niedziela, 3 września 2017

Rozdział 9 Świt

◊ Clary 



Krew dalej skapywała ze sztyletu, kiedy Asmodeusz zaczął się podnosić z kamienną twarzą. Polanę wypełniła kamienna cisza, a jedynie co słyszałam to swoje głośne bicie serca. Moje oczy nadal były szeroko otwarte, kiedy ciało Seraphiny leżało nieruchomo na ziemi. Więcej łez spłynęło po moich policzkach. Czułam ulgę zmieszaną ze smutkiem.

Mimo wszystko, to była moja siostra.
Kiedyś przyjaciółka.
Rodzina.

Ocknęłam się dopiero na płacz dziecka, które zupełnie jakby wyczuło powagę całej sytuacji. Automatycznie przeniosłam wzrok na Asmodeusza i niemowlę, które wciąż trzymał. Przeniósł spojrzenie swoich czarnych oczu na mnie. Po chwili upuścił sztylet i dłoń położył na maleńkiej twarzy. Z jego palców wydobyła się czarna mgła, która objęła całe zawiniątko. Spojrzałam pośpiesznie na Jonathana z nadzieją, że ten jakoś zareaguje, ale on tylko zamknął oczy i odwrócił wzrok. Skrzywił się, kiedy krzyk niemowlęcia się nasilił.

Ja nie potrafiłam odwrócić wzroku.
Patrzyłam z przerażeniem w oczach, nie potrafiąc się ruszyć.

Nie minęła minuta, a płacz dziecka ucichł i pochłaniająca je czarna mgła, znikła; z dłoni demona posypał się tylko proch.

Przyłożyłam dłoń do ust, tłumiąc krzyk w moim gardle. Oczy demona przeniosły na mnie swój wzrok. Nie trwało to długo, bo zaraz potem demon odwrócił się do mnie plecami i wokół nas rozległ się mocny wiatr. Z jednym mocnym obrotem, Asmodeusz zniknął, a podmuch razem z nim.

- To koniec - powiedział Jonathan. Spojrzałam na niego, ale on tylko opadł na kolana i ostrożnie położył ciało brunetki przed sobą, chowając twarz w zagięcie jej szyji. W jednym momencie przypomniałam sobie o Jace'sie. Dotknęłam szybko jego twarzy i przyłożyłam palce do jego pulsu. Był wyczuwalny, ale bardzo słaby. Rzuciłam się w stronę ciała Seraphiny i ignorując jej obrażenia. Zaczęłam przeszukiwać każdą kieszeń, usiłując znaleźć schowaną przez nią fiolkę z antidotum.

W jednej z kieszeni na nodze wyczułam coś. Wsadziłam szybko palce pod materiał z narastającą nadzieją. Ale kiedy wyciągnęłam dłoń, spoczywały na niej tylko odłamki mokrego szkła.

- Nie - powiedziałam, krzywiąc się ze strachu. - Na Anioła, nie! NIE! - Moje palce ponownie znalazły się w kieszeni, szukając w niej dalej, ale zostały tam tylko pozostałości samej fiolki jak i jej zawartości.

- Nie! - krzyknęłam, zaciskając dłonie, na których wciąż były kawałeczki szkła. Poczułam, jak wbijają się one w moją skórę, mimo rękawic ochronnych.

Podbiegłam niezdarnie do ciała Jace'a i złapałam go za ramiona, lekko potrząsając.

- Jace, błagam, otwórz oczy - mówiłam. - Błagam otwórz oczy! Jonathan zrób coś!

Chłopak tylko podniósł głowę, aby spojrzeć na mnie oczami pełnymi łez i pokręcić lekko głową.

- To zbyt silna trucizna. Nawet iratze nie pomoże. Przykro mi - powiedział.

- Nie - warknęłam, brudnymi od krwi palcami dotykając twarzy ukochanego. - Błagam, nie... Jace, wróć... proszę.

Maleńkie szpileczki zalały moje serce, a także całe moje ciało. Cały ból, który się we mnie gotował, dawał o sobie znać w postaci krzyków i łez. Krzyczałam, ile sił w płucach. Chciałam, aby mnie usłyszano.
Aby każdy usłyszał.

Ale ból nie ustępował.
Nasilał się z każdą s e k u n d ą.
Z każdym s p o j r z e n i e m na jego twarz.
Z każdym d o t y k i e m jego skóry.

W końcu zabrakło mi głosu. Nie mogłam już krzyczeć, chociaż chciałam. Miałam wrażenie, że się duszę. S a m a.

Nie dawałam rady.
Nie umiałam.

Spojrzałam ukradkiem na Jonathana, który cały czas płakał z twarzą w zagięciu szyi brunetki. Jej twarz pozostawała wciąż taka sama, jak u Jace'a    m a r t w a.

Spuściłam wzrok na trawę pod sobą, dostrzegając kawałek szkła po fiolce, który upuściłam. Był wielkości paznokcia. Był ostry.

Wzięłam go i zdjęłam rękawiczki, odsłaniając pierścień Herondale'ów. 
Podciągnęłam rękaw, odsłaniając nadgarstek.

Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.

Spojrzałam w niebo, które zaczęło przyjmować ciepłe barwy. Z nad otaczających nas drzew można było dostrzec pierwsze promienie słońca, które wkrótce objęły także miejsce polanki. Świt.

Kiedy ciepłe światło padło na bladą niczym ściana twarz Jace'a, poczułam kilka ostatnich łez skapujących z moich policzków. Nachyliłam się, składając na jego chłodnych ustach pocałunek. Następnie zamknęłam oczy i oparłam głowę o jego tors. Uniosłam kawałek szkła i z zaciśniętymi powiekami przycisnęłam ostre zakończenie do nadgarstka.
.
.
.
.
.
.
.
- Masz wrócić, i to nie jest prośba - powiedział. - Nie pozwolę, abyś bezczelnie odeszła z moim pierścieniem. Najpierw musisz przyjąć moje nazwisko. Coś za coś, panno Herondale.
.
.
.
.
.
.
.
.
Przycisnęłam szkło jeszcze m o c n i e j.
.
.
.
.
.
.
.
.
- Mam nadzieję, że masz zamiar założyć ślubną podwiązkę - szepnął, nachylając się tuż przy moim uchu. 
.
.
.
.
.
.
.
.
.
To były jego o s t a t n i e słowa.
.
.
.
.
.
.
.
.
Zaciskając zęby, wbiłam szkło niczym szpileczki będące w moim sercu.

Ciepła krew zaczęła spływać po mojej dłoni. Rozchyliłam nieco powieki, pozwalając sobie ukradkiem spojrzeć na świt.

Wojna się skończyła.
Świat Cieni wygrał.
Ja przegrałam.

Piekący ból w nadgarstku z czasem zaczął zanikać, a ja sama czułam, że usypiam.
Ból w sercu też odchodził.
Nadchodził s p o k ó j.

Już prawie zamknęłam oczy, kiedy poczułam, jak ktoś odgarnia włosy z mojej twarzy. Z trudem otworzyłam szerzej oczy. To co zobaczyłam, tylko mnie uświadomiło, że jestem tam gdzie powinnam być.

- Clary. - Seraphina klękała przede mną. Zdrowa, bez żadnych obrażeń. Miała na sobie zwykłą białą koszulę nocną, a jej włosy spływały falami na ramiona. Jej oczy... takie same, jak u matki. Zielone. Normalne. Bez cienia demonicznej obecności w jej ciele. Cała choć widoczna, to była półprzezroczysta; można było dostrzec zarys czaszki, a także przechodzące przez nią światło.

W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam.
Wiedziałam, że to już koniec.
Nie wiedziałam tylko, czy to piekło czy niebo, bo polana pozostawała cały czas taka sama.

- Chciałaś je uratować - powiedziała rudowłosa i uniosła dłoń, z której posypał się proch. - Widziałam to.

Nie mogłaś, chciałam powiedzieć, ale z mojego gardła nie wydobyło się nic z wyjątkiem stęknięcia.

- Jeszcze nie czas na ciebie - szepnęła pospiesznie i ponownie odgarnęła włosy z mojej twarzy.

Obserwowałam, jak przenosi wzrok na Jace'a, po czym kładzie swoje dłonie na jego piersi. Z pod jej palców zaczął się wydobywać złoty blask.

Nie bójcie się więc tych, którzy zabijają ciało, ale duszy zabić nie mogą. - Jej słowa docierały do mnie, jak przez mgłę. Zanim zdążyłam zobaczyć czy usłyszeć coś jeszcze, moje oczy się zamknęły.

3 komentarze:

  1. Trochę ciężko mi to ogarnąć.XD
    Ale mam nadzieję, że Clary i Jace przeżyją. Tak samo Isabell.
    Rozdział super (jak zawsze);) Szybko pisz kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy next??
    Tęsknimy<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też za wami tęsknie!<3 Rozdział pojawi się prawdopodobnie w następny piątek, ponieważ w tej chwili mam same testy i nie ma czasu na pisanie, choć i tak piszę urywki.
      Dziękuję kochani za cierpliwość <3

      Usuń

Czytasz? Pamiętaj zostawić po sobie ślad ;3