- Isabelle, dałabyś już spokój! - żachnąłem się, kiedy dziewczyna po raz kolejny poprawiała mi czarną muszkę. - Nie wystarczy ci, że musiałem się wbić w ten cholerny garnitur?
- Nie, nie wystarczy. Więc przestań jęczeć i się nie ruszaj. - Była tak skupiona na układaniu mojej muszki, że ledwo co poruszała ustami.
- To tylko bal! - przypomniałem jej.
- Z okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego! - dodaje i odsuwa się, aby zmierzyć mnie od stóp, po głowę. - Za godzinę, tutaj zaroi się od nowych i starych uczniów i ich rodziców. Musimy zrobić dobre wrażenie! Szczególnie ja! Wiesz jak bardzo się napracowałam, przez te dwa miesiące wakacji, aby schudnąć w udach?
Przewróciłem jedynie oczami. Wciąż nie potrafię zrozumieć, co Isabelle ma do swojej figury? Jest naprawdę piękna, a jej idealna, kobieca sylwetka i krągłości przyciągają wzrok wszystkich chłopaków, którzy na nią spoglądają. Byłem z niej dumny, jako parabatai jej brata, ale często doprowadzała mnie do szału, zupełnie jak i wszystkich dookoła.
- No. - wzdycha z uśmiechem. Dłonie oparła o biodra, tym samym nieco przygniatając cienką warstwę tiulu swojej czerwonej sukienki bez ramiączek, której gorset został przyozdobiony diamencikami. Z boku pasa Isabelle sobie jeszcze tylko doszyła małą, czerwoną kokardę. Wstążka od ozdoby ciągnęła się w dół, niemal do ziemi. Włosy potraktowała lokówką, a gotowe loki upięła na bok. Makijaż - jak zawsze - był starannie zrobiony, aby podkreślić wszystkie atuty jej twarzy i je upiększyć.
- Widziałeś może Aleca? - spytała, marszcząc brwi.
- Tak.
- Gdzie? Jemu też muszę poprawić tą cholerną muszkę.
- Jest w naszym tajemnym, podziemnym schronie o nazwie: Demon-Iz.
- Bardzo śmieszne, ale ja mówię serio!
- Ja również. - odpowiadam, szelmowsko się uśmiechając.
- Słuchaj, to jego ostatni rok! Chcę, aby wypadł jak najlepiej i nie przyniósł mi wstydu.
- Jest gejem. - przypominam jej.
Dziewczyna prycha, wywracając oczami.
- Nie przypominaj mi. - mruknęła. - Ale tak czy siak, jest również twoim parabatai! Ty, tym bardziej powinieneś się zainteresować.
- Powiem ci, ale pod warunkiem, że mnie już nie tkniesz.
Westchnęła poirytowana, kiwając głową. - Cóż, widziałem Aleca jak szedł do kuchni coś przekąsić.
- Co?! - dłońmi ścisnęła swoją głowę. - Garnituru, który ma na sobie nie wolno prać ani pocierać! Jeżeli się poplami, to co wtedy?! - przerażona wybiegła z pokoju, tupiąc obcasami. Na korytarzu można jeszcze usłyszeć jej krzyki.
Wzdycham z ulgą i odwracam się w stronę lustra. Nienawidzę garniturów, a już szczególnie muszek i krawatów. Przecież czego bym nie założył i tak będę wyglądał jak ósmy cud świata!
Nagle rozlega się pukanie do drzwi.
- Czego znowu?! - odwracam się napięcie w ich stronę. Wtedy drzwi się lekko uchylają i wchodzi przez nie dziewczynka w fioletowej, jedwabnej-koronkowej sukience przed kolano i czarnych balerinkach. Włosy zaś ma splecione w kłosa, a jeden mały lok specjalnie jej zwisał z boku. - Mia... - ściszyłem ton i wysiliłem się na uśmiech. - Wybacz, myślałem, że to ktoś inny.
Dziewczynka zignorowała moją wymówkę i się krzywi
- Nie cierpię tej sukienki. - poskarżyła się, unosząc materiał po bokach.
- Dlaczego? Wyglądasz ślicznie. - pocieszyłem ją, po czym podszedłem do niej, kucając, aby nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości.
- Właśnie, że nie! Dlaczego, to mama musi mieć zawsze ostatnie słowo?!
- Coś o ty wiem... - mruknąłem, przypominając sobie czasy z dzieciństwa, kiedy to Celine najczęściej wybierała mi ubrania na wszystkie uroczystości. Co prawda, teraz było podobnie, po prostu zamiast Celine jest Isabelle.
- Ja też chciałabym być nie długo pełnoletnia! To nie fair, że będziesz robił to co zechcesz! - tupnęła nogą i splotła ręce na piersi, marszcząc brwi.
- Ale nikt mi już nie będzie prał ubrań. Mam umowę z mamą. - zaśmiałem się i uszczypnąłem lekko blondynkę w policzek. Ta odepchnęła moją dłoń ze śmiechem, następnie starając się przybrać obrażony wyraz twarzy. - No już, koniec obrażania się. - powiedziałem i otoczyłem ramionami tak, aby złapać za kokardkę z tyłu jej pasa. Zacisnąłem ozdobę mocniej i lekko się odsunąłem, aby móc spojrzeć w jej złote oczy i dać do zrozumienia, że jest gotowa.
- Nienawidzę sukienek! - żachnęła się po raz kolejny.
- A ja garniturów i smokingów, więc jesteśmy w podobnej sytuacji.
- Nie chcę mi się iść na bal. Mama powiedziała, że z rodzicami nowych uczniów, przyjadą również młodsze dzieci.
- Będziesz miała nowych znajomych. W końcu w zeszłym roku było was tylko dziesięcioro na lekcjach...
- No właśnie! Nie chcę więcej osób w mojej grupie!
- Poradzisz sobie. - pocieszyłem ją, po czym ująłem jej drobny podbródek, kiedy spuściła głowę. - Jesteś śliczna i utalentowana.
- Zawsze się na mnie gapią. - szepnęła, a ja dostrzegłem zbierające się łzy w jej oczach.
- Hei, nie płacz. - szepnąłem pośpiesznie i kciukiem otarłem spływającą, ciepłą łzę z jej policzka. - Patrzą się na ciebie, bo ci zazdroszczą. Nikt nie ma tak ślicznych oczów, jak ty... I nikt nie potrafi tak doskonale denerwować innych ja ty! - krzyknąłem, przerzucając ją sobie przez ramię.
Dziewczynka zaczęła krzyczeć, śmiejąc się i bijąc mnie swoimi piąstkami w plecy. Po kilku minutach posadziłem ją na łóżku, na którym sam również usiadłem.
- I nikt nie ma takiego brata jak ja. - mówi po chwili z szerokim uśmiechem, rzucając mi się na szyję.
- No. - wzdycha z uśmiechem. Dłonie oparła o biodra, tym samym nieco przygniatając cienką warstwę tiulu swojej czerwonej sukienki bez ramiączek, której gorset został przyozdobiony diamencikami. Z boku pasa Isabelle sobie jeszcze tylko doszyła małą, czerwoną kokardę. Wstążka od ozdoby ciągnęła się w dół, niemal do ziemi. Włosy potraktowała lokówką, a gotowe loki upięła na bok. Makijaż - jak zawsze - był starannie zrobiony, aby podkreślić wszystkie atuty jej twarzy i je upiększyć.
- Widziałeś może Aleca? - spytała, marszcząc brwi.
- Tak.
- Gdzie? Jemu też muszę poprawić tą cholerną muszkę.
- Jest w naszym tajemnym, podziemnym schronie o nazwie: Demon-Iz.
- Bardzo śmieszne, ale ja mówię serio!
- Ja również. - odpowiadam, szelmowsko się uśmiechając.
- Słuchaj, to jego ostatni rok! Chcę, aby wypadł jak najlepiej i nie przyniósł mi wstydu.
- Jest gejem. - przypominam jej.
Dziewczyna prycha, wywracając oczami.
- Nie przypominaj mi. - mruknęła. - Ale tak czy siak, jest również twoim parabatai! Ty, tym bardziej powinieneś się zainteresować.
- Powiem ci, ale pod warunkiem, że mnie już nie tkniesz.
Westchnęła poirytowana, kiwając głową. - Cóż, widziałem Aleca jak szedł do kuchni coś przekąsić.
- Co?! - dłońmi ścisnęła swoją głowę. - Garnituru, który ma na sobie nie wolno prać ani pocierać! Jeżeli się poplami, to co wtedy?! - przerażona wybiegła z pokoju, tupiąc obcasami. Na korytarzu można jeszcze usłyszeć jej krzyki.
Wzdycham z ulgą i odwracam się w stronę lustra. Nienawidzę garniturów, a już szczególnie muszek i krawatów. Przecież czego bym nie założył i tak będę wyglądał jak ósmy cud świata!
Nagle rozlega się pukanie do drzwi.
- Czego znowu?! - odwracam się napięcie w ich stronę. Wtedy drzwi się lekko uchylają i wchodzi przez nie dziewczynka w fioletowej, jedwabnej-koronkowej sukience przed kolano i czarnych balerinkach. Włosy zaś ma splecione w kłosa, a jeden mały lok specjalnie jej zwisał z boku. - Mia... - ściszyłem ton i wysiliłem się na uśmiech. - Wybacz, myślałem, że to ktoś inny.
Dziewczynka zignorowała moją wymówkę i się krzywi
- Nie cierpię tej sukienki. - poskarżyła się, unosząc materiał po bokach.
- Dlaczego? Wyglądasz ślicznie. - pocieszyłem ją, po czym podszedłem do niej, kucając, aby nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości.
- Właśnie, że nie! Dlaczego, to mama musi mieć zawsze ostatnie słowo?!
- Coś o ty wiem... - mruknąłem, przypominając sobie czasy z dzieciństwa, kiedy to Celine najczęściej wybierała mi ubrania na wszystkie uroczystości. Co prawda, teraz było podobnie, po prostu zamiast Celine jest Isabelle.
- Ja też chciałabym być nie długo pełnoletnia! To nie fair, że będziesz robił to co zechcesz! - tupnęła nogą i splotła ręce na piersi, marszcząc brwi.
- Ale nikt mi już nie będzie prał ubrań. Mam umowę z mamą. - zaśmiałem się i uszczypnąłem lekko blondynkę w policzek. Ta odepchnęła moją dłoń ze śmiechem, następnie starając się przybrać obrażony wyraz twarzy. - No już, koniec obrażania się. - powiedziałem i otoczyłem ramionami tak, aby złapać za kokardkę z tyłu jej pasa. Zacisnąłem ozdobę mocniej i lekko się odsunąłem, aby móc spojrzeć w jej złote oczy i dać do zrozumienia, że jest gotowa.
- Nienawidzę sukienek! - żachnęła się po raz kolejny.
- A ja garniturów i smokingów, więc jesteśmy w podobnej sytuacji.
- Nie chcę mi się iść na bal. Mama powiedziała, że z rodzicami nowych uczniów, przyjadą również młodsze dzieci.
- Będziesz miała nowych znajomych. W końcu w zeszłym roku było was tylko dziesięcioro na lekcjach...
- No właśnie! Nie chcę więcej osób w mojej grupie!
- Poradzisz sobie. - pocieszyłem ją, po czym ująłem jej drobny podbródek, kiedy spuściła głowę. - Jesteś śliczna i utalentowana.
- Zawsze się na mnie gapią. - szepnęła, a ja dostrzegłem zbierające się łzy w jej oczach.
- Hei, nie płacz. - szepnąłem pośpiesznie i kciukiem otarłem spływającą, ciepłą łzę z jej policzka. - Patrzą się na ciebie, bo ci zazdroszczą. Nikt nie ma tak ślicznych oczów, jak ty... I nikt nie potrafi tak doskonale denerwować innych ja ty! - krzyknąłem, przerzucając ją sobie przez ramię.
Dziewczynka zaczęła krzyczeć, śmiejąc się i bijąc mnie swoimi piąstkami w plecy. Po kilku minutach posadziłem ją na łóżku, na którym sam również usiadłem.
- I nikt nie ma takiego brata jak ja. - mówi po chwili z szerokim uśmiechem, rzucając mi się na szyję.
***
Cała sala, w której zawsze odbywały się przyjęcia, bale i inne uroczystości, teraz była pełna Nocnych Łowców. Było to najbardziej wystawne pomieszczenie w całym Nowojorskim instytucie. Drewniana podłoga była tak czysta i błyszcząca, że odbijał się w niej ciepły blask drogich, złoto-czarnych żyrandoli. Sufit i ściany szczególnie robiły wrażenie na nowo przybyłych.
Stoły dla gości zostały pięknie nakryte, a te zjedzeniem niemal uginały się od ilości różnych potraw. Tak, Maryse zawsze chciała, aby rozpoczęcie roku w instytucie zapadało w pamięć.
Niestety dla mnie i Aleca nie było to nic nowego. Jedyne co lubiliśmy w tych całych uroczystościach, to piramida kieliszków pełnych wina... no i dziewczyny, przynajmniej jeśli chodzi o mnie.
- Idę zobaczyć czy są jeszcze jakieś butelki wina. - odezwał się Alec.
- Mi też przynieś jedną.
Kiwnął głową, po czym odszedł, znikając w tłumie gości.
- Idę zobaczyć czy są jeszcze jakieś butelki wina. - odezwał się Alec.
- Mi też przynieś jedną.
Kiwnął głową, po czym odszedł, znikając w tłumie gości.
- Skąd ty ich wszystkich znasz?! - spytałem, kiedy Isabelle podeszła do mnie po powitaniu kolejnej nieznanej mi osoby. - Nawet ja zapomniałem większości imion!
- Moja matka co roku dostaje specjalny album z fotografiami uczniów na ten rok. Tak się składa, że pożyczyła mi go, a ja nauczyłam się wszystkiego na pamięć. - wyjaśniła, dumnie się uśmiechając.
- Doprawdy? W takim razie, kto to jest? - pytam, stając tuż obok niej i brodą wskazując na atrakcyjną brunetkę w granatowej, balowej sukni z tiulu.
- To jest Katherina Blackthorn, nowa nauczycielka łaciny.
Wytrzeszczyłem oczy, ponownie przyglądając się kobiecie o długich, czarnych jak smoła włosach. Ta bierze łyk z kieliszka, zostawiając na jego brzegu ślad po swojej krwistoczerwonej szmince. A kiedy przyglądam się bardziej, dostrzegam jak kilku mężczyzn zerka co chwilę w jej stronę.
- A to kto? - kontynuuje, ale tym razem wskazując na młodą, ciemną szatynkę w bordowej sukni z krótkimi rękawami.
- To Annabeth, córka brata mojego taty - nasza kuzynka, którą widzieliśmy z Aleciem będąc dziećmi. Jej matka, a moja ciocia zmarła przy porodzie. Teraz mieszka z ojcem w Szkocji. Postanowiła ukończyć szkolenie tutaj.
- Ładna. - stwierdzam, biorąc łyk wina. Dopiero po chwili zauważyłem, jak piękne oczy miała dziewczyna. Podobny kolor do oczu Aleca, ale jej były jeszcze jaśniejsze i intensywniejsze. Były niczym lustro, w którym można było się przejrzeć... lub jak ocean, w którym można było utonąć.
Isabelle z szyderczym uśmiechem odwraca się w moją stronę.
- Widzisz? Znam wszystkich.
Przewróciłem oczami, ale kiedy mój wzrok padł na prawą stronę sali, w jej głębi dostrzegłem małą grupkę. Jednego chłopaka o bardzo jasnych blond włosach i ciemno zielonych oczach i dwie rudowłose dziewczyny. Pierwsza, nieco wyższa od drugiej miała bardziej ciemno miedziane włosy, upięte w hiszpański kok, ale jej oczy również były ciemno zielone. Na sobie miała jasno różową sukienkę bez ramiączek. Zaś najniższa od pozostałej dwójki, miała rude, rozpuszczone loki i szmaragdowe tęczówki. Dziewczyna była ubrana w ciemno szmaragdową suknie, której góra była w różnych diamentach. Rozglądała się uważnie, swoim wzrokiem wodząc po wszystkich.
Starałem się oderwać wzrok, ale trójka młodych była niczym magnes, który przyciągał do siebie moje oczy.
- A to kto? - pytam, co kosztuje mnie wiele wysiłku.
Isabelle podążyła za moim wzrokiem, i kiedy tylko dostrzegła grupkę, wypuściła powietrze.
- To jest rodzeństwo Morgensternów. - odpowiedziała ściszonym głosem, głęboko oddychając.
- Morgenstern? Ci Morgensternowie? Dzieci Valentine'a?
- Tak. - potwierdziła kiwnięciem głowy. - Podobno uciekli z domu, bo byli ofiarami częstej i dotkliwej przemocy. Są oni tutaj najbardziej... tajemniczy. Mało co o nich wiadomo.
- Jak się nazywają? - spytałem, obserwując jak szmaragdowe oczy rudowłosej badały wszystko dookoła.
- On, to Jonathan Christopher Morgenstern. Ma dziewiętnaście lat, więc dostał się tutaj tylko na stanowisko asystenta nauczyciela od treningów.
- A tamte dwie?
- Ta w różowej sukni to Seraphina, twoja żeńska wersja jeśli chodzi charakter.
- A ta ze szmaragdowymi oczami?
- Clarissa Adele Morgenstern. Podobno jedna z najlepszych wojowniczek i uczennic.. choć nie wykluczone, że najlepsza.
- Hmmm... - przymrużyłem oczy, mając wrażenie, że od dziewczyny bije blask, który mnie oślepiał. Dopiłem resztę wina z kieliszka. Przełykając alkohol, mój wzrok wciąż spoczywał na trójce Morgensternów. - Jeszcze zobaczymy, kto tu jest najlepszy...
- To Annabeth, córka brata mojego taty - nasza kuzynka, którą widzieliśmy z Aleciem będąc dziećmi. Jej matka, a moja ciocia zmarła przy porodzie. Teraz mieszka z ojcem w Szkocji. Postanowiła ukończyć szkolenie tutaj.
- Ładna. - stwierdzam, biorąc łyk wina. Dopiero po chwili zauważyłem, jak piękne oczy miała dziewczyna. Podobny kolor do oczu Aleca, ale jej były jeszcze jaśniejsze i intensywniejsze. Były niczym lustro, w którym można było się przejrzeć... lub jak ocean, w którym można było utonąć.
Isabelle z szyderczym uśmiechem odwraca się w moją stronę.
- Widzisz? Znam wszystkich.
Przewróciłem oczami, ale kiedy mój wzrok padł na prawą stronę sali, w jej głębi dostrzegłem małą grupkę. Jednego chłopaka o bardzo jasnych blond włosach i ciemno zielonych oczach i dwie rudowłose dziewczyny. Pierwsza, nieco wyższa od drugiej miała bardziej ciemno miedziane włosy, upięte w hiszpański kok, ale jej oczy również były ciemno zielone. Na sobie miała jasno różową sukienkę bez ramiączek. Zaś najniższa od pozostałej dwójki, miała rude, rozpuszczone loki i szmaragdowe tęczówki. Dziewczyna była ubrana w ciemno szmaragdową suknie, której góra była w różnych diamentach. Rozglądała się uważnie, swoim wzrokiem wodząc po wszystkich.
Starałem się oderwać wzrok, ale trójka młodych była niczym magnes, który przyciągał do siebie moje oczy.
- A to kto? - pytam, co kosztuje mnie wiele wysiłku.
Isabelle podążyła za moim wzrokiem, i kiedy tylko dostrzegła grupkę, wypuściła powietrze.
- To jest rodzeństwo Morgensternów. - odpowiedziała ściszonym głosem, głęboko oddychając.
- Morgenstern? Ci Morgensternowie? Dzieci Valentine'a?
- Tak. - potwierdziła kiwnięciem głowy. - Podobno uciekli z domu, bo byli ofiarami częstej i dotkliwej przemocy. Są oni tutaj najbardziej... tajemniczy. Mało co o nich wiadomo.
- Jak się nazywają? - spytałem, obserwując jak szmaragdowe oczy rudowłosej badały wszystko dookoła.
- On, to Jonathan Christopher Morgenstern. Ma dziewiętnaście lat, więc dostał się tutaj tylko na stanowisko asystenta nauczyciela od treningów.
- A tamte dwie?
- Ta w różowej sukni to Seraphina, twoja żeńska wersja jeśli chodzi charakter.
- A ta ze szmaragdowymi oczami?
- Clarissa Adele Morgenstern. Podobno jedna z najlepszych wojowniczek i uczennic.. choć nie wykluczone, że najlepsza.
- Hmmm... - przymrużyłem oczy, mając wrażenie, że od dziewczyny bije blask, który mnie oślepiał. Dopiłem resztę wina z kieliszka. Przełykając alkohol, mój wzrok wciąż spoczywał na trójce Morgensternów. - Jeszcze zobaczymy, kto tu jest najlepszy...