***
- To wszystko na dzisiaj. Ponieważ to dopiero pierwsza lekcja w tym roku, nic wam nie zadaję. Możecie iść. - oznajmiła Celine, a na jej słowa wszyscy stanęli na równe nogi i zaczęli się pakować.
- Clary - Spojrzałam na Isabelle. - wiesz już z kim będziesz dzieliła szafkę?
- Yyy... jeszcze nie, ale...
- Dlaczego miałybyście dzielić z kimś szafkę? - wtrącił Jace.
- Mama nam kazała, ponieważ plan lekcji dla siedemnasto-rocznych da nam dopiero za kilka dni. Tym czasem mamy dzielić z kimś z tej klasy szafkę, aby wiedzieć jaka będzie następna lekcja. Ja dzielę z Annabeth, idziemy?
Niebieskooka kiwnęła z uśmiechem głową, po czym obydwie skierowały się w kierunku drzwi.
- Możesz dzielić szafkę ze mną. - zaproponował Colton, kiedy zamykałam teczkę.
- Wcale nie. - zaprotestował blondyn i stanął przede mną tak, jakby chciał mnie osłonić przed czyimś ciosem. - Będzie dzieliła ze mną. Obiecałem, że jej pomogę i ją wprowadzę. Teraz jest jedną z nas, zapomniałeś? - na ostatnie słowa dostrzegłam, jak Jace patrzy ostrzegawczo na chłopaka.
- Pamiętam. - warknął w odpowiedzi Wayland i zanim odszedł szybkim krokiem, zmierzył mnie wzrokiem. W jego oczach kryło się pożądanie, ale... w inny sposób. Dlatego, kiedy odszedł, powoli stanęłam przed blondynem, mrużąc podejrzanie oczy.
- Co mu jest? - spytałam.
Jace odprowadzał chłopaka wzrokiem, ale już po chwili ponownie przeniósł go na mnie. Wpatrywałam się chwilę w płynne złoto jego oczu, które wydawało się być niesamowicie hipnotyzujące.
- Nic, idziemy? - spytał beznamiętnie i zanim zdążyłam odpowiedzieć, ruszył w kierunku drzwi. Ale ja jeszcze nie skończyłam. Szybkim krokiem ruszyłam zanim, przez korytarz. Dogoniłam go, choć musiałam niemal biec, ponieważ on był wyższy ode mnie co najmniej o głowę.
- Patrzyłeś na niego jak na morderce, to miało być nic? - na koniec jeszcze prychnęłam poirytowana... I w ułamku sekundy zostałam lekko, ale nagle i stanowczo popchnięta na szafki. Jego dłonie oparły się mocno - wnioskując po napiętych mięśniach - o szafki tuż po obu stronach mojej głowy. Jego twarz znajdowała się kilka centymetrów od mojej, wystarczająco blisko, abym mogła poczuć jego miętowy oddech i dostrzec siebie w jego złotych tęczówkach. Zapach świeżo wypalonych run i jakiegoś drogiego mydła był niemal pieszczotą dla mojego zmysłu węchu.
Mogłam go powalić na ziemię, odepchnąć, zdzielić w twarz, a nawet zabić, wbijając paznokcie w jego serce... ale nic nie zrobiłam. Coś w środku nakazywało mi stać nieruchomo i patrzeć na niego, wsłuchując się w mocne bicie serca, które obecnie niemal rozrywało mi pierś.
- Uwierz mi, Clary... czasami niewiedza czyni cię bezpieczniejszą w miejscu, w którym obecnie jesteś i ludzi, wśród których przebywasz. Dlatego bądź ostrożna. - oznajmił. Jego słowa nie były groźbą, ani nie zawierały złości lub irytacji, lecz ostrzeżenie. - Moja szafka ma numer sześćdziesiąt-dwa. Zapasowy kluczyk dam ci na następnej lekcji, czyli na łacinie. - I poszedł, nie oglądając się.
Musiała minąć długa chwila zanim odważyłam się poruszyć. Czułam się jakby, ktoś właśnie udowodnił, że zło czai się dosłownie za każdym zakrętem. Kompletnie odechciało mi się jeść. Potrzebowałam porozmawiać z kimś zaufanym...
Tak samo jak Jace, ruszyłam w przeciwną stronę, nie oglądając się za siebie na uczniów, którzy robili wszystko na odwrót obserwowali mnie cały czas.
***
Rozglądając się na boki i upewniając się, że nikt mnie nie widzi, zapukałam kilka razy w drzwi identyczne jak od mojego pokoju.
Już po chwili usłyszałam dźwięk obcasów, uderzających o drewnianą podłogę. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich najważniejsza osoba w moim życiu, Lilith. Ubrana w czerwoną dzianinową sukienkę do kolan, tego samego koloru pantofle i srebrną biżuterię, uśmiechnęła się do mnie promiennie, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Przepuściła mnie i zamknęła za mną drzwi. Stanęłam po środku pokoju, który był urządzony w podobnym stylu co mój.
- Clary, córko moja, tak się cieszę, że cię widzę. - powiedziała kobieta, rozkładając ramiona.
- Wzajemnie, matko. - szepnęłam i podeszłam do niej, ściskając.
Zawsze, kiedy przy niej byłam, wiedziałam, że to przy niej jest moje miejsce. Była dla mnie wieloma osobami i rzeczami, których nie posiadałam lub nie miałam prawa posiadać. Mimo iż Valentine i Jocelyn dbali o mnie, to Lilith wychowywała i uczyła mnie najwięcej: uczyła mnie śmiertelnych trucizn, zaklęć, run, a także udzielała mi specjalnych treningów. Powierzała mi swoje sekrety, jak i wiedzę, którą posiadać mogą tylko nieliczni ludzie. Była dla mnie jak matka i przyjaciółka w jednej osobie. Mogłam jej się zwierzyć ze wszystkiego zawsze i o każdej porze.
- Znalazłaś już sejf? - spytała szeptem, chowając czarny kosmyk swojego włosa za ucho, kiedy się od niej odsunęłam.
- Jeszcze nie, ale nie długo go znajdę, obiecuję.
Brunetka z uśmiechem na ustach, pogładziła palcem mój policzek, po czym ujęła moją brodę.
- Nie musisz mi obiecywać. Nie podniosę na ciebie ręki, bo nie jestem jak twój ojciec, który potrzebuje za każdym razem zapewnienia, po przez obietnice, że wykonasz swoje zadanie. Wiem, że je wykonasz, nawet bez składania obietnic.
- Jak ty to robisz, że jesteś zawsze taka pewna? Widzisz przyszłość? - zaśmiałam się.
Kobieta mi zawtórowała i pokręciła głową.
- Nie, ale znam ciebie i twoje zdolności lepiej, niż ty sama... w końcu - jej dłoń powędrowała ponownie do mojego policzka, zaczynając go gładzić. - jesteśmy niemal takie same. Nie zapominaj, że tylko piętnaście procent twojej krwi należy do Jocelyn i Valentine'a, a cała reszta do mnie.
- Wiem. - szepnęłam, patrząc się w jej jasnozielone oczy. Miała racje, większość krwi, która płynęła w moich żyłach, należała do niej. Bo zanim Jocelyn zaszła ze mną i moim rodzeństwem w ciąże, Valentine zdecydował nie tylko pozbyć się wszystkich podziemnych, ale i przejąć władzę nad wszystkim i wszystkimi. Wezwał więc Lilith i zawarł z nią stały pakt. Lilith zgodziła się mu pomóc, ale wyjawiła mu swoje warunki: on i Jocelyn muszą spłodzić dziecko, które będzie odpowiednie, aby zostać jej najlepszą bronią i zasiąść razem z nią na tronie w Edomie. W zamian za dziedzica lub dziedziczkę, obiecała jemu i Jocelyn bezpieczeństwo i ważne stanowiska, które będą się równać z jej własną władzą. Lecz zanim dziecko się urodzi Valentine miał podawać Jocelyn do picia krew Lilith, bo dzięki tej krwi, dziecko będzie posiadać niespotykane umiejętności.
Tak też się stało. Valentine i Jocelyn chcieli mieć dzieci, więc im obojgu pasował cały układ. Najpierw był Jonathan, a potem Seraphina, lecz żadne z nich nie okazało się być wystarczająco odpowiednie, aby być godnym miejsca dziedzica Edomu, dlatego Lilith odebrała im nadmiar swojej krwi. Potem na świat przyszłam ja. Clarissa Adele Morgenstern. Dziewczyna, która jako niemowlę oczarowała Lilith, i która została mianowana jej bronią, a także następczynią tronu Edomu. Byłam wychowywana twardą ręką, trenowana i uczona do ostatniej kropli krwi i potu.
- Jesteś moim skarbem, Clary, pamiętaj... - powiedziała cicho i podeszła do komody, otwierając jedną z szuflad.
To zdanie słyszałam od tak dawna, jak sięga pamięć. Nie pamiętam, aby ktokolwiek powiedział do mnie "Kocham cię, Clary" lub "Moja kochana". Zawsze byłam: najlepsza, najdroższa lub tak jak właśnie powiedziała Lilith, byłam jej skarbem.
-... i dlatego, że jesteś moim skarbem i bronią, potrzebuję twojej pomocy. - oznajmiła.
- Jakiej? - spytałam.
- Kogoś się dla mnie pozbędziesz. - słowa wypowiedziała jak w transie, przyglądając się uważnie rzeczy, którą wyciągnęła z szuflady. Dopiero, kiedy się odwróciła w moją stronę, mogłam zobaczyć, co to było...
Błysk światła odbił się w trzymanym przez nią sztylecie, oślepiając mnie tak bardzo, że musiałam zamknąć oczy.
Nareszcie nowy rozdział! Jestem prze szczęśliwa! Dostałam nową ładowarkę, zaczęły mi się ferie i nareszcie udało mi się wstawić nowy rozdział, w którym wiem, że mało się działo i mógł nieco nudzić, za co przepraszam, bo wiem, że długo go oczekiwaliście! Mam jednak nadzieję, że mi to wybaczycie. Obiecuję, że następny rozdział pojawi się szybciej i nie będziecie musieli czekać na niego tak długo, jak na ten ;***