Miałam dosyć przebywania wśród tych wszystkich idiotów i wysłuchiwania, jak wielu obgaduje mnie i moje rodzeństwo. Choć trochę mi to imponowało, w końcu jesteśmy znani!
Po dopiciu piątego kieliszka wina oddałam naczynie Seraphinie, a od Jonathana wzięłam swoją kopertę.
- Widzimy się jutro na treningu. - rzuciłam i ruszyłam w kierunku drzwi. Nacisnęłam na klamkę i wyszłam na korytarz, który również był przepełniony gośćmi. Mimo iż uczyłam się całego planu instytutu na pamięć w Idrisie, musiałam skorzystać z mapki. Wyjęłam więc z koperty kartkę złożoną na cztery i ją rozwinęłam, zapoznając się.
Według rysunku korytarz z moim pokojem znajdował się piętro wyżej. Wciąż trzymając mapę, ruszyłam, starając się nie zwracać uwagi na skierowane na mnie oczy innych. Zaczęłam wchodzić po schodach, aż znalazłam się na przestronnym, pustym korytarzu. Po obu stronach ciągnęły się drzwi ze srebrnymi tabliczkami, na których były wyryte numery pokoi. Zaczęłam szukać drzwi z numerem 117. Musiałam w prawo, a potem jeszcze w lewo, zanim doszłam do odpowiednich.
Nacisnęłam chłodną klamkę, ze skrzypnięciem otwierając masywne drzwi z ciemnego drewna.
Pokój był nieduży. Na pewno mniejszy niż mój w Idrisie. Ściany pokrywała kremowa tapeta, a podłogi ciemne panele, które i tak w większości przysłaniał puchaty dywan w kolorze ścian. Meble były zrobione z ciężkiego, ciemnobrązowego drewna. Po lewej stało duże małżeńskie łóżko, a po jego prawej stolik nocny glamour. Po lewej stronie łóżka, mniej więcej metr, znajdowała się narożna szafa, której lewej drzwi pokrywało lustro.
W prawej części pokoju, tak trzy metry naprzeciwko łóżka, stało biurko z lampką, a nad biurkiem wisiała - mniej więcej szerokości biurka - tablica korkowa.
Naprzeciwko moje oczy dostrzegły okno z parapetem do siedzenia. A pośrodku pomieszczenia, z sufitu odstawał żyrandol przy sufitowy, który idealnie oświetlał.
Pokój był urządzony dość przytulnie i wygodnie. Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Kopertę rzuciłam na pościelone łóżko, po czym otworzyłam kolejne drzwi z lewej strony biurka. Oczywiście prowadziły do łazienki z białych kafelek. Została urządzona w prostym stylu: na wprost wanna z prysznicem, po lewej szafko-umywalka z lustrem i wieszakiem, a po prawej toaleta i pralka. Jedynym źródłem światła była mała lampa naścienna nad toaletą.
Westchnęłam tęsknie, na myśl o moim ukochanym pokoju w Idrisie. No, ale trudno. Szczęście, że nie pobędę tu długo... przynajmniej mam taką nadzieję.
Czując okropny ból w stopach, zdjęłam obcasy, kopiąc je w stronę szafy. Sięgnęłam po swoją walizkę, stojącą obok łóżka, i otworzyłam ją, zaczynając się rozpakowywać.
Ubrania ułożyłam w trzy po miętolone kupki; ubrania na trening, na co dzień, do pindrzenia się. Następnie wrzuciłam, je jak leci na półki. Z butami zrobiłam podobnie, a biżuterie i kosmetyki wrzuciłam jak leci do jednej szuflady.
Specjalną broń poukrywałam pod poduszką, dywanem i szufladach. Resztę wrzuciłam na pustą półkę w szafie.
Ostatnią rzeczą był mój szkicownik i przybory do szkicowania. Ołówki, kredki, gumkę i temperówkę wrzuciłam do jednego kubeczka, który postawiłam na biurku, lecz szkicownik schowałam do szuflady na klucz w stoliku nocnym.
Pustą walizkę schowałam pod łóżko. Gotowa nareszcie odetchnęłam. Właśnie miałam zrzucać z siebie tę cholerną sukienkę, kiedy sobie o czymś przypomniałam. Wyjęłam szybko stelę i wypaliłam nią na drzwiach runę, dzięki której nikt nie będzie mógł ich prześwietlić własną stelą. Zadowolona ze swojego dzieła, rozpięłam zamek ubrania, które już po chwili opadło na dywan.
Przebrałam się szybko w czarne jeansy, luźną bordową koszulkę i tenisówki. Rude loki spięłam w kitkę. Nie chcąc tracić czasu na zmywanie makijażu, schowałam stelę i klucze w tylną kieszeń. Do ręki wzięłam mapę.
Szybkim krokiem wyszłam z pokoju, zamykając go na klucz. Następnie zerknęłam na rysunek, odszukując w nim kwadracika o nazwie "gabinet". Będąc pewna, że rzecz, której szukam, znajduje się właśnie w tamtym miejscu, biegiem rzuciłam się na schody.
Piętro niżej nadal było pełne gości, dlatego ominęłam ich szybko, skręcając tam, gdzie wcześniej przyłapał mnie blondyn o imieniu Jace Herondale syn dwóch zdrajców Kręgu i mój kolejny wróg. Och, już gdy się do mnie odezwał, miałam ochotę poharatać mu tą śliczną buźkę sztyletem. W tańcu, aż z trudem się powstrzymywałam.
Ponownie spojrzałam na mapę, według, której za chwilę po lewej miałam znaleźć duże, podwójne drzwi. Tak było. Po chwili znalazłam się przed drzwiami do gabinetu Maryse Lightwood. Wyciągnęłam stelę, nerwowo się rozglądając. Słychać było jedynie stłumione głosy osób z sali i korytarza, po za tym było pusto. Szybkim ruchem przyłożyłam stelę do drzwi, prześwietlając mnie. Drewno zaczęło się rozstępować, aż powstała dziura, a w niej wkrótce widzialny obraz środka pustego gabinetu.
Idealnie.
PRAWIE idealnie, bo tak jak się mogłam spodziewać drzwi były zamknięte. Mimo to na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Dzięki silnej runie otwierającej, już po chwili w zamku rozległ się dźwięk, jakby ktoś włożył w niego klucz.
Nacisnęłam na klamkę, wchodząc do środka i cicho zamykając za sobą drzwi. Następnie szybkimi ruchami steli wypaliłam sobie dodatkowe runy jak: Bezdźwięczną, Szybkość, Zręczność, Hart, Widzenie w ciemności i Jasnowidzenie.
Narzędzie schowałam do tylnej kieszeni, a wyjęłam swój kamień, który już po chwili buchnął jasnym światłem. Zaczęłam chodzić obok regałów, szukając rzeczy, która mnie najbardziej w tej chwili interesowała-- sejf.
Podobno nie jest on duży, ale za to świetnie ukryty. Tylko jeden taki istnieje, a jego zawartość bardzo jest potrzebna mojemu ojcu. Nie wiem, co w jest w środku. Jako córka Valentine'a Morgensterna, nauczyłam się, żeby trzymać język za zębami i robić po prostu to, co mi się każe. Kropka. Inaczej dostanie mi się w kość... i to dosłownie.
Nie mogąc nic znaleźć w ciągu kilku minut, podeszłam do biurka. Zaczęłam zaglądać do szuflad biurka, zastając jedynie jakieś stare papiery. Dłonią odgarniałam je z nadzieją, że będzie coś pod nimi.
Właśnie miałam zajrzeć do ostatniej i największej szuflady, gdy się okazało, że jest zamknięta. Westchnęłam i właśnie miałam wyjąć stelę, gdy z korytarza usłyszałam kroki. Od razu obliczyłam, że kroki należały do czterech osób co najmniej.
W pośpiechu rozejrzałam się za jakąś kryjówką. Idealną okazał się być stół, na którym stała szklana gablota ze starymi księgami. Stół był nakryty ciemnozielonym materiałem, który ciągnął się aż do ziemi. Szybko się wślizgnęłam pod. W tym samym czasie, gdy mój kamień zgasł, drzwi od gabinetu zostały otworzone. Do pokoju weszły dwie kobiety i dwaj mężczyźni-- przynajmniej tak wywnioskowałam po butach, które zobaczyłam z pomiędzy frędzli materiału.
- Jak mogłaś nam o tym nie powiedzieć?!
- Myślałem, że sobie ufamy, Maryse!
Hmmm... nie znam głosów tej pary.
- Celine, Stephen'nie, rozumiem waszą złość, ale dajcie mi szansę się wytłumaczyć. - No przecież! Celine i Stephen kolejni Herondale'owie i rodzice Jace'a! A także jest tutaj Maryse. Ale kim jest ostatni mężczyzna?
- Myślałem, że jako twój mąż mam obowiązek wiedzieć o takich rzeczach, szczególnie, że ja też pełnię tutaj ważną rolę!
Robert. Skoro nazwał się jej mężem, to musiał być Robert. Uśmiechnęłam się lekko, nie mogąc się doczekać dalszej części ich konwersacji...
- Oczywiście, że tak, ale... Na Anioła, to tylko dzieci!
- Valentine'a Morgensterna! - uzupełnił Stephen.
Uśmiech momentalnie zniknął z moich ust, a zastąpiła go niepewna mina.
- Co z tego? To, że są z jego krwi, nie znaczy, że są tacy sami jak on. - W głosie Maryse dało się wyczuć irytacje.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Maryse ponownie zabrała głos.
- Miałabym więcej wątpliwości, gdyby zapisaliby się tutaj z własnej woli bez powodu. Wątpię nawet, że Valentine im by w ogóle wtedy pozwolił... Rzecz w tym, że uciekli z domu z powodu przemocy, która w nim panowała. Wszyscy dobrze wiemy, jak bardzo Valentine jest brutalny. Nie raz odważył się podnieść przy nas rękę na służące, a nawet na Jocelyn. Dzieci zapewne nie stanowią dla niego różnicy.
- I co, mamy tak po prostu zaakceptować ich obecność? - Stephen prychnął. - To MORGENSTERNOWIE! - powiedział, dając nacisk na każdą literę mojego nazwiska.
- Więc co proponujesz? Mam ich wyrzucić na zbity pysk za nic? Nie zapominaj, że każdy Nefilim od dwunastu do dziewiętnastu lat może rozpocząć szkolenie bez zgody rodzica. W dodatku jest to obowiązkowe. Gdyby mieli poniżej dwunastu, to miałabym szansę ich odesłać do domu lub sierocińca pod pretekstem, że nie mają zgody opiekuna na uczęszczanie na początkujące zajęcia w instytucie.
- Maryse ma racje. - przyznał w końcu Robert. - Nie możemy im tego zabronić, bo inaczej złamalibyśmy zasadę, która mówi, że instytut ma obowiązek dać schronienie każdemu Nocnemu Łowcy w potrzebie lub bez.
- Ale dlaczego ten instytut? - spytała Celine. - Dlaczego ten, a nie inny?
- Może wybrali ten ze względu na nas? Mogło im się wydawać, że osoby, które już miały do czynienia z ich ojcem zrozumieją ich sytuację. - stwierdziła Maryse.
- Damy im uczęszczać na lekcje. Jeżeli będą sprawiać jakieś kłopoty lub podejrzanie się zachowywać, podejmiemy dalsze kroki. - tą oto decyzją Robert zakończył całą rozmowę.
Cała czwórka opuściła pomieszczenie w ciszy. Światła zgasły, a drzwi się zamknęły. Odetchnęłam z ulgą, mogąc wyjść z ukrycia i rozprostować nogi. Otrzepałam się z niewidzialnego kurzu i spojrzałam na godzinę. 2:00.
Chwilę jeszcze przeszukiwałam gabinet, rozmyślając o rozmowie Herondale'ów i Lightwood'ów. Cieszyłam się, że Robert zakończył to taką decyzją jaką zakończył. W przeciwnym przypadku całe zadanie i plan szlag by jasny trafił, a ja bym dostała za troje.
Tak czy siak musiałam poinformować o wszystkim ojca w ognistej wiadomości. Obiecałam mu, że o prócz odgrywania roli szpiega, będę również jego oczami i uszami.
Według rysunku korytarz z moim pokojem znajdował się piętro wyżej. Wciąż trzymając mapę, ruszyłam, starając się nie zwracać uwagi na skierowane na mnie oczy innych. Zaczęłam wchodzić po schodach, aż znalazłam się na przestronnym, pustym korytarzu. Po obu stronach ciągnęły się drzwi ze srebrnymi tabliczkami, na których były wyryte numery pokoi. Zaczęłam szukać drzwi z numerem 117. Musiałam w prawo, a potem jeszcze w lewo, zanim doszłam do odpowiednich.
Nacisnęłam chłodną klamkę, ze skrzypnięciem otwierając masywne drzwi z ciemnego drewna.
Pokój był nieduży. Na pewno mniejszy niż mój w Idrisie. Ściany pokrywała kremowa tapeta, a podłogi ciemne panele, które i tak w większości przysłaniał puchaty dywan w kolorze ścian. Meble były zrobione z ciężkiego, ciemnobrązowego drewna. Po lewej stało duże małżeńskie łóżko, a po jego prawej stolik nocny glamour. Po lewej stronie łóżka, mniej więcej metr, znajdowała się narożna szafa, której lewej drzwi pokrywało lustro.
W prawej części pokoju, tak trzy metry naprzeciwko łóżka, stało biurko z lampką, a nad biurkiem wisiała - mniej więcej szerokości biurka - tablica korkowa.
Naprzeciwko moje oczy dostrzegły okno z parapetem do siedzenia. A pośrodku pomieszczenia, z sufitu odstawał żyrandol przy sufitowy, który idealnie oświetlał.
Pokój był urządzony dość przytulnie i wygodnie. Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Kopertę rzuciłam na pościelone łóżko, po czym otworzyłam kolejne drzwi z lewej strony biurka. Oczywiście prowadziły do łazienki z białych kafelek. Została urządzona w prostym stylu: na wprost wanna z prysznicem, po lewej szafko-umywalka z lustrem i wieszakiem, a po prawej toaleta i pralka. Jedynym źródłem światła była mała lampa naścienna nad toaletą.
Westchnęłam tęsknie, na myśl o moim ukochanym pokoju w Idrisie. No, ale trudno. Szczęście, że nie pobędę tu długo... przynajmniej mam taką nadzieję.
Czując okropny ból w stopach, zdjęłam obcasy, kopiąc je w stronę szafy. Sięgnęłam po swoją walizkę, stojącą obok łóżka, i otworzyłam ją, zaczynając się rozpakowywać.
Ubrania ułożyłam w trzy po miętolone kupki; ubrania na trening, na co dzień, do pindrzenia się. Następnie wrzuciłam, je jak leci na półki. Z butami zrobiłam podobnie, a biżuterie i kosmetyki wrzuciłam jak leci do jednej szuflady.
Specjalną broń poukrywałam pod poduszką, dywanem i szufladach. Resztę wrzuciłam na pustą półkę w szafie.
Ostatnią rzeczą był mój szkicownik i przybory do szkicowania. Ołówki, kredki, gumkę i temperówkę wrzuciłam do jednego kubeczka, który postawiłam na biurku, lecz szkicownik schowałam do szuflady na klucz w stoliku nocnym.
Pustą walizkę schowałam pod łóżko. Gotowa nareszcie odetchnęłam. Właśnie miałam zrzucać z siebie tę cholerną sukienkę, kiedy sobie o czymś przypomniałam. Wyjęłam szybko stelę i wypaliłam nią na drzwiach runę, dzięki której nikt nie będzie mógł ich prześwietlić własną stelą. Zadowolona ze swojego dzieła, rozpięłam zamek ubrania, które już po chwili opadło na dywan.
Przebrałam się szybko w czarne jeansy, luźną bordową koszulkę i tenisówki. Rude loki spięłam w kitkę. Nie chcąc tracić czasu na zmywanie makijażu, schowałam stelę i klucze w tylną kieszeń. Do ręki wzięłam mapę.
Szybkim krokiem wyszłam z pokoju, zamykając go na klucz. Następnie zerknęłam na rysunek, odszukując w nim kwadracika o nazwie "gabinet". Będąc pewna, że rzecz, której szukam, znajduje się właśnie w tamtym miejscu, biegiem rzuciłam się na schody.
Piętro niżej nadal było pełne gości, dlatego ominęłam ich szybko, skręcając tam, gdzie wcześniej przyłapał mnie blondyn o imieniu Jace Herondale
Ponownie spojrzałam na mapę, według, której za chwilę po lewej miałam znaleźć duże, podwójne drzwi. Tak było. Po chwili znalazłam się przed drzwiami do gabinetu Maryse Lightwood. Wyciągnęłam stelę, nerwowo się rozglądając. Słychać było jedynie stłumione głosy osób z sali i korytarza, po za tym było pusto. Szybkim ruchem przyłożyłam stelę do drzwi, prześwietlając mnie. Drewno zaczęło się rozstępować, aż powstała dziura, a w niej
Idealnie.
PRAWIE idealnie, bo tak jak się mogłam spodziewać
Nacisnęłam na klamkę, wchodząc do środka i cicho zamykając za sobą drzwi. Następnie szybkimi ruchami steli wypaliłam sobie dodatkowe runy jak: Bezdźwięczną, Szybkość, Zręczność, Hart, Widzenie w ciemności i Jasnowidzenie.
Narzędzie schowałam do tylnej kieszeni, a wyjęłam swój kamień, który już po chwili buchnął jasnym światłem. Zaczęłam chodzić obok regałów, szukając rzeczy, która mnie najbardziej w tej chwili interesowała
Podobno nie jest on duży, ale za to świetnie ukryty. Tylko jeden taki istnieje, a jego zawartość bardzo jest potrzebna mojemu ojcu. Nie wiem, co w jest w środku. Jako córka Valentine'a Morgensterna, nauczyłam się, żeby trzymać język za zębami i robić po prostu to, co mi się każe. Kropka. Inaczej dostanie mi się w kość... i to dosłownie.
Nie mogąc nic znaleźć w ciągu kilku minut, podeszłam do biurka. Zaczęłam zaglądać do szuflad biurka, zastając jedynie jakieś stare papiery. Dłonią odgarniałam je z nadzieją, że będzie coś pod nimi.
Właśnie miałam zajrzeć do ostatniej i największej szuflady, gdy się okazało, że jest zamknięta. Westchnęłam i właśnie miałam wyjąć stelę, gdy z korytarza usłyszałam kroki. Od razu obliczyłam, że kroki należały do czterech osób co najmniej.
W pośpiechu rozejrzałam się za jakąś kryjówką. Idealną okazał się być stół, na którym stała szklana gablota ze starymi księgami. Stół był nakryty ciemnozielonym materiałem, który ciągnął się aż do ziemi. Szybko się wślizgnęłam pod. W tym samym czasie, gdy mój kamień zgasł, drzwi od gabinetu zostały otworzone. Do pokoju weszły dwie kobiety i dwaj mężczyźni
- Jak mogłaś nam o tym nie powiedzieć?!
- Myślałem, że sobie ufamy, Maryse!
Hmmm... nie znam głosów tej pary.
- Celine, Stephen'nie, rozumiem waszą złość, ale dajcie mi szansę się wytłumaczyć. - No przecież! Celine i Stephen
- Myślałem, że jako twój mąż mam obowiązek wiedzieć o takich rzeczach, szczególnie, że ja też pełnię tutaj ważną rolę!
Robert. Skoro nazwał się jej mężem, to musiał być Robert. Uśmiechnęłam się lekko, nie mogąc się doczekać dalszej części ich konwersacji...
- Oczywiście, że tak, ale... Na Anioła, to tylko dzieci!
- Valentine'a Morgensterna! - uzupełnił Stephen.
Uśmiech momentalnie zniknął z moich ust, a zastąpiła go niepewna mina.
- Co z tego? To, że są z jego krwi, nie znaczy, że są tacy sami jak on. - W głosie Maryse dało się wyczuć irytacje.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Maryse ponownie zabrała głos.
- Miałabym więcej wątpliwości, gdyby zapisaliby się tutaj z własnej woli bez powodu. Wątpię nawet, że Valentine im by w ogóle wtedy pozwolił... Rzecz w tym, że uciekli z domu z powodu przemocy, która w nim panowała. Wszyscy dobrze wiemy, jak bardzo Valentine jest brutalny. Nie raz odważył się podnieść przy nas rękę na służące, a nawet na Jocelyn. Dzieci zapewne nie stanowią dla niego różnicy.
- I co, mamy tak po prostu zaakceptować ich obecność? - Stephen prychnął. - To MORGENSTERNOWIE! - powiedział, dając nacisk na każdą literę mojego nazwiska.
- Więc co proponujesz? Mam ich wyrzucić na zbity pysk za nic? Nie zapominaj, że każdy Nefilim od dwunastu do dziewiętnastu lat może rozpocząć szkolenie bez zgody rodzica. W dodatku jest to obowiązkowe. Gdyby mieli poniżej dwunastu, to miałabym szansę ich odesłać do domu lub sierocińca pod pretekstem, że nie mają zgody opiekuna na uczęszczanie na początkujące zajęcia w instytucie.
- Maryse ma racje. - przyznał w końcu Robert. - Nie możemy im tego zabronić, bo inaczej złamalibyśmy zasadę, która mówi, że instytut ma obowiązek dać schronienie każdemu Nocnemu Łowcy w potrzebie lub bez.
- Ale dlaczego ten instytut? - spytała Celine. - Dlaczego ten, a nie inny?
- Może wybrali ten ze względu na nas? Mogło im się wydawać, że osoby, które już miały do czynienia z ich ojcem zrozumieją ich sytuację. - stwierdziła Maryse.
- Damy im uczęszczać na lekcje. Jeżeli będą sprawiać jakieś kłopoty lub podejrzanie się zachowywać, podejmiemy dalsze kroki. - tą oto decyzją Robert zakończył całą rozmowę.
Cała czwórka opuściła pomieszczenie w ciszy. Światła zgasły, a drzwi się zamknęły. Odetchnęłam z ulgą, mogąc wyjść z ukrycia i rozprostować nogi. Otrzepałam się z niewidzialnego kurzu i spojrzałam na godzinę. 2:00.
Chwilę jeszcze przeszukiwałam gabinet, rozmyślając o rozmowie Herondale'ów i Lightwood'ów. Cieszyłam się, że Robert zakończył to taką decyzją jaką zakończył. W przeciwnym przypadku całe zadanie i plan szlag by jasny trafił, a ja bym dostała za troje.
Tak czy siak musiałam poinformować o wszystkim ojca w ognistej wiadomości. Obiecałam mu, że o prócz odgrywania roli szpiega, będę również jego oczami i uszami.
***
Po wróceniu do swojego pokoju, od razu przebrałam się w zwykłą, szarą koszulę nocną. Zmyłam makijaż i opadłam na łóżko, sięgając po kopertę. Wyjęłam z niej plan lekcji.
PONIEDZIAŁEK
7:15 - 7:45 || Śniadanie
7:45 - 9:15 || Trening
09:30 - 11:00 || Historia
11:15 - 12:45 || Język obcy (łacina)
12:45 - 13:15 || Obiad
13:15 - 14:45 || Muzyka
14:45 - 19:30 || Czas wolny
19:30 - 20:00 || Kolacja
20:00 - 23:30 || Czas wolny
23:30 || Cisza nocna
WTOREK
7:15 - 7:45 || Śniadanie
7:45 - 9:15 || Trening
09:30 - 11:00 || Runy
11:15 - 12:45 || Język obcy (łacina)
12:45 - 13:15 || Obiad
13:15 - 14:45 || Chemia
14:45 - 19:30 || Czas wolny
19:30 - 20:00 || Kolacja
20:00 - 23:30 || Czas wolny
23:30 || Cisza nocna
ŚRODA
7:15 - 7:45 || Śniadanie
7:45 - 9:15 || Trening
09:30 - 11:00 || Historia
11:15 - 12:45 || Język obcy (łacina)
12:45 - 13:15 || Obiad
13:15 - 14:45 || Język obcy (węgierski)
14:45 - 19:30 || Czas wolny
19:30 - 20:00 || Kolacja
20:00 - 23:30 || Czas wolny
23:30 || Cisza nocna
CZWARTEK
7:15 - 7:45 || Śniadanie
7:45 - 9:15 || Trening
09:30 - 11:00 || Historia
11:15 - 12:45 || Język obcy (Greka)
12:45 - 13:15 || Obiad
13:15 - 14:45 || Muzyka
14:45 - 19:30 || Czas wolny
19:30 - 20:00 || Kolacja
20:00 - 23:30 || Czas wolny
23:30 || Cisza nocna
PIĄTEK
7:15 - 7:45 || Śniadanie
7:45 - 9:15 || Trening
09:30 - 11:00 || Runy
11:15 - 12:45 || Plastyka
12:45 - 13:15 || Obiad
13:15 - 14:45 || Demonologia
14:45 - 19:30 || Czas wolny
19:30 - 20:00 || Kolacja
20:00 - 23:30 || Czas wolny
23:30 || Cisza nocna
Och, sobota i niedziela były wolne! Chwała temu, kto zaplanował ten plan. Co prawda spodziewałam się o wiele więcej lekcji. W Idrisie uczyliśmy się od rana do późnego wieczora. Czas wolny był tylko w sobotę i niedziele. Ale im lżej tym lepiej. Przynajmniej będę miała więcej czasu na szukanie tego cholernego sejfu.
Odłożyłam plan lekcji do koperty, którą następnie rzuciłam na biurko. Następnie napisałam szybką ognistą wiadomość do ojca, w której mówiłam o balu, a także rozmowie Herondale'ów i Lightwood'ów.
Wykończona całym dniem, zasnęłam po kilku minutach.
Super, czekam na next
OdpowiedzUsuńGenialny <3 nie mogę się doczekać następnego
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział. Czekam na nekst. Oby był szybko. Życzę weny.
OdpowiedzUsuńIdealny rozdział ! XD
OdpowiedzUsuńwow cudowny blog bardzo mi się podoba czekam z niecierpliwościom na next. Bardzo polubię postać Clary którą stworzyłaś w tym opowiadaniu. Pomysł na historie jest niesamowity nie mogę się doczekać jak pociągną się dalsze losy Clary.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny.
Genialny <3 Czekam na next <3
OdpowiedzUsuńGrrrr! Czuję się pominięta. Dlaczego mnie nie zaprosiłaś na tego bloga?! Na szczęście go odnalazłam, ale było ciężko! Co do rozdziału to fajny. Akcja się rozkręci na treningach xD i będzie Clace <3 (mam nadzieję). Pomysł na bloga bardzo super. Takiego jeszcze nie znalazłam i będę czytać ❤ Pozdrawiam i dużo weny bo pomysł jest boski :*
OdpowiedzUsuńŚwietne! Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału! ;D
OdpowiedzUsuń~Kate
Mega. Jestem ciekawa czy ten czarny charakter Clary ulegnie zmianie.
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej.
Świetny rozdział! -Jula^^
OdpowiedzUsuńSuper piszesz *_* Zapraszam także na mojego bloga: http://daryrazjela.blogspot.com/ ;)
OdpowiedzUsuń