sobota, 2 września 2017

Rozdział 8 Finale

◊ Clary 




Bolesny cios w żebra natychmiastowo przywrócił mnie do rzeczywistości. Nabrałams głęboko powietrza, łapiąc się za bolące miejsce. Kaszlnęłam i splunęłam krwią.

- Już się bałam, że coś ci zrobiły - usłyszałam głos nad sobą. Ciężko oddychając spojrzałam w górę, dostrzegając stojącą obok Seraphinę. Obdarzyła mnie pogardliwym spojrzeniem, po czym odeszła o kilka kroków. Sięgnęłam po miecz, ale go tam nie zastałam.

Jak na zawołanie broń wylądowała tuż przed moim nosem, gotowa do użycia.

- Tego szukałaś? - spytała. Bez odpowiedzi wzięłam broń do ręki i chwiejnie stanęłam na równe nogi. Przez pierwsze chwile wydawały się być jak z waty, ale już po chwili odzyskały siłę. Z uniesioną głową zrobiłam krok w stronę Seraphiny, dając znak, że jestem gotowa do walki. Ona jednak miała inne plany, bo zmierzyła mnie od stóp do głów. Na jej twarzy pojawił się grymas rozbawienia.

- Naprawdę sądzisz, że od razu chcę przejść do głównych spraw? O nie - uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Nie, nie, nie... Wszystko krok po kroku. Zanim dojdzie do walki, chcę być pewna, że nie wygram tak łatwo. Nie lubię łatwo wygrywać.

- Przestań i walcz ze mną - warknęłam i zamachnęłam się w jej stronę, ale ta zrobiła zwinny unik.

- Przecież właśnie powiedziałam, że nie lubię łatwo wygrywać - przypomniała. Ponownie zrobiła kilka kroków w tył. Otaczał nas las. Nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy. Nieduża, okrągła polanka była oświetlona kilkoma pochodniami, które ktoś zamieścił tuż obok drzew.

- Naprawdę sądzisz, że tak łatwo mnie pokonać?

- Naprawdę sądzisz, że tak łatwo pokonać MNIE?

Z wyrazem satysfakcji, uniosła dłoń. Za nią, zza drzew wyłonił się demon i coś ze sobą wlókł. Dopiero, kiedy wszedł w światło pochodni, poczułam, jak moje serce zamiera. Miecz wyślizgnął się z mojej dłoni, kiedy tym czasem moje usta się rozwarły.

Ciało, które wlokła ze sobą bestia, zostało rzucone tuż pod moje nogi. Upadłam na kolana, czując, jak łzy napływają do moich oczu, a po chwili spływają po moich policzkach. Z moich ust wydobyło się stęknięcie zamiast nabrania oddechu.

Moje palce wplotły się w blond włosy, a druga wolna ręka spoczęła na jego bladej twarzy.

- Jace - wyszeptałam, gładząc jego chłodny policzek.

- On żyje - powiedziała Seraphina.

Krzyknęłam cicho z radości i ulgi. Z moich uczy wypłynęło jeszcze więcej łez.

- Ale nie długo - dodała szybko, na co poczułam narastającą w środku złość. Zacisnęłam mocno zęby. - W jego krwi płynie trucizna, która go zabija. Niewiele czasu mu zostało. Ale jest antidotum. - Spojrzałam na nią, kiedy trzymała uniesioną w dłoni fiolkę z przezroczystym płynem. Stanęłam na równe nogi, będąc gotowa zabić za fiolkę, ale dziewczyna się cofnęła.

- Jeżeli ją chcesz to musisz ją zdobyć - powiedziała. - Czas na to, na co tak obie długo czekałyśmy, siostrzyczko. - Po swoich słowach schowała fiolkę w kieszonkę swojego stroju, po czym sięgnęła po oba swoje miecze. Kiedy je wyjęła, oba stanęły w ogniu. - Zabijesz mnie, dostaniesz antidotum. Życie za życie, Clary.

Spojrzałam ostatni raz na Jace'a i jego bladą twarz.

Będziesz żył, obiecałam w myślach, po czym sięgnęłam po leżący na ziemi miecz. Kiedy chłodna rękojeść znalazła się w mojej dłoni, wypełniła mnie furia. Siła, która myślałam, że mnie opuściła, powróciła podwójnie.

Zrobiłam kilka kroków w stronę Seraphiny, unosząc miecz.

Rzuciłam się na nią, rozpoczynając atak. Bezproblemowo odparowywała moje ruchy, ale nie trzeba było dużo czasu, aby ją przechytrzyć; znałam jej styl walki, wiedziałam, jakie były jej słabe punkty.

Po kilku chwilach udało mi się ją zranić w dłoń, ale zachowywała się jakby tego nie poczuła. Tym razem to ona zaatakowała, a ja musiałam się bronić.

- Uratowałaś mnie, a teraz chcesz mnie zabić - warknęłam. - Dlaczego?

Nie musiała odpowiadać. Jej oczy zaświeciły płomiennym blaskiem, zupełnie tak jak kiedyś oczy Lilith. Teraz zrozumiałam wszystko; nie mogła się w pełni poświęcić, bo zanim zabiła Lilith, ta uczyniła ją następczynią. Seraphina nie mogła zginąć, kiedy zginęła Lilith. Edom potrzebował władcy, a była nim w tej chwili ona. Moja siostra. Właśnie wtedy przypomniała mi się chwila z przed kilku godzin, kiedy Isabelle wystąpiła przed armię demonów.

"Nie tylko zawiązała sojusz z buntującymi się przeciwko mnie demonami, ale wyszła za Jonathana, przyjmując nowe nazwisko. Obiecała mi wsparcie pod warunkiem, że uczynię ją następczynią"

Tak właśnie powiedziała wtedy Seraphina.
Na Anioła.
Isabelle była następczynią, a to znaczyło, że Seraphina była śmiertelna. Mogła zginąć, trzeba było tylko utrzymać Isabelle przy życiu.

Teraz liczyła się każda sekunda.
Bo w każdej chwili Isabelle mogła zginąć.
A Seraphina stała by się niepokonana.

Ponownie zaczęłam na nią nacierać, tym razem z jeszcze większą siłą. Trafiłabym prosto w jej obojczyk, gdyby nie to, że w jednej chwili zniknęła mi z oczu. Zaczęłam się nerwowo rozglądać, będąc wyczulona na każdy przypadkowy ruch. Słyszałam jedynie skrzeczące płomienie wokół nas i bicie swojego serca. Przestałam jednak oddychać, kiedy mój wzrok ponownie zatrzymał się na Jace'się; cały czas leżał nieruchomo. Wciąż był blady niczym ściana. U m i e r a ł. A to wszystko przeze mnie. Przez moją przeszłość. Przez to kim byłam... i kim jestem.

Wymówiłam bezgłośnie jego imię.

Właśnie wtedy coś ostrego spoczęło na moim gardle. Przełknęłam ślinę, czują zimną stal sztyletu.

- Nie można mnie zabić. - Jej syk rozległ się tuż przy moim uchu. - Jestem Panią Piekieł i będę panowała wiecznie. A dla ciebie, Clarisso, nadszedł czas, abyś mi za wszystko zapłaciła.

- Za co? Co ci zrobiłam? - wymamrotałam, nadal mając wzrok utkwiony w Jace'się.

- Dużo - odpowiedziała, mocniej przyciskając broń do mojego gardła. - Zabrałaś mi wszystko. Ojca, nawet matkę, która kochała cię chociaż ty nie kochałaś jej wcale.

- Dobrze wiesz, kim wtedy byłam - odpowiedziałam.

- Kim dalej jesteś - poprawiła. - A równie dobrze można już o tobie mówić w czasie przeszłym - oznajmiła. Drganie sztyletu oznaczało, że w ciągu kilku sekund miała mi poderżnąć gardło. Zamknęłam oczy, zapamiętując twarz Jace'a.

Kocham cię, powiedziałam bezgłośnie, będąc gotowa na śmierć, bo teraz miała ona nadejść naprawdę.

Jeden...

Dwa...

Trzy...

Cztery...

- Puść ją!

Otworzyłam oczy, przenosząc wzrok na drugi koniec polany; Jonathan stał prosto, powoli idąc w naszą stronę, niosąc na rękach czyjeś ciało. Dopiero po chwili rozpoznałam czarne włosy i twarz, chociaż była brudna od krwi i sadzy.

I s a b e l l e

- Nie - szepnęłam, czując łzy spływające po twarzy.

Chciałam krzyknąć, ale z mojego gardła wydobył się jedynie żałosny pisk zmieszany z wyciem.

- Zabiłaś. Ją. - wysyczał mój brat, zatrzymując się kilka metrów od nas. Z jego szklanych oczu także wypływały łzy. Płakał. Trzymał kurczowo ciało brunetki, a jego dłonie były brudne od krwi. Jej ręce zaś zwisały bezwładnie, a na jej palcu spoczywał sygnet rodowy Morgensternów.

- Ja tylko pomogłam ci wykonać zadanie - usłyszałam jej obojętny głos. Chociaż stała za mną, wiedziałam, że wzruszyła ramionami. - Jesteś jeszcze bardziej słaby niż myślałam.

- Puść ją - warknął Jonathan, zerkając na mnie. - Puść ją ty żmijo.

- Myślisz, że cię posłucham?

- Posłuchasz - Jonathan kiwnął głową.

- A jeżeli nie? - spytała i jak na złość mocniej przycisnęła broń do mojej skóry. Teraz ledwo mogłam oddychać. Spojrzałam niepewnie na chłopaka, ale ten tylko spojrzał na coś za nami. Poczułam, jak Seraphina odwraca głowę i sztywnieje. W jednej chwili odepchnęła mnie na bok z taką siłą, że upadłam tuż obok Jace'a. Podniosłam się na łokciu, idąc za jej wzrokiem. Po przeciwnej stronie polany stał jakiś mężczyzna, trzymając nieduże zawiniątko. Po odgłosach, domyśliłam się, że było to niemowlę. Znieruchomiałam. Wzrokiem zaczęłam skakać między postaciami. Seraphina stała z niekrytym przerażeniem.

- Co ty robisz? - spytała mężczyzny, który nieco się zbliżył. - Asmodeusz, co ty tutaj robisz, dlaczego go tutaj przyniosłeś?!

Ten jedynie spojrzał na nią beznamiętnie, a czerwony kolor oczu zmienił się w jednej chwili w czarny. Jego oczy były teraz czarne... niczym tunele.

A s m o d e u s z
Prawowity pan piekieł.

- Zrzeknij się władzy, Seraphino - powiedział.

- Co? - Dziewczyna patrzyła na niego, jakby nie mogła uwierzyć w to, że tutaj jest.

- Nikt tutaj nie wygra - powiedział. - Wszyscy się pozabijają. Koniec. Zrzeknij się władzy.

- O czym ty mówisz?! - krzyknęła, chcąc do niego podejść, ale zatrzymał ją nóż, który Asmodeusz uniósł nad głowę. Rudowłosa stanęła wryta.

- Jestem gotowy przyjąć cię z powrotem do piekła jako moją żonę i jako matkę tego dziecka, ale masz zrzec się korony.

M a t k ę tego d z i e c k a
Seraphina miała dziecko...

- Bo co? - warknęła.

- Bo inaczej nie będziesz ani nią, ani matką - zagroził, zbliżając czubek ostrza do śpiącej twarzyczki dziecka. Wstrzymałam oddech, dostrzegając, jak Seraphina blednie i patrzy na niego z jeszcze większym przerażeniem. Zaczęła kręcić głową.

- Nie zrobisz tego... to twój syn!

- Co z tego? - spytał, jeszcze bardziej przybliżając broń.

- Nie! - krzyknęła.

- Mówię ostatni raz; zrzeknij się władzy inaczej to dziecko zginie.

Może Seraphina miała w sobie część krew Lilith, którą na siebie przyjęła z Jonathanem, kiedy mnie ocaliła, ale l u d z k a część niej nadal tam siedziała. Miłość. Nie byle jaka, tylko m a t c z y n a.

Kiedy koniec broni zetknął się delikatnie z czołem niemowlęcia, Seraphina opadła na kolana, wypuszczając z dłoni sztylet i miecz i krzycząc na cały głos jedno słowo:

- DOBRZE!

Asmodeusz uśmiechnął się lekko i odsunął broń od dziecka, które obudziło się na krzyk m a t k i. Zamrugało kilka razy zielonymi oczkami. Takimi charakterystycznymi dla Fairchild'ów.

- A więc? - spytał demon.

- Zrzekam. Się. Władzy - wycedziła przez zaciśnięte zęby, patrząc w ziemie. - Przekazuję. Ją. T o b i e.

Wypuściłam długo trzymane powietrze, obserwując, jak Asmodeusz podchodzi do dziewczyny i klęka przed nią, oddając jej dziecko. Ta wyciągnęła drżące ręce w jego stronę.

- W jednym twój ojciec się nie mylił - powiedział Pan Piekieł. - Kochać znaczy niszczyć, a być kochanym to znaczy zostać zniszczonym.

Dłonie Seraphiny już dotykały dziecka, kiedy sztylet w dłoni demona znalazł się przy jej gardle i je poderżnął.

3 komentarze:

  1. Czemu izzy ciągle nie żyje przywruc ją !!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Łamiesz mi serce...
    Ale Twoja wyobraźnia i zdolność kreowania wartkiej akcji jest wprost fenomenalna :)
    Piękne ♡

    OdpowiedzUsuń
  3. WOW. Nie spodziewałam się takiego zakończenia. Rozdział świetny.

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pamiętaj zostawić po sobie ślad ;3