. Przypomnij sobie moment, w którym oddawałeś jej swoje porcje jedzenia i wody, kiedy byliśmy w zamknięci w celach. Przypomnij sobie, kiedy jeszcze wcześniej ją uratowałeś przed utonięciem, kiedy naprawdę ją wspierałeś. Przypomnij sobie. - szepnęła, ściskając moją dłoń.
Wciąż mając zamknięte oczy, przypomniałem sobie wszystkie chwile spędzone z rudowłosą; scena, kiedy płakała, scena, kiedy miewała koszmary, a ja starałem się przy niej być. Przed oczami stanęła mi również chwila naszego pierwszego pocałunku, który ona oddała, który był potwierdzeniem tego, że mogę jej pomóc. Jedna scena była dla mnie jednak najbardziej odczuwalna; scena w oranżerii, kiedy wspólnie razem graliśmy na fortepianie. Jej rude loki osłaniały jej drobną, spokojną twarz, kiedy tym czasem jej palce wodziły gładko po białych i czarnych klawiszach instrumentu.
Kiedy rozchyliłem powieki, czułem ogromną gule w gardle. Moje serce biło, jak oszalałe z nadmiaru emocji, przez co mocniej ścisnąłem dłoń matki. Odważyłem się spojrzeć w jej oczy, w których czaiła się troska.
- Ciało umiera, Jace, ale dusza zostaje. W przypadku Clary nie jest inaczej. - oznajmiła z lekkim uśmiechem na twarzy. - Ona wciąż żyje, w nas wszystkich, tutaj. - drugą dłonią dotknęła miejsca po środku mojej klatki piersiowej, dokładnie tam, gdzie było serce. - Żyje w niebie wśród aniołów i w naszych wspomnieniach, jednak nie jako Clarissa Adele Morgenstern, ale jako Clary
- Była odważna. - szepnąłem.
- Otóż to. Ja wiem, że nie czytasz biblii, ale jest w niej napisane, że człowiek nie powinien tylko wylewać łez za grzechy innych ludzi, ale przede wszystkim za swoje grzechy, kiedy je dostrzeże i zrozumie. Clary dokładnie tego dokonała.
- To co robiła, to nie była jej wina! - warknąłem. - To wina Valentine'a. To on napełniał ją nienawiścią...
- Którą ty z niej wypędziłeś. - dokończyła. - Zrobiłeś dla niej więcej, niż ktokolwiek inny. Wiem to.
Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy. Przez ten czas starałem się przyjąć słowa Celine, które były dla mnie dużą otuchą.
- Dziękuję. - powiedziałem w końcu, spoglądając na nią.
- Nie ma za co. - szepnęła z ciepłym uśmiechem, palcami gładząc czule mój policzek. - Kocham cię, synu. A teraz idź się połóż. Jutro jest święto z okazji zwycięstwa, musimy być wypoczęci. Dobranoc.
- Dobranoc. - powiedziałem.
***
Słowa Celine naprawdę mi pomogły. I mimo iż nadal czułem wielką stratę z powodu śmierci Clary, to nie była ona już tak bolesna, jak wcześniej. Celine dała mi mały cień nadziei, że jej dusza wciąż żyje, ale w innym miejscu, a konkretnie w nas wszystkich.
Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, miałem ochotę wyjść z łóżka. Otworzyłem drzwi balkonu, przez które wpadło poranne powietrze Idrisu. W oddali dostrzegłem, jak Nefilim, a także niektórzy podziemni dekorują miasto i szykują się do dzisiejszego święta, na którym będziemy świętować wolność i zwycięstwo po ostatnich wydarzeniach.
Dzisiejszy dzień chciałem spędzić z Clary, ale skoro jej nie ma, poświęcę go rodzinie.
Po prysznicu i ubraniu się w jeansy i czarną koszulkę, skierowałem się na śniadanie, gdzie byli już pozostali. Celine patrzyła na mnie znacząco i badawczo, jakby chciała dostrzec czy rozmowa pomogła.
- Co chcecie dzisiaj robić? - spytałem, przerywając ciszę. Ojciec i Mia spojrzeli się na mnie zaskoczeni, tylko mama lekko się uśmiechnęła. Wiedziałem, że moja propozycja była dla nich dużym zaskoczeniem, ponieważ ostatnio nie rozmawiałem z nimi w ogóle. Zajmowałem się treningami i jeżdżeniem konno. Prawie w ogóle nie jadłem z nimi w tym samym pomieszczeniu. Najczęściej służące przynosiły mi śniadania, obiady i kolacje do pokoju.
- Co byście powiedzieli na małe zakupy przed wieczorem? - zaproponowała mama. - Dzisiaj wyjątkowy dzień, więc może będą także wyjątkowe produkty na targach i w sklepach.
- Broń też? - zaciekawiła się Mia.
- Oczywiście. - uśmiechnęła się Celine. - Przy okazji moglibyśmy sobie kupić jakieś szafranowe stroje na wieczór...
- Panie. - przerwała jej służąca z tacką w rękach, na której leżała śnieżnobiała koperta. Miała ona pieczęć Clave. Mój ojciec wziął kopertę, po czym otworzył, czytając list na głos.
- Jako iż w tym wyjątkowym dniu świętować będziemy zwycięstwo, powinniśmy zapalić szafranowe światła. Z przykrością jest nam jednak oznajmić, iż nie wszyscy zabici przez Lilith powrócili do życia. Świętować więc będziemy także żałobę i wspierać będziemy ich bliskich. Szafranowe światła marszem zwycięstwa zapłoną, ale na stos założone zostaną także białe szarfy, które pod koniec dnia spłoną wraz z ciałami innych Nefilim. Na te wyjątkowe święto prosimy ubrać się w białe, szafranowe, zielone lub fioletowe szaty. - Po przeczytaniu, Setephen odłożył list i kontynuował jedzenie naleśników. - Najwyraźniej dzisiaj mamy duży wybór co do kolorów.
- Ale dlaczego fioletowy? Nie ma go w wierszyku! - przypomniała Mia, jakby to była okropna z zbrodnia.
- Ale fioletowy ma duże znaczenie, skarbie. Kojarzy się on ze spokojem i tajemniczością. Tego w tej chwili mogą potrzebować osoby, które straciły kogoś bliskiego. - wytłumaczyła Celine, tym samym zakańczając całą rozmowę.
Po śniadaniu wszyscy wybraliśmy się do miasta. Celine i Mia kupiły swoje sukienki w odcieniach szafranu, a ja i Stephen czarne garnitury z krawatami. Stephen kupił szafranowy, ale ja fioletowy. Dzisiaj wydawał się on mi najbardziej odpowiedni. O prócz tego kupiłem jeszcze nowy seraficki miecz i kilka nowych sztyletów.
Kiedy miałem wracać do domu, natknąłem się na nieduży stragan z używaną biżuterią. Chciałem iść dalej, ale coś mnie przyciągało.
- Podoba się? - spytała starsza kobieta w śnieżno białym płaszczu i ciasno spiętych, siwych włosach. To ona prowadziła cały interes. Przyłapała mnie patrzącego na jeden z pierścionków. Był srebrny, cienki z niedużym oczkiem, które wypełniał nieznany mi kamień.
- Co to za kamień? - spytałem, dotykając pierścionka, który jako jako jedyny z wielu pozostałych (z diamentami, rubinami i innymi cennymi kamieniami) wydawał się być wyjątkowy.
- To kamień księżycowy. Znalazłam go kiedyś niedaleko demonicznych wież. Niestety jest beznadziejnie zwykły. Nie potrafię się pozbyć tego cholerstwa. Wydłubałabym ten kamyczek i przerobiła na przykład na kolczyki. Pozbyłabym się je w try...
- Ile Pani za niego chce? - spytałem bez namysłu. Pierścionek mimo iż według innych mógł się wydawać zwykły, według mnie był jedyny w swoim rodzaju. Nie wiedziałem, po co go chcę kupić. Po prostu czułem, że muszę go mieć.
- Cóż - kobieta posłała mi chytry uśmieszek. - to zależy, jak bardzo ci na nim zależy.
- Daję trzydzieści monet i nowiutki sztylet od Diana's Arrow*. - Kobiecie opadła szczęka. - Jeżeli się Pani zgadza, to wezmę jeszcze bransoletkę i parę kolczyków. To jak?
- Ehem. - odchrząknęła kobieta, wciąż będąc osłupioną. - Zapakować na prezent czy może w oryginalne pudełko, od razu mówię, że będzie to gratis!
Teraz to ja uśmiechnąłem się zadowolony z siebie, mówiąc:
- Proszę samą wybrać kolczyki i bransoletkę i zapakować osobno, jako prezent. A pierścionek... sam wezmę. - powiedziałem, dając jej obiecaną zapłatę. Po chwili ja też trzymałem w siatce zapakowaną biżuterię, a w tylnej kieszeni spodni pierścionek.
W drodze powrotnej nadal nie mogłem uwierzyć w to, co zaszło. Po co ja w ogóle kupiłem ten cholerny pierścionek! Powinienem żałować, wydałem na niego trzydzieści monet nowy sztylet! A jednak nie czułem nic. Byłem zadowolony, że był on teraz w mojej kieszeni, niewiadome po jaką cholerę.
- Powinnaś iść i świętować. Moja córka, Aline, naprawdę kupiła ci piękną sukienkę. - powiedziałam łagodnie, trzymając w dłoni duże, białe pudło.
- Nie mam co świętować. - mruknęła dziewczyna, opierając głowę o okno, przez które widać było idealnie całe Alicante. Jej drobna sylwetka siedziała skulona na parapecie, będąc opatulona kocem. W tej samej pozycji i miejscu była prawie trzy miesiące; nie jedząc, nie pijąc, tylko rozmyślając. Chwilami miałam wrażenie, że nie długo zamieni się w posąg.
- I powinnaś coś zjeść. - powiedziałam, odkładając pudło na jej łóżko. - Ostatni raz jadłaś wczoraj wieczorem. Dosłownie kilka łyżek zupy. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo schudłaś!
- Nie jestem głodna.
Westchnęłam, nie wiedząc już co robić. Wiedziałam, że było jej ciężko. Nie bez powodu popadła w ciężką depresję, która sprawiała, że jej oczy widziały świat w szarych kolorach. Nie chciałam jednak pozwolić, aby stała się żywym trupem. Dostała drugą szansę od życia, której nie dostali inni ludzie, chociaż mieli dobre serca.
Patrząc na zegar nad łóżkiem, zrozumiałam, że zbliża się wieczór i, że w mieście nie długo zbiorą się wszyscy w wieczorowych strojach.
Przełknęłam ślinę i usiadłam obok dziewczyny na parapecie. Dotknęłam jej chłodnej dłonie i spojrzałam w jej podkrążone oczy. Szmaragdowe tęczówki miały tak intensywny kolor, że to aż niemożliwe, a jednak z każdym dniem, traciły tą intensywność.
- Wiem, że straciłaś rodzinę. Wiem, że wszystko, co się stało... sprawiło, że nienawidzisz samej siebie, ale wiedz, że nie bez powodu dostałaś drugą szansę. Widać los uznał, że na nią zasługujesz. Wykorzystaj ją. Postaw się swoim wewnętrznym demonom, załóż tą sukienkę i idź świętować! Zobacz się ze znajomymi, jeżeli chcesz! Clave, ani inni nie mają prawa cię sądzić, bo zaczął się nowy początek. Spróbuj choć przez chwilę być szczęśliwa. Proszę. Twoja matka na pewno by tego chciała. - Dziewczyna spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem i przełknęła ślinę, jakby oczekiwała, że będę mówiła dalej. - Jeżeli ci się nie spodoba tam być, to obiecuję, że od razu zabieram cię z powrotem tutaj i dam ci święty spokój.
Patrzyłyśmy sobie w oczy przez dłuższą chwilę, kiedy dziewczyna po raz pierwszy od tak długiego czasu wstała i chwiejnym krokiem podeszła do łóżka, na którym wciąż stało białe pudło. Ostrożnie zdjęła nakrywkę, ukazując ciemno-fioletowy materiał, po którym przejechała opuszkami palców.
Po chwili wpatrywania się w zawartość pudła, podeszła do toaletki i usiadła przed nią. Patrząc się w swoje odbicie, odgarnęła przetłuszczone włosy z brudnej, wymęczonej twarzy.
Patrząc na nią, wiedziałam, że jest nadzieja, iż w końcu zobaczy świat w jaśniejszych barwach.
Żyje! ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE ŻYJE! Kocham cię! Ale trochę szkoda mi Jonathana... (mam nadzieję ze jednak będzie żył xd)
OdpowiedzUsuńI wiem dla kogo jest ten pierścionek Jace'a ^^
Czekam na next który masz wstawić wcześniej (prooooooszę) !!!
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńRozdział wzruszający aż się popłakałam :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny i nie pogniewała bym się gdybyś wstawiła go wcześniej :D
Genialne!!! Warto było czekać. Rozdział po prostu cudowny. Jak ty na to wpadłaś, aż łezka mi się w oku zakręciła. Życzę weny i już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńCudo!! Czekam z niecierpliwością na next! ^^ Życzę dużo weny! :*
OdpowiedzUsuńCudo czekam na next ❤❤❤
OdpowiedzUsuńCUDOWNY! ❤ Dziewczyno jesteś genialna! Weny i czekam na next! ❤❤❤
OdpowiedzUsuńStrasznie szkoda mi Jace'a. Aa!! Na końcu to Clary?^^ Wiedziałam, że mnie zawiedziesz:) Weny życzę i pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuń~ Lady Herondale*--*
Na końcu to Clary czy Saraphina? Z niecierpliwością czekam na next;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę:*
Wiedziałam że przeżyje! ( jeśli to w ogóle ona xd ) Rozdział świetny <3 <3 Nie mogę sie doczekać kolejnego ^^
OdpowiedzUsuńWeny!
Cudowny rozdział❤ uwielbiam czytać twoje blogi masz niesamowity talent do opisywania uczuć i myśli💞
OdpowiedzUsuńCzekam na szybki next ^^
ONA ŻYJE !!!!!
OdpowiedzUsuńUfff...
Rozdział genialny <3
Czekam na next i na Clace <3
👌👌🌸🌸🌸
OdpowiedzUsuńŻyje <3 <3 Rozdział cudowny... Czekam na następny <3
OdpowiedzUsuńDrugi raz czytam ten rozdział i nie mogę się nadziwić jak genialnie to rozegrałaś. :D Nie mogę się doczekać nexta.
OdpowiedzUsuń